Читать книгу Mój Wysocki - Ałła Demidowa - Страница 6
Wstęp
ОглавлениеWysocki…
To nazwisko już za życia było legendą.
Po śmierci Władimira Wysockiego jego imię otrzymują szczyty górskie, nowa planeta, ulice, statki oceaniczne, teatry.
Fenomen Wysockiego opiera się nie tylko na jego niesłychanej popularności – jest to też następstwo olbrzymiego autorytetu moralnego, reputacji i daru słowa. Na ten fenomen składają się cechy osobowości i wielostronność talentu. W pewnej pracy socjologicznej na pytanie: „Na czym polega sekret autentyczności Władimira Wysockiego?”, pierwsze miejsce zajęła odpowiedź o prawdziwości jego twórczości („śpiewał prawdę”, „pokazał prawdziwe życie”, „nie bał się powiedzieć prawdy w oczy”, „prawda o naszym życiu bez ukrywania wad” itd.). Po niej uplasowały się odpowiedzi o męstwie, śmiałości, sile ducha („obrona zasad”, „postawa obywatelska z serca, nie z litery prawa”, „bezkompromisowość”, „śmiało poruszał tematy tabu”, „wyrażał to, o czym myśleli wszyscy” itd.). Trzecie miejsce przypadło bliskości realnego życia („wyraża istotę życia”, „umiejętność znajdowania trafnej charakterystyki współczesnego życia”, „życiowa głębia” itp.). Miejsce czwarte zajęła dostępność („prosty wykład złożonych prawd” itp.). Piąte należy do maksymalnego wysiłku, spalania się („wkładał duszę”, „wycierpiana twórczość”, „oddawał siebie ludziom”, „obojętnie słuchać nie można” itp.). Na szóstym miejscu znalazła się bliskość ze społeczeństwem, szczerość, otwartość, wieloplanowość, wielowymiarowość. Dla jednych jest poetą, bardem (nawiasem mówiąc, Wysocki nie lubił tych słów; mówił: „Nie jestem bardem ani poetą – jestem sam w sobie…”), dla innych to przedstawiciel kultury masowej; jedni chcą go uczynić sztandarem protestu z „okresu zastoju lat siedemdziesiątych”, inni starają się wygładzić, zatuszować niewygodne aspekty jego życia i twórczości – usunąć z jego biografii zbędne obecnie komplikacje, kompromisy, ustępstwa; jedni pamiętają go z teatru, inni piszą o kreacjach filmowych albo badają jego piosenkarską spuściznę.
Również i ja nie mam odwagi, by ogarnąć całą wielostronną twórczość Wysockiego – na to nie starcza sił…
Pracowaliśmy z Wysockim w Teatrze na Tagance od 1964 roku, od dnia powstania teatru, do śmierci Wołodii. Wiele razem graliśmy, uczestniczyliśmy w próbach, jeździliśmy na koncerty, mieszkaliśmy obok siebie na występach gościnnych. Właśnie o tym chcę opowiedzieć czytelnikom tej książki.
Bez teatru nie można zrozumieć indywidualności artystycznej Wysockiego. Jednak w teatrze widziała go bardzo ograniczona liczba osób, bo za życia Wysockiego dostać się do „Taganki” było praktycznie niemożliwe; na sali zasiadali tak zwani prestiżowi widzowie, dla których Wysocki był najczęściej zaledwie modny.
Krytycy teatralni o Wysockim pisali mało, zarówno dlatego, że nie od razu zwrócili na niego uwagę, jak też z powodu zakazu publikacji o Teatrze na Tagance. Z tych też powodów spektakle, w których grał Wysocki, nie zostały zapisane na taśmie.
Pozostały jego kreacje filmowe. Wielkie i małe role. Znakomite i mniej udane. Jednak ekran nie przekazuje, niestety, tej energii psychicznej, która emanowała z Wysockiego na koncertach i spektaklach.
Kiedyś nagrano na taśmie występ znanego indyjskiego fakira, który na oczach wielotysięcznego tłumu po sznurze wspinał się pod niebiosa. Kiedy materiał odtworzono na ekranie, okazało się, że fakir siedzi w spokojnej pozie jogi, obok niego leży kłębek sznura, a cały wielotysięczny tłum patrzy w niebo. Nagranie nie utrwaliło hipnozy.
Po śmierci Jesienina Majakowski pisał: „Sierioża jako fakt literacki nie istnieje. Jest poeta – Siergiej Jesienin. Mówmy o tym”.
Dla nas – aktorów Teatru na Tagance – Wysocki był Wołodią, Wołodiczką, z którym można było pogadać o czymkolwiek, którego można się było poradzić, z którym można się było posprzeczać na próbie albo na spektaklu, po czym nie rozmawiać przez tydzień, powybrzydzać z kolegami o jego kolejnych „wybrykach”. Dla całego kraju był mitem, legendą. A teraz ci, którzy za życia go nie znali, chcą znać najdrobniejsze szczegóły z jego biografii. Spróbujemy dotrzeć do sedna tej legendy.
Popularne powiedzenie głosi: żeby zrozumieć, jak człowiek jest utalentowany, trzeba wyobrazić go sobie umarłym.
Teraz mnożenie jego imienia budzi odwrotną reakcję.
Za życia śpiewał:
I choć na końcu mojej długiej drogi
Ktoś mógłby dobrze wspomnieć o mnie,
Nikt nie napisze jednak nekrologu
w kąciku gdzieś na przedostatniej stronie.
I nie żałuję![1].
Po jego śmierci z trudem udało nam się przebić z maleńką informacją w „Wieczornej Moskwie”, a później w „Sowieckiej kulturze”.
Dzisiaj pisze się o nim artykuły i książki…
Badaczowi, który udźwignie zadanie o tak wielkiej skali, niech moje wspomnienia posłużą za różnobarwne kamyki przyszłej wielkiej mozaiki – biografii Władimira Wysockiego. Przecież my o Puszkinie wiemy teraz więcej niż na przykład jego najbliższy przyjaciel Sobolewski (który, niestety, nie zostawił swoich wspomnień o nim, chociaż pewnie znał go lepiej niż inni). Współcześni Puszkina nie znali ani jego korespondencji, ani dzienników, ani ostatnich utworów pozostawionych w rękopisach – całego ogromnego materiału, który do tej pory pojawia się kartka po kartce. Po upływie półtora stulecia…
Nie chcę prowadzić żadnych paraleli, nie chcę porównywać niczyich losów. Jak w swoim czasie powiedziała Marina Cwietajewa: „Rzeczą poety jest, odsłoniwszy – ukryć”.
A kto ma odkrywać? My, żyjący. Czas. Czas to najlepszy sędzia. On wszystko stawia na swoich miejscach: godny – będzie wynagrodzony, a ważne tylko dla danej chwili – zapomniane.
1 Fragment wiersza W. Wysockiego Miałem czterdzieści nazwisk, przekład Marka Wawrzkiewicza (jeśli nie zaznaczono inaczej, przypisy pochodzą od tłumacza).