Читать книгу Ekonomia dla każdego - czyli o czym każdy szanujący się obywatel, wyborca i podatnik wiedzieć powinni - Thomas Sowell - Страница 8

CZĘŚĆ I CENY
Rozdział 4
Podsumowanie

Оглавление

Ekonomii nie definiujemy poprzez przedmiot, którym się nauka ta zajmuje, lecz poprzez metody, z których korzysta oraz cele, jakimi się kieruje. Tak jak rozważania poetów na temat pogody nie są domeną meteorologii, tak wydawanie sądów moralnych czy dawanie wiary przekonaniom politycznym, jeśli nawet dotyczą ekonomii, nie są z nią tożsame. Ekonomia to nauka zajmująca się badaniem relacji przyczynowo – skutkowych zachodzących w gospodarce. Jej celem jest rozpoznanie konsekwencji różnych sposobów wykorzystania zasobów, surowców, środków występujących w niedoborze i mających alternatywne wykorzystanie Wiedza ta ma równie wiele wspólnego z filozofią czy etyką, co z muzyką bądź literaturą.

PRZYCZYNA I SKUTEK

Analiza procesów ekonomicznych w kategoriach przyczynowoskutkowych nie oznacza analizy celów, jakie sobie wyznaczono, lecz raczej badanie logiki stworzonych bodźców. Oznacza także badanie dowodów empirycznych powstałych pod wpływem tych bodźców. Co więcej, związki przyczynowo – skutkowe pojawiające się w gospodarce są pochodzenia systemowego. Nie wyznaczają ich ani czyjeś cele osobiste, ani zamierzenia. Przykładowo, jeśli giełda zamyka się pewnego dnia na wysokości 12 463, to ten końcowy wynik jest rezultatem oddziaływań systemowych pomiędzy niezliczo ną liczbą podmiotów kupujących i sprzedających akcje, z których żaden nie chciał, aby rynek zamknął się na wysokości 12 463 punktów, mimo iż ich intencją było działanie w kierunku osiągnięcia takiego rezultatu.

Podobnie jak niegdyś prymitywni ludzie odpowiedzialność za to, że drzewa kołyszą się na wietrze przypisywali raczej pewnym celowym działaniom tajemniczych sił spirytualnych, a nie przyczynom systemowym wynikającym ze zmian ciśnienia atmosferycznego, tak samo ludzie nieposiadający podstawowej wiedzy ekonomicznej mają skłonność do wyjaśniania systemowych zmian w gospodarce przy pomocy tajemniczych działań intencjonalnych. O ile wzrost cen odpowiada najczęściej zmianom relacji popytu i podaży, o tyle ignoranci ekonomiczni przypisują go ludzkiej „chciwości". Takie „intencjonalne" objaśnienie niesie ze sobą więcej pytań niż odpowiedzi. No, bo dlaczego ta rzekoma chciwość podlega takim zmianom w czasie i przestrzeni?

Przykładowo, w rejonie Los Angeles domy zlokalizowane w pobliżu oceanu sprzedaje się za cenę wyższą niż podobne domy znajdujące się w okolicach ogarniętych smogiem. Czy to oznacza, że świeże powietrze wywołuje „chciwość", podczas gdy pojawienie się smogu czyni sprzedających bardziej umiarkowanymi? Twierdzić, że poziom ceny wywołany jest ludzką chciwością, to tak jakby upierać się, że sprzedający może ustalać cenę wedle swojego widzimisię. Jeśli by tak było, żadna firma nigdy by nie zbankrutowała, wystarczyłoby podnieść cenę tak, aby pokryć rosnące koszty i problem byłby załatwiony.

Ludzi często szokuje, że w okolicach zamieszkałych przez ludność o niskich dochodach, nie tylko ceny są wyższe niż gdzie indziej, wyższe od bankowego jest także oprocentowanie pożyczek zaciąganych w lombardach i w działających na terenie takich dzielnic małych firmach pożyczkowych. Winą za te warunki obarcza się właścicieli tych firm, przypisując im bardzo często właśnie chciwość czy chęć wykorzystania czyjegoś trudnego położenia.

Tymczasem badania dowodzą, że poziom zysku w tego typu firmach nie jest wcale wyższy od poziomu osiąganego w innych rejonach miasta. Najlepszy dowód, że wiele biznesów wyprowadza się z tych ubogich miejsc. Ten bolesny fakt, że ludzie zamieszkujący ubogie okolice płacą za niektóre usługi więcej niż mieszkańcy okolic prestiżowych ma swoje – głęboko systemowe – wytłumaczenie. Koszty dostarczania towarów czy świadczenia usług są w takich okolicach wyższe niż gdzie indziej.

Wyższe koszty ubezpieczeń czy profilaktyki związanej z koniecznością zachowania bezpieczeństwa wywołane wyższą przestępczością czy wandalizmem panującym w dzielnicach ubogich, to tylko przykłady niektórych zjawisk systemowych. Niestety wiele ludzi ignoruje te zjawiska, starając się wyższe ceny wytłumaczyć podłymi intencjami biznesmenów. Ponadto, koszt prowadzenia biznesu – w przeliczeniu na jednostkę obrotu – też jest w takich okolicach wyższy. Udzielenie pożyczki w wysokości 50 dol. stu klientom firmy finansowej czy lombardu jest wyższy, niż koszt pożyczki w wysokości 5000 dol. udzielonej przez bank jednemu przedstawicielowi klasy średniej.

Koszt dostarczenia banknotów o małych nominałach do niewielkiej agencji pożyczkowej zlokalizowanej na terenie „getta" jest taki sam, jak koszt dostarczenia wielokrotnie większej kwoty do oddziału Bank of America zlokalizowanego na terenie podmiejskiego centrum handlowego. Trudno się zatem dziwić, że wyższy jednostkowy koszt prowadzenia biznesu przekłada się na wyższe ceny czy wyższe oprocentowanie udzielanych pożyczek.

Wysokie ceny dla ludzi ubogich są bolesną prozą życia, mają one jednak swoje przyczyny systemowe. I nie chodzi tu wcale o jakieś wyjaśnienie filozoficzne. Ten związek przyczynowo-skutkowy ma swoje głębokie konsekwencje praktyczne. Traktowanie wysokich cen czy wyższego oprocentowania kredytów w dzielnicach zamieszkiwanych przez ludność ubogą jako przejawu czyjejś chciwości, a zwłaszcza próby przeciwdziałania mu, zmierzające do wprowadzania regulacji cen czy ustanawianie cen maksymalnych, doprowadzają do tego, że jeszcze trudniej jest w takich okolicach cokolwiek kupić czy zaciągnąć doraźną pożyczkę. Podobnie jak kontrola czynszów doprowadza do zmniejszenia podaży mieszkań, tak kontrola cen towarów czy ustalenie „maksymalnego" oprocentowania kredytów udzielanych w dzielnicach ubogich powodują zmniejszenie się liczby sklepów, lombardów czy firm finansowych, które są gotowe prowadzić w takich miejscach interesy. Odstrasza je wysoki koszt prowadzenia działalności i zakaz ustalania cen na poziomie, który gwarantowałby w sposób legalny pokrycie wydatków oraz jako taki zysk.

Likwidacja sklepów czy firm udzielających pożyczki w dzielnicach zamieszkiwanych przez ludność ubogą zmusiłoby ich mieszkańców do korzystania ze sklepów czy firm pożyczkowych w innych, oddalonych od ich miejsca zamieszkania dzielnicach. Wymagałoby to ekstra wydatków na dojazd autobusem lub taksówką. Ubodzy kredytobiorcy, pozbawieni w swoich dzielnicach lombardów czy możliwości zaciągnięcia „chwilówek" lub innych rodzajów pożyczek, mają niewielką szansę otrzymania kredytu w banku przywykłym do bardziej zamożnej, a więc oparzonej mniejszym ryzykiem, klienteli. Konieczność korzystania z takiego oddalonego od miejsca zamieszkania banku przy stosunkowo niewielkim saldzie na koncie bankowym pociąga za sobą dość znaczne wydatki na transport – autobusem lub taksówką. Łącznie więc usługa taka kosztuje ich więcej, niż gdyby płacili za nią w swojej własnej dzielnicy.

Lekarze składają przysięgę, znaną jako „przysięga Hipokratesa", brzmi ona tak: „Po pierwsze, rób wszystko, aby nie zaszkodzić". Zrozumienie istoty rozróżnienia pomiędzy systemowym związkiem przyczynowo – skutkowym a związkiem intencjonalnym jest właśnie drogą prowadzącą w ekonomii do „mniejszej szkody". Jest to szczególnie ważne w przypadku tych ludzi, których warunki życia są już i tak wystarczająco bolesne.

Pojawiające się okresowo kryzysy, bardzo często prowadzą do emocji, te zaś do pragnienia zrzucenia odpowiedzialności za trudności nie na przyczyny systemowe, lecz raczej na czyjeś złe intencje. W taki „melodramatyczny", emocjonalny sposób łatwiej jest mediom i politykom ukazać społeczeństwu, gdzie rzekomo leży pies pogrzebany.

Przyczyną niedoborów benzyny w latach 1970. nie była – w przekonaniu społecznym – kontrola cen, lecz rzekome machinacje firm naftowych, których pomimo intensywnego śledztwa nie udało się jednak dowieść. I to na przekór ewidentnym dowodom, że regulacje cenowe prowadzą do niedoboru. Co więcej, personifikacja „społeczeństwa" narzuca niejako posługiwanie się intencjami. Przy ich pomocy łatwiej jest opisać czy wyjaśnić nierówności w dystrybucji dochodu czy inne zjawiska, które się ludziom nie podobają, a które są rezultatem przyczyn systemowych.

To naturalne, że mniej wykształceni ludzie czy mniej oświecone narody i społeczeństwa chętniej sięgać będą po „intencjonalne" wytłumaczenie związku przyczynowo-skutkowego. Bywały przypadki, że zanim ludzie sięgnęli po zdobycze nauki, przez całe wieki starali się wyjaśniać naturę nieznanych im sił przyrody przy pomocy przesądów. Czy w ekonomii okres ten będzie równie długi? Jak długo przyjdzie nam czekać na to, by zmiany systemowe zachodzące w gospodarce tłumaczone były nie poprzez czyjeś złe lub dobre zamiary, lecz przy użyciu elementarnej wiedzy ekonomicznej?

Podstawowe prawa ekonomii nie są wcale skomplikowane, ale właśnie ta ich prostota sprawia, że wszyscy ci, którym wyprowadzone z nich wnioski czy analizy nie pasują do osobistych przekonań czy iluzji, traktują je jako coś uproszczonego.

Ignorowanie faktów oczywistych jest bardziej skomplikowane niż same te fakty. Nie można też twierdzić, że skomplikowany skutek wynika ze skomplikowanych przyczyn. Skutki bardzo prostych przyczyn bywają niekiedy skrajnie skomplikowane. Weźmy na przykład tak banalny fakt, jak to, że oś, wokół której kręci się Ziemia, jest pochylona, ile z niego wynika różnych, bardzo nieraz złożonych konsekwencji dla świata żywego – flory, fauny i ludzi. Jak wielki ma to wpływ na świat nieożywiony, na kierunek prądów oceanicznych, zmian klimatycznych czy choćby długość dnia i nocy.

Gdyby oś, wokół której obraca się Ziemia, ustawiona była prostopadle, dzień i noc miałyby tę samą długość przez cały rok, we wszystkich miejscach na kuli ziemskiej. Wprawdzie klimat na zwrotniku różniłby się od klimatu na biegunach, to jednak w da nym miejscu panowałaby przez cały czas ta sama pora roku. Z faktu skrzywienia osi Ziemi wynika, że promienie słoneczne dochodzą do tego samego miejsca na powierzchni globu pod różnym kątem, w zależności od położenia planety w stosunku do Słońca. Skutkiem tego mamy zmiany klimatyczne, a także różną długość dnia i nocy.

I dalej, opisane zjawiska prowadzą do skomplikowanych reakcji w świecie roślin, do hibernacji niektórych gatunków zwierząt, do ich migracji, a także do zmian w psychice ludzi, jak również wywołanych porami roku reakcji w gospodarce. Zmieniające się warunki pogodowe mają wpływ na przebieg prądów oceanicznych oraz częstotliwość huraganów, że wymienię tylko zjawiska najbardziej widoczne.

Zwróćmy jednak uwagę, że wszystkie te komplikacje wywołane zostały jednym, prostym faktem, że oś ziemska – zamiast być prostą – jest pochylona pod kątem.

Jednym słowem, skomplikowane skutki mogą być wywołane prostymi bądź skomplikowanymi przyczynami. Poznanie tych faktów prowadzi nas do zrozumienia natury zjawisk. Aprioryczne założenie, że coś jest „uproszczeniem" takiej wiedzy nic nam nigdy nie da.

Trudno znaleźć większy banał niż fakt, że ludzie mają naturalną tendencję do kupowania więcej towarów po niższej cenie, i mniej po wyższej. Jeśli do tego dodamy równie naturalną tendencję, że producenci dążą do wytwarzania więcej towarów droższych niż tańszych, możemy przewidzieć cały kompleks reakcji wywołanych kontrolą cen, przykładowo jej wpływ na rynek mieszkaniowy. Co więcej, reakcje te nie różnią się wcale w zależności od kontynentu, którego dotyczą i były identyczne na przestrzeni tysięcy lat. Prawa ekonomii działają bowiem bez względu na granice polityczne, na różnice etniczne czy kulturowe.

Skłonność do personifikacji związku przyczynowo-skutkowego prowadzi z jednej strony do wniosku, iż odpowiedzialnością za wzrost cen w gospodarce rynkowej obciążyć należy ludzką „chciwość", z drugiej zaś, że szkodliwe skutki działalności rządu spowo dowane są „głupotą" biurokratów. W rzeczywistości jednak, wiele błędów wywołanych interwencją urzędników ma swoje głęboko racjonalne uzasadnienie, zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę bodźce, jakimi decydenci ci podlegają oraz ograniczenia dostępnej im wiedzy czy doświadczenia.

Wszędzie tam, gdzie decyzje polityczne czy instytucje państwowe skupione będą w rękach najwyższych władz, wszyscy ci, którzy im podlegają, będą bardzo niechętnie przeciwstawiać się przywódcom, nie mówiąc o tym, że nie zaryzykują krytyki konsekwencji, do jakich polityka ich przełożonych może doprowadzić. Posłaniec niosący złą nowinę ryzykuje często swoją karierę, a nawet – jak bywało w przypadku Stalina czy Mao – swoje życie. Mimo iż ustalona z góry linia polityczna może się okazać dla całego społeczeństwa kompletną klapą, jej realizatorzy mogą być całkiem rozsądnymi ludźmi.

Na przykład w byłym Związku Radzieckim, w epoce rządów Stalina, występował ustawiczny brak sprzętu górniczego. W tym samym czasie kierownictwo fabryk produkujących taki sprzęt, zamiast wysyłać maszyny do kopalń, składowało je w magazynach. Powodem takiego postępowania było rozporządzenie nakazujące pokrywanie maszyn górniczych czerwoną farbą olejną, podczas gdy jedyną farbą olejną, jaką dysponowali producenci maszyn, była farba… zielona. Czerwona, owszem była, tyle że nie olejna. Nieposłuszeństwo wobec oficjalnych rozporządzeń było surowo karane. „Nie mamy zamiaru przesiedzieć w łagrze ośmiu lat" – tłumaczyło kierownictwo fabryk.

Jakakolwiek interwencja na wyższym szczeblu, aby może pomalować maszyny na zielono, sprowadzała się do tego samego. Wyższy szczebel też nie chciał spędzić ośmiu lat w łagrze. Wysyłano więc telefonogram do ministerstwa, żeby wydało zezwolenie na zgodę w sprawie zmiany koloru farby. Gdy po długim oczekiwaniu decyzja ministerstwa wreszcie nadchodziła, maszyny wysyłano do kopalń. Wszyscy ci ludzie działali w sposób jak najbardziej racjonalny. Działali dokładnie tak, jak tego wymagał od nich obowiązujący system.

BODŹCE KONTRA CELE

Jak wspomnieliśmy, ekonomia jest nauką badającą związek przyczynowo-skutkowy, a w szczególności zależność pomiędzy istniejącymi bodźcami i ich konsekwencjami. Nie ma to nic wspólnego ze słusznością takich celów socjalnych, moralnych czy politycznych, jak „powszechna dostępność mieszkań", „godziwa płaca" czy „sprawiedliwość społeczna". Ekonomia zajmuje się co najwyżej badaniem relacji pomiędzy bodźcami a ich konsekwencjami, w zależności od konkretnych działań zmierzających do tych czy innych założonych celów.

Jeśli, dajmy na to, program „powszechnej dostępności mieszkań" ma być zrealizowany za pomocą „kontroli czynszów", wówczas ekonomia zajmuje się analizowaniem bodźców, jakie ta kontrola stwarza dla lokatorów, właścicieli budynków mieszkalnych czy budowniczych, a następnie obserwuje konsekwencje empiryczne, do jakich bodźce te doprowadziły. Bodźcem wywołanym przez kontrolę czynszów w odniesieniu do lokatora jest chęć zajmowania większej przestrzeni mieszkaniowej w porównaniu do tej, jaką zajmowałby, gdyby musiał za mieszkanie zapłacić pełną (rynkową – przyp. tłum.) wartość czynszu; „pełną" to znaczy taką, jaką zapłaciłby, gdyby mieszkanie było wolno dostępne także dla innych lokatorów. Bodźcem w odniesieniu do budowniczych jest decyzja budowy mniejszej ilości mieszkań, albo wręcz zaprzestanie działalności. Bodźcem dla właścicieli (kamieniczników) będzie mniejsza – w porównaniu do tej, jakiej wymagałby od nich wolny rynek – dbałość o posiadane przez nich mieszkania. Wolny rynek – w przeciwieństwie do systemu kontroli czynszów, w którym mieszkań jest mniej niż lokatorów – wymagałby bowiem, aby właściciele konkurowali o lokatora z innymi kamienicznikami, a to pociąga za sobą konieczność zapewnienia wyższego standardu.

Biorąc pod uwagę wszystkie opisane bodźce, nie trudno dostrzec empirycznie, że konsekwencją istnienia systemu kontroli czynszów są braki mieszkań, spadek tempa budownictwa mieszkaniowego, a także pogarszanie się – wskutek zaniedbań w konser wacji – stanu technicznego istniejących zasobów mieszkaniowych. Pragnę podkreślić, że opisane rezultaty mają naturę „empiryczną" i nie dowodzą wcale – jak by tego niektórzy ludzie chcieli – że rola cen sprowadza się do „teorii", wyznawanej wyłącznie przez tych, co to „wierzą w rynek".

Tymczasem to właśnie szwedzki socjalista – najprawdopodobniej także przeciwnik wolnego rynku – powiedział, że „kontrola czynszów mieszkaniowych jest najskuteczniejszym, obok bombardowania, sposobem zniszczenia miasta". Był on bowiem ekonomistą zorientowanym w dowodach empirycznych.

Człowiekiem, który również porównał kontrolę czynszów do bombardowania był jeden z wietnamskich przywódców komunistycznych, który w kilka lat po zakończeniu działań wojennych powiedział: „To czego nie zdążyli w Hanoi zniszczyć swoimi bombami Amerykanie, my zniszczyliśmy poprzez politykę bardzo niskich czynszów".

Jako komunista, a więc przeciwnik wolnego rynku, przekonał się on naocznie, w jaki sposób sztucznie zaniżone czynsze mieszkaniowe zwiększają popyt, zmniejszając równocześnie podaż – prosta zasada, a jakże bolesne są konsekwencje sprzeniewierzenia się jej. Bombardowanie przynosi miastu szkody natychmiastowe, jednakże zaraz po ustaniu działań wojennych rusza proces odbudowy. Zniszczenia wywołane kontrolą czynszów są znacznie trwalsze. Pomyśleć, że doprowadzają do nich ludzie nierozumiejący fundamentalnych zasad ekonomii.

W ekonomii, podobnie jak i w życiu, mamy prawo postępować zgodnie z własnymi życzeniami, jednakże musimy pamiętać, że konsekwencje naszego postępowania rzadko kiedy pokrywają się z życzeniami. Mamy życzenie skoczyć z dachu wieżowca, wolno nam, pamiętajmy jednak, że na rezultat naszego skoku ma wpływ przyciąganie ziemskie. Identycznie jest w ekonomii, rzeczywiste konsekwencje funkcjonowania decyzji gospodarczej poznajemy na drodze analizy jej skutków, co więcej, konsekwencje te są całkowicie niezależne od tego, co chcieliśmy osiągnąć, decydując się na taką, a nie inną politykę gospodarczą.

Ekonomia, powtarzam, jest nauką o badaniu konsekwencji różnych sposobów dysponowania zasobami występującymi w nie doborze, a które mogłyby mieć alternatywne wykorzystanie. Ekonomia nie ma nic wspólnego z badaniem ludzkich nadziei czy systemów wartości. Ekonomię ochrzczono mianem „nauki ponurej" (dismal science) z powodu licznych frustracji i zawiedzionych nadziei, jakich jest ona źródłem czy przyczyną. Z drugiej jednak strony ta ponura wiedza o tym, co jest niemożliwe potrafinam oszczędzić wiele niepotrzebnych zawodów i katastrof życiowych.

Poświęciliśmy tak wiele uwagi gospodarce rynkowej, a więc gospodarce, w której proces dysponowania zasobami kierowany jest przy pomocy mechanizmu cenowego z co najmniej dwóch powodów. Raz, że jest to w Stanach Zjednoczonych najlepiej znany typ gospodarki, a dwa, i to chyba ważniejsze, że jest to ten rodzaj gospodarowania, któremu świat zawdzięcza – jeśli chodzi o standard życia – najwięcej. Teraz ważne jest tylko to, aby zrozumieć te jej zasady, które – bez względu na to, czy to w Europie, Azji, Afryce czy w Zachodniej Hemisferze – prowadzą do podnoszenia poziomu stopy życiowej.

Bodźce są ważne, ponieważ ludzie chętniej pracują dla własnej korzyści niż na korzyść innych ludzi. Bodźce sprawiają, że te dwie strony – ja i inni – zostają połączone. Kelner podaje nam jedzenie do stołu nie dlatego, że jesteśmy głodni, lecz dlatego, że od tego zależy jego pensja oraz napiwek. Gigantyczne spółki nie zatrudniają pracowników od marketingu z powodów altruistycznych, lecz dlatego, że chcą się dowiedzieć, czego pragną ich konsumenci. Znajomość zwyczajów konsumentów jest bowiem źródłem zysków, a zarazem sposobem uniknięcia strat. Wytwarzanie produktów, których nikt nie chce kupić, jest prostą drogą prowadzącą do bankructwa.

Ceny są ważne, ponieważ „przetwarzają" one informacje w formę bodźców. Producent samochodów nie jest w stanie czytać w ludzkich umysłach, kiedy jednak stwierdzi, że sprzedaż produkowanych przez niego pojazdów typu „combi" za cenę pokrywającą koszty produkcji jest trudniejsza, niż sprzedaż sa mochodów sportowych za cenę pokrywającą koszty ich produkcji, wystarczy mu to do podjęcia decyzji, jakiego typu pojazdy powinien produkować.

Ceny nie tylko pomagają ustalić, co należy produkować, ale racjonalizują także kierowanie zasobami występującymi w niedoborze. Bez względu na typ gospodarowania, to nie ceny są powodem powstania niedoborów, które wymagać mają racjonalnego gospodarowania zasobami. Niedobory są produktem ubocznym wszelkiej maści programów zmierzających do uczynienia jakichś towarów czy usług tanimi, lub zapobiegających nadmiernemu wzrostowi ich cen. Tymczasem „nadmierna" cena jest właśnie czynnikiem, który wyznacza wielkość zapotrzebowania danego użytkownika. Gdyby nawet wszystkich stać było na wszystko, to i tak nie byłoby więcej produktów, niż wówczas, gdyby ceny ich były nadmiernie wysokie. W takiej sytuacji należałoby stworzyć jakąś alternatywną metodę racjonowania tej ilości towarów, jaka istniałaby w momencie, gdyby nie wszyscy mogli sobie na nie pozwolić. Bez względu na to, czy metodą tą byłaby reglamentacja kartkowa, układy polityczne, czarny rynek czy zwyczajne zdobywanie produktów siłą, z chwilą pojawienia się ich w sprzedaży, racjonowanie byłoby koniecznością, ponieważ sztuczne zaniżanie cen – w celu uczynienia towarów dostępnymi dla każdego – nie zwiększa ich całkowitej podaży.

O ile niedobory są czymś nieodłącznym, o tyle braki są tworzone. Niedobór oznacza po prostu, że ilość dóbr nie wystarcza do zaspokojenia pragnień wszystkich ludzi. Tylko w Rajskich Ogrodach było wszystkiego w bród. Braki natomiast oznaczają sytuację, w której pewni ludzie gotowi są zapłacić za towar wyższą cenę, a mimo to towaru tego nie potrafią znaleźć.

Cena jest integralnym składnikiem tego, co nazywamy brakami, choć wciąż istnieją ludzie, którzy błędnie uważają, że w przypadku wystąpienia braku jakiegoś towaru ma miejsce fizyczny jego niedostatek. Nawet najszybsze w świecie tempo budownictwa mieszkaniowego, jak jego doświadczyli Szwedzi, nie zapobiegło rekordowemu brakowi mieszkań, ponieważ lista oczekujących rosła jeszcze szybciej. W wyniku regulacji czynszów sztucznie zaniżone ceny sprawiły, iż cała masa ludzi zajmowała znacznie więcej przestrzeni mieszkalnej, niż by jej zajmowała, gdyby przyszło im za nią zapłacić tyle, ile wynosiła wartość surowców użytych do jej wytworzenia.

Jednym z fundamentalnych problemów regulacji cen jest odpowiedź na pytanie, czyje ceny znajdują się pod kontrolą. Nawet w przypadku produktu tak zdawałoby się banalnego, jak jabłko określenie jego istoty nie jest łatwe. Jabłka bowiem różnią się od siebie rozmiarem, stopniem świeżości czy wyglądem. Na wolnym rynku jabłka, na które panuje największy popyt – bez względu na powód tego popytu – będą miały najprawdopodobniej cenę najwyższą. Jabłka cieszące się najmniejszym zainteresowaniem konsumentów – najniższą. Sklepy warzywne czy supermarkety wkładają wiele wysiłku (a więc i pieniędzy) w to, by różne gatunki czy klasy jabłek posortować, oddzielając te, które mieszczą się w standardzie poszukiwanym przez konsumentów, od tych, które standardu nie trzymają.

Jednakże w systemie regulacji cen, popyt na sztucznie potanione jabłka przewyższa ich podaż, nie ma więc potrzeby tracenia czasu i pieniędzy na jakiekolwiek sortowanie, ponieważ wszystkie jabłka i tak zostaną – z powodu występujących braków – sprzedane.

Wiele naprawdę ambitnych z humanitarnego punktu widzenia programów społecznych czy politycznych kończyło się fiaskiem tylko dlatego, że ich twórcy nie rozumieli roli cen. Próby sztucznego utrzymywania niskich cen żywności – czy to w siedemnastowiecznych Włoszech, osiemnastowiecznych Indiach, porewolucyjnej Francji, w Rosji bolszewickiej po 1917 roku, czy w wielu krajach Afryki, które po 1960 roku otrzymały niepodległość oraz w Europie Wschodniej – doprowadzały do masowego niedożywienia, a nawet śmierci głodowej. Kraje, które przed wprowadzeniem kontroli cen i planowania centralnego miały nadmiar żywności, które tę żyw ność eksportowały, po wejściu w życie kontroli cen nie były w stanie same się wyżywić.

Bezpośrednim powodem regulacji cen żywności jest chęć zagwarantowania niskich cen dla najbiedniejszych, jednakże niskie ceny nie zwiększają podaży żywności. Co gorsza, na skutek tego, że zaniżone ceny żywności nie są w stanie pokryć kosztów produkcji oraz robocizny wymaganej do produkcji zbóż czy hodowli zwierząt, dochodzi do spadku podaży. Wywołana regulacją cen zmiana bodźców powoduje, że farmerzy produkują mniej żywności, a równocześnie większą jej część zatrzymują dla siebie i swoich rodzin. Niektórzy nawet decydują się porzucić rolnictwo, jako działalność nieproduktywną, i przenoszą się do miasta. Tym samym redukują oni liczbę producentów, zasilając równocześnie masy konsumentów żywności.

Żadne z tych zjawisk nie jest dla nowoczesnej gospodarki kapitalistycznej czymś nowym. Wieki temu, w czasach Imperium Rzymskiego, cesarz Dioklecjan wydał dekret ustalający cenę wielu produktów, w wyniku którego „ludzie przestali zaopatrywać rynek w towary", jak pisał ówczesny kronikarz. Niemal identyczne konsekwencje wywołała – dwa tysiące lat później – wprowadzona przez administrację prezydenta Nixona kontrola cen paliw, w wyniku której spadło zaopatrzenie w benzynę i produkty ropopochodne.

Ghana straciła pozycję czołowego w świecie producenta kakao z chwilą, gdy rząd tego kraju ustalił minimalną cenę, po której wolno było kakao skupować od farmerów. Odzyskała ją po tym, jak wskutek katastrofalnego spadku produkcji kakao, rząd został zmuszony do porzucenia polityki regulacji.

Spadek zaopatrzenia w towary, wywołany polityką restrykcji, należy odróżnić od braku zdolności do ich wyprodukowania. Niedobory żywności mogą bowiem wystąpić w krajach o wyjątkowo żyznej glebie, jak to ma chociażby miejsce w postkomunistycznej Rosji, której daleko jeszcze do gospodarki wolnorynkowej:


Rozciągająca się łagodnie wzdłuż porośniętych łąkami wzgórz, 240 km na południe od Moskwy, Dolina rzeki Pławy jest marzeniem rolników. Są to wrota do regionu zwa nego przez Rosjan „Czernozim" – Krainą Czarnej Ziemi. Zaledwie trzy godziny jazdy od głodującego miasta znajdują się najżyźniejsze gleby Europy… Kraina Czarnej Ziemi mogłaby z powodzeniem wyżywić cały naród, tymczasem ledwie jest w stanie wyżywić samą siebie.


Trudno sobie wręcz w gospodarce wolnorynkowej coś takiego wyobrazić; głodujące miasto, zmuszone do importu żywności, podczas gdy w jego najbliższym sąsiedztwie znajdują się nadzwyczaj żyzne tereny rolnicze. Co dziwniejsze, ludzie zamieszkujący te tereny cierpieli biedę porównywalną z cierpieniem głodującego miasta. Zatrudnieni na roli robotnicy zarabiali zaledwie 10 dol. dziennie, z czego i tak duża część – z braku gotówki – wypłacana była w towarze; w ziemniakach czy ogórkach. Oto jak skomentował tę sytuację burmistrz jednego z miast rejonu, o którym mowa:


My powinniśmy być bogaci. Mamy cudowną ziemię, posiadamy naukową technologię, mamy wykwalifikowanych pracowników, i do czego to wszystko się sprowadza?


W najlepszym przypadku powinno to sprowokować ludzi do zastanowienia się, czym jest ekonomia, do zrozumienia, że jest to nauka o racjonalnym dysponowaniu zasobami znajdującymi się w niedoborze i posiadającymi alternatywne wykorzystanie. Tym ludziom brakowało rynku, który byłby ogniwem łączącym głodujące miasto z produktami tej żyznej ziemi oraz rządu, który by na takie swobodne połączenie pozwolił.

W pewnych regionach Rosji władze lokalne zakazywały transportu żywności przez granicę okręgów czy powiatów tylko dlatego, by w ramach ich jurysdykcji obowiązywały niskie ceny, bo to im zapewniało poparcie polityczne ze strony ludności. I znowu, należy podkreślić, że z punktu widzenia interesu władzy postępowanie zmierzające do utrzymywania niskich cen żywności nie było pozbawione sensu. Niskie ceny gwarantowały bowiem popularność ze strony lokalnych konsumentów. Wprawdzie polityka ta chroniła osobiste kariery polityków, jednak z punktu widzenia całej gospodarki była prawdziwą katastrofą.

O ile systemowy związek przyczynowo-skutkowy ma charakter „bezosobowy", to znaczy jego konsekwencje nie zależą od niczyjej woli czy preferencji, o tyle „rynek" jest ostatecznym sposobem, w jaki ludzie uzgadniają między sobą swoje osobiste pragnienia i preferencje. Zbyt często jednak podkreśla się „bezduszność" rynku, przeciwstawiając jej rzekomo wrażliwe społecznie programy rządowe. W rzeczywistości w obydwu przypadkach mamy do czynienia z takim samym niedoborem zasobów. Dokonując wyborów, działamy w ramach tych samych ograniczeń.

Różnica polega na tym, że w jednym systemie każde indywiduum podejmuje decyzje na rzecz samego siebie, w drugim zaś niewielka liczba indywiduów dokonuje wyboru na rzecz innych.

Użycie przez dziennikarza stwierdzenia „kaprysy rynku", co ma oznaczać „nieczułość" na ludzkie pragnienia i potrzeby, brzmi równie atrakcyjnie, co modne niegdyś powiedzenie „produkcja dla zaspokojenia potrzeb, a nie dla zysku" – tak, jakby ktoś mógł osiągnąć profit, produkując towary, których nikt nie chce lub nie potrzebuje. Prawdziwe przeciwstawienie tych dwóch systemów polega na tym, że w pierwszym indywidualnych wyborów dokonuje na swoją rzecz sam człowiek, w drugim zaś dokonują tego za niego inni ludzie, którym wydaje się, że wiedzą od niego lepiej.

NIEDOBORY A KONKURENCJA

Z niedoborami mamy do czynienia wówczas, gdy – bez względu na wybór systemu ekonomicznego – nie jesteśmy w stanie w pełni zaspokoić ludzkich pragnień. Nie ma przy tym znaczenia, czy poszczególni ludzie oraz całe społeczeństwa są biedne czy bogate. Stąd konkurencja w dostępie do zasobów jest wśród ludzi czymś nieodłącznym.

Nie ma znaczenia, czy konkurencję lubimy, czy nie lubimy. Niedobór oznacza, że bez względu na to, czy chcemy gospodarki konkurencyjnej, czy jej nie chcemy, nie mamy wyboru. Istnieje bowiem tylko jeden rodzaj gospodarki. Jeśli mamy jakiś wybór, to jedynie co do szczególnych metod walki konkurencyjnej.

Jedną z form, jakie – w walce o zdobycie zasobów występujących w niedoborze – przybiera konkurencja, jest np. racjonowanie ich przez przywódców politycznych, którzy decydują o tym, komu i w jakim celu je przyznać. Tak działo się w starożytnych systemach despotycznych i we współczesnym komunizmie. Można sobie też wyobrazić system, w którym członkowie społeczności – niech to będzie przykładowo plemię – wspólnie i dobrowolnie decydują, w jaki sposób dzielić dobra między swoich członków, chociaż naprawdę trudno sobie coś takiego wyobrazić w przypadku społeczności liczących miliony osób.

Inną metodą dzielenia zasobów pomiędzy konkurującymi ze sobą sposobami ich wykorzystania, albo konkurującymi między sobą ludźmi, jest wzajemne licytowanie ich przez konkurentów. W takim systemie – zwanym gospodarką koordynowaną grą cenową – ci, którzy potrzebują drewna do produkowania mebli muszą konkurować (licytować się) z tymi, którzy potrzebują go do budowy domów, produkcji papieru czy kijów bejsbolowych. Ci, którzy potrzebują mleka do produkcji sera muszą przelicytować tych, którzy chcą z mleka wytwarzać jogurt lub lody.

Wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego, że konkurują z innymi. Wydaje im się, że ich decyzje kupna czegokolwiek za jakąkolwiek cenę podejmowane są w sposób suwerenny. Tymczasem niedostatek dóbr i zasobów sprawia, że konkurują oni jeden z drugim nawet wówczas, gdy wydaje im się, że dany zakup był wyłącznie rezultatem ich świadomego wyboru.

Jedną z ubocznych korzyści istnienia konkurencji wywołanej cenami jest to, że poszczególni ludzie rzadko kiedy traktują siebie jak rywali, dlatego w ich zachowaniu nie pojawia się charakterystyczna dla konkurencji agresja. Przykładowo, do budowy kościoła protestanckiego potrzebny jest z grubsza ten sam materiał, co do budowy kościoła katolickiego. Z chwilą podjęcia decyzji o budowie kościoła, jedno o co kongregacja protestancka dba jest ilość pienię dzy, jaką w tym celu trzeba będzie zgromadzić. Jeśli ceny materiałów czy robocizny będą zbyt wysokie, kongregacja ograniczy niektóre elementy kościoła tak, aby sprostać wzrostowi kosztów budowy. Nikomu nie przyjdzie do głowy, by winą za wyższe ceny obarczać konkurencję ze strony katolików, którzy „walcząc" o te same materiały i robociznę doprowadzili do wzrostu cen, którego by nie było, gdyby nie starali się i oni budować kościoła.

W przypadku gdyby budową kościołów zajmował się rząd, wówczas protestanci i katolicy staliby się jawnymi rywalami, konkurującymi między sobą, i żadna ze stron nie miałaby ochoty pójść na kompromis, by dla obniżki kosztów zrezygnować z budowy dodatkowej wieżyczki czy ołtarza. Wręcz przeciwnie, każda ze stron miałaby bodziec do przedstawienia swoich żądań w jak najostrzejszej formie, nie mówiąc już o odrzuceniu jakichkolwiek kompromisów na rzecz okrojenia swoich planów. Immanentny niedobór surowców i robocizny w dalszym ciągu ograniczałby rozmiary zamierzonych budowli, przy czym w tym ostatnim przypadku ograniczenie to miałoby charakter polityczny i byłoby dostrzegane jako rezultat rywalizacji pomiędzy wyznawcami. Na szczęście, konstytucja Stanów Zjednoczonych zabrania rządowi budowy kościołów, zapobiega tym samym niepotrzebnej rywalizacji, której skutkiem w innych krajach jest gniew, a niekiedy wręcz rozlew krwi.

Pamiętajmy jednak, że te same zasady ekonomiczne odnoszą się do innych, niekoniecznie religijnych grup, takich jak: grupy etniczne, grupy zamieszkujące różne regiony geograficzne czy różniące się wiekiem. Wszystkie te grupy z zasady konkurują między sobą w walce o zasoby, których wciąż odczuwamy niedobory. Jednakże czym innym jest trzymanie własnych potrzeb w ryzach wyznaczanych zasobnością konta bankowego, a czym innym przyglądanie się, jak rząd obcina nasze potrzeby wskutek interwencji jakiejś rywalizującej z nami grupy.

Ponieważ jednak zasoby gospodarcze nie tylko występują w niedoborze, lecz ponadto można je wykorzystać do innych, alternatywnych celów, właściwe ich wykorzystanie wymaga – zarówno ze strony producenta, jak i konsumenta – pewnych kompromisów, rezygnacji czy wręcz targowania się. Bodźcem do takich działań są ceny.

Z chwilą gdy cena pomarańczy idzie w górę, niektórzy konsumenci rezygnują z nich na rzecz tańszych mandarynek. Gdy bekon staje się zbyt drogi, część konsumentów przechodzi na szynkę. Gdy rośnie koszt wakacji stacjonarnych, na plaży, ludzie decydują się na rejs oceaniczny. To, co we wszystkich tych przypadkach obserwujemy jest „substytucją" jednego produktu na drugi. Nie mamy tu jednak do czynienia z całkowitym zastąpieniem droższego produktu produktem tańszym, lecz z zastąpieniem cząstkowym. Z chwilą gdy pomarańcze stają się droższe, nie wszyscy przestają je jeść. Część konsumentów nadal je zjada w takich ilościach, w jakich jedli dotąd, inni ograniczają nieco ich spożycie, a jeszcze inni rezygnują z pomarańczy całkowicie na rzecz mandarynek czy innych owoców. Mimo iż dla każdego z tych ludzi pomarańcza jest tym samym owocem, każdy z nich przypisuje jej oczywiście inną wartość.

Wzrost ceny pomarańczy oznaczać może, że podaż owoców przy istniejącej cenie nie nadąża za popytem. Musi zatem dojść do jakiegoś kompromisu. Wywołane wzrostem ceny cząstkowe „zastąpienie" pomarańcz mandarynkami lub innymi owocami sprawia, że rozmiary tego kompromisu, a więc wyrzeczenie jednej ze stron, jest stosunkowo niewielkie i dotyczy jedynie tych, dla których nie ma większej różnicy, czy jedzą pomarańcze, czy jakieś inne owoce. W ten sposób prawdziwi amatorzy pomarańczy, zamiast wyrzec się swoich ulubionych owoców, zapłacą za nie wyższą cenę, i będą mogli jeść tyle, co zawsze, ograniczając inne swoje dotychczasowe wydatki, tak aby dostosować je do nowej ceny pomarańczy.

Cząstkowa substytucja ma miejsce zarówno w produkcji, jak i w konsumpcji. Ropa naftowa, przykładowo, może być wykorzystana m.in. do produkcji oleju opałowego, jak i benzyny. W okresie zimowym, kiedy rośnie zapotrzebowanie na opał, większe ilości ropy przerabiane są na olej opałowy. Latem – ponieważ więcej ludzi udaje się na wakacje – rośnie zapotrzebowanie na benzynę, stąd więcej ropy przerabia się na benzynę.

W tym przypadku również nie dochodzi do całkowitej substytucji, gdyż pewne pochodne ropy naftowej produkowane są przez cały rok. Jest to substytucja cząstkowa – większa ilość produktu A „wypierana" jest za cenę równoważną mniejszej ilości produktu B. Ceny ułatwiają ten proces – cząstkowa substytucja popytu prowadzi do cząstkowej substytucji podaży.

Kompromis i substytucja mogą mieć charakter intencjonalny bądź systemowy. Intencjonalna substytucja ma miejsce np. w clevelandzkiej stalowni LTV, gdzie urządzenia ustawione są tak, iż z chwilą wzrostu ceny oleju opałowego powyżej pewnego poziomu, ich zasilanie zmienia się automatycznie na gaz; gdy cena gazu rośnie, następuje powrót do oleju opałowego. W podobnie intencjonalny sposób ustawiany jest proces ekonomizacji zużycia benzyny przez samochody. Stąd, mimo iż przeciętny samochód amerykański przejeżdżał w 1998 roku o 3200 km więcej niż w 1973 roku, zużywał o ok. 720 l benzyny mniej. Działo się tak dzięki zainstalowaniu w pojazdach wyrafinowanych urządzeń technologicznych, co podniosło wprawdzie koszt ich budowy, obniżyło jednak wydatki na benzynę; za cenę technologii oszczędzano na kosztach paliwa.

Kompromis i substytucja systemowa ma miejsce wówczas, gdy dotyczy gospodarki jako całości, np. gdy wskutek zmiany profilu produkcji, gospodarka jako całość zmniejsza zużycie ropy naftowej. Z chwilą gdy gospodarka przekształca się z produkcji przemysłowej na usługi, ogólne zapotrzebowanie na ropę naftową maleje. Produkcja wyrafinowanego oprogramowania komputerowego wymaga mniejszej ilości energii niż produkcja stali czy samochodów.

Począwszy od wczesnych lat 1970., a więc od momentu, gdy kartele producentów ropy naftowej zaczęły drastycznie podnosić jej cenę, zużycie paliw w przeliczeniu na jednostkę produktu narodowego systematycznie maleje.

O ile ważne jest samo zrozumienia roli substytucji, o tyle pamiętać należy, że efektywna alokacja zasobów musi mieć charakter cząstkowy, a nie całkowity. Przykładowo, nikt nie wątpi w to, że zdrowie człowieka ważniejsze jest od jego rozrywki, jednakże bez względu na nośność takiego hasła, nikt nie zdecyduje się zrezyg nować ze słuchania muzyki za cenę zakupu do domowej apteczki dwudziestoletniego zapasu plastrów i bandaży.

O ile gospodarka posługująca się mechanizmami cenowymi sprzyja substytucji cząstkowej, o tyle gospodarka zarządzana w sposób centralny, politycznie dąży do rozwiązań całkowitych, zdecydowanych – ustala bowiem kategoryczne priorytety, nadając jednej rzeczy większe znaczenie, drugiej mniejsze. Priorytetom tym podporządkowuje się następnie prawo i decyzje polityczne.

Apel danego polityka o wyznaczenie właściwych „priorytetów narodowych" w odniesieniu do tych czy innych zjawisk, oznacza ni mniej, ni więcej to, iż – jego zdaniem – A jest zdecydowanie ważniejsze od B. Takie stawianie sprawy jest dokładnym zaprzeczeniem substytucji cząstkowej, w której wartość poszczególnych składników zależy od tego, ile tych składników posiadamy.

Innymi słowy, jaką ilość A jesteśmy w stanie poświęcić w zamian za większą ilość B. Substytucja cząstkowa oznacza, że względna wartość poszczególnych składników zależy od tego, ile każdego z nich posiadamy.

Znaczenie „kosztów"

W świetle roli, jaką pełnią kompromisy i substytucje, łatwiej jest zrozumieć prawdziwe znaczenie kosztu, który jest de facto okazją do powstrzymania się od wykorzystania tych samych zasobów w innym miejscu. Ceny umożliwiają każdemu z nas zmierzenie naszego własnego wskaźnika podatności na substytucję czy kompromis. Stąd matka może się obejść bez koncertu rockowego, ponieważ chce, aby jej dzieci zostały zaszczepione ochronnie, nie podda ich jednak kosztownemu i bolesnemu szczepieniu przeciwko wściekliźnie, gdyż prawdopodobieństwo tego, że zostaną ukąszone przez wściekłe zwierzęta jest minimalne.

Ponieważ gospodarka ma ciągle do czynienia z niedoborem zasobów mających alternatywne wykorzystanie, każda korzyść posiada koszt alternatywnego użycia zasobów, które doprowadziły do jej powstania. My nie „obciążamy" przedmiotów cenami. Cena jest immanentnym składnikiem każdego przedmiotu. Nasz polityczny wybór polega na ewentualnym zignorowaniu tego faktu przy pomocy ustaw czy praw lub zgodzie na to, by ujawnił się on w swobodnej formie na rynku.

Ceny wolnorynkowe nie są arbitralnie ustalonymi zaporami przeciwdziałającymi temu, by ludzie otrzymywali to, czego pragną. Ceny są objawem pewnej, podporządkowanej im rzeczywistości, której odporność na manipulacje polityczne jest znacznie większa niż odporność samych cen. Ceny są jak wskazania termometru – pacjent z gorączką nie stanie się zdrowszy tylko dlatego, że włożyliśmy termometr do lodowatej wody. I przeciwnie, jeśli obniżone w ten sposób wskazanie termometru uznalibyśmy za dowód poprawy zdrowia pacjenta, ignorując w ten sposób realia, narazilibyśmy go na dużo większe niebezpieczeństwo.

Pomimo niekwestionowanej oczywistości powyższych faktów, polityczna skłonność do ich ignorowania – a tym samym do ignorowania konsekwencji wolnej gry cen – wydaje się nie mieć końca. Przejawia się ona w bezpośredniej kontroli cen, w subsydiach rządowych mających na celu uczynienie tego czy innego towaru „dostępnym dla każdego", albo wręcz w dostarczaniu przez rząd produktów czy usług uznanych za „jedynie słuszne". Efektem tych wszystkich działań jest wyłączenie niektórych towarów z procesu ustalania wzajemnej zależności między kosztami a korzyściami.

Przykładem takiego postępowania jest poszukiwanie odpowiedzi na pytanie: „Czy sztuka (edukacja, zdrowie, muzyka etc.) w ogóle może mieć cenę?". U jego podłoża leży fałszywe przekonanie, że cena jest czymś co zostało produktowi narzucone. Tak długo, jak edukacja, zdrowie, muzyka i tysiące innych spraw wymagają do wytworzenia: czasu, wysiłku oraz zasobów materialnych, tak długo koszt tych składników równoważny będzie ich (immanentnej) cenie.

Ten koszt nie znika pod wpływem ustaw, które zabraniają ujawniania go pod postacią ceny na rynku. Dla społeczeństwa jako całości równa się on sumie kosztów wszystkich innych przedmio tów, które zostałyby wyprodukowane z tych samych składników. Przepływ pieniędzy oraz ruch cen są skutkami pewnych zdarzeń – zignorowanie czy zduszenie tych skutków, zdarzeń tych nie zmieni.

Ekonomia dla każdego - czyli o czym każdy szanujący się obywatel, wyborca i podatnik wiedzieć powinni

Подняться наверх