Читать книгу Brzydki, zły i szczery - Adam Ostrowski - Страница 3
ОглавлениеAle mamy piękny majowy dzień – powiedziałem sam do siebie, stojąc na tyłach sceny z mikrofonem w ręku. To była pierwsza impreza plenerowa po półrocznej przerwie spowodowanej moją chorobą. Czułem stres, niepewność i podniecenie jednocześnie. Nie miałem pojęcia, czy dam radę, tym bardziej że po utracie płuca uczyłem się swojego organizmu od nowa. Patrzyłem na Kochana i Greena – po nich również widać było niepewność i stres. Kilka miesięcy wcześniej nie potrafiłem wypowiedzieć płynnie jednego zdania, a teraz nerwowo chodziłem w kółko, powtarzając w myślach teksty z nowej płyty.
Lekarze nie widzieli żadnych szans na to, bym jeszcze kiedykolwiek mógł zagrać koncert. Tak bardzo mi zależało, by wrócić na scenę, że nie przyjmowałem tego do wiadomości. Nie ma rzeczy niemożliwych, są tylko ludzie, którzy zbyt szybko rezygnują. Ja do takich nigdy nie należałem. Od dziecka chciałem być we wszystkim najlepszy, a jeśli ktoś uważał, że sobie nie poradzę, robiłem, co w mojej mocy, by mu udowodnić, że się myli.
Mijały kolejne minuty; co chwila zerkałem na Haema, sprawdzając, czy już podłączył swoje gramofony i mikser, byśmy mogli w końcu zacząć. Wciąż nie mogłem uwierzyć w to, co miało nastąpić. Strasznie dziwne uczucie, takie samo jak przed egzaminem praktycznym na prawo jazdy. Wiesz, że umiesz jeździć, ale nie masz pojęcia, czy zdasz. Wiedziałem, że umiem rapować, ale nie miałem pojęcia, czy dam radę. Kolejne minuty ciągnęły się w nieskończoność. Green z Kochanem raz po raz podchodzili i pytali, czy wszystko ze mną w porządku, jakby sami potrzebowali otuchy. Ten koncert to była jedna wielka niewiadoma. Wreszcie Haem odpalił dźwięki ze swojej konsolety; od wejścia na scenę dzieliły mnie sekundy. Jak nie teraz, to nigdy, pomyślałem i niepewnie krzyknąłem do ludzi:
– Reprezentacja Bałut powraca! Zróbcie wielki hałas dla DJ-a Haema!
Wrzask pod sceną stłumił moją niepewność.
– Zróbcie wielki hałas dla moich braci Greena i Kochana! – dorzuciłem.
Ponownie rozległ się wrzask publiczności.
– Czy jesteście gotowi?! – podkręcałem atmosferę. – Nie słyszę was! Czy jesteście gotowi?!
– Taaak! – niosło się po całej okolicy.
Znów poczułem adrenalinę i dreszcz emocji. Koncertowy narkotyk zaczął działać, byłem jak ryba, którą po wyłowieniu wpuszczono z powrotem do wody. Stanąłem na schodkach prowadzących na scenę, niecierpliwie czekając na fragment bitu rozpoczynający zwrotkę. Mijały kolejne takty intra. Rosło mi ciśnienie, endorfiny krążyły we krwi, pojawiły się ciarki na plecach, a umysł opanowała tylko jedna myśl: Udało się, jestem, wróciłem!