Читать книгу World of Warcraft: Fale ciemności - Aaron Rosenberg - Страница 7
Rozdział pierwszy
ОглавлениеLothar wbrew samemu sobie był pod wrażeniem. Wichrogród był imponującym miastem, pełnym wież i tarasów, wykutym w mocnym kamieniu, zdolnym oprzeć się wichrom, ale wypolerowanym niczym lustro. Tymczasem Stolica była na swój sposób równie zachwycająca.
Nie żeby była taka jak Wichrogród. Budynki choćby – nie były tu równie wysokie, ale czego brakowało jej pod względem wysokości, nadrabiała elegancją. Miasto leżało nad północnym brzegiem Jeziora Lordamere, lśniąc bielą i srebrem. Nie tak mocno, jak lśnił Wichrogród, ale spowijał je blask, jakby światło słoneczne płynęło z pełnych gracji budynków, a nie padało na nie. Stolica wydawała się pogodna i przepełniona spokojem, niemalże święta.
– Majestatyczne miejsce – przyznał Khadgar – aczkolwiek ja wolę nieco cieplejsze okolice. – I zwrócił wzrok ku południowemu brzegowi jeziora, gdzie wznosiło się drugie miasto. W zarysach bardzo przypominało Stolicę, zdawało się jednak nieco bardziej egzotyczne, a jego mury i iglice miały miły kolor fioletu i innych ciepłych barw.
– To Dalaran – wyjaśnił Khadgar. – Dom Kirin Toru i magów. Mój dom, zanim posłano mnie do Medivha.
– Może będzie dość czasu, byś tam powrócił, choćby na chwilę – zasugerował Lothar. – Teraz jednak musimy skupić się na naszym zadaniu w Stolicy. – Raz jeszcze objął spojrzeniem lśniące miasto. – Miejmy nadzieję, że tutejsi ludzie umysły mają równie szlachetne, co domostwa. – I z tymi słowy spiął konia i zostawił za sobą majestatyczny Srebrzysty Bór, z Varianem i Khadgarem za plecami i resztą, podróżującą wozami.
Dwie godziny później dotarli do bram miasta. Przy wjeździe pełnili wartę strażnicy, ale podwójne wrota otwarte były tak szeroko, że dwa, a może i trzy wozy mogły się w nich minąć bez trudu. Strażnicy niewątpliwie dostrzegli przybyszów na długo przed tym, nim ci stanęli u bram; teraz do uciekinierów wyszedł żołnierz w szkarłatnym płaszczu na ramionach i wypolerowanym napierśniku, który podobnie jak hełm zdobiony był złotem. Strażnik zachowywał się uprzejmie, z szacunkiem nawet, ale Lothar nie mógł nie zauważyć, że żołnierz zatrzymał się w odległości kilku stóp zaledwie, czyli w zasięgu miecza. Czempion Wichrogrodu zmusił się, by zachować spokój, rozluźnić się i zignorować to naruszenie protokołu. Nie był już w Wichrogrodzie. Ci ludzie nie byli doświadczonymi wojownikami, utwardzonymi w ciągłej walce. Nigdy nie musieli walczyć o życie. Jak na razie.
– Bramy miasta stoją dla was otworem, witajcie – skłonił się kapitan straży. – Marcus Krasnyszlak uprzedził nas o waszym przybyciu, a także o prośbie, którą chcecie przedłożyć królowi. Jego wysokość oczekuje was w sali tronowej.
– Dziękujemy – odparł Khadgar, odpowiadając na ukłon skinieniem głowy. – Pójdźmy, Lotharze – dodał, trącając konia piętami. – Znam drogę.
Jechali przez miasto, bez trudu przemierzając szerokie ulice. Khadgar w istocie musiał dobrze znać drogę, ani razu bowiem nie zatrzymał się, nie pytał o wskazówki, nie zastanawiał, w którą stronę skręcić, i wkrótce dotarli do pałacu. Pozostawili wierzchowce kilku swym towarzyszom, po czym Lothar i książę Varian pierwsi zaczęli wspinać się po szerokich pałacowych stopniach, ale Khadgar szybko do nich dołączył. Przeszli przez zewnętrzne drzwi na szeroki dziedziniec obramowany krużgankami, teraz pustymi, ale Lothar nie miał wątpliwości, że w trakcie świąt wypełnione są one ludźmi. Po drugiej stronie dziedzińca znajdowały się kolejne, choć mniej liczne stopnie, wiodące prosto do sali tronowej.
Sala była imponująca, o suficie wysklepionym tak wysoko, że jego krańce ginęły w cieniu. Pomieszczenie było okrągłe, pełne łuków i kolumn. Złociste promienie słońca spływały z góry przez witraż pośrodku sklepienia, zabarwione jego kolorami, i rozświetlały wzór na posadzce: koncentryczne kręgi, z których każdy był inny, opasujące trójkąt zachodzący na najbardziej wewnętrzny z kręgów, w którym widniała złota pieczęć Lordaeronu. W sali znajdowały się wysoko umieszczone loże, Lothar domyślił się, że przeznaczono je dla szlachty, ale doceniał strategiczną wartość takiego rozwiązania. Kilku strażników zbrojnych w łuki umieszczonych w lożach mogło stamtąd atakować dowolny punkt pomieszczenia. Tuż za wzorem na posadzce znajdowało się okrągłe podwyższenie, na nim zaś masywny tron. Wyglądał, jakby wykuto go z lśniącego kamienia, składał się z samych ostrych krawędzi, płaszczyzn i kątów. Siedział na nim mężczyzna, wysoki i barczysty, o jasnych włosach zaledwie muśniętych siwizną, w błyszczącej zbroi i koronie, która bardziej przypominała hełm z kolcami niż koronetkę. To był prawdziwy król. Lothar wiedział to od razu – król taki jak Llane, który nie wahał się walczyć o swój lud. Ta świadomość dodała mu nadziei.
W sali tronowej pełno było ludzi, mieszkańców miasta, robotników, nawet chłopów, stali w pełnym szacunku oddaleniu od podwyższenia. Wielu coś ze sobą przyniosło, kawałki pergaminów, nawet jedzenie. Teraz w ciszy rozstępowali się przed Lotharem i Khadgarem.
– Wy tam! – zawołał mężczyzna na tronie. – Kim jesteście i z czym do mnie przybywacie?
Nawet z tej odległości Lothar widział niezwykłą barwę królewskich oczu: zieleń i błękit zmieszane ze sobą. Oczy te spoglądały bystro i czysto i nadzieje Czempiona wzrosły jeszcze bardziej. Oto był człowiek, który widział sprawy jasno i wyraźnie.
– Wasza wysokość – odpowiedział Lothar, a jego głęboki głos poniósł się po sali tronowej. Czempion zatrzymał się kilka kroków od podwyższenia i skłonił. – Jestem Anduin Lothar, rycerz z Wichrogrodu, a to mój towarzysz Khadgar z Dalaranu. – Usłyszał pomruki dochodzące od strony zebranych. – A to – odwrócił się tak, by król mógł widzieć Variana, który zdenerwowany tłumem i okolicznościami skrył się za plecami Lothara – jest książę Varian Wrynn, dziedzic tronu Wichrogrodu.
Teraz pomruki zmieniły się w odgłosy zaskoczenia, gdy ludzie uświadomili sobie, że chłopiec jest gościem królewskiego rodu. Lothar zignorował je, koncentrując się na królu.
– Musimy rozmawiać z tobą, panie, w sprawie ogromnej wagi i niecierpiącej zwłoki.
– Oczywiście – Terenas już podniósł się z tronu i szedł w stronę przybyszy. – Zostawcie nas, proszę – zwrócił się do zgromadzonych w sali poddanych i był to rozkaz, mimo że wyrażony uprzejmym tonem. Ludzie posłuchali bez zwłoki i wkrótce w sali pozostała jedynie garstka szlachciców.
Ludzie towarzyszący Lotharowi też się wycofali, zostawiając Anduina, Khadgara i Variana z Terenasem, który zbliżył się do nich.
– Wasza wysokość – Terenas powitał Variana jak równego sobie.
– Wasza wysokość – odparł Varian, jego wychowanie przezwyciężyło szok.
– Z bólem przyjęliśmy wieść o śmierci twego ojca – kontynuował Terenas łagodnie. – Król Llane był dobrym człowiekiem i widzieliśmy w nim przyjaciela i sojusznika. Zrobimy, co w naszej mocy, by przywrócić tron waszej wysokości.
– Dziękuję – odparł Varian, a jego dolna warga zadrżała lekko.
– A teraz usiądźmy, będziecie mogli opowiedzieć mi, co się wydarzyło. – Król wykonał zapraszający gest w stronę stopni podwyższenia. Usiadł na jednym z nich i skinieniem dłoni przywołał Variana. – Dane mi było zobaczyć Wichrogród na własne oczy i podziwiałem jego siłę i piękno. Co mogło zniszczyć takie miasto?
– Horda – przemówił Khadgar po raz pierwszy od chwili, gdy wszedł do sali tronowej. – Horda to zrobiła.
– A czym jest ta Horda? – spytał Terenas, zwracając się najpierw do Variana, a potem do Lothara.
– To armia, a właściwie więcej niż armia – odparł Lothar. – To ogromna rzesza, mnogość niezliczona, zdolna pokryć te ziemie od brzegu do brzegu.
– A kto prowadzi taką rzeszę ludzi?
– Nie ludzi – poprawił króla Lothar. – Orków. – I widząc, że Terenas nie zrozumiał, dodał: – To nowa rasa, pochodząca z innego świata. Są mniej więcej naszego wzrostu, ale znacznie potężniejszej budowy, mają zieloną skórę i płonące czerwone ślepia. I ogromne kły wyrastające z dolnej szczęki.
Któryś ze szlachciców prychnął z powątpiewaniem i Lothar obrócił się w tamtą stronę, spoglądając spod gniewnie zmarszczonych brwi.
– Nie wierzycie mi? – krzyknął w stronę galerii, szukając tego, który się śmiał. – Myślicie, że kłamię? – Uderzył pięścią w napierśnik tuż przy wyraźnym wgłębieniu w metalowej płycie. – To zrobił młot wojenny orka! – Uderzył w kolejne miejsce. – To orczy topór! – Wskazał na głęboką ranę na przedramieniu. – To zrobił kieł, gdy jeden z nich mnie napadł i znalazł się zbyt blisko, byśmy mogli użyć ostrzy! Te plugawe istoty zniszczyły mój kraj, mój dom, mój lud! Jeśli mi nie wierzycie, to zejdźcie tu i powiedzcie mi to w twarz! A pokażę wam wtedy, jakim jestem człowiekiem i co staje się z tymi, którzy oskarżają mnie o mówienie nieprawdy!
– Dość! – okrzyk Terenasa zgasił wszelkie możliwe odpowiedzi, w jego głosie dźwięczał czysty gniew, ale gdy król zwrócił się w stronę Lothara, ten widział, że to nie on był przyczyną królewskiej furii. – Nikt tu nie wątpi w twe słowa, Czempionie – zapewnił Lothara, ponurym spojrzeniem wodząc po twarzach szlachciców, jakby chciał sprowokować ich do zaprzeczenia. – Znam twój honor i twoją lojalność. I wierzę ci na słowo, choć te istoty zdają się nam dziwne. – Skinął głową w stronę Khadgara. – A gdy stajesz przed nami z magiem z Dalaranu u swego boku, nikt nie będzie podważał twych słów ani możliwości istnienia ras dotąd nam nieznanych.
– Dziękuję ci, królu Terenasie – odpowiedział Lothar zgodnie z wymogami etykiety, biorąc swój gniew w karby. Nie bardzo wiedział, co powinien teraz zrobić. Na szczęście Terenas nie miał wątpliwości.
– Wezwę władców okolicznych królestw – ogłosił. – Te wydarzenia dotyczą nas wszystkich. – Ponownie zwrócił się do Variana. – Wasza wysokość, oferuję ci mój dom i moją ochronę tak długo, jak będziesz ich potrzebował – oznajmił tak głośno, by wszyscy go usłyszeli. – A kiedy będziesz gotów, wesprzemy cię w wysiłkach zmierzających do odzyskania tronu i królestwa.
Lothar skinął głową.
– Wasza wysokość jest niezmiernie szczodry – odparł w imieniu Variana. – I nie mogę sobie wyobrazić bezpieczniejszego i lepszego miejsca, w którym mój książę mógłby osiągnąć dorosłość, niż Stolica. Wiedz jednak, że nie przybyliśmy tu, szukając jedynie azylu. Przyszliśmy, niosąc ostrzeżenie. – Stał z wysoko podniesioną głową, nie spuszczając wzroku z króla Lordaeronu, a jego głos grzmiał w całej sali tronowej. – Wiedz bowiem, że Horda nie zatrzyma się w Wichrogrodzie. Przybyli tu, by zagarnąć cały nasz świat, i mają taką liczebność, takie siły, że mogą urzeczywistnić to pragnienie. Nie brak im też mocy magicznej. Kiedy już skończą z mą ojczyzną – jego głos zabrzmiał głębiej, bardziej ochryple, ale Lothar zmusił się, by mówić dalej – znajdą sposób, by przebyć ocean, i przybędą tutaj.
– Każesz nam szykować się do wojny – odparł Terenas cicho. To nie było pytanie, ale Lothar i tak odpowiedział.
– Tak. – Powiódł spojrzeniem po twarzach zgromadzonych. – Do wojny o przetrwanie ludzkiej rasy.