Читать книгу Fajny kraj do życia - Michał Sutowski - Страница 8

Koniec dylematu: rozwój czy „socjal”

Оглавление

Powtórzmy: jesteśmy w punkcie, w którym wyczerpanie dotychczasowego modelu rozwoju (i lata zamiatania jego kosztów społecznych pod dywan) sprawia, że nie będzie dalszych inwestycji, nowych technologii, miejsc pracy ani wzrostu, jeśli nie będzie w Polsce prawdziwego państwa dobrobytu. Opartego na wysokiej jakości usługach publicznych i polityce przemysłowej. I o nim właśnie opowiadają moi rozmówczynie i rozmówcy.

A konkretnie o tym, że niezawodny transport publiczny, powszechnie dostępna służba zdrowia i wysokiej jakości szkoła generują „kapitał ludzki” pozwalający produkować lepiej, w bardziej cywilizowanych warunkach, z wyższą wartością dodaną i nadzieją na przyszłą emeryturę. Umożliwiają pracę tym, którzy dziś nie mają na nią siły, umiejętności albo możliwości dojazdu do niej. Tego wszystkiego dowiecie się z rozmów z Marią Liburą, Michałem Wolańskim, Janiną Petelczyc, Martą Zahorską. Że mieszkalnictwo na przeciętną kieszeń zwiększa pole naszych wyborów życiowych – ze względu na mobilność – ale także ratuje demografię; do tego uwalnia nasze oszczędności na inne wydatki i ratuje przed nędzą na czas spadku dochodów w wieku podeszłym. O tym przypomina między innymi Joanna Erbel.

Zapomniałbym dodać – bo to przecież tak oczywiste – że cała ta infrastruktura społeczna, siatka bezpieczeństwa i pakiet inwestycji sprzyjają równości między regionami, ale także płciami. A ona jest nie tylko sprawą wartości, ale też zwykłego pragmatyzmu. Nieracjonalny jest przecież kraj, który z rynku pracy wyklucza mieszkańców odległych od centrów gmin, ale też na przykład pół miliona kobiet, które chcą dziś pracować, a z różnych powodów nie mogą. I który większość tych kobiet gotów jest skazać na nędzę i wykluczenie na starość. Pozbawianie się ich potencjału po prostu degraduje nas cywilizacyjnie.

Wszystkie te rozwiązania tworzą też warunki dla projektów na bardziej odległą przyszłość, takich jak bezwarunkowy dochód podstawowy. Bez nich bowiem zamieniłby się on w zastrzyk środków dla biznesów prywatnych: w służbie zdrowia, opiece nad seniorami czy szkolnictwie. Jednocześnie wyższe wynagrodzenia sfery budżetowej – warunek tego, by usługi publiczne faktycznie były dobrej jakości i pracowali w nich zmotywowani i kompetentni ludzie – wracają do krajowej gospodarki nie gorzej niż na przykład 500+.

Podobnie zwrot ku odnawialnym źródłom energii oraz inwestycje adaptacyjne do zmiany klimatu tworzą warunki dla rozwoju nowoczesnej gospodarki i podwyższają standard życia. Albo mówiąc bardziej przyziemnie, czynią to życie jakkolwiek znośnym – bez smogu, chronicznych braków wody, blackoutów czy rosnących cen żywności. Nie trzeba dodawać, że bez tych warunków niemożliwa jest również wydajna gospodarka – po lekturze rozmowy z Marcinem Popkiewiczem jest to oczywista oczywistość.

Krótko mówiąc – usługi publiczne i publiczne programy infrastrukturalne to nie jest „lepszy socjal”, mniej lub bardziej, tym lub innym należny, tylko niezbędna inwestycja społeczna. Podobnie jak bardziej masowa organizacja pracowników, co przekonująco wyjaśnia Adriana Rozwadowska. W wielu aspektach to także sprawa bezpieczeństwa narodowego i suwerenności, na które zwraca uwagę Piotr Łukasiewicz.

W ten sposób – sprzęgając ze sobą inwestycje w kapitał ludzki i nowe technologie, siatkę bezpieczeństwa i mechanizmy solidarnościowe – możemy po raz pierwszy chyba w naszej historii wyjść z odwiecznego dylematu: inwestycje na przyszłość czy lepszy poziom życia dziś. Bo podnoszenie standardu życia może i musi odbywać się poprzez inwestycje społeczne, które stymulują rozwój gospodarczy, a jednocześnie pozwalają na pewną redukcję konsumpcji indywidualnej, a przez to szkodliwych emisji i kosztów ekologicznych. Mówiąc obrazowo: jeśli wszędzie i regularnie dojeżdża autobus, to krócej stoimy w korkach, zbędny jest drugi samochód w rodzinie, każdy może dojechać do pracy i szkoły, a do tego nie dusimy się w smogu; jeśli autobus jest na prąd z OZE, to redukujemy emisje gazów cieplarnianych, a jeśli produkujemy go w Polsce, to z kraju nie wypływa kapitał.

Wreszcie, wszystko to ma wymiar demokratyczny. Działające usługi publiczne zwiększają zaufanie w sprawstwo władz publicznych (czyli działania zbiorowe), a to pozwala wyjść z patologicznego indywidualizmu, względnie „separacyjnego pluralizmu”, gdzie walczymy jedynie o interes własnej rodziny czy grupy. Obywatele lepiej wykształceni i zabezpieczeni przed ryzykami życiowymi mogą być aktywni politycznie i społecznie, a także lokalnie. Lepiej zorganizowany świat pracy nie tylko poprawia układ sił na rynku na korzyść pracowników, nie tylko wymusza inne mechanizmy generowania zysku przez przedsiębiorców, ale też może stanowić skuteczny „pas transmisyjny” od społeczeństwa do władzy. Wspierane przez państwo różne formy organizowania się mogą być laboratorium rozwiązań ustrojowych, które czynią demokrację żywą w okresach pozawyborczych. I pozwalają, jeśli nie powrócić do „obiektywnych interesów”, jak definiowali je socjolodzy i intelektualiści przed kilkudziesięciu laty, to ogniskować tożsamości wokół pracy, standardu życia, sprawstwa lokalnych i nie tylko społeczności. W miejsce, dodajmy, plemiennych totemów i esencjalnych projektów ideologicznych.

Dodatkowo – to może najbardziej z perspektywy lewicy interesujący aspekt – za sprawą takiej polityki tworzy się silna klasa średnia sektora publicznego. Czyli ludzie, którzy dobrostan państwa wiążą z własnym losem – współtworzą go i zależą od niego, mają więc największy potencjał, by powiązać poglądy solidarystyczne („wszyscy jedziemy na jednym wózku”) z postępowością ideową („różnorodność jest wartością”). Pozwala to przekroczyć podział na tych, co wypracowują, i tych, co korzystają – destrukcyjny dla wspólnoty politycznej.

Za co to wszystko – skoro wiemy już, że dziś z gospodarki wiele więcej wycisnąć się nie da? Ważny rozdział tej książki to rozmowa z Jakubem Sawulskim poświęcona podatkom, których reforma może odciążyć pracujących, za to innych skłonić do bardziej produktywnego wykorzystania swego majątku. Na pewno też środki z funduszy emerytalnych można inwestować dużo rozumniej niż dotychczas. Jeszcze ważniejsze jest jednak co innego. Choć dawna teoria ekonomistów ze szkoły Michała Kaleckiego mówiąca, że „inwestycje finansują się same” (bo generują czyjś dochód, a potem popyt i wpływy do budżetu) nie zawsze dziś się sprawdza, z usługami publicznymi może być inaczej. O ile bowiem same transfery bezpośrednie (kłania się 500+) przy pełnym zatrudnieniu prowadzą już raczej do wzrostu cen, o tyle wydatki na usługi publiczne uruchamiają – jedne szybciej, drugie wolniej – nową dynamikę rozwoju i wzrostu krajowej produktywności. Naprawiają rynek, jak w przypadku mieszkalnictwa, i tworzą go (tym lepiej, że niezupełnie od podstaw) w obszarze modernizacji energetycznej. Wreszcie, pozwalają oszczędzać w innych sektorach, bo przecież lepiej leczeni Polacy z zaopiekowanymi rodzicami i dziećmi to wydajniejsi pracownicy, zdolni później przechodzić na emeryturę. W tym oto sensie usługi publiczne niejako finansują się same.

Dodajmy jeszcze, że inwestycje w usługi i zielona polityka przemysłowa rozwiązują część dylematów, o jakich mówią coraz głośniej eksperci i aktywiści ekologiczni: czy możliwy jest wzrost gospodarczy bez rosnących emisji gazów cieplarnianych? Wygląda na to, że w Polsce wciąż jest, jeśli ów wzrost opierać się będzie na inwestycjach w OZE i efektywność energetyczną, a także transport zbiorowy, wreszcie, jeśli wzmacniać będziemy rolę usług w gospodarce. Po prostu nasze zacofanie w tej materii i potrzeby są tak duże, że mamy szansę na co najmniej kilka dziesięcioleci social and infrastructural investment-led growth.

***

Polskie państwo dobrobytu à la Morawiecki wzmocniło nieco pozycję pracowników i rodzin w roli konsumentów. Przy okazji jednak sprzyja prywatyzacji usług publicznych – wielu ludzi dzięki programowi 500+ może dziś korzystać z prywatnej opieki zdrowotnej czy szkolnictwa, a jeszcze więcej tego pragnie za sprawą degradacji jakości tych usług w sektorze publicznym. To samo państwo, nie tylko językiem propagandy, lecz także dzieleniem jego beneficjentów antagonizuje społeczeństwo. Kluczowych wyzwań przyszłości nie podejmuje się w ogóle lub podejmuje na minimalną skalę, często wprost utrudnia się ich realizację, czego przykładem jest polityka energetyczna.

Przejście od państwa, które swój niedorozwój przykrywać próbuje transferami socjalnymi, do takiego, które usługi publiczne i politykę przemysłową czyni wehikułem rozwoju, nie nastąpi płynnie, spontanicznie, mocą jakiejś konieczności. Zmiany poglądów Polaków w tych sprawach są faktem, zazwyczaj zmiany na lepsze; elity polityczne tradycyjnie za nimi nie nadążają. Największa nawet masa krytyczna świadomych obywateli nie przesądza jeszcze, że zmieniać się zaczną partie polityczne i państwo. Co robić, by zdobyć władzę – w państwie, samorządzie Unii Europejskiej, to jednak temat na inną książkę. Ta opowiada o tym, po co warto ją zdobywać.

Fajny kraj do życia

Подняться наверх