Читать книгу Świat się roi od Marianów - Agnieszka Tyszka - Страница 5
Bożydar
ОглавлениеAnia przewracała się z boku na bok, szeleszcząc pościelą. Życie było takie niesprawiedliwe! Co ona teraz powie Baśce? Że musi być niańką do dzieci? Ci dorośli to naprawdę nie mają o niczym pojęcia… Zamiast się ciągle kłócić, mogliby wymyślić coś mądrego.
Tylko co? Co tu można wymyślić mądrego?
Ani nic nie przychodziło do głowy. Poza tym, żeby jakoś pozbyć się kota, co pozwoliłoby babci Zuli przyjechać do Tosi i Misi. Wtedy mama mogłaby spokojnie pisać, a Ania pojechałaby z Baśką.
Ale ten pomysł także nie był doskonały. Babcia nie przeżyłaby spokojnie jednego dnia bez kota Tobiasza, a mama nie mogłaby pisać, patrząc na smutną babcię. Nie mówiąc już o tym, że Misia i Tosia nie dałyby mamie pracować. Zawsze tak było. Kiedy tylko zasiadała do komputera, od razu miały do niej sto spraw. Biednej mamie pozostawały więc tylko noce… I nic dziwnego, że była potem zmęczona. I zła.
Mama pisała kryminalne powieści o detektyw Danusi. Właściwie o doktor Danusi, która jest lekarzem dzień i noc, a w międzyczasie wpada na trop różnych tajemniczych historii. Książki mamy dobrze się sprzedawały i wydawca ciągle zamawiał kolejne części. Teraz właśnie nieuchronnie zbliżał się termin oddania kolejnego tomu przygód. Ania doskonale wiedziała, że to nie przelewki. Po prostu będzie musiała pomóc mamie. Nie ma innego wyjścia.
Pościel zaszeleściła smętnie i Ania wreszcie zasnęła. Śnił jej się Wydawca mamy, z rudym kotem Tobiaszem na ramieniu.
– Trzeba go zabrać do doktor Danusi – grzmiał Wydawca. – Zjadł wszystkie trzy tomy powieści pani Pawlickiej. Musimy mu zrobić płukanie żołądka.
– Po co męczyć zwierzę? – zaprotestowała Baśka, koleżanka Ani. – Zabierzemy go na Mazury. Tam dojdzie do siebie.
– Wykluczone. Wzywam karetkę! – zawołał Wydawca i sięgnął po dziecinną trąbkę, ulubioną zabawkę Misi.
– Eo, eo, eo! – zawyło pogotowie i zaraz potem na horyzoncie pojawiło się różowe auto Barbie z Tosią za kierownicą.
– Jest doktor Danusia! – ucieszył się Wydawca.
– To pomyłka. Ona nie jest Danusią. Ona jest Tosią! – zawołała Ania.
– Tosią eo, eo! Co panu dolega? – zapytała fachowo Tosia.
– Kot – odpowiedział Wydawca i podał Tobiasza pani doktor.
– Od kiedy dostał pan kota? – chciała wiedzieć Tosia.
– Wypraszam sobie – obruszył się Wydawca, a jego wąsy groźnie się nastroszyły. – Ja nie dostałem kota. To kot dostał kota i zeżarł trzy tomy powieści kryminalnej.
– Czy ten kot na pewno jest kotem? Może to koza? Kozy jedzą papier – wtrąciła się Baśka.
– Panią też zbadam. Jeśli ma pani kłopoty z odróżnieniem kota od kozy, może to oznaczać jakąś poważną wadę wzroku – zasugerowała doktor Tosia.
– Ratunku! Zaraz zwariuję! – zawołała Ania i obudziła się, siadając gwałtownie na łóżku.
Był już nowy dzień. Zegar wskazywał godzinę szóstą piętnaście i z kuchni dobiegały jakieś odgłosy. To pewnie tata szykuje sobie poranną kawę – pomyślała Ania i wyskoczyła z łóżka. Czasem lubiła wstać wcześnie i pogawędzić sobie z tatą w kuchni. Tylko we dwoje.
– Cześć tato – powiedziała. – Ale miałam sen…
– Ja też miałem… – westchnął tata i sięgnął do lodówki po mleczko do kawy.
– I co teraz będzie, tato? Tak sobie pojedziesz na cały rok? A wakacje? A my?
– Nie martw się. Jakoś to wszystko ułożymy.
Tata przytulił Anię.
– Przynajmniej nie będziemy się z mamą kłócić, bo chyba masz już dosyć słuchania w kółko tego samego. Prawda?
Ania wzruszyła ramionami.
– Kto się czubi ten się lubi – powiedziała dyplomatycznie. – Rodzice Baśki wcale się do siebie nie odzywają i ona twierdzi, że to jest jeszcze gorsze od kłótni.
– Poza tym, my się godzimy i przepraszamy – wtrąciła mama, która znienacka pojawiła się w kuchni i pocałowała tatę w policzek. – Proponuję kawę na zgodę – powiedziała cicho, a tata mocno ją przytulił.
Ta sielankowa scena nie potrwała jednak długo, bo do kuchni wpadła z impetem Tosia, odziana w piżamkę w różowe koty.
– Nie ma Flopecia! – krzyknęła z rozpaczą w głosie. – Na pewno został porwany! I nigdy, już nigdy go nie ujrzymy.
– O! To brzmi bardzo obiecująco! – ucieszył się tata, który osobiście nie przepadał za królikiem Tosi. Miał on być miniaturką, a tymczasem z każdym dniem stawał się coraz większy.
– Zobaczycie, że będzie z nim tak, jak z balonikiem – ostrzegał tata od czasu do czasu i przypominał powszechnie znany wierszyk: „baloniku nasz malutki, rośnij duży okrąglutki, balon urósł, że aż strach, przebrał miarkę, no i trach!
– Nie bądź okrutny! – zawołała Tosia. – Musimy wezwać detektyw Danusię. Natychmiast!
– Ależ ona nie jest postacią prawdziwą, tylko fikcyjną… – spokojnie wyjaśniła mama.
– To nic nie szkodzi – odparła Tosia. – A nawet lepiej. My jesteśmy prawdziwi i co z tego?
– Cóż, detektyw Danusia jest teraz bardzo zajęta… – mama usiłowała zachować powagę, ale było to trudne. Tata schował twarz w kubku z napisem „Nienawidzę poniedziałku”, a Ania udawała, że szuka czegoś w szafce pod oknem.
– Chcę mojego Flopecia. Zaraz! Na pewno porywacz go zagłodzi na śmierć. Dlaczego nie dzwonicie na policję? Tosia wyglądała na bardzo nieszczęśliwą, gdy tak stała rozczochrana, w swojej kociej piżamie i tupała ze złości nogą.
Ania pochyliła się nad siostrą i pogładziła ją po głowie.
– Ja zastąpię detektyw Danusię. Chodź, spróbujemy poszukać twojej Flopci.
– Flopecia! – poprawiła ją ze złością Tosia.
Ania ugryzła się w język. Nieszczęsny królik nazwany został na początku Flopcią, na cześć Flopci z opowiastki Beatrix Potter. Jednak podczas pierwszej wizyty u weterynarza okazało się, ze Flopcia jest chłopcem. Wtedy to właśnie Tosia przechrzciła swojego królika, nadając mu imię Flopeć, do którego Ania nijak nie mogła się przyzwyczaić. Nie ona jedna zresztą.
– Flopcia lobi baby! – odezwał się nagle czyjś zaspany głos.
To była Misia. Stała przy uchylonych drzwiach, prowadzących na taras i pokazywała palcem piaskownicę w ogródku.
– FLOPEĆ! – ryknęła uszczęśliwiona Tosia i popędziła boso na pokryty rosą trawnik.
Dalsza część poranka upłynęła na bezskutecznych próbach schwytania królika oraz ustaleniu, jak to się właściwie stało, że opuścił swoją klatkę.
Rodzina odznaczała się doprawdy niezwykłą pomysłowością, jeśli chodzi o metody łowieckie. Aby zmniejszyć stres, jaki mogłoby wywołać u Flopecia nagłe schwytanie, stosowano środki łagodne. Tata próbował schwytać królika w siatkę na motyle. Mama przyniosła z garażu stary hamak. Ania próbowała posłużyć się mocno sfatygowanym kapeluszem słomkowym, a Tosia białą firanką. Tylko Misia nie podjęła żadnych konkretnych działań. Siedziała na huśtawce i machając nogami wołała od czasu do czasu – Flopć! Flopć! Flopć! Klólicku!
Złościło to niezmiernie Tosię, która natychmiast protestowała, wołając, że jej Flopeć nie jest żadną kurą, gęsią, ani innym rodzajem drobiu.
W efekcie porannych zajść Ania spóźniła się do szkoły, a Tosia do przedszkola. Tylko Misia nigdzie się nie spóźniła. Zjadła spokojnie śniadanko i siedziała sobie samotnie w piaskownicy, spoglądając od czasu do czasu w kierunku królika, ukrytego w najgęstszym gąszczu, w kącie ogródka.
– La!La! La! – mruczała sobie Misia pod nosem. – Klatka była zła. La! La! La! Flopcia spacel ma.
Ania wpadła do klasy bardzo zdyszana, trzymając w dłoni długopis. Na pierwszej lekcji była klasówka z polskiego i pani Bielińska zdążyła już rozdać kartki z pytaniami.
Dziewczyna wyszeptała swoje przeprosiny za spóźnienie i usiadła obok Baśki, która błędnym wzrokiem wpatrywała się w arkusz papieru.
– Możesz kończyć na przerwie – łaskawie zgodziła się pani Bielińska i podała Ani zestaw pytań.
Nie były specjalnie trudne. Ania ochoczo zabrała się do pracy, od czasu do czasu zerkając z niepokojem na Baśkę. Chora była, czy co? Prawie nic nie napisała, a przecież z polskiego miała same szóstki. No, prawie same… więc czemu teraz tępym wzrokiem wpatrywała się w okno, za którym kwitły czeremchy?
Ania spojrzała w kierunku białych krzewów. No, ładnie wyglądały, owszem. Ale od kiedy to Baśka była taka romantyczna? Może z jej rodzicami coś nie tak? Z dorosłymi to naprawdę nigdy nic nie wiadomo. Jednego dnia się rozwodzą, drugiego żyć bez siebie nie mogą… Ale tej Baśce coś jest, bez dwóch zdań. I jak jej teraz powiedzieć, że z Mazur nici?
Kiedy pani Bielińska pochyliła się nad dziennikiem, Ania szepnęła do Baśki: – W czymś ci pomóc?
Ale koleżanka tylko wzruszyła ramionami i dalej gapiła się w okno.
Dopiero na następnej przerwie dziewczyny mogły spokojnie zamienić ze soba parę słów.
– Coś się stało? – zapytała Ania.
– A co się miało stać? – Baśka odpowiedziała pytaniem i sięgnęła po kanapkę.
– Dziwna jakaś jesteś…
Ania z rosnącym niepokojem patrzyła jak koleżanka rozwija bułkę z przezroczystej folii, ogląda ją dokładnie i znowu zawija.
Może to anoreksja albo bulimia? – pomyślała w panice. Zawsze jej się myliło, która choroba jest która. Ale obie były straszne w skutkach. O, matko! Biedna Baśka! Co tu zrobić?
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.