Читать книгу Piękne złamane serca - Сара Барнард - Страница 9

Оглавление

1

Myślałam, że to początek romantycznej przygody.

Nareszcie.

Chłopak, na oko w moim wieku lub troszkę starszy, zatrzymał się tuż przede mną z lekkim ślizgiem. Zmierzył mnie wzrokiem, a potem obdarzył szerokim zalotnym uśmiechem. Jego kolega, znacznie przystojniejszy, ale – jak się okazało – zdecydowanie daleki od flirtu, wywrócił oczami.

– Heeej – powiedział chłopak.

Tak po prostu. „Heeej”.

– Hej – zaczęłam się modlić w duchu, żeby mój autobus nie pojawił się przed czasem.

Pozornie niedbałym ruchem odrzuciłam włosy do tyłu (niełatwa rzecz, kiedy ma się na głowie okropną szopę) i uniosłam brodę na znak pewności siebie, tak jak uczyła mnie starsza siostra.

– Jaki smak?

– Słucham?

Chłopak machnął ręką w kierunku kubka z koktajlem mlecznym ShakeAway, który trzymałam w dłoni.

– Ach! – Co za idiotka ze mnie. – Toblerone.

Upiłam zaledwie kilka łyków. Chciałam, żeby shake trochę się roztopił, zanim zabiorę się do niego porządnie. Plastikowy kubek ciążył mi w dłoni.

– Super! – Chłopak nadal się do mnie uśmiechał. – Nigdy nie próbowałem. Dasz łyka?

Wręczyłam mu koktajl, myśląc: „On lubi ShakeAwaye! Tak jak ja! To jest ta chwila. To nasz POCZĄTEK”.

Chwilę później widziałam już tylko jego plecy, kiedy oddalał się wraz z koleżką, śmiejąc się szyderczo.

Odwrócił się jeszcze i pomachał triumfująco skradzionym koktajlem mlecznym.

– Dzięki, kochanie! – wrzasnął, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy lub nie przejmując się faktem, że nie jest wystarczająco dorosły (nie wspominając o dobrym wychowaniu), aby używać jakichkolwiek słów związanych z namiętnością, jaką jest miłość.

Stałam tak z dłonią trzymającą powietrze zamiast kubka. Ludzie na przystanku gapili się na mnie, niektórzy rozbawieni, inni wyraźnie zakłopotani zaobserwowaną scenką. Poprawiłam torebkę na ramieniu na tyle nonszalancko, na ile potrafiłam, jednocześnie poważnie rozważając rzucenie się pod koła autobusu.

Trzy dni wcześniej skończyłam szesnaście lat. Byłam pierwsza z grupy moich przyjaciół, a wszystko dzięki urodzinom na początku września. Moi rodzice wynajęli salę na przyjęcie.

– Możesz zaprosić chłopców! – Mama wydawała się podekscytowana tą myślą bardziej niż ktokolwiek inny.

Problem nie polegał (zdecydowanie nie!) na tym, że nie myślałam o facetach, tylko na tym, że chodziłam do szkoły dla dziewcząt. W związku z tym znajomych płci męskiej mogłam policzyć na palcach jednej ręki. Pomimo starań mojej najlepszej przyjaciółki Rosie, która chodziła do państwowej szkoły średniej i miała mnóstwo przyjaciół wśród chłopców, na moim przyjęciu zdecydowanie dominował pierwiastek kobiecy. Większość wieczoru spędziłam nie na szalonym flirtowaniu i tańcach z „zadatkami” (określenie Rosie), jak przystało na szesnastolatkę, ale na jedzeniu ciasta i rozmowach z przyjaciółkami. I tak właśnie świętowałam swoje urodziny – uroczyście, ale bez specjalnych fajerwerków.

Wspominam o tym po to, żeby moja głupawa decyzja o wręczeniu shake’a obcemu facetowi nabrała jakiegoś kontekstu. Miałam w końcu szesnaście lat i szczerze wierzyłam, że stoję u wrót romansu. Nie wyobrażałam sobie nic naprawdę epickiego (nie jestem zachłanna) – po prostu coś, co warto będzie wspominać. Chciałam chłopaka, z którym będę chodziła za rękę, i całe to spotkanie z przystojniakiem przy koktajlu mlecznym miało do tego prowadzić. Tymczasem nadal byłam sama (minus koktajl mleczny), a mój „książę z bajki” okazał się zwykłym gnojkiem.

Kilka minut później pojawił się wreszcie autobus. Ukryłam się na górnym pokładzie i w myślach zaczęłam sporządzać listę celów, które zamierzałam osiągnąć przed kolejnymi urodzinami.

1. Znajdę sobie chłopaka. Prawdziwego.

2. Stracę dziewictwo.

3. Doświadczę w życiu Epokowego Wydarzenia.

Jak się okazało, przez kolejny rok udało mi się osiągnąć tylko jeden z powyższych celów – i to nie w taki sposób, jakiego się spodziewałam.

– I co, tak po prostu zabrał ci koktajl? – W głosie Rosie pobrzmiewał sceptycyzm.

Dochodziła dwudziesta pierwsza i jak zwykle odbywałyśmy naszą tradycyjną wieczorną pogawędkę. Właśnie kończył się ostatni dzień wakacji.

– Uhm. Tak po prostu.

– Wyjął ci go z ręki?

– Hmm… tak.

Rosie zamilkła na chwilę, a potem roześmiała się perliście w słuchawkę. Poza moimi dziadkami była jedyną osobą, do której dzwoniłam z domowego telefonu.

– Bosz, Caddy! Dałaś mu shake’a?

– Nieumyślnie. – Zaczęłam żałować, że w ogóle poruszyłam ten temat.

Problem w tym, że zwierzanie się Rosie z absolutnie wszystkich szczegółów mojego życia weszło mi w krew.

– Szkoda, że mnie przy tym nie było.

– No właśnie. Mogłabyś go wtedy dla mnie złapać.

Zgodnie z kolejną tradycją, aby upamiętnić koniec wakacji, cały dzień spędziłyśmy razem i na pożegnanie każda z nas kupiła sobie koktajl mleczny. Gdyby Rosie ze mną została, z całą pewnością popędziłaby za kolesiem, który wykręcił mi ten numer. Kiedy miałyśmy cztery lata, poznałyśmy się na lekcji baletu (którego obie szczerze nienawidziłyśmy). Niewiele później starszy od nas chłopiec zerwał mi z głowy kokardę (owszem, kiedyś nosiłam kokardy we włosach) i usiłował z nią uciec. Rosie popędziła za nim, odebrała mu ozdobę i w zemście jeszcze zdeptała mu stopę. Od tego czasu nasza przyjaźń wielokrotnie podążała podobnym torem.

– A dlaczego ty za nim nie pobiegłaś?

– Byłam zaskoczona!

– Myślałam, że skoro już tak długo chodzimy do innych szkół, zdążyłaś się nauczyć, jak samej rozprawiać się z łobuzami.

– Może w tym roku wreszcie się do tego zabiorę.

– Może. Czy w prywatnych szkołach są w ogóle jakieś przypadki znęcania się nad innymi?

– Owszem.

Rosie doskonale o tym wiedziała.

W końcu to jej wypłakiwałam się w ósmej klasie niemal co dzień, kiedy moje szkolne koleżanki wzięły mnie na cel. Tak, w Żeńskiej Szkole Średniej dla Dziewcząt im. Esther Herring aż roiło się od osób, które lubią tyranizować słabszych.

– Ach, no tak, przepraszam. Miałam na myśli chłopaków, oczywiście, a nie te idiotki z Esther. To facetów zazwyczaj za ciebie pacyfikuję.

Pozwoliłam Rosie przez chwilę podrażnić mnie w sprawie nastoletnich złodziei shake’ów, a potem się pożegnałyśmy. Zmierzając w kierunku swojego pokoju na piętrze, minęłam mamę, która prasowała, jednocześnie oglądając telewizję.

– Mam dla ciebie mundurek! – zawołała. – Weźmiesz go ze sobą na górę?

Podeszłam do niej niechętnie. Mój szkolny uniform wisiał na drzwiach szafy. Plisy w spódniczce były idealnie zaprasowane, a sweter wyglądał jak nowy i był jeszcze zieleńszy, niż go pamiętałam. Przez całe wakacje unikałam tego widoku.

– Wszystko świeżo wyprasowane – oznajmiła mama, dumna i zadowolona.

Nikt nie cieszył się bardziej niż ona z tego, że chodziłam do szkoły Esther. Kiedy usłyszała, że się tam dostałam, popłakała się. W zasadzie obie się popłakałyśmy, tyle że ja wcale nie ze szczęścia.

– Dzięki. – Ściągnęłam wieszak z drzwi szafy.

– Cieszysz się na jutrzejszy dzień? – Mama uśmiechnęła się promiennie.

Ciekawe, czy jej ignorowanie rzeczywistości było celowe?

– Niezbyt – odparłam na pozór żartobliwie, żeby uniknąć długiej przemowy na temat „zaprzepaszczania możliwości”.

– To ważny rok – powiedziała mama.

Żelazko wydało z siebie długi, świszczący odgłos i nagle dostrzegłam, że mama prasuje majtki taty.

– Uhm. – Zaczęłam się wycofywać w kierunku drzwi.

– Na pewno będzie doskonały – zaświergotała radośnie, nie zaszczycając mnie spojrzeniem. – Czuję to w kościach. Może wybiorą cię na starszą dyżurną?

Było to mało prawdopodobne. Dobre zachowanie i wysokie oceny nie wystarczały, aby doczekać się wyróżnienia w Esther. Najprawdopodobniej dyżurną zostanie Tanisha, która w dziewiątej klasie założyła zgromadzenie feministyczne i chciała zostać premierem, oraz Violet, która prowadziła grupę dyskusyjną i wygrała kampanię o to, aby nasza szkoła używała produktów z certyfikatem Fairtrade. Esther była stworzona dla ludzi takich jak Tanisha i Violet. W naszej szkole sukces był czymś oczywistym – generalnym założeniem. Tanisha i Violet czuły się tu jak ryby w wodzie.

– Może, ale nie bądź rozczarowana, jeśli się nie uda, dobrze?

– Wtedy będę rozczarowana szkołą, a nie tobą – odparła mama, zupełnie jakby miało to jakoś poprawić sytuację.

Świetnie. Kolejne zmartwienie.

– Naprawdę mam nadzieję, że skoncentrujesz się w tym roku na swoich celach. – Mama spojrzała na mnie uważnie dopiero wtedy, gdy niemal zniknęłam za drzwiami.

Zawsze bardzo poważnie podchodziła do tej sprawy.

Pomyślałam o liście, którą przygotowałam w myślach podczas podróży autobusem. Chłopak. Dziewictwo. Epokowe Wydarzenie.

– Tak, mamo – odparłam. – Zamierzam totalnie się na nich skoncentrować. Dobranoc.

Oto moja teoria dotycząca Epokowych Wydarzeń: wszyscy ich doświadczają, ale niektórzy częściej niż inni i ta częstotliwość decyduje o tym, jak bardzo jesteśmy interesujący, ile ciekawych historii mamy do opowiedzenia i tym podobne. Ja nadal wypatrywałam swojego pierwszego Epokowego Wydarzenia.

Nie chcę narzekać, ale moje życie jak dotychczas było dość poukładane i bezproblemowe. Rodzice nadal byli małżeństwem, od dziesięciu lat miałam tę samą przyjaciółkę, nigdy nie byłam poważnie chora i nie musiałam przeżywać śmierci nikogo bliskiego. Nie wygrałam też nigdy żadnego ważnego konkursu, nie zostałam dostrzeżona przez łowcę talentów (nie to, że jakiś miałam) i nie osiągnęłam niczego istotnego poza dobrymi stopniami w szkole.

Nie znaczy to, że nie byłam świadkiem Epokowych Wydarzeń w życiu innych ludzi. Rosie doświadczyła dwóch, obu bardzo smutnych. Kiedy miała dwa i pół roku, jej ojciec porzucił rodzinę – odszedł i ani Rosie, ani jej mama nigdy więcej go nie zobaczyły. Z kolei gdy miała jedenaście lat, jej nowo narodzona siostrzyczka umarła śmiercią łóżeczkową. Kiedy ja skończyłam dziesięć lat, u Tarin, mojej starszej siostry, zdiagnozowano chorobę afektywną dwubiegunową i pewien czas w naszej rodzinie był naznaczony ponurym nastrojem, łzami i Poważnymi Dyskusjami. Te dwa ostatnie wydarzenia obserwowałam niejako z perspektywy oka cyklonu i doskonale widziałam, w jaki sposób wpłynęły na życie dwóch drogich mi osób.

Rosie i Tarin uważały, że moja teoria dotycząca Epokowych Wydarzeń jest idiotyczna.

– Nie powinnaś pragnąć w życiu ani tragedii, ani choroby psychicznej – powiedziała Tarin.

Nie zrozumiała moich wyjaśnień, że Epokowe Wydarzenia mogą być również radosne.

– Na przykład? – zażądała.

– Na przykład małżeństwo – odparłam. – To znaczy ogólnie rzecz biorąc, oczywiście – dodałam szybko, kiedy oczy mojej siostry zamieniły się w spodki. – Nie dla mnie, a w każdym razie nieprędko.

– O rany, Caddy, mam nadzieję, że małżeństwo nie jest szczytem twoich życiowych marzeń.

Rosie z kolei zbyła moją teorię.

– To tylko przypadkowe wydarzenia, Cads. Wcale nie uczyniły ze mnie kogoś bardziej interesującego.

Problem w tym, że Rosie nie miała racji. Jedyną ciekawą historią mojego życia były moje narodziny, które – poza tym, że odgrywałam w nich rolę Niemowlęcia, nie miały ze mną nic wspólnego. Na kilka tygodni przed przewidywaną datą rozwiązania moi rodzice wybrali się na wakacje do Hampshire. Po drodze utknęli w korku na wysokości wioski o nazwie Cadnam. I wtedy nagle mama zaczęła mieć skurcze. Koniec końców urodziła mnie na poboczu, z pomocą pielęgniarki, która również stała wtedy w korku.

Była to świetna historia i zawsze miałam ją w zanadrzu. Opowiadałam ją już tyle razy („Caddy to bardzo nietypowe/interesujące/dziwne imię. Skąd się wzięło?”), że jestem w stanie dokładnie przewidzieć miny słuchaczy i ich żartobliwe komentarze („Dobrze, że twoi starzy nie przejeżdżali przez Croydon/Horsham/Slough! Ha, ha, ha!”). Mimo wszystko nie było to moje Epokowe Wydarzenie. Historia tak naprawdę należała do moich rodziców.

Gdy ktoś pytał mnie o zdarzenie z mojego własnego życia, nigdy nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

Oczywiście wcale nie znaczy to, że pragnęłam doświadczyć jakiejś tragedii. Wiem doskonale, że z bólu rodzi się tylko smutek, a nie ciekawe czy zabawne anegdoty. Niemniej jednak moje życie – i ja sama – wydawało się beznadziejnie zwyczajne, niemal stereotypowe. Chciałam po prostu, żeby wydarzyło się w nim coś ważnego.

I wreszcie się doczekałam – chociaż zaczęło się to tak powoli, że na początku niemal tego nie zauważyłam.

Piękne złamane serca

Подняться наверх