Читать книгу Żeglarz - Agnieszka Pruska - Страница 4
Ostatnia niedziela sierpnia
ОглавлениеMimo późnego niedzielnego wieczoru po Głównym Mieście spacerowało jeszcze wielu ludzi, zarówno turystów, jak i mieszkańców Gdańska. Całkiem niezła pogoda zachęcała do wyjścia z domów, a cumujące w marinie jachty były dla niektórych dodatkowym wabikiem, bo jeżeli nawet nie jest się fanem żeglarstwa, na łódki zawsze warto popatrzeć. Właśnie skończył się Puchar Obrońców Westerplatte, będący jedną z większych tego typu imprez organizowanych w Polsce. Regaty te odbywają się od ponad trzydziestu lat na wodach Zatoki Gdańskiej w ostatni weekend sierpnia. Przeważnie jachty biorące w nich udział cumują przy nabrzeżu w Górkach, jednak po ich zakończeniu część uczestników nie zawsze wraca prosto do domu. Tak było i tym razem. Niektóre załogi postanowiły wykorzystać okazję i zrobiły sobie kilkudniowe wakacje w Gdańsku. Żeglarze w większości spędzali wieczór na lądzie, ale nabrzeże pełne było gapiów, którzy zawsze chętnie oglądają cumujące tam jachty, wymieniając między sobą mniej lub bardziej fachowe uwagi. Część oglądających koniecznie chciała uchodzić za znawców i głośno komentowała wielkość, ożaglowanie, kształt, domniemane wyposażenie, osiągalne prędkości, a nawet kolor jednostek, wywołując nieraz pełne politowania uśmieszki nielicznych obecnych w marinie właścicieli.
Szczerze mówiąc, było na co popatrzeć. Każde regaty gromadzą żaglarzy spoza miasta, które jest organizatorem, niektórzy przypływają z sąsiednich miejscowości, inni z bardzo daleka. Na nabrzeżu stały jachty różnego typu, przeróżnej wielkości, wieku i narodowości. Podziwianie żaglówek zakłócało jedynie spojrzenie na wodę pokrytą rzęsą w takim stopniu, że momentami wydawało się, iż łódki zacumowane są do pomostów znajdujących się na soczysto zielonej łące. Na szczęście nie zawsze tak to wygląda, ale niezmiennie budzi podejrzenie, że nikt nie dba o nabrzeże. Turyści spacerujący po Szafarni usiłowali zlustrować wzrokiem wnętrze kabin, co było dość trudne z racji odległości, pomosty były dostępne jedynie dla żeglarzy, a nie dla osób postronnych. Niektórzy, zapewne ci, którzy nigdy nie postawili nogi na pokładzie, a już na pewno nie odbili od kei, z przerażeniem uświadamiali sobie, że powierzchnia kabin ogromem nie poraża. I jak tu spędzić urlop w kilka osób na tak małej powierzchni? Poza tym koje na pewno są mniej wygodne niż łóżko. A jak się zmywa naczynia? Co z toaletą? Czy żeglarze nigdy się nie gubią na morzu? A jeżeli ktoś cierpi na chorobę morską? Za burtę? A jak się nie zdąży? Wyprać zapaskudzone rzeczy nie za bardzo jest jak... Ale z drugiej strony, tak płynąć po morzu, z daleka od ludzi, patrzeć w zachodzące słońce... W niektórych spacerowiczach budziła się chęć żeglowania i tęsknota za przestrzenią, przypominali sobie przeczytane książki i sprawozdania z rejsów. A podbudowani wiedzą płynącą z literatury, opowiadań znajomych oraz, w niektórych przypadkach, alkoholem snuli coraz śmielsze plany na następne wakacje i wykazywali się coraz większą wiedzą „żeglarską”. Ku z trudem skrywanej radości uczestników regat.
Widok rozciągający się z brzegu Motławy mógł spełnić wymagania najbardziej wybrednych turystów. Po drugiej stronie, na brzegu rzeki, znajdują się zabytkowe kamieniczki oraz charakterystyczny gdański żuraw, będący jedną z wizytówek miasta. Jego historia sięga średniowiecza, kiedy to wykorzystywany był zarówno do przeładunku towarów, jak i do stawiania masztów na żaglowcach i, co ciekawe, pełnił też funkcję jednej z bram miejskich. Żuraw został zniszczony w czasie drugiej wojny światowej, a następnie odbudowany i wykorzystany jako siedziba filii Centralnego Muzeum Morskiego. Jedyny dysonans w krajobrazie wprowadzała Wyspa Spichrzów, na której nadal trwały prace remontowe, widoczne były ruiny, a część terenu była zagrodzona i niedostępna. W każdym razie teoretycznie. Aparaty fotograficzne nie próżnowały, spacerujący raz po raz uwieczniali co ciekawsze scenki, a płynąca Motławą grupa kajakowiczów, najwyraźniej spóźniona, zebrała brawa. Być może za wytrwałość.
Było już dobrze po północy, gdy z miasta wrócili ostatni żeglarze. Ulice były prawie puste, zniknęli najbardziej niezmordowani turyści, a od wody, mimo utrzy-mującej się ładnej pogody, ciągnęło chłodem. Pomału cichły hałasy na nabrzeżu, ludzie układali się do snu, a niewielka fala kołysała stojące w marinie jednostki. Minął jeden z ostatnich dni wakacji.