Читать книгу Polluks. Bezlitosna siła, t.2 - Agnieszka Lingas-Łoniewska - Страница 5

Rozdział 1

Оглавление

Timbaland ft. Keri Hilson,

Nicole Scherzinger, Scream

Trening był naprawdę morderczy, ale ja lubiłem te momenty, kiedy mięśnie paliły czystym bólem, pot zalewał oczy, oddech szalał w płucach, a żyjący we mnie demon chociaż na jakiś czas uspokajał się i znikał. Nie na długo, ale dawał mi spokój. Skończyłem skakać na skakance, Konrad bezlitośnie liczył mi czas, a Kastor siedział na krześle i głośno skandował:

– I raz, dajesz, dwa, dajesz, szybciej, mocniej, dajesz!

Miałem ochotę zawiązać mu tę skakankę na szyi i przydusić, żeby się zamknął. Gdy doszedłem do czterdziestu minut, rzuciłem skakankę, złapałem przęsła klatki, pochyliłem się i próbowałem wyrównać oddech. Spojrzałem na swoje dłonie, zaciśnięte na metalu, i od razu cofnąłem się w czasie do dnia ślubu mojego przyjaciela…

Mój druh był szczęśliwy, więc ja też czułem się całkiem nieźle. Chociaż zdarzało mi się to niezmiernie rzadko. Nawet za bardzo nie rozumiałem, czym właściwie jest szczęście. Obserwowałem wprawdzie, jak zmieniał się Kastor, od momentu gdy poznał Anitę, ale było to dla mnie coś na zasadzie eksperymentu. Jakbym miał przed sobą jakieś niespotykane okazy i mógł patrzeć, jak modyfikują swoje postępowanie, postrzeganie świata, priorytety. To nie tak, że nie chciałbym tego samego. Chciałbym, i to bardzo, ale wiedziałem, że to niemożliwe. Nie mógłbym obciążać żadnej kobiety czymś takim. A właściwie jednej kobiety, która od dawna siedziała mi w głowie i o której myślałem podczas samotnych nocy w moim mieszkaniu, aby potem rysować w snach koszmary niespełnienia i wiecznej tęsknoty.

Zjechałem na dół, do podziemi, tam czułem się jak u siebie, na swoim miejscu. Diabły lubią ponurą ciemność. Oparłem się o klatkę i zamknąłem oczy. Powoli zbliżałem się do realizacji swojego planu. Kiedyś powiedziałem Kostkowi, że zemsta najlepiej smakuje na zimno. Ale to nie była prawda. Bo choć z zewnątrz wydawałem się zimny i opanowany, to moje demony wiedziały, jaki naprawdę jestem i co robię, aby utrzymać je w ryzach. Kostek znał mnie najlepiej, ale teraz znalazł swoją bratnią duszę, równie poharataną jak on, i zasługiwał na trochę spokoju. A mój czas rewanżu nadchodził. Tkwiący we mnie diabeł krzyczał, żeby wyrwać się na wolność. I powoli zaczynałem go wypuszczać. Zdjąłem marynarkę, ściągnąłem muszkę i rozpiąłem koszulę. Oparłem się o klatkę dłońmi i powiedziałem cicho:

– Odpowiedzą za wszystko. Obiecuję ci. Będą zlizywać swoją krew z tej maty…

– Rozmawiasz z kimś czy ze sobą? – Cichy głos wyrwał mnie z okrutnych myśli, które często brały mnie we władanie.

Wyprostowałem się i spojrzałem na kobietę wchodzącą do podziemi.

– Martyna. Znudziły ci się tańce na górze? – Oparłem się o klatkę i obserwowałem ją zmrużonymi oczami.

Wiedziałem, że mam przerażające spojrzenie. Moje oczy były czarne. Nie brązowe, nie piwne, po prostu czarne jak smoła. Jak u samego diabła. Którym przecież byłem. Kiedy je mrużyłem i taksowałem ludzi, czuli się niepewnie, uciekali wzrokiem i jak najszybciej chcieli uwolnić się od mojego towarzystwa. Ale na tej kobiecie moje zagrywki manipulacyjne nie robiły wrażenia. Co więcej, ja sam czułem, że ona dostrzega wyraźniej, sięga głębiej, że w jakiś dziwny sposób przebija się przez tę moją skorupę i widzi chłopca, który wychował się w piekle, a diabły to jego najlepsi kumple. Ale ten chłopiec wciąż chce być człowiekiem. Dlatego, chociaż cholernie mnie do niej ciągnęło, uciekałem przed nią, kiedy tylko mogłem.

– Nie mam z kim tańczyć. – Wzruszyła ramionami.

Podeszła bliżej, dzisiaj miała na sobie wysokie szpilki, była tylko o jakieś dwanaście centymetrów niższa ode mnie. To bardzo mi się podobało, bo z wysokości metra dziewięćdziesięciu ośmiu centymetrów nie musiałem zginać się wpół, aby z nią porozmawiać. Lecz wynikało z tego inne zagrożenie. Doskonale dostrzegałem jej czekoladowe oczy i wiedziałem, co dzisiaj w nocy znowu będzie mi się śniło.

– I w poszukiwaniu odpowiedniego tancerza zeszłaś aż tutaj? – zapytałem.

– Jest tylko jeden tancerz, który może mi dotrzymać kroku. – Podeszła jeszcze bliżej, a mnie owiał jej cudowny zapach.

Zacisnąłem dłoń na przęśle klatki, ale moje oczy i twarz pozostały nieruchome.

– Ten tancerz może cię rozdeptać i nawet tego nie zauważy – powiedziałem cicho.

– Nie takie rzeczy mnie deptały w życiu, żebym miała się bać. – Stała tak blisko, że jej piersi dotykały mojego torsu.

Wziąłem głęboki wdech i ona to zauważyła. Chciałem jej tak, że nie mogłem realnie myśleć. Ale była przyjaciółką i wspólniczką mojego najlepszego i jedynego przyjaciela. Poza tym nie zamierzałem stać się jej przekleństwem. Byłem przekleństwem każdej kobiety, do której się zbliżyłem. Martyna… była dla mnie zbyt ważna, abym mógł ją skrzywdzić i złamać. Bo, że tak właśnie by się stało, byłem absolutnie pewny.

– Mnie powinnaś się bać, Martyno – powiedziałem cicho, ale nie mogłem powstrzymać tego, co od miesięcy siedziało w mojej głowie. Złapałem ją za biodra i przycisnąłem do mojego twardego i napiętego ciała. Objęła mnie za szyję i przywarła jeszcze mocniej. Przełknąłem ślinę i – przysięgam – w życiu nie czułem takiego dziwnego oczekiwania, a moje usta już zaczynały mrowić, bo zaraz miałem zmiażdżyć w dzikim pocałunku jej karminowe wargi, które tyle razy widziałem podczas sennych majaków. Kiedy kochałem i byłem kochany. Ale to były tylko pieprzone sny. A teraz… ona przytulała się do mnie całym ciałem, a ja miałem papkę zamiast mózgu. Pragnąłem jej dla siebie. Na zawsze. Chciałem wszystkiego! Co było cholernym błędem! Ale słynąłem z tego, że popełniałem błędy. Oparłem ją o klatkę i przycisnąłem swoim ciałem tak, że czułem jej cholerne krągłości, a ona czuła mnie. Całego. I wiedziała, że jej pragnę, bo byłem tak kurewsko podniecony, że zastanawiałem się, czy będzie miała siniaki od mojego twardego fiuta wbijającego się w jej brzuch. I gdy przez moment jeszcze się wahałem, położyła dłoń na moim tyłku i mruknęła tym swoim seksownym zachrypniętym głosem:

– Na co czekasz, Polluks?

No właśnie, na co, idioto?

– Nie wiesz, co robisz, kobieto… – warknąłem i wjechałem do środka jej ust językiem, całując ją, liżąc, gryząc i ssąc bez opamiętania.

Moje dłonie zacisnęły się na jej krągłych pośladkach. Robiłem wszystko, aby się przeraziła i uciekła, ale ona uniosła nogę i oplotła nią moje biodro. Wówczas mój twardy penis trafił tam, gdzie już dawno powinien zawitać, gdybym nie był tak popierdolonym gościem z gównem zamiast mózgu. Całowaliśmy się jak opętani, ona jęczała, ja miałem zamiar zerwać z niej jedwabną bluzkę, bo o niczym tak nie marzyłem, jak o tym, aby poznać smak jej sutków. A wtedy wsunęła dłonie w moje włosy, oderwała się od moich ust i wyszeptała cicho:

– Och, Patryk…

Uderzyło mnie to cholernie, jakbym dostał strzał prosto w twarz. Spojrzałem na nią, była podniecona, jej czekoladowe oczy błyszczały, usta nabrzmiały, ciało drżało. Pragnęła mnie. Lecz nie wiedziała, że mnie nie można pragnąć, a już na pewno nie może mnie pragnąć ona, taka kobieta. Miałem czarną duszę, demona pod skórą i wściekłość w sercu. Nie mogłem jej tego zrobić, była dla mnie zbyt ważna, abym uwikłał ją w swoje pojebane życie. Odsunąłem się i poprawiłem jej ubranie. Widziałem w jej oczach zaskoczenie, a zaraz potem mieszankę zrozumienia, złości i rozczarowania. O tak, piękna, to już lepiej. Dobrze wiesz, że zawsze uciekam. Nie warto zaprzątać sobie mną głowy.

Teraz to wspomnienie znowu wróciło.

Wtedy… wyszła i potem, gdy wróciłem na górę, jej już nie było. Podobno źle się poczuła i musiała wracać do domu. Minął miesiąc, a ja nadal jej nie widziałem. Pozostały mi tylko samotne noce, podczas których wspominałem, jakie to było uczucie całować ją i czuć jej ciało pod moim. Dobrze, że miałem treningi i tych dwóch sadystów, którzy wyciskali ze mnie siódme poty. Na myślenie o tym, jak beznadziejne jest moje życie, zostawało niewiele czasu. Tylko nocami, kiedy nie miałem nic ciekawego do roboty. No, chyba że spędzałem noc z jakąś przygodną panną, ale ostatnio nawet tego nie chciałem. Od tamtego balu firmowego, kiedy pierwszy raz zatańczyłem z Martyną, nie szły mi kontakty z kobietami. To znaczy… miałem laski do moich niegrzecznych zabaw, dzięki którym rozładowywałem napięcie, ale właśnie od tamtej imprezy… Cholera, nic mnie nie bawiło, panny mnie nie pociągały i zaczynałem być tak nabuzowany, że groziło to chyba jakimiś powikłaniami. Wysiłek fizyczny pomagał, walenie konia pod prysznicem też, ale nadal nie mogłem przestać marzyć o pewnej pani wiceprezes, chociaż wiedziałem, że jestem gnojem, ona mnie nienawidzi, bo już trzy razy ją odrzuciłem i ogólnie zachowywałem się jak pojebany imbecyl. Na jej miejscu nie chciałbym nawet na siebie splunąć.

– Polluks, śnisz czy lecisz dalej? – Kastor huknął na mnie, a ja spojrzałem na niego z nienawiścią.

– Mam niejasne wrażenie, że sprawia ci to przyjemność.

– Oczywiście. Patrzenie na twoje spocone ciało to, kurwa, wielka przyjemność. Uwierz mi, wolałbym teraz być z moją małą i patrzeć, jak ona się poci. – Kastor włączył bieżnię, wcisnął przycisk na pilocie, zmienił kawałek na bardziej dynamiczny i skłonił się, zapraszając mnie do biegu.

– Taki z ciebie przyjaciel. – Pokręciłem głową, wziąłem łyk wody, którą podał mi Konrad, i wszedłem na bieżnię.

– Najlepszy, jakiego mogłeś mieć.

Nie odpowiedziałem, bo po pierwsze, miał rację, a po drugie… Cały czas miałem w głowie jego słowa, które wypowiedział po powrocie z podróży poślubnej:

– Jeśli chcesz to zrobić, wiedz, że ci pomogę. Ale zrobimy to razem i na dwieście procent, bo nie mam zamiaru patrzeć, jak ten dupek ściera cię na proch w twoim klubie. Jeśli coś ci się stanie, ja będę musiał zabić tego gnoja, a wówczas moja mała poważnie się na mnie wkurwi, bo obiecałem jej, że już nigdy nie wejdę na ring. Więc do dzieła, Polluks. Dajesz!

I dawałem. Trenowaliśmy pięć razy w tygodniu i czasami też w niedzielę, ale wówczas tylko z Konradem, bo Kastor w tym czasie spełniał się jako mąż. Anita rzuciła pracę w klubie, co było zrozumiałe, pracowała w CFA na cały etat, chodziła na terapię i przygotowywała się do matury. Była cholernie mądra i miała siłę, bo żadna słaba babka nie zdołałaby wytrzymać z moim kumplem.

Gdy Konrad i Kostek skończyli się nade mną znęcać, wziąłem prysznic i wszedłem na górę, gdzie już zaczynali się schodzić ludzie na wieczorne piwko. Niedawno moja menedżerka nawiązała współpracę z młodym zespołem grającym ballady rockowe. W czwartki i piątki chłopaki dawali czadu, zyskując sobie tym samym coraz większą popularność. W piątki późną nocą odbywały się też tańce na barze i prywatne, które cieszyły się ogromnym powodzeniem. Teraz podszedłem do baru, gdzie Kostek rozmawiał z Konradem, który pomagał Albertowi, naszemu barmanowi. Gdy mnie zobaczył, byłem pewien, że zmienił temat. Zmrużyłem oczy i spojrzałem na przyjaciela.

– Co jest grane?

– Niewiele, żyjesz jeszcze? – Kostek popatrzył na mnie uważnie.

– Jakoś.

– W przyszłą sobotę nasz Saturn chce walczyć z tym młodym z Katowic.

– Dam radę. – Konrad wzruszył ramionami.

– Okej, jeśli chcesz. Myślę, że jesteś gotowy. – Pokiwałem głową. – Dobra, ja spadam, Albert, zamkniesz dzisiaj wszystko.

– Jasne, szefie.

– Patryk, wpadniemy z Anitą w sobotę.

– Jasne, będę całą noc, więc no problem.

– Idź się wyparz, bo cię będą napieprzać kości. – Kastor wyciągnął w moją stronę pięść, w którą uderzyłem swoją.

– Dobrze, ciociu Zosiu – mruknąłem, pożegnałem się z Konradem i Albertem i wyszedłem.

Wsiadłem do czarnego porsche i ruszyłem. Dochodziła dwudziesta pierwsza, dzisiaj był czwartek, więc wiedziałem, że ona będzie niebawem wychodzić. Zaparkowałem po drugiej stronie ulicy, zgasiłem światła i patrzyłem na wyjście z fundacji FemiHelp. Wyszło kilka kobiet, między innymi ta czerwonowłosa Inez, na którą ostatnio jak nienormalny gapił się Konrad, aż wreszcie dostrzegłem ją. Była ubrana swobodnie, w niebieskie dżinsy, czarne glany, czarną skórzaną kurtkę, na której miała fantazyjnie zawiązaną czerwoną chustkę. Zauważyłem, że lubi ten kolor, zawsze miała na sobie coś czerwonego. Jej czarne długie włosy były rozpuszczone, sięgały miejsca, gdzie kończyły się plecy i zaczynały doskonałe wypukłości, które wciąż czułem pod palcami swoich wielkich dłoni. A moje dłonie idealnie pasowały do jej ciała. Przełknąłem ślinę i wpatrywałem się w jej wysoką sylwetkę. Była dokonała. Zamykała drzwi wejściowe do fundacji, widziałem, że nastawia alarm. Nie dostrzegłem nigdzie jej samochodu, jeździła czarnym lexusem. Nagle pod budynek podjechał srebrny mercedes i ze środka wyszedł facet z ciemnymi włosami, ubrany, jakby właśnie wrócił z jakiejś konferencji dla młodych gniewnych. Spiąłem się i patrzyłem, co zamierza. Podszedł do schodów, na których stała Martyna, a ja już miałem wybiec z samochodu i rzucić gościem o bruk, kiedy ta odwróciła się, uśmiechnęła i zeszła po schodkach. A wtedy on ujął ją pod łokieć i pocałował w policzek. Był jej wzrostu, miał zapewne koło metra siedemdziesięciu ośmiu. Coś jej powiedział, ona się roześmiała i pokręciła głową. Nie słyszałem ich, ale w uszach zabrzmiał mi jej chropawy śmiech, który sprawiał, że miałem ochotę robić same niegrzeczne rzeczy i to tylko z nią. Teraz jednak byłem wkurwiony. Bardzo. Kiedy oboje wsiedli do samochodu i odjechali, jak pojebany stalker ruszyłem za nimi. Wiedziałem, gdzie mieszka Martyna, odwoziliśmy ją z Kastorem po jakiejś imprezie. Miała trzypokojowe mieszkanie na strzeżonym osiedlu na Wojszycach, całkiem niedaleko mnie. Ja mieszkałem na Krzykach, na Racławickiej. Miałem dwupoziomowy apartament na cichym osiedlu. A teraz merc jechał w stronę Biskupina. W końcu auto skręciło z Olszewskiego w lewo, w Spółdzielczą, potem w prawo i zatrzymało się koło poniemieckiej willi, których w tej dzielnicy było dużo. Martyna i Garniturek wysiedli i weszli do środka. A ja poczułem się tak, jakbym właśnie dostał strzał w ten mój powalony łeb. Podkręciłem muzykę, która zaczęła dudnić w mojej dziewięćset jedenastce, i odjechałem.

Po drodze kupiłem coś do żarcia, jedno ciemne piwo, za które Kastor pewnie walnąłby mnie z łokcia, i znalazłem się w moim wielkim pustym mieszkaniu. Miałem urządzone kuchnię, salon, łazienkę i siłownię. Trzy pokoje stały puste, w jednym leżał na podłodze wielki materac. Spał tam czasami Kastor, kiedy przyjeżdżał do mnie i chlaliśmy na umór, co zdarzało się rzadko, bo najczęściej rządziliśmy u mnie w klubie, a poza tym uprawialiśmy sport, więc w zasadzie nie korzystaliśmy z używek.

Wziąłem prysznic, przyrządziłem na szybko kurczaka z warzywami, otworzyłem piwo. Włączyłem muzykę, zjadłem, wziąłem piwo i siedziałem w fotelu. Zamknąłem oczy i widziałem jej śliczną twarz, czekoladowe oczy i czarne włosy. Ogarnęło mnie dziwne uczucie. Kiedy widziałem, jak ten dupek się do niej zbliża, jak ją całuje… wszystkie instynkty, mordercze, najniższe, które trzymałem głęboko w sobie, nagle zaczęły się domagać uwolnienia. Ciekawe, co powiedziałaby Martyna, gdybym wpadł na podwórko przed fundacją, złapał Garniturka za fraki i wpieprzył do jego wymuskanego merola dla facetów bez jaj. Złapałbym ją w pasie, przyciągnął do siebie i pocałował tak, że nareszcie wszystko by zrozumiała. A potem wykrzyczałbym na całą ulicę, na cały Wrocław, na cały cholerny świat, że jest moja i zabiję każdego, kto zbliży się do niej na odległość ręki. Odrąbię tę rękę i wytarzam się w krwi skurwiela. Co by zrobiła? Zaśmiałem się sam do siebie jak psychopata. Którym przecież byłem.

– Uciekłaby, Polluks! Jak każda! Bo jesteś, kurwa, nienormalny! I dlatego zdechniesz sam!

Kiedy położyłem się na łóżku, wiedziałem, że szybko nie zasnę. Ale w końcu zmorzył mnie sen. Ona dawno mi się nie śniła. Ale tym razem znowu ją zobaczyłem. Ciemne włosy upięła w kok, miała na sobie krótką wyzywającą sukienkę, buty na platformach, srebrne wdzianko. Szykowała się do pracy. Ona tak to nazywała. Pochyliła się nade mną i powiedziała smutno:

– Dzisiaj przyjdę z kimś. Siedź w swoim pokoju i nie wychodź.

Miałem siedem lat, pokiwałem głową i patrzyłem na nią. Wydawała mi się piękna. Tak też mówił mój przyjaciel, Konstanty. Który nie mógł się ze mną kumplować, ale i tak to robił. Często po szkole uciekaliśmy do lasu za Jazem Opatowickim, rozpalaliśmy tam ognisko i udawaliśmy, że jesteśmy Indianami. Kostek palił skalp wuja, a ja tego dupka, który przychodził do mojej siostry. I od razu świat wydawał się lepszy.

Siostra pocałowała mnie w policzek, pogłaskała po głowie i wyszła. A ja zostałem sam w domu, w którym ciągle pachniało śmiercią naszych rodziców.

***

Ostatnie dni były bardzo męczące, ale i inspirujące. W firmie kampania szła pełną parą, Konstanty pochwalił moich chłopaków i ci dostali skrzydeł. Planowaliśmy nowe strategie, rewitalizację strony internetowej. Janek Rymski, twórca kampanii marketingowych, ściągnął ze swojej byłej pracy zdolnego grafika, który nie dość, że sam czynił cuda, to jeszcze umiał z bazgrołów prezesa wyciągnąć to, o co tamtemu chodziło. W fundacji trwał kurs przygotowujący do matury, a niedaleko naszych biur powstawał Dom dla Mam. Miało to być przejściowe schronienie dla kobiet, które uciekły od swoich oprawców i nie mają się gdzie podziać. Nasz dział prawny pomagał we wszelkich formalnościach, szukał dla tych zagubionych dziewczyn mieszkań, pracy, różnych kursów. Miałam także w planach założenie przedszkola dla naszych dzieciaków. Właśnie tak o nich myślałam – „nasze”. Wiedziałam, że tym kobietom nie jest łatwo, a historie, które opowiadały, czasami mroziły krew w żyłach i sprawiały, że przestawałam wierzyć w ludzi. Ja też spotkałam kiedyś na swojej drodze potwora, ale byłam silna, zawsze byłam cholernie silna, chociaż nikt nie miał pojęcia, jak wiele mnie to kosztowało. Czasami chciałabym być po prostu… sobą, nie martwić się o innych, móc się wypłakać, oprzeć na czyimś ramieniu, być wysłuchana i pogłaskana po głowie. Może to głupie pragnienia, ale jeśli non stop działa się na sto procent i ciągle trzeba być w gotowości, to w pewnym momencie po prostu brakuje sił. Wiedziałam jednak, że nie będzie mi łatwo znaleźć człowieka, który zdołałby podźwignąć taki ciężar, zrozumieć mnie i wesprzeć. I nadążyć za mną. Zwłaszcza że od kilku lat byłam beznadziejnie zakochana w facecie stanowiącym całkowite zaprzeczenie tego, czego oczekiwałam od mężczyzny.

Teraz kończyłam pracę w fundacji i jechałam na kolację z Robertem, którego poznałam trzy lata wcześniej na jakimś spotkaniu biznesowym. Robert był też marketingowcem w jednym z głównych portali internetowych, z którym współpracował holding Lombardzkiego, mojego szefa i przyjaciela. Od tamtej pory często wpadaliśmy na siebie na różnych rautach, imprezach integracyjnych, byliśmy też razem na targach kreatywnych w zeszłym tygodniu. I tam Robert zaprosił mnie na wino, potem trochę tańczyliśmy i trochę się całowaliśmy. Wszystko było takie miłe i takie… normalne. Pocałunki także. Ale przy Robercie nie czułam się tak, jakbym balansowała na krawędzi dachu naszego biurowca. Był zabawny, wyluzowany, przystojny. Miał trzydzieści dwa lata, mieszkał w poniemieckim domu na Biskupinie, jego rodzice kupili sobie mieszkanie ulicę dalej, był jedynakiem. Dzisiaj jechałam do niego na kolację. I wiedziałam, że on oczekuje czegoś więcej. Ja chyba też byłam na to gotowa. A może wcale nie? Pewne myśli ciągle wracały, wspomnienia, obrazy. Obejmujące mnie silne ramiona, potężne ciało, twarde i naprężone, przyciskające się do mnie w taki sposób, od którego mój mózg wyłączał się, jakby właśnie zabrakło zasilania. Zdecydowane usta, przez które czułam, że nie przeżyję już ani sekundy bez ich dotyku. I te oczy. Czarne jak smoła, przepastne, mówiące mi, że jestem jedyną kobietą na świecie. Patryk Rotter. Moje przekleństwo. Moje nieprzespane noce. Moje smutne dni. Moje przepłakane chwile za każdym razem, kiedy go spotykałam, a on zachowywał się jak psychol. Wreszcie… moja wielka miłość, z którą nie mogłam sobie poradzić od ponad trzech lat. Musiałam się w końcu uwolnić, bo miałam życie, pracę, pasje i cele, a on był dla mnie niczym wampir emocjonalny. Wystarczyło jedno jego spojrzenie, a wszystko się waliło, mimo iż wiedziałam, że on zaraz ponownie się wycofa, a ja znowu zostanę sama, spragniona, stęskniona i beznadziejnie zakochana.

Wyszłam na zewnątrz, zamknęłam drzwi i w tym momencie podjechał Robert. Był w garniturze, bo dzisiaj mieli zebranie zarządu, zresztą zawsze ubierał się elegancko. Przywitał się ze mną pocałunkiem w policzek, a mi nagle zrobiło się gorąco. Ogarnęłam wzrokiem okolicę, bo – przysięgam – miałam wrażenie, że ktoś na mnie patrzy. Na policzki wykwitł mi rumieniec, Robert uśmiechnął się i otworzył przede mną drzwi. Widziałam w jego oczach błysk zainteresowania i pożądania. I trochę zadowolenia, że aż tak na mnie działa. A ja byłam zupełnie skołowana. To nie od jego pocałunku zrobiło mi się gorąco. Za dużo myśli zaprzątało mi głowę. Musiałam jak najszybciej się od tego odciąć. I zapomnieć o tym dupku, który miał kamień zamiast serca.

Polluks. Bezlitosna siła, t.2

Подняться наверх