Читать книгу Zakład o miłość - Agnieszka Lingas-Łoniewska - Страница 6
Spotkanie
ОглавлениеMyslovitz, Szklany człowiek
Siedziałam przed lustrem, wpatrując się w swoje niezadowolone odbicie. Moja przyjaciółka Kaśka układała mi włosy. Były długie i krnąbrne, a ona uparła się, że zdoła je ujarzmić. Z rezygnacją połączoną z powątpiewaniem poddawałam się jej zabiegom, jednocześnie tonąc w myślach, które od pewnego czasu niepokojąco szalały w mojej głowie. Za dwa tygodnie miałam wyjść za mąż. Skończyłam dwadzieścia cztery lata, od czwartego roku studiów byłam związana z Marcelem. On, starszy ode mnie o cztery lata, pracował jako doradca finansowy w jednej z większych firm konsultingowych w Polsce: Orkisz & Brodnicki Finanse. Mój przyszły teść to właśnie Brodnicki.
Wszystko zaplanowano niemal perfekcyjnie. Ślub, potem wesele w dworku mojego pradziadka. Mieszkanie na strzeżonym wrocławskim osiedlu. Pracę też już miałam zapewnioną. Mój ojciec, w prostej linii potomek hrabiego Jana Melchiora Kossakowskiego, wraz z mamą, również mającą arystokratyczne korzenie, prowadził rodzinny interes, który przekazywano z pokolenia na pokolenie. Była to sieć galerii sztuki. Filie znajdowały się we Wrocławiu, w Krakowie i Warszawie, a także w Paryżu i Wiedniu. Sama kończyłam historię sztuki i spodziewano się, że będę kontynuować rodzinną tradycję. Oczywiście, najpierw miałam urodzić dzieci, takie było moje główne przeznaczenie.
Spojrzałam na swoje odbicie. Zielone oczy okolone gęstymi rzęsami. Długie jasne włosy, zapuszczane od lat z myślą o ślubie, zgodnie z obowiązującym w naszej rodzinie zwyczajem: kobiety nie ścinały włosów od momentu przyjęcia pierwszej komunii świętej aż do ślubu. Nieważne, że wkroczyliśmy w dwudziesty pierwszy wiek. Moja rodzina kierowała się zasadami i od lat nic się w tej kwestii nie zmieniało. Świat szedł do przodu, ale nie miało to wpływu na naszą tradycję, nasze przekonania i naszą wiarę w to, że reguły wytyczają jasną drogę, którą powinien iść każdy człowiek. Tak zostałam wychowana. Zawsze kierowałam się w życiu kodeksem moralnym. Uważałam, że wyznaczanie granic pozwala postępować zgodnie z samym sobą i nie krzywdzić innych. Dlatego przez cały okres narzeczeństwa byłam prawdziwą dziewiętnastowieczną panienką z dobrego domu. I na pewno gdyby ktoś o tym wiedział, uznałby mnie za dziwaczkę, ale mnie było z tym dobrze, a Marcel rozumiał to i szanował. Zresztą… On wszystko przyjmował bez najmniejszego sprzeciwu. Kochał mnie, ja kochałam jego. Nasze rodziny się przyjaźniły. Mieliśmy jasno nakreśloną przyszłość. Pozbawieni trosk natury materialnej, skupialiśmy się na własnym rozwoju i zainteresowaniach, gdyż wiedzieliśmy, że wszelkie szaleństwo jest złudne i krótkotrwałe, natomiast zaufanie, szacunek i trzymanie się wyznaczonych celów zapewnią nam poczucie bezpieczeństwa i pozwolą spokojnie żyć.
Tylko dlaczego czasami miałam wrażenie, że brakuje mi powietrza, jakbym nie mogła zaczerpnąć oddechu, bo ktoś usiadł mi na piersiach i nie zamierzał z nich zejść przez najbliższe trzydzieści lat?
– I jak? – Kaśka stała za mną i patrzyła z dumą na swoje dzieło.
– No… nieźle – mruknęłam, spoglądając sceptycznie na liczne warkocze spięte w luźny kok na czubku mojej głowy.
– To tylko próba, pamiętaj, że we włosach będziesz miała jeszcze stokrotki, tutaj jeszcze podepniemy… – Złapała opadające pasemko i przytrzymała z boku. – Podoba ci się? – Patrzyła na mnie zaniepokojona.
Uśmiechnęłam się.
– Kasia, jest super. Naprawdę. – Pokiwałam głową, żeby wzmocnić swoje słowa.
Bo naprawdę mi się podobało. A w dodatku to uczesanie było niemal identyczne jak to, w którym szły do ślubu moja matka, ciotka i babka. Kolejna rodzinna tradycja.
– Ale teraz zburzymy tę misterną konstrukcję. – Przyjaciółka zaczęła bezlitośnie wyciągać szpilki z moich włosów. – Czeka cię gorąca imprezka, nie pójdziesz w staromodnym koczku. – Uśmiechnęła się do lustra.
Przewróciłam oczami.
– Prosiłam was, żebyście niczego nie organizowały. Umówiliśmy się z Marcelem, że nie będziemy brać udziału w jakichś dzikich zabawach zwanych wieczorem panieńskim czy kawalerskim.
Kaśka wzruszyła ramionami.
– Ale Marcel jest w Warszawie, prawda? – spytała obojętnie.
– No tak.
– To chyba możesz wyjść z koleżankami na drinka? Gośka z Milką już zarezerwowały nam stoliki w Coolturze.
Westchnęłam. W sumie…
Jeden drink z szalonymi koleżankami nie zmieni przecież moich przekonań.
Teraz wiem jedno.
Ten drink zmienił nie tylko moje przekonania. On wywrócił do góry nogami całe moje życie. Zburzył wszystko, nad czym pracowałam, moje dziedzictwo, tradycję, zasady, wiarę, zaufanie. Wszystko.
I jednocześnie sprawił, że, przebudzona z długotrwałego snu, spojrzałam na świat nowymi oczami i zorientowałam się, że chyba nadszedł czas na to, aby w końcu zacząć żyć.
A zaczęło się od tego, że gdy tylko weszłam do klubu, wydało mi się, że zostałam wessana przez dymiącego i błyskającymi światłami potwora. Poczułam, jak podnoszą mi się wszystkie włoski na karku. Było mi zimno i gorąco na przemian. Odwróciłam się, mając niejasne wrażenie, że ktoś stoi zbyt blisko mnie. Popatrzywszy w górę, napotkałam spojrzenie najbardziej niesamowitych oczu, jakie kiedykolwiek widziałam. Zaskoczył mnie nie ich kolor, chociaż tak intensywnego lazuru nie spotyka się często. Uderzyło mnie coś innego. To spojrzenie było zimne, bezlitosne, jakby nie należało do istoty żywej, która ma jakiekolwiek uczucia. Mężczyzna, który stał tuż za mną, patrzył na mnie chłodno, jakby przed startem oceniał wyścigową klacz i zastanawiał się, ile na nią postawić.
Siedziałem ze znajomymi w Coolturze. Ten klub należał do ojca mojego najlepszego przyjaciela – Kuby. Kumpel był tutaj menadżerem, a jego praca polegała na, ogólnie rzecz biorąc, niemal codziennych balangach i wyrywaniu panienek. Oczywiście, klub prosperował świetnie, bo mój przyjaciel był nie tylko podrywaczem, lecz także zdolnym biznesmenem. Ale Kuba umiał się bawić i w jego towarzystwie nie można było się nudzić. Ja też lubiłem rozrywkę, więc tak naprawdę od trzynastu lat, odkąd zaczęliśmy uczęszczać do jednej klasy prestiżowego liceum, szaleliśmy na całego. Skończyliśmy ten sam kierunek studiów, wiedząc, że i tak mamy zapewnioną pracę: on jako szef jednego z klubów nocnych należących do ojca, a ja – jako wiceprezes rodzinnego biznesu – ogólnokrajowej sieci sklepów z artykułami budowlanymi, a także oknami, balustradami i roletami okiennymi. Firma Cichocki – Okna na Świat była znana w całej Polsce. Mój ojciec wymyślił tę wieśniacką nazwę jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy skończył handlować sprowadzanym z Zachodu używanym sprzętem i zainwestował w budowlankę. Było to zresztą powiązane z jego wyuczonym zawodem. Nie mógł się pochwalić wykształceniem, ale miał smykałkę do interesów, refleks i trochę gotówki. I trafił w dziesiątkę. Ludzie na gwałt chcieli wymieniać okna na plastikowe, potem ojciec podpisał umowę z kilkoma deweloperami, którzy w swoich inwestycjach zawsze umieszczali okna wyprodukowane przez Cichockiego. Firma rozrosła się niemal w okamgnieniu i stała się ogólnokrajowym biznesem. Dzięki temu w domu zawsze była kasa, a ja uważałem to za coś normalnego i oczywistego. Miałem dwadzieścia osiem lat, od drugiego roku studiów pracowałem w rodzinnej firmie, teraz byłem w jej zarządzie, miałem mieszkanie w centrum miasta, najnowszy model BMW X6, motocykl, jacht i przekonanie, że urodziłem się po to, by zaspokajać swoje zachcianki. Nawet jeśli miałoby się to odbywać kosztem innych ludzi.
– Cichy. – Kuba uderzył mnie w ramię.
Spojrzałem na niego.
– Co jest?
– Popatrz. Świeże mięso. – Ruchem głowy wskazał na wejście.
Do klubu weszły właśnie cztery dziewczyny. Wszystkie były całkiem, całkiem. Ale ja widziałem tylko ją. Była najpiękniejszą kobietą, jaką w życiu widziałem, w dodatku, ubrana w prostą sukienkę i buty na płaskim obcasie, wcale nie starała się ostentacyjnie podkreślać swojej urody. Ta prostota i naturalność mocno mną wstrząsnęły. Wyglądała… tak inaczej. Była jak haust świeżego powietrza w tym zadymionym klubie.
– Zaraz wracam – mruknąłem, zgarnąłem komórkę ze stolika i ruszyłem w stronę wejścia.
Dziewczyny czekały na szefa sali, który miał zaprowadzić je do loży. Okrążyłem szatnię i podszedłem z drugiej strony, po czym stanąłem tuż za zielonooką. Widziałem, jak nagle drgnęła. Wydawała się wyczuwać moją obecność. Poczułem się trochę dziwnie. Wziąłem głęboki wdech. Uczucie wzmogło się, bo do moich nozdrzy dotarł zapach jej ciała. Delikatny, kwiatowy. Nie znam się na tym, ale na swoich odczuciach – owszem. Ta dziewczyna bardzo mi się podobała. I już wiedziałem, że będę na nią polował cały wieczór.
Podszedłem do niej jeszcze bliżej, naruszając intymną sferę, którą ma każdy człowiek i której pilnie strzeże, zwłaszcza przed nieznajomymi. Dziewczyna wyczuła, że coś jest nie tak, bo odwróciła się gwałtownie i spojrzała mi prosto w oczy. Lekko zakręciło mi się w głowie. Miałem wrażenie, że wzrok wwierca się we mnie i w pewnym momencie nie widziałem niczego poza nieskończoną zielenią jej spojrzenia. Zorientowałem się, że nie jestem tej dziewczynie obojętny. Że jej także spodobało się to, co zobaczyła. Bardzo lubiłem takie zabawy. Wyglądałem nieźle, a im bardziej oschle i obojętnie się zachowywałem, tym bardziej laski do mnie lgnęły, co zresztą bardzo mnie bawiło. Chciałem złapać kosmyk jej włosów i powiedzieć coś mało odkrywczego, ale za to bezczelnego, jednak ona zamrugała, pokręciła głową, wymamrotała coś, co brzmiało jak „przepraszam”, i uciekła w tłum. Uśmiechnąłem się pod nosem i wzruszyłem ramionami. „Przede mną nie da się tak łatwo uciec” – pomyślałem i wróciłem do swoich kumpli.
Był tam już Marek, nasz kolega z roku. Kiedy mnie zobaczył, uścisnął mi rękę i wyszczerzył się, wskazując na te cztery dziewczyny, które usiadły w loży nieopodal nas.
– A ty, Cichy, za arystokratki się bierzesz?
Spojrzałem na niego, nic nie rozumiejąc.
– Ta laska, którą napastowałeś przy szatni, to jakaś hrabianka czy coś.
– No i?
– Padniesz, gdy dowiesz się, czyją jest dziewczyną.
Pochyliłem się do Marka, bo, wbrew samemu sobie czułem, że ta nieznajoma zaczyna mnie coraz bardziej interesować.
– Pamiętasz Marcelka z drugiej grupy? Tego ulizanego modnisia z „dobrej rodziny z tradycjami?” – Marek mówił modulowanym głosem, a na koniec parsknął.
– Ten Marcelek? Ta ofiara? – prychnąłem.
– Ten sam. To jego laska. Nazywa się Kossakowska czy jakoś tak. Jej starzy mają galerię w rynku i jeszcze kilka tu i tam. Kancelaria mojego starego prowadzi ich sprawy i niedawno matka dostała zaproszenie na ślub Marcela Brodnickiego i Sylwii Kossakowskiej. Bla, bla, bla. Ale z tego, co wiem, laska śpi na kasie.
– Średnio mnie to obchodzi. – Wzruszyłem ramionami.
Mimo to ciągle spoglądałem w stronę tamtego stolika. Zauważyłem, że jej koleżanki również co chwilę na nas zerkają. Za to ona, ta cała Sylwia, starała się w ogóle nie patrzeć w naszą stronę, ale wiedziałem, że zanim skończy się ta noc, poznam smak jej ust, które, nawiasem mówiąc, wyglądały bardzo apetycznie.
Wiedziałam, że moje postrzelone przyjaciółki zaraz zaproszą tych facetów do naszego stolika. Kompletnie mi się to nie uśmiechało, może dlatego, że był wśród nich ten niesympatyczny mężczyzna, który zachowywał się bardziej niż podejrzanie przy wejściu do klubu. Stał stanowczo za blisko mnie i patrzył tak dziwnie, że ciągle czułam na sobie to zimne spojrzenie nieprawdopodobnie niebieskich, wręcz lazurowych oczu. Był bardzo przystojny i nie ulegało wątpliwości, że skromność i nieśmiałość są mu obce. Kompletnie obce. Zerknęłam na niego zza karty z drinkami i szybko przełknęłam ślinę. Zupełnie otwarcie patrzył na mnie, mrużąc lekko oczy. Nie wiem, czy było to spowodowane błyskającymi światłami, czy może nadal poddawał mnie ocenie. Miał krótkie ciemne włosy, przystrzyżone niemal po wojskowemu, lekki zarost i śniadą karnację. Jego policzek szpeciła długa blizna, która w sumie… Nie do końca go szpeciła, raczej… nadawała mu charakter. Był wysoki, miał szerokie ramiona i…
– Sylwia, ten koleś się na ciebie gapi. – Moje nader inteligentne rozmyślania zostały subtelnie przerwane przez Milenę.
– Który koleś? – Udałam, że nie wiem, o co chodzi.
– Ten, który ocierał się o ciebie przy szatni. – Gośka się uśmiechnęła.
– Nikt się o mnie nie ocierał. – Pokręciłam głową, ale wiedziałam, że nie ma sensu dyskutować z moimi szalonymi koleżankami.
– Jak zwał, tak zwał. Był blisko, gapił się na ciebie i teraz też to robi.
– Dajcie spokój. Miałyśmy wypić po drinku i to wszystko. Obiecałyście. – Zmrużyłam oczy, patrząc na swoje przyjaciółki podejrzliwie.
Wszystkie trzy zrobiły miny niewiniątek, a po chwili wybuchły głośnym śmiechem i jak na komendę krzyknęły:
– Kłamałyśmy!
Gośka kiwnęła na kelnerkę i zamówiła nam po drinku o nazwie Barman. Nie miałam nic do powiedzenia. Jasne, może gdybym twardo postawiła na swoim, ale… W sumie chyba nie chciałam. Ani się obejrzałam, a już piłam czwartego drinka, było mi dziwnie lekko, śmiałam się z dziewczynami i czułam się zaskakująco wolna. Wolna od tych wszystkich zasad, norm, etykiet, których całe życie uczona byłam przestrzegać.
Moje przyjaciółki wyciągnęły mnie na parkiet. Szalałyśmy, tańcząc w rytm głośnych bitów. Było gorąco i prawie nic nie widziałam, bo ze ścian zaczął unosić się dym, który efektownie podkreślał błyskające zielono-błękitne światła. Zamknęłam oczy i płynęłam na fali dźwięku, krzyków i szumu – tego na zewnątrz i tego wewnątrz mnie. Po chwili, gdy muzyka trochę zwolniła, znowu odniosłam to dziwne wrażenie, że robi mi się zimno i na pewno ktoś za mną stoi. Otworzyłam oczy i nie zobaczyłam już swoich przyjaciółek. Za to poczułam, jak obejmują mnie silne ramiona. W tym samym momencie przywarło do mnie czyjeś twarde ciało. Nie byłam na tyle pijana, żeby nie zareagować. Odwróciłam się gwałtownie i znowu ujrzałam te zimne niebieskie oczy.
– Co robisz? – krzyknęłam, odsuwając się na odległość wyciągniętej ręki.
– Tańczę z tobą – powiedział swobodnie. Miał lekko zachrypnięty głos, głęboki i bardzo obojętny.
– Może najpierw zapytałbyś, czy sobie tego życzę?
– Twoje koleżanki powiedziały mi, że dzisiaj masz wieczór panieński.
– I co? Chcesz być moim czipendejlsem? – parsknęłam.
Obrzucił mnie uważnym spojrzeniem. Te jego zmrużone oczy naprawdę wytrącały mnie z równowagi.
– Tylko jeśli ty zatańczysz dla mnie na rurze – odparł beznamiętnie.
Przewróciłam oczami i chciałam odejść, bo nie miałam zamiaru kontynuować tej idiotycznej rozmowy. W tym samym momencie jego palce jak kleszcze zacisnęły się na moim nadgarstku.
– Sylwia, zatańcz ze mną. – Pochylił się i szepnął mi niemal do ucha. Znowu stał stanowczo za blisko.
– Skąd wiesz, jak mam na imię? – Zmarszczyłam brwi.
Nie odpowiedział, tylko kiwnął głową w stronę stolika, przy którym siedziały moje nieznośne koleżanki wraz z jego kumplami.
– To może chociaż ty mi się przedstaw. A może mam zapytać o to twoich kolegów? – rzuciłam ze złością.
– Aleks – odpowiedział krótko i poczułam, jak przyciąga mnie do siebie. – Zatańczysz?
Jego przewiercający mnie na wylot wzrok sprawiał, że nie byłam w stanie trzeźwo myśleć. Uznałam, że od jednego tańca nie umrę, a wówczas może wreszcie ten koleś da mi spokój. Skinęłam głową i w tym momencie znalazłam się w jego mocnym uścisku. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak bardzo jest silny i wysoki. Oparłam dłonie o jego klatkę piersiową, a jego ręce zacisnęły się na mojej talii. Uniosłam głowę i popatrzyłam na niego. Oczywiście, nadal wpatrywał się we mnie tym swoim taksującym wzrokiem. Był bardzo dziwny. Niepokojący. Nie wzrok, ale on cały. Ten facet. Przystojny, ale w taki szorstki sposób. Może przez tę bliznę, jednodniowy zarost albo to beznamiętne, oceniające spojrzenie. Poczułam się niepewnie. Kręciło mi się w głowie, ale teraz już nie wiedziałam, czy od nadmiaru alkoholu, czy od bliskości tego dziwnego mężczyzny. W końcu moje doświadczenie w relacjach damsko-męskich było niemal żadne, a ten facet nie wyglądał na takiego, który ma jakiekolwiek kłopoty z płcią przeciwną. W pewnym momencie objął mnie mocniej i jeszcze bardziej przycisnął do siebie. Przez moje ciało przebiegł niepokojący prąd. Chciałam się od niego uwolnić, oderwać, ale jakieś dziwne, budzące się w samym środku mnie odczucia sprawiały, że nie byłam w stanie tego zrobić. Miałam wrażenie, że moim umysłem zawładnęło ciało, które teraz pragnęło jedynie czuć tego mężczyznę.
Nagle Aleks wykonał jakiś dziwny ruch i zobaczyłam jego twarz tuż przed swoją. Pochylił się i bez słowa wpatrywał we mnie. Przełknęłam ślinę, a wtedy jego wzrok spoczął na moich ustach. W ułamku sekundy przesunął się na moją szyję i piersi i wrócił do twarzy. Tylko że tym razem w spojrzeniu Aleksa oprócz zimnej obojętności zobaczyłam coś jeszcze. Coś, co sprawiło, że wpadłam w panikę. Zesztywniałam i chciałam się odsunąć. Wbiłam palce w jego koszulę i wyszeptałam:
– Nie…
Uśmiechnął się, a ja poczułam, że kompletnie brakuje mi oddechu. Gdy się uśmiechał, co tak bardzo kontrastowało z jego zimnym spojrzeniem, wyglądał powalająco. Chyba zauważył, co się ze mną dzieje, bo przycisnął mnie do siebie jeszcze mocniej, i już wiedziałam, że na pewno działam na niego jako kobieta. Dotknął kciukiem mojej brody i powiedział:
– Cichemu się nie odmawia, Sylwio.
Po czym przywarł gwałtownie do moich ust.