Читать книгу World of Warcraft: Fale ciemności - Aaron Rosenberg - Страница 6
Prolog drugi
ОглавлениеCiemna sylwetka stała na szczycie wysokiej wieży, spoglądając na świat z góry. Ze swojego punktu doskonale widziała miasto poniżej i krainę otaczającą miasto. Jedno i drugie przesłaniała wirująca ciemność o nieustannie zmiennych kształtach, fala, która przetoczyła się przez ziemie, przykryła budynki, zostawiając je w ruinach.
Postać na wieży nie przerywała swej obserwacji. Wysoka, masywnie zbudowana, potężnie umięśniona, trwała nieruchomo na kamiennym szczycie, bystrymi oczyma przyglądając się scenerii poniżej. Długie ciemne włosy zaplecione w warkocze ujmowały w ramę twarz o mocnych rysach, strzępiaste końce warkoczy muskały od czasu do czasu wielkie kły wystające z dolnej szczęki. Promienie słońca nadawały skórze obserwatora szmaragdowego połysku i odbijały się intensywnym blaskiem od licznych trofeów i medalionów, które nosił na szyi i szerokiej piersi. Ciężkie płyty zbroi osłaniające jego klatkę piersiową, barki i nogi lśniły w słońcu, z wyjątkiem miejsc, gdzie nabito je guzami z brązu; krawędzie połyskiwały złotym zdobieniem, które świadczyło o znaczeniu ich właściciela.
Wreszcie obserwator uznał, że zobaczył dość. Uniósł gigantyczny czarny młot bojowy, na którym się dotąd opierał, o wielkim kamiennym obuchu pochłaniającym raczej niż odbijającym promienie słońca, i zaryczał. Był to okrzyk wojenny, wezwanie i krzyk. I potoczył się ku budynkom, by uderzyć w nie i powrócić echem.
Ciemna fala poniżej znieruchomiała. Po jej powierzchni przepłynęła zmarszczka, w miarę jak twarze wznosiły się ku górze. Każdy ork w Hordzie zatrzymał się, spoglądając na samotną postać wysoko na wieży.
Ta zaś krzyknęła ponownie, unosząc wysoko swój młot. Tym razem fala eksplodowała w odpowiedzi wiwatami i radosnymi okrzykami. Horda pozdrawiała swego przywódcę. Usatysfakcjonowany Orgrim Zgładziciel opuścił młot, od którego wziął swoje miano, a fala ciemności poniżej podjęła swój niszczycielski marsz.
Głęboko pod bramami miasta na pryczy leżał nieruchomy ork. Jego stosunkowo niewielkie, wychudzone ciało spowite było grubymi futrami, oznaką wysokiego statusu, obok złożone na stosie leżało jego odzienie, równie bogate. Ale ubrania nie dotykał nikt od tygodni, bowiem ork leżał niczym martwy, jego paskudna twarz wykrzywiona była w grymasie bólu, czy może koncentracji, a krzaczasta broda sterczała wokół ściągniętych warg.
I nagle wszystko się zmieniło. Głośno wciągając powietrze, ork usiadł gwałtownie. Futra zsunęły się z mokrego od potu ciała. Ork otworzył ślepia, najpierw szkliste i niewidzące, ale zamrugał zaraz, pozbywając się resztek snu, po czym się rozejrzał.
– Gdzie…? – zapytał z naciskiem. Do jego boku przystąpiła natychmiast większa postać, obie głowy zachybotały się w wyrazie radosnego zdumienia. Spojrzenie obudzonego orka zatonęło w jednej parze oczu i natychmiast się wyostrzyło, podobnie jak jego rysy. I choć na jego twarzy chwilę wcześniej malowało się zmieszanie, teraz zniknęło, zastąpione wściekłością i przebiegłością.
– Gdzie jestem? – spytał ostro. – Co się wydarzyło?
– Spałeś, Gul’danie – odrzekł dwugłowy stwór, klękając przy posłaniu z kielichem w dłoniach. Ork chwycił kielich, powąchał i jednym haustem opróżnił, po czym wytarł usta grzbietem dłoni.
– Spałeś snem jak śmierć. Tygodniami się nie poruszyłeś, ledwieś oddychał. Myśleliśmy, że duch twój odszedł.
– Tak myśleliście? – Gul’dan uśmiechnął się szeroko. – Bałeś się, że cię opuszczę, Czo’galu? Zostawię na pastwę miłosierdzia Czarnorękiego?
Dwugłowy ogrzy mag rzucił orkowi spojrzenie pełne złości.
– Czarnoręki nie żyje, Gul’danie – warknęła jedna z głów. Druga gorączkowo potakiwała.
– Nie żyje? – Gul’dan myślał, że się przesłyszał, ale ponure miny Czo’gala przekonały go, że to prawda, zanim jeszcze ogr pokiwał głowami. – Co?! Jak?!
Nie położył się z powrotem, choć pozycja siedząca przyprawiała go o zawroty głowy i zimne poty.
– Co stało się, kiedy spałem?
Czo’gal miał już odpowiedzieć, ale wszelkie wyjaśnienia zamarły mu na ustach, gdy ktoś szarpnięciem odrzucił na bok klapę namiotu i do ciasnego wnętrza wpadło dwóch potężnych orków. Odepchnęli Czo’gala z drogi i bez ceregieli złapali Gul’dana pod ramiona, by postawić go na nogi. Ogr zaczął protestować, gniew wykrzywił jego bliźniacze twarze, ale jeszcze dwóch orków wcisnęło się do niewielkiego namiotu i zastąpiło mu drogę, ściskając w dłoniach topory bojowe. Trzymali straż, podczas gdy dwóch pierwszych powlokło Gul’dana na zewnątrz.
– Dokąd mnie zabieracie? – zapytał ostro, próbując uwolnić ramiona. Bezskutecznie jednak. Nawet w pełni sił nie mógłby się równać z żadnym z tych wojowników, tym bardziej nie teraz, gdy ledwie trzymał się na nogach. Właściwie to ciągnęli go, nie prowadzili, w stronę dużego, pięknie wykonanego namiotu. Namiotu Czarnorękiego.
– On przejął kontrolę, Gul’danie – wyjaśnił cicho Czo’gal, idąc obok Gul’dana, tak jednak, by pozostawać za plecami wojowników. – Kiedy byłeś nieprzytomny! Zaatakował Radę Cieni i wybił ich niemal do nogi! Zostaliśmy tylko ty, ja i kilku pomniejszych czarnoksiężników!
Gul’dan potrząsnął głową, próbując odzyskać tym sposobem jasność myśli. Wciąż miał mętlik w głowie i nie mógł się skupić, a z tego, co mówił Czo’gal, to nie był najlepszy moment na takie doznania. Jednak słowa ogra zwiększyły jeszcze zamęt w myślach Gul’dana. Zabił Czarnorękiego? Zniszczył Radę Cieni? To szaleństwo.
– Kto? – zapytał tonem nieznoszącym sprzeciwu, wykręcając się tak, by spojrzeć na Czo’gala ponad barkami wojowników. – Kto to zrobił?!
Ale ogr zwolnił już i został z tyłu, z mieszaniną zdumienia i strachu malującą się na obu twarzach. Gul’dan odwrócił się, akurat w tym momencie, gdy zbliżyła się do niego potężna postać. I widząc ogromnego wojownika z czarnym młotem bojowym trzymanym w dłoni bez najmniejszego wysiłku, Gul’dan w jednej chwili pojął wszystko.
Orgrim Zgładziciel.
– Zatem się obudziłeś? – Orgrim niemal wypluł te słowa, gdy wojownicy zatrzymali się przed nim. Wypuścili Gul’dana gwałtownie i orczy czarnoksiężnik, nie zdoławszy utrzymać się na nogach, osunął się na ziemię. Z klęczek podniósł głowę i aż nerwowo przełknął ślinę na widok czystej furii i nienawiści widocznych na twarzy Orgrima.
– Ja… – zaczął, ale Orgrim nie pozwolił mu dokończyć. Grzbietem dłoni uderzył Gul’dana z taką siłą, że czarnoksiężnika odrzuciło na dobrych kilka stóp.
– Cisza! – warknął nowy wódz Hordy. – Nie powiedziałem, że możesz mówić! – Podszedł do Gul’dana i uniósł mu podbródek obuchem swojej straszliwej broni. – Wiem, co zrobiłeś, Gul’danie. Wiem, jak kontrolowałeś Czarnorękiego, ty i twoja Rada Cieni. – Roześmiał się. Był to chrapliwy dźwięk pełen goryczy i odrazy. – O tak, wiem o nich wszystko. Ale twoi czarnoksiężnicy już ci nie pomogą. Są martwi, w większości, a ci, którzy zostali przy życiu, są zakuci w łańcuchy i pilnowani. – Pochylił się. – Teraz ja rządzę Hordą, Gul’danie. Nie ty, nie twoi czarnoksiężnicy. Ja, Orgrim Zgładziciel, i nikt inny. I to jest kres nikczemności! Kres zdrady! Kres kłamstw i oszustw!
Orgrim wyprostował się na swą imponującą wysokość, górując nad Gul’danem.
– Durotan zginął wskutek twoich knowań, ale on będzie ostatnim. I zostanie pomszczony! Nie będziesz dłużej z ukrycia rządzić naszym ludem! Nie będziesz decydował o naszym losie i nie będziesz kierował nami dla osiągnięcia własnych, plugawych celów! Nasz lud zyska wolność od twoich wpływów!
Gul’dan skulił się, myśląc szybko. Wiedział, że Orgrim może stanowić problem. Wielki wojownik był zbyt inteligentny, zbyt honorowy i zbyt szlachetny, by można go było łatwo przekabacić albo kontrolować. Swego czasu był zastępcą Czarnorękiego, wodza klanu Czarnej Skały, którego Gul’dan wybrał na swego marionetkowego przywódcę Hordy. Czarnoręki był niezwykle potężnym wojownikiem, ale uważał się też za wyjątkowo bystrego i dzięki temu łatwo go było kontrolować. Prawdziwą władzę sprawowali Gul’dan i jego Rada Cieni, zarówno nad orkami, jak i nad ich wodzem wojennym.
Ale nie nad Orgrimem. Ten bowiem nie chciał podążyć ich śladem, wycinając sobie własną ścieżkę, lekkomyślnie, lecz z pasją, której dorównywało jedynie oddanie dla ludu orków. Najwyraźniej dostrzegł to, co działo się za kulisami wszelkich wydarzeń, dojrzał to, co uznawał za zepsucie, i gdy już się dość napatrzył, gdy już nie mógł więcej znieść – zaczął działać.
Wszystko wskazywało na to, że przeszedł do czynów w starannie wybranym momencie. Gdy Gul’dan zniknął ze sceny, Czarnoręki stał się łatwym celem. Jak Orgrim odkrył, gdzie ukrywała się Rada Cieni, pozostawało zagadką, ale najwyraźniej jakoś mu się to udało, skoro wyeliminował większość jej członków, zostawiając przy życiu Gul’dana, Czo’gala i kto wie, kogo jeszcze.
A teraz stał z uniesionym młotem nad Gul’danem, gotów zniszczyć i jego.
– Stój! – krzyknął czarnoksiężnik, osłaniając ramionami głowę. – Błagam cię!
Te słowa sprawiły, że Orgrim znieruchomiał.
– Ty, potężny Gul’dan, błagasz? Dobrze, psie, błagaj zatem! Błagaj o życie!
Młot nadal wisiał nad głową Gul’dana, ale przynajmniej nie opadł. Jeszcze.
– Jj… – Gul’dan nienawidził Orgrima w tej chwili. Nienawidził go z całego serca, nienawidził z pasją, jaką dotąd budziła w nim jedynie władza. Wiedział jednak, co należało zrobić. Orgrim też go nienawidził. Za zorganizowanie zabójstwa jego starego przyjaciela, Durotana, za przekształcenie ich ludu z pokojowo nastawionych myśliwych w pełnych wściekłości wyznawców wojny. Wystarczył najdrobniejszy wręcz pretekst, by potężny młot opadł i zmiażdżył Gul’danowi czaszkę, wszystko wokół obryzgując krwią i strzępkami mózgu. Gul’dan nie mógł do tego dopuścić.
– Korzę się przed twą potęgą, Orgrimie Zgładzicielu – zdołał się wreszcie przemóc, przy czym każde słowo wypowiedział wyraźnie i na tyle głośno, by słyszeli go wszyscy w pobliżu. – Uznaję w tobie wodza Hordy i przysięgam ci wierność. Będę ci posłuszny w każdej sprawie.
– Nigdy dotąd nie wykazywałeś się posłuszeństwem – zwrócił mu ostro uwagę Orgrim. – Dlaczego mam ci wierzyć, że w ogóle jesteś do tego zdolny?
– Bo mnie potrzebujesz – odparł czarnoksiężnik, unosząc głowę, by spojrzeć w oczy wodzowi Hordy. – Zgładziłeś moją Radę Cieni, owszem, i umocniłeś swoją władzę nad Hordą. Tak jak być powinno. Czarnoręki nie był dość silny, by samemu przewodzić naszemu ludowi. – Oblizał nerwowo wargi. – Ale tobie potrzebni są czarnoksiężnicy. Potrzebujesz naszej magii, bowiem rodzaj ludzki dysponuje własną magią i bez nas ulegniesz ich potędze. – Potrząsnął głową. – A zostało ci niewielu czarnoksiężników. Ja, Czo’gal i garstka nowicjuszy. Zbyt jestem użyteczny, by zabić mnie jedynie w imię zemsty.
Orgrim ściągnął wargi w niemym warknięciu, ale opuścił młot. Milczał przez chwilę, wpatrując się tylko w Gul’dana oczyma wypełnionymi nienawiścią. Ale w końcu skinął potakująco głową.
– To, co mówisz, jest prawdą – przyznał, choć stwierdzenie to wymagało odeń ogromnej samokontroli. – I przedłożę potrzeby Hordy nad moje własne. – Ściągnięte wargi odsłaniały całe kły. – Pozwolę ci żyć, tobie i tym pozostałym czarnoksiężnikom. Ale tylko tak długo, jak będziecie użyteczni.
– O, będziemy użyteczni – zapewnił go Gul’dan, kłaniając się nisko. Jego umysł już pracował intensywnie. – Stworzę dla ciebie zastępy istot, jakich jeszcze nie widziałeś, potężny Zgładzicielu, wojowników, którzy służyć będą jedynie tobie. Z ich potęgą i naszą magią zmiażdżymy magów tego świata, a wtedy Horda zdepcze ich wojowników na miazgę.
Orgrim skinął głową, zniknął gdzieś grymas wykrzywiający mu usta, teraz wódz Hordy z namysłem zmarszczył brwi.
– Dobrze zatem – powiedział w końcu. – Obiecałeś mi wojowników, którzy będą mogli walczyć z ludzką magią, trzymam cię więc za słowo – powiedział, po czym odwrócił się i odszedł, lekceważąc czarnoksiężnika. Wojownicy również się oddalili, zostawiając Gul’dana na klęczkach, w towarzystwie stojącego nieopodal Czo’gala. Czarnoksiężnikowi zdało się, że słyszy ich śmiech.
Bądź przeklęty! – pomyślał, patrząc za znikającym w namiocie Orgrimem. I niech będzie przeklęty ten ludzki czarownik! Gul’dan potrząsnął głową. Może tak naprawdę to powinien przeklinać własną niecierpliwość. To ona kazała mu wejść do umysłu Medivha w poszukiwaniu informacji, które mag obiecał wyjawić i wciąż się przed tym wzdragał. I to był już tylko pech, że gdy Gul’dan przebywał w umyśle Medivha, ten zginął i duch Gul’dana został nagle straszliwe osłabiony gwałtownością tego doznania, uwięziony, niezdolny do powrotu do swego ciała, nieświadom świata wokół. I tym samym dał Orgrimowi okazję do przejęcia władzy.
Ale teraz, wreszcie, Gul’dan znów się obudził. I raz jeszcze mógł zacząć realizować swe plany. Bowiem jego desperacki i niebezpieczny wyczyn nie poszedł na marne. Gul’dan zdobył niezbędne mu informacje. I już wkrótce nie będzie potrzebował Orgrima ani Hordy. Wkrótce stanie się potężny bez ich pomocy.
– Zbierz pozostałych – polecił Czo’galowi, dźwigając się z ziemi i sprawdzając wytrzymałość kończyn. Był słaby, ale czuł, że da radę. Nie miał czasu na długą rekonwalescencję. – W istocie uczynię z nich klan, taki, który będzie służył moim celom i ochroni mnie przed gniewem Orgrima. Będą zwali się Łupieżcami Burzy i pokażą Hordzie, do czego zdolny jest czarnoksiężnik, i nawet Zgładziciel nie będzie mógł zaprzeczyć ich wartości. Zbierz też swój klan. – Czo’gal przewodził klanowi Młota Zmierzchu, pogrążonych w obsesji na tle końca świata, ale przy tym nieustraszonych wojowników. – Mamy mnóstwo do zrobienia.