Читать книгу Piękne złamane serca - Сара Барнард - Страница 11

Оглавление

3

Zamierzałam dotrzeć do domu przed przybyciem Rosie i Su­zanne, głównie dlatego, że starałam się ograniczyć do absolutnego minimum ilość czasu, gdy moja przyjaciółka widziała mnie w moim szkolnym mundurku. Jej uniform był całkiem zwykły: czarna spódniczka, biała bluzka i czarny sweter, i Rosie, ta szczęściara, miała tendencję do wybuchania śmiechem za każdym razem, kiedy widziała mnie w mundurku Esther.

Oczywiście mogłam liczyć na swojego pecha. W chwili gdy wkładałam klucz do zamka, usłyszałam za plecami tupot stóp i nagle Rosie z łomotem oparła się o drzwi wejściowe. Przysunęła twarz do mojej.

– Hejka! – wykrzyknęła cała uśmiechnięta.

Nie mogłam powstrzymać śmiechu.

– Hej. – Przekręciłam klucz i otworzyłam drzwi. – Poczekasz chwilę, żebym mogła się przebrać?

– Nie ma mowy! – Rosie przecisnęła się obok mnie i zablokowała wejście. – Za późno. Obie już cię widziałyśmy – machnęła ręką. – Suze, mówiłam ci, że to najzieleńsza rzecz na świecie, no nie?

Spojrzałam za siebie na nową dziewczynę. Uśmiechała się lekko, a kiedy nasz wzrok się spotkał, wyszczerzyła radośnie zęby.

– Hej! – Wydawała się bardzo przyjazna, miała dźwięczny, jasny głos i szczerą twarz. – Jestem Suzanne.

– Oczywiście, że jesteś – Rosie wywróciła oczami, a potem odwróciła się na pięcie i wmaszerowała do domu, pozostawiając nas obie na progu. – Kim niby miałabyś być?

– Hej – mimo najszczerszych chęci nie udało mi się nadać swojemu głosowi jasnej, pozytywnej tonacji. – Hmm, pewnie wiesz, że mam na imię Caddy.

Pokiwała głową.

– Twój dom wygląda naprawdę fajnie.

– Dzięki – odparłam, jakby było to coś, nad czym miałam kontrolę.

Weszłam do domu, a Suzanne za mną. Odsunęła się, żebym mogła zamknąć za nami drzwi.

Rosie pojawiła się w drzwiach do kuchni, trzymając w dłoniach trzy czerwone puszki.

– Pijesz colę, prawda? – spytała Suzanne, oferując jej jeden z napojów.

Suzanne zerknęła na mnie, jakby czekała na pozwolenie.

– Nie przejmuj się nią. – Wyjęłam z rąk Rosie jedną z puszek i ruszyłam na piętro. – Ona uważa, że to również jej dom.

– Bo w zasadzie jest.

Rosie była zdecydowanie bardziej zadowolona z życia niż zazwyczaj po pierwszym tygodniu nauki. W zeszłym roku uwaliła się na kanapie w dużym pokoju i nie chciała się stamtąd ruszyć.

Już w mojej sypialni Rosie wyciągnęła poduchę do siedzenia i opadła na nią, z jakiegoś powodu nie zajmując zwyczajowego miejsca obok mnie na łóżku. Suzanne usiadła obok niej, rozglądając się po pokoju. Jej wzrok padł na podniszczony plakat ze starego filmu Disneya Bernard i Bianka (podarowała mi go przed kilkoma laty Tarin w ramach przypomnienia starego żartu z dzieciństwa) i na jej twarzy pojawiło się rozbawienie.

Przyglądałam się jej ukradkiem. Możliwa pretendentka do zajęcia miejsca „najlepszej przyjaciółki Rosie” była zupełnie inna niż osoba, której spodziewałam się z wcześniejszych opisów.

Pewnie dlatego, że mimo całej gadatliwości podczas kilku ostatnich dni Rosie zapomniała poinformować mnie o jednej niesłychanie ważnej rzeczy: Suzanne była piękna. Nie ładna, urocza czy jak by to jeszcze można określić, ale po prostu śliczna. Nie chodziło tylko o jej jasne włosy, wyglądające dużo bardziej naturalnie niż moje (może to zresztą był ich prawdziwy kolor) ani o niebieskie oczy czy nawet o to, że miała figurę modelki. Suzanne była nienagannie umalowana i poruszała się z niesamowitą gracją. Poczułam się przy niej beznadziejnie. Boleśnie zdałam sobie sprawę ze swojej potarganej fryzury, z tendencji do garbienia się, nie wspominając już nawet o obrzydliwej karykaturze szkolnego mundurka. Nic dziwnego, że Rosie opisała Suzanne jako osobę bardzo pewną siebie. Czy mogło być inaczej, jeśli tak wyglądała?

– Jak ci się podoba Brighton? – zaczęłam od najprostszego pytania w nadziei, że w ten sposób wypełnię swój obowiązek wobec przyjaciółki.

– Bardzo – Suzanne spojrzała na mnie z uśmiechem. – Mówiłam już Roz, że macie szczęście, mieszkając tu całe życie.

Zauważyłam, że nazywa Rosie „Roz”, i przygryzłam wewnętrzną stronę policzka, żeby się nie skrzywić.

– Powiedziałam jej, że to przereklamowane miejsce – oświadczyła Rosie.

– Macie PLAŻĘ! – roześmiała się Suzanne.

– Plażę pełną KAMIENI!

– Są gorsze miejsca na dorastanie – powiedziałam. – Jesteś z Reading, prawda?

Suzanne uniosła dłoń i pokręciła nią kilkakrotnie.

– I tak, i nie. Zamieszkaliśmy tam, kiedy miałam osiem lat. Urodziłam się w Manchesterze – dodała, przewidując kolejne pytanie.

To by wyjaśniało jej lekki akcent, zdecydowanie nie południowy.

– Dlaczego się tu przeprowadziłaś? – spytałam. – Chodziło o pracę? – Suzanne zmarszczyła brwi, jakby nie rozumiała, o co pytam. – No wiesz, czy twoi rodzice przyjechali tutaj, żeby zacząć nową pracę albo coś w tym stylu – wyjaśniłam.

– Och. – Wyglądała na zakłopotaną. – Właściwie to mieszkam tutaj z ciocią.

– Och. – Nie wiedziałam, co powiedzieć, z wyjątkiem jednej oczywistości.

Zerknęłam na Rosie, sprawdzając, czy o tym wiedziała. Sądząc po jej niewzruszonej minie – tak.

Zapadła cisza. Czekałam z nadzieją, że Suzanne powie coś więcej na ten temat, ale ona milczała. Rosie wyraźnie zadowolona z naszych niezgrabnych prób nawiązania konwersacji spojrzała na mnie, znacząco unosząc brwi. Widziałam, że powstrzymuje się od uśmiechu.

– Czym zajmuje się twoja ciocia? – spytałam wreszcie.

– Jest zawodowym kucharzem – Suzanne wyraźnie się rozpromieniła. – Ma swoją własną kawiarnię na Queen’s Road. Muddles.

– A tak, wiem, która to.

Przechodziliśmy kiedyś obok niej z rodzicami i mama skomentowała, że Muddles to głupia nazwa dla kawiarni. Tata, w zawadiackim nastroju, odparł, że akurat według niego brzmi czarująco. Nie skusiliśmy się na wizytę w środku.

– A co robią twoi rodzice? – spytała Suzanne.

– Mój tata jest lekarzem. Specjalistą w szpitalu. Mama pracuje jako kierownik do spraw PR u Samarytan.

Suzanne uniosła brwi ze zdziwieniem, podobnie jak większość ludzi, którzy dowiadywali się o zawodach moich rodziców. Słowa „lekarz” i „Samarytanie” kojarzyły się zazwyczaj ludziom w specyficzny sposób. Na myśl nasuwały się zwykle określenia takie jak „święty”, „bohater” czy „bezinteresowny”.

Prawda wyglądała zupełnie inaczej: już bardziej miałam kogoś w rodzaju rozkojarzonego, wiecznie nieobecnego ojca oraz znużonej życiem matki, która niejedno widziała. Wszystko wskazywało na to, że naprawdę świetnie spisywali się w swojej pracy, ale wcale nie oznaczało to, że byli ideałami.

– W czym specjalizuje się twój tata? – Suzanne zadała pytanie z rodzaju tych, które zadają mi ludzie, kiedy nie są w stanie wymyślić innego tematu rozmowy albo po prostu chcą być uprzejmi.

– Pracuje na ostrym dyżurze.

Chyba zrobiło to na niej wrażenie.

– O rany!

– To nie aż tak interesujące, jak by się wydawało – oparłam.

– Wszystkie najlepsze seriale szpitalne dzieją się na ostrym dyżurze – powiedziała Suzanne ze znawstwem. – Pewnie ma wiele ciekawych historii do opowiadania.

– Jeśli nawet, to ja nigdy ich nie słyszę – powiedziałam. – Tata dużo pracuje. No wiesz, nocki i w ogóle… Rzadko go widuję.

Suzanne skrzywiła się lekko, pewnie dlatego, że nie wiedziała, co powiedzieć, a może trochę mnie żałowała? Znów zapadła niewygodna cisza, aż wreszcie Rosie zlitowała się nad nami obiema.

– Rodzice Caddy są super – powiedziała. Spojrzałam na nią zaskoczona. – Wiesz, jak się im człowiek przygląda, to myśli sobie: „To właśnie szlachetne istoty ludzkie”.

Roześmiałam się. Rosie spojrzała na mnie wyzywająco.

– Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę i jesteś wdzięczna. – Spojrzała na Suzanne. – Kiedy miałam jedenaście lat, moja nowo narodzona siostrzyczka, Tansy, umarła. – Oczy Suzanne zrobiły się wielkie niczym spodki. – Mama nie radziła sobie wtedy za bardzo, więc na kilka tygodni zamieszkałam u Caddy. Dlatego wiem, jacy są jej rodzice.

– Rosie, to dość spora dawka bardzo poważnych informacji jak na jeden raz – ostrzegłam.

Suzanne nadal wyglądała na wstrząśniętą.

– Twoja mała siostrzyczka umarła? – powtórzyła. – To okropne.

– Owszem. – Chociaż Rosie powiedziała to na pozór zwyczajnym tonem, widziałam, że zaciska zęby i nieznacznie się kuli. Takie rzeczy potrafi dostrzec jedynie najlepszy przyjaciel. – Ale rozmawiałyśmy o rodzicach Caddy.

– Roz – rzuciłam.

– To okropne… – powtórzyła jeszcze raz Suzanne, niemal bezgłośnie, wpatrując się w podłogę.

– A ty? Masz jakieś straszne historie ze swojego życia? – spytała Rosie z pozorną beztroską, chociaż słyszałam w jej głosie nutkę napięcia. Mimo tej całej udawanej nonszalancji wiedziałam, że nie lubi rozmawiać o Tansy. – Caddy nazywa je Epokowymi Wydarzeniami.

– ROZ! – powtórzyłam, tym razem ostrzej.

Rosie spojrzała na mnie, udając niewiniątko. Czasem czułam się jak jej rodzic. Musiałam ją trzymać na wodzy.

Suzanne spoglądała to na mnie, to na nią, wyraźnie zastanawiając się, czy ma coś powiedzieć.

– A jakie wydarzenia liczą się jako epokowe? – spytała wreszcie.

– Na przykład przeprowadzka. – Postanowiłam okazać wielkoduszność. – Mnie nigdy nie przydarzyło się nic nadzwyczajnego. Jestem nieciekawa.

Suzanne spojrzała na mnie nieco dziwnie i z opóźnieniem zdałam sobie sprawę, że przedstawianie siebie jako nudnej osoby nie jest najlepszym sposobem na zdobycie nowych przyjaciół. Otworzyłam usta, pragnąc się zrehabilitować, ale w głowie miałam pustkę. No cóż, pomyślałam, godząc się z nieuniknioną opinią, jaką Suzanne sobie o mnie wyrobi. W końcu to tylko szkolna koleżanka Rosie. Kto by się przejmował jej zdaniem?

CIĄG DALSZY W PEŁNEJ WERSJI KSIĄŻKI.

Piękne złamane serca

Подняться наверх