Читать книгу Fajny kraj do życia - Michał Sutowski - Страница 6

Jak było

Оглавление

W telegraficznym skrócie: Polska w swej historii, jak każde zresztą państwo na peryferiach kapitalistycznego świata, zmagała się z brakiem kapitału, technologii i możliwości samodzielnego wyznaczania swej ścieżki rozwojowej. Postępowe frakcje elity w różnych warunkach podejmowały mniej lub bardziej udane próby wyprowadzenia kraju z zacofania; zderzały się przy tym z oporem możnych, niechęcią sąsiadów i własną bezradnością. Przed II wojną światową główne napięcie zachodziło między interesami elit dawnych a potrzebami modernizacji kraju; po II wojnie – między wymogami „akumulacji” i aspiracjami społeczeństwa związanymi z poziomem życia. Przez ćwierć wieku od początku Polski Ludowej wybór był oczywisty: ludzie mają mniej jeść, a więcej pracować, jak to błyskotliwie określił pewien minister intelektualista z epoki. Trudniej zrobiło się pod koniec lat 60.: młodzi ludzie nie chcieli już słuchać, że mają się ograniczać (mieszkać kątem u rodziców, jeść kaszankę i na wczasy jeździć pod gruszę), bo trzeba odbudować kraj po wojnie, a w ogóle to przecież za sanacji zapałkę dzielono na czworo.

Z dylematu: inwestycje modernizacyjne czy konsumpcja próbował wyjść Edward Gierek w dekadzie lat 70. za pomocą zachodniego kredytu. Płace wzrosły o kilkadziesiąt procent, zbudowano sporo mieszań, dróg, porty i huty, ludzie zaczęli kupować maluchy, a w sklepach była coca-cola i kurczaki z rożna – niestety cały ten Dzień Dziecka skończył się około roku 1977. A od tamtego czasu zamordystyczne państwo miotało się beznadziejnie między próbami reform a rosnącym oporem społecznym; później zaś – po zdławieniu Solidarności – między reformami gospodarki a prywatyzacją strategii życiowych. Polacy jakoś tam wiązali koniec z końcem, szmuglowali szybkowary z NRD i swetry z Turcji, towarzysze się uwłaszczali, gdzie mogli, a państwowy socjalizm coraz wyraźniej sobie zdychał.

Wreszcie – i tu już zbliżamy się do naszych czasów – pod koniec lat 80. uznano (decydenci u władzy, ci z opozycji i niemało tak zwanych zwykłych Polaków), że problemy gospodarki rozwiązać może tylko rynek i wyzbycie się przez państwo odpowiedzialności za różne sfery życia. Jakoś to współgrało z naszymi aspiracjami konsumpcyjnymi i naszą ostatnią wielką utopią, względnie pragnieniem: by było normalnie, znaczy, jak na Zachodzie.

Państwo przez kolejne ćwierćwiecze nie pełni jednak roli bezstronnego arbitra, lecz znowu stara się tworzyć warunki akumulacji. Tyle że inaczej niż za czasów budowy COP czy Nowej Huty: nie buduje fabryk i kopalń, a raczej je zamyka; za to przyciąga inwestycje zagraniczne, trzyma płace w ryzach, walczy w Europie o możliwość emigracji zarobkowej, za unijne pieniądze stymuluje koniunkturę, buduje twardą infrastrukturę, na wsi rozdziela brukselskie dopłaty dla dużych i socjal dla małych. Uff, dobiliśmy do brzegu. Koniec wycieczki w przeszłość.

Bo cały ten układ w końcu doszedł do ściany i dobił legitymację III RP, a już na pewno Platformę Obywatelską jako partię hegemoniczną. Gdzieś w okolicach Euro 2012 te wszystkie autostrady, stadiony, aquaparki, kostka Bauma na miejskich rynkach i przy wiejskich przystankach, pendolino i oczyszczalnie ścieków przestały wystarczać. Za to wciąż niewydolne państwo zaczęło Polakom doskwierać coraz bardziej. Podobnie jak zbyt niskie płace i butni przedsiębiorcy pracownikom, a z kolei niskie marże i upiorna skarbówka tymże przedsiębiorcom. To wszystko było ważniejszym powodem rewolucji 2015 roku niż ośmiorniczki w Sowie i Przyjaciołach, „zmień pracę, weź kredyt” Bronisława Komorowskiego czy wyjazd Donalda Tuska do Brukseli.

Fajny kraj do życia

Подняться наверх