Читать книгу Balady i romanse - Адам Мицкевич, Adam Mickiewicz - Страница 3

ŚWITEŹ

Оглавление

(Do Michała Wereszczaki)

Ktokolwiek będziesz w nowogrodzkiej stronie,

Do Płużyn ciemnego boru

Wjechawszy, pomnij zatrzymać twe konie,

Byś się przypatrzył jezioru.

Świteź tam jasne rozprzestrzenia łona,

W wielkiego kształcie obwodu,

Gęstą po bokach puszczą oczerniona,

A gładka jak szyba lodu.

Jeżeli nocną przybliżysz się dobą

I zwrócisz ku wodom lice —

Gwiazdy nad tobą i gwiazdy pod tobą,

I dwa obaczysz księżyce.

Niepewny, czyli szklana z pod twej stopy

Pod niebo idzie równina,

Czyli też niebo swoje szklane stropy

Aż do nóg twoich ugina, —

Gdy oko brzegów przeciwnych nie sięga,

Dna nie odróżnia od szczytu,

Zdajesz się wisieć w środku niebokręga,

W jakiejś otchłani błękitu.

Tak w noc, pogodna jeśli służy pora,

Wzrok się przyjemnie ułudzi,

Lecz żeby w nocy jechać do jeziora,

Trzeba być najśmielszym z ludzi;

Bo jakie szatan wyprawia tam harce!

Jakie się larwy szamocą!

Drżę cały, kiedy bają o tem starce

I strach wspominać przed nocą.

Nieraz śród wody gwar, jakoby w mieście,

Ogień i dym bucha gęsty,

I zgiełk walczących, i wrzaski niewieście,

I dzwonów gwałt, i zbrój chrzęsty.

Nagle dym spada, hałas się uśmierza,

Na brzegach tylko szum jodły,

W wodach gadanie cichego pacierza

I dziewic żałosne modły.

Co to ma znaczyć? różni różnie plotą, —

Cóż, kiedy nie był nikt na dnie;

Biegają wieści pomiędzy prostotą,

Lecz któż z nich prawdę odgadnie?

Pan na Płużynach, którego pradziady

Były Świtezi dziedzice,

Zdawna przemyślał i zasięgał rady,

Jak te zbadać tajemnice.

Kazał przybory w blizkiem robić mieście

I wielkie sypał wydatki;

Związano niewód głęboki stóp dwieście,

Budują czółna i statki.

Ja ostrzegałem, że w tak wielkiem dziele

Dobrze, kto z Bogiem poczyna:

Dano więc na mszę w niejednym kościele

I ksiądz przyjechał z Cyryna;

Stanął na brzegu, ubrał się w ornaty,

Przeżegnał, pracę pokropił;

Pan daje hasło: odbijają baty,

Niewód się z szumem zatopił.

Topi się; pławki nadół z sobą spycha,

Tak przepaść wody głęboka;

Prężą się liny, niewód idzie zcicha —

Pewnie nie złowią ni oka.

Na brzeg oboje wyjęto już skrzydło,

Ciągną ostatek więcierzy.

Powiemże, jakie złowiono straszydło?

Choć powiem, nikt nie uwierzy.

Powiem jednakże. Nie straszydło wcale;

Żywa kobieta w niewodzie!

Twarz miała jasną, usta jak korale,

Włos biały, skąpany w wodzie;

Do brzegu dąży, a gdy jedni z trwogi

Na miejscu stanęli głazem,

Drudzy zwracają ku ucieczce nogi —

Łagodnym rzecze wyrazem:

„Młodzieńcy, wiecie, że tutaj bezkarnie

Dotąd nikt statku nie spuści, —

Każdego śmiałka jezioro zagarnie

Do nieprzebrnionych czeluści

„I ty zuchwały i twoja gromada

Wrazbyście poszli w głębinie,

Lecz ze to kraj był twojego pradziada,

Że w tobie nasza krew płynie,

„Choć godna kary jest ciekawość pusta,

Lecz, żeście z Bogiem poczęli,

Bóg wam przez moje opowiada usta

Dzieje tej cudnej topieli.

„Na miejscach, które dziś piaskiem zaniosło,

Gdzie car i trzcina zarasta,

Po których teraz wasze biega wiosło,

Stał okrąg pięknego miasta.

„Świteź – i w sławne orężem ramiona,

I w kraśne twarze bogata —

Niegdyś od książąt Tuhanów rządzona,

Kwitnęła przez długie lata.

„Nie ćmił widoku ten ostęp ponury;

Przez żyzne wskroś okolice

Widać ztąd było nowogrodzkie mury,

Litwy naówczas stolicę.

„Raz niespodzianie obległ tam Mendoga

Potężnem wojskiem car z Rusi;

Na całą Litwę wielka padła trwoga,

Że Mendog poddać się musi.

„Nim ściągnął wojsko z odległej granicy,

Do ojca mego napisze:

Tuhanie! w tobie obrona stolicy —

Śpiesz, zwołaj twe towarzysze!

„Skoro przeczytał Tuhan list książęcy

I wydał rozkaz do wojny,

Stanęło zaraz mężów pięć tysięcy,

A każdy konny i zbrojny.

„Uderza w trąby, rusza młódź, już w bramie

Błyska Tuhana proporzec,

Lecz Tuhan stanie, i ręce załamie,

I znowu jedzie na dworzec,

„I mówi do mnie: „Jaż własnych mieszkańców

Dla obcej zgubię odsieczy?

Wszak wiesz, że Świteź nie ma innych szańców,

Prócz naszych piersi i mieczy.

„Jeśli rozdzielę szczupłe wojsko moje —

Krewnemu nie dam obrony,

A jeśli wszyscy pociągniem na boje —

Jak będą córy i żony?”

„Ojcze, odpowiem, lękasz się niewcześnie!

Idź, kędy sława cię woła!

Bóg nas obroni; dziś nad miastem we śnie

Widziałam jego anioła.

„Okrążył Świteź miecza błyskawicą

I nakrył złotemi pióry,

I rzekł mi: póki męże zagranicą,

Ja bronię żony i córy.”

„Usłuchał Tuhan i za wojskiem goni,

Lecz gdy noc spadła ponura,

Słychać gwar zdała, szczęk i tentent koni

I zewsząd straszny wrzask: ura!

„Zagrzmią tarany, padły bram ostatki,

Zewsząd pocisków grad leci, —

Biegną na dworzec starce, nędzne matki,

Dziewice i drobne dzieci.

„Gwałtu! wołają, zamykajcie bramę!

Tuż, tuż za nami Ruś wali!

Ach! zgińmy lepiej, zabijmy się same,

Śmierć nas od hańby ocali.”

„Natychmiast wściekłość bierze miejsce strachu;

Miecą bogactwa na stosy,

Przynoszą żagwie i płomień do gmachu,

I krzyczą strasznemi głosy:

„Przeklęty będzie, kto się nie dobije!…”

„Broniłam, lecz próżny opór:

Klęczą, na progach wyciągają szyje,

A drugie przynoszą topór.

„Gotowa zbrodnia. – Czyli wezwać hordy

I podłe przyjąć kajdany,

Czy bezbożnemi wytępić się mordy?

„Panie, zawołam, nad Pany!

„Jeśli nie możem ujść nieprzyjaciela,

O śmierć błagamy u Ciebie, —

Niechaj nas lepiej twój piorun wystrzela,

Lub żywych ziemia pogrzebie!”

„Wtem jakaś białość nagle mię otoczy,

Dzień zda się spędzać noc ciemną;

Spuszczam ku ziemi przerażone oczy,

Już ziemi niema podemną!

„Takeśmy uszły zhańbienia i rzezi.

Widzisz to ziele dokoła?

To są małżonki i córki Świtezi,

Które Bóg przemienił w zioła.

Białawem kwieciem, jak białe motylki.

Unoszą się nad topielą;

Liść ich zielony, jak jodłowe szpilki,

Kiedy je śniegi pobielą.

„Za życia cnoty niewinnej obrazy,

Jej barwę mają po zgonie;

W ukryciu żyją i nie cierpią skazy,

Śmiertelne nie tkną ich dłonie.

„Doświadczył tego car i ruska zgraja,

Gdy, piękne ujrzawszy kwiecie,

Ten rwie i szyszak stalowy umaja,

Ten wianki na skronie plecie.

„Kto tylko ściągnął do głębiny ramię,

Tak straszna jest kwiatów władza,

Że go natychmiast choroba wyłamie

I śmierć gwałtowna ugadza.

„Choć czas te dzieje wymazał z pamięci,

Pozostał sam odgłos kary —

Dotąd w swych baśniach prostota go święci

I kwiaty nazywa cary.”

To mówiąc, pani zwolna się oddala;

Topią się statki i sieci,

Szum słychać w puszczy, poburzona fala

Z łoskotem do brzegu leci;

Jezioro do dna pękło nakształt rowu,

Lecz próżno za nią wzrok goni:

Wpadła i falą nakryła się znowu,

I więcej nie słychać o niej.


Balady i romanse

Подняться наверх