Читать книгу Kolacja z Tiffanym - Agnieszka Lingas-Łoniewska - Страница 6

Rozdział 1

Оглавление

Yaro, Rowery dwa

Obudziłam się koło dziewiątej, choć już od szóstej kogut na podwórku wyraźnie sygnalizował, że koniec tego spania, czas witać nowy dzień. Rozejrzałam się po pokoju, nic się w nim nie zmieniło. Nawet plakaty z bohaterami serialu Plotkara, który oglądałam w liceum, nadal wisiały na ścianie. Mama czuła sentyment do mojego pokoju. Jak sama mówiła: córka jej uciekła w wielki świat, to chociaż pokoik pozostał ten sam.

Ale teraz córka wróciła.

Potarłam oczy i niechętnie wstałam. Przyjechałam wczoraj wieczorem, ojciec odebrał mnie z przystanku PKS w Kątach Wrocławskich i przywiózł do naszej wioski. Za bardzo nie rozmawialiśmy w czasie drogi, ojciec wciąż miał chyba żal, że po studiach nie wróciłam do domu, tylko wynajęłam mieszkanie i pracowałam we Wrocławiu. Ale właśnie straciłam pracę, więc postanowiłam odwiedzić rodziców i po prostu pomyśleć o tym, co dalej. Jednocześnie cały czas wysyłałam CV, odpowiadając na oferty pracy, i miałam nadzieję, że nie utknę tutaj na zawsze. To byłaby katastrofa. Nie widziałam się w roli matki i żony mieszkającej w zaściankowej wiosce. Zasmakowałam wielkiego miasta i już wiedziałam, że nie nadaję się do życia na wsi. Właściwie wiedziałam to od zawsze.

Z trudem i trochę z niechęcią podniosłam się z łóżka. Poszłam do łazienki, umyłam się, ubrałam i zeszłam na parter, skąd dochodziły odgłosy krzątaniny. W moim rodzinnym domu oprócz rodziców mieszkali też babcia, mama ojca, a w dobudowanej części mój brat z żoną i dwuletnim Karolkiem. Z bratem byłam blisko, zupełnie inaczej niż z rodzicami, których oczekiwania względem mnie bardzo różniły się od tego, czego chciałam sama.

Kiedy weszłam do kuchni, trafiłam chyba na naradę rodzinną, bo gdy bliscy mnie zobaczyli, od razu umilkli, a mama odsunęła krzesło i postawiła na stole śniadanie. Poprawiłam okulary, które miałam na nosie i o których notorycznie zapominałam, i sięgnęłam po dzbanek z kawą.

– Siadaj, Natalko, pospałaś? – zapytała mama.

– Tak, dziękuję.

– Jedz, dziecko, jedz. – Babcia poklepała mnie po ręce, kiedy zajęłam miejsce obok niej.

Widziałam w jej oczach niepokój.

– Dzięki. – Zajęłam się kawą i aromatyczną jajecznicą.

– A więc wróciłaś? – Ojciec wpatrywał się we mnie spod nastroszonych brwi.

– Na kilka dni.

– A potem znów pojedziesz do tego Wrocławia?

– Oczywiście.

– Przecież straciłaś pracę, ta twoja lodziarnia się rozpadła…

– Szukam czegoś nowego, właściwie mam już coś na oku – skłamałam.

– Daj sobie… – zaczął ojciec, ale w tym momencie mama dała mu kuksańca w bok, więc tylko wymamrotał coś pod nosem i chrząknął. – Ten, tego… no… Dzisiaj kolacja. O dziewiętnastej.

– Od kiedy jemy na czas?

– Kochanie, to taka powitalna kolacja, na twoją cześć. – Mama uśmiechnęła się i mrugnęła do mnie, a siedząca obok babcia wymamrotała coś po rosyjsku.

Babcia urodziła się pod Moskwą, zakochała w Polaku i po wojnie wylądowała na Ziemiach Odzyskanych. Od tamtej pory nie używała ojczystego języka. Chyba że przeklinała. Dlatego wiedziałam, że coś jest nie tak.

– Okej. Niech będzie – westchnęłam z rezygnacją.

Czułam, że moi rodzice coś kombinują. Ale nie chciałam wchodzić w żadne dyskusje. Posiedzę tu kilka dni, przejdę się nad zalew, pooddycham świeżym powietrzem i wrócę do Wrocławia. Miałam możliwość zamieszkania u koleżanki ze studiów, która odziedziczyła po bogatej ciotce przestronny apartament w centrum Wrocławia. Eliza pracowała w banku i niedawno awansowała na kierowniczkę działu sprzedaży. Siedziała w biurze po dwanaście godzin dziennie i w zasadzie prawie nie bywała w domu. Już dawno proponowała mi wspólne mieszkanie. Gdyby nie to, że lodziarnia, w której byłam menedżerką, ogłosiła upadłość, a ja zostałam bez pracy, pewnie już bym u niej mieszkała.

Nie załamywałam się brakiem pracy. Miałam doświadczenie, dobre CV, umiejętności i chęci. Wiedziałam, że znajdę coś innego. Tych kilka dni w rodzinnej wiosce miało być chwilą oddechu i pozwolić nabrać dystansu do całej tej sytuacji. Miałam tylko nadzieję, że rodzice nie zamęczą mnie próbami układania mi na szybko życia.

W ciągu dnia pomagałam mamie w sprzątaniu, potem trochę w kuchni, aż wreszcie wygoniła mnie do brata, a ja z ulgą na to przystałam.

Norbert prowadził duże gospodarstwo, które przepisał mu ojciec, miał mleczarnię i kilka hektarów, na których uprawiał głównie ziemniaki, a te potem dostarczał dużej sieciówce gastronomicznej. Miał łeb do tego biznesu, jeśli można to tak nazwać. I kochał to, co robił. A to najważniejsze. Moja bratowa Iza była fryzjerką i Norbert otworzył jej w Kątach Wrocławskich mały salon. Radzili sobie doskonale. Gdy przyszłam, Izy jeszcze nie było w domu, miała klientki do siedemnastej. Norbert odebrał Karolka od jej rodziców i teraz siedzieliśmy razem w salonie ich ładnego domu.

– Posłuchaj, siostra. Wiem, że starzy chcą jak najlepiej, ale cię znam. I jestem pewien, że się wkurzysz. – Mój przystojny brat spojrzał na mnie niebieskimi, takimi samymi jak moje, oczami.

– Co wymyślili? – Zmarszczyłam czoło.

– Pamiętasz Damiana Koszutkę?

– Rok starszy ode mnie, chodziliśmy razem do szkoły… – wyrecytowałam.

– Jego stary jest sołtysem.

– Wiem. I co z nim?

– Żona go zostawiła. Damiana, nie jego starego. Został sam na gospodarce.

– Szkoda, miły był z niego chło… Czekaj… – Uniosłam palec. – Dlaczego mi to mówisz?

– Damian i jego starzy przychodzą dzisiaj na proszoną kolację. – Norbert westchnął.

– Czy… przepraszam… – parsknęłam. – Czy ojciec zamierza mnie swatać z Damianem?

– Coś w ten deseń.

– Żartujesz. – Powoli przestawało mi być do śmiechu.

– Jestem poważny jak ksiądz.

– Jeśli chodzi o naszego, to akurat głupie porównanie. – Uśmiechnęłam się.

Ksiądz Roman miał dziwny zwyczaj chichotania pomiędzy wypowiadanymi kwestiami. Gdy Norbert załatwiał formalności związane ze ślubem, nie mógł się powstrzymać od śmiechu, gdy patrzył na chichoczącego księdza. Sam zaśmiewał się tak, że wyszedł z plebanii zapłakany. Myśleliśmy, że są jakieś problemy, a okazało się, że dostał głupawki, a ksiądz nie wiedział, o co chodzi, i patrzył na niego jak na idiotę.

– Serio, ojciec chce cię wydać za Damiana. – Brat pokiwał głową i spojrzał na mnie z troską.

– Czyli nasz tatuś nadal żyje nie w tym wieku, co trzeba?

– Wiesz, jak jest. On zawsze chciał cię tutaj uwiązać.

– Jeśli dalej będzie tak robił, to nieprędko mnie znowu zobaczy – zjeżyłam się.

– Kiedy wyjeżdżasz?

– Miałam zostać tydzień, ale w takiej sytuacji…

– On ma dobre intencje. Tylko nie zawsze jego dobro równa się naszemu… – Popatrzył mi w oczy.

Podeszłam do brata i go objęłam.

– Dobrze, że cię mam – powiedziałam.

– Nie byłaś tego taka pewna, gdy oblałem ci włosy farbą. – Roześmiał się.

– Mama musiała mnie obciąć na chłopaka. Miałeś przez chwilę brata!

– Ty i tak zawsze z nami biegałaś, grałaś w piłkę, nie przeszkadzało mi, że byłaś dziewczyną. Nadal jesteś. – Norbert się uśmiechnął.

– Mam nadzieję, że dzisiaj będziecie na tej cholernej kolacji. – Spojrzałam na brata.

Fajny zrobił się z niego facet, przystojny, z głową na karku i poczuciem humoru.

– Będziemy. A ty nie zapomnij o okularach.

– Nigdy nie zapominam. – Obruszyłam się.

– Jasne.

Miał rację. Nie lubiłam okularów, często o nich zapominałam, czasami świadomie. Nosiłam też szkła kontaktowe, ale te bezustannie gubiłam. Umiałam zgubić wszystko. Na koncie miałam już trzy telefony i dwa portfele z pełnym wyposażeniem. Dowód osobisty wyrabiałam już kolejny raz, a pani w urzędzie gminy patrzyła na mnie jak na przestępcę. Byłam po prostu trochę… roztrzepana, w głowie miałam zawsze milion myśli i często zapominałam o realnym świecie. Czasem myślałam, że powinnam pisać książki, może wówczas moja szalona wyobraźnia znalazłaby ujście.

Wieczorem pomogłam mamie nakryć do stołu i czekałam, kiedy rodzice powiadomią mnie o swoim chytrym planie ułożenia mi życia. Kiedyś wiele razy oglądałam Kogel-mogel. Moja obecna sytuacja niesamowicie przypominała historię głównej bohaterki, którą ojciec też próbował na siłę swatać i wydać za mąż. W sumie nawet trochę mnie to bawiło i byłam ciekawa, co będzie dalej. Plany miałam już skrystalizowane. Po wyjściu od brata zadzwoniłam do Elizy i upewniłam się, że jej propozycja jest aktualna. Postanowiłam, że zostanę przez tydzień w domu rodziców, a potem wrócę do Wrocławia, zamieszkam u przyjaciółki i zacznę intensywnie szukać pracy. Liczyłam, że któraś z firm, do których wysłałam CV, w końcu się odezwie. Miałam trochę oszczędności, więc dwa miesiące powinnam przeżyć, w razie gdyby coś poszło nie tak.

Goście zaczęli się schodzić. Pierwsi dotarli Norbert z Izą i małym Karolkiem. Potem sąsiedzi „zza miedzy”, czyli pani Boratyńska i jej milczący mąż. Przyjaźnili się z rodzicami od lat. I wreszcie sołtys z sołtysową, czyli państwo Koszutkowie, i ich syn Damian. Pamiętałam go ze szkoły. Szczupły blondyn, wtedy okropny łobuz. Wiem, że skończył technikum we Wrocławiu i teraz prowadził wraz z ojcem gospodarstwo.

Było mi przykro, że zostawiła go żona, ale nie zamierzałam poruszać tego tematu. To jego prywatne sprawy. Tyle że moi rodzice mieli chyba inny pogląd na to wszystko.

– Damian bardzo się ucieszył, kiedy usłyszał, że wróciłaś do domu. – Ojciec spojrzał na mnie znacząco, kiedy posadziliśmy gości, a ja wraz z mamą donosiłyśmy potrawy na stół.

– A po co mi to mówisz? – zapytałam.

– To bardzo miły chłopak.

– Jasne, pamiętam go ze szkoły. – Wzruszyłam ramionami.

– Postaraj się być uprzejma.

– Zawsze jestem uprzejma – odparowałam. – Tak mnie wychowano.

Ojciec zmarszczył brwi.

– Już ja ciebie znam – mruknął. – I załóż okulary.

– Oszaleć można… – burknęłam pod nosem, ale poszłam do pokoju, włożyłam okulary i wróciłam do gości.

Oczywiście posadzili mnie naprzeciwko Damiana, który wpatrywał się we mnie tak intensywnie, że miałam problem z przełykaniem potraw, bo nie lubiłam, gdy ktoś się na mnie gapi, kiedy jem.

– Natalia zostanie u nas na dłużej. – Ojciec nie wytrzymał.

Brat zerknął na mnie, babcia zaklęła po rosyjsku, a ja zaczęłam mamrotać pod nosem.

– To świetnie. – Damian się uśmiechnął.

– Nie ma co siedzieć w tym mieście. Tam tylko coś złego może człowieka spotkać – skwitował sołtys.

– U nas przynajmniej spokój. I nie ma tych manifestacji, tych zboczeńców, gejów. – Sołtysowa pokręciła głową. – Tam to same bezeceństwa.

Mama chyba słyszała, co mamroczę pod nosem, i chciała jakoś zareagować, ale było za późno.

– Oczywiście, trzeba uważać na każdym kroku. Zanim się człowiek obejrzy, już zostaje homosiem – wyjaśniłam uprzejmie.

– Homo… co? – Sołtysowa spojrzała na mnie zdezorientowana.

– Poza tym zboczeńcy ganiają po ulicach, w bramach orgie, strach wyjść po bułkę i mleko. – Potrząsnęłam głową.

– Hm… tak… – Stary Koszutko chyba chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował.

– W niedzielę pójdziemy razem do kościoła. Damian po ciebie przyjedzie. – Ojciec spiorunował mnie wzrokiem.

Niestety, miałam na nosie okulary i doskonale to widziałam. Pokręciłam głową.

Sorry, tato, ale dzwoniła moja przyjaciółka. W poniedziałek mam rozmowę w sprawie pracy – skłamałam. – W sobotę wyjeżdżam.

Babcia uśmiechnęła się do mnie i pokazała kciuk skierowany w górę.

– Ale córciu… – Mama chciała załagodzić sytuację.

– I muszę cię rozczarować, tato. Przyjechałam tylko w odwiedziny. Nie zamierzam tu zostać.

Atmosfera przy obiedzie wyraźnie siadła. Podobnie jak moja chęć odpoczynku w rodzinnym domu. Koszutkowie szybko się pożegnali, ale Damian został jeszcze chwilę i dał mi do zrozumienia, że chciałby porozmawiać. Byłam ciekawa, jak on zapatruje się na nieudolne próby naszych rodziców, aby na siłę układać nam życie. Widziałam w jego oczach nieme przeprosiny, doszłam zatem do wniosku, że też nie czuł się z tym komfortowo.

– Naprawdę wyjeżdżasz? – Spojrzał na mnie, gdy wyszliśmy przed dom.

– Ojciec myśli życzeniowo… – westchnęłam. – Nigdy nie mówiłam, że wracam na stałe. Kiedy usłyszał, że straciłam pracę, uznał, że może zaplanować mi życie.

Damian pokiwał głową. Przyjrzałam mu się. W szkole był wkurzającym gościem, który wraz z Andrzejem Łysym i Markiem Pastuszką znęcał się nad młodszymi. Mnie co prawda nic nie robili, ale to tylko dlatego, że bali się mojego brata. Teraz Damian był wysokim przystojnym facetem z jasnoniebieskimi oczami, ciemnymi blond włosami i ładnym uśmiechem. W jego oczach widziałam smutek. Pewnie też nie byłabym szczęśliwa, gdyby ojciec wyprawił mi największe weselisko w całej wsi, a po czterech latach moja żona uciekłaby do Warszawy. Duże miasta. Samo zło.

– Strasznie głupio wyszło. Gdyby nie to… – Damian popatrzył na mnie i potrząsnął głową.

– Gdyby nie co? – Oparłam się o słupek, objęłam ramionami i czekałam, aż dokończy.

– Po prostu… Chyba dałem się zmanipulować. Kiedy Elka mnie zostawiła… ja… pomyślałem, że to fajny pomysł. Zawsze mi się podobałaś.

O kurczę, tego się nie spodziewałam. Wzięłam głęboki wdech i zastanawiałam się, co powiedzieć, by go nie urazić. Naprawdę nie chciałam mu sprawić przykrości.

– Rodzice czasami myślą, że wiedzą wszystko lepiej. I że mogą kierować naszym życiem. Miło było się spotkać, Damian. Naprawdę. – W tej chwili naprawdę w to wierzyłam. – Jeśli kiedyś będziesz we Wrocławiu, daj znać. Pójdziemy na piwo, jakieś jedzenie, cokolwiek. – Wzruszyłam ramionami.

Widziałam, że coś błysnęło w jego oczach.

– Dasz mi swój numer? – Wyciągnął telefon z kieszeni.

– Jasne. – Podyktowałam mu numer, wpisał go i się uśmiechnął.

Był bardzo przystojny. Przez ułamek sekundy przeszła mi przez głowę myśl, że może…

Ale tak szybko, jak się pojawiła, znikła. I bardzo dobrze. Co ma być, to będzie. A na razie muszę naprostować swoje życie. Na porywy serca i emocje przyjdzie czas.

Gdybym wiedziała, że te ostatnie dopadną mnie szybciej, niż się spodziewałam, może postąpiłabym inaczej. Może zostałabym w rodzinnej wiosce. Może uśmiechnęłabym się cieplej do Damiana. Może, może, może… Przyszłość jest nieodkrytą, ale zapisaną kartą, która czekała na mnie, abym zaczęła ją odczytywać.

W sobotę wyjechałam do Wrocławia. Wzięłam tylko dwie walizki, resztę rzeczy miał mi przywieźć Norbert. Ojciec nie chciał ze mną rozmawiać – nie po raz pierwszy, więc już się przyzwyczaiłam. Mama była zmartwiona, ale naszykowała mi wałówkę, jakbym wyruszała na bitwę pod Cedynią. Babcia mnie uściskała i kazała robić swoje, a brat odwiózł na autobus, przytulił i kazał dawać znać, co z pracą.

Moja przyjaciółka Eliza i jej zwariowany sąsiad Mikołaj przyjechali po mnie na dworzec PKS, który znajdował się w podziemiu Galerii Wroclavia. Mikołaj był cukiernikiem i robił artystyczne torty i ciasta na zamówienie cukierni. Miał metr osiemdziesiąt wzrostu, gęste rude włosy, piękne zielone oczy, umięśnione ręce i – niestety – był stracony dla mojej płci, bo wolał swoją. Kiedy Eliza mnie z nim zapoznała, słówkiem nie pisnęła o jego orientacji, a kiedy zaczęłam robić do niego maślane oczy, potraktował mnie jak młodszą siostrę. Potem przytulił i powiedział z rozbrajającym uśmiechem:

– Kochanie, jesteś piękna, ale jak dla mnie masz za mało testosteronu.

Elizkę chciałam zamordować, a z Mikołajem się zaprzyjaźniłam. Nasza trójka trzymała się razem, chociaż byliśmy bardzo zapracowani. Teraz miałam być jeszcze bliżej nich i czułam, że to będzie dobry początek. Byłam im wdzięczna, że się mną opiekują. Eliza wiedziała o nieszczęsnej kolacji w domu rodziców i zapewniała mnie, że dobrze zrobiłam.

Niedziela minęła mi na urządzaniu się w przytulnym pokoju z małym balkonem. A poniedziałek obudził mnie po ósmej rano głośnym dzwonkiem dobiegającym z mojej komórki.

Kolacja z Tiffanym

Подняться наверх