Читать книгу Podróżniczka - Alexandra Bracken - Страница 4
LONDYN, ROK 1932
PROLOG
ОглавлениеMiała kiedyś lalkę z namalowanym uśmiechem, jasnymi włosami i oczami jak jej własne. Przez długi czas była jej nieodłączną towarzyszką – przyjaciółką, gdy Alice podróżowała wraz z tatusiem, powierniczką, gdy podsłuchała szeptane przez rodziców sekrety, kimś, kto jej słuchał, gdy nikt inny nie miał czasu. Otrzymała imię po pustynnej wojowniczej królowej, o której opowiadał jej dziadziuś – Zenobia. Ale pewnego dnia, gdy Henry Hemlock gonił ją po ogrodzie, lalka wypadła jej z rąk, a on na nią nadepnął, miażdżąc kruchą porcelanę. Okropny chrzęst sprawił wówczas, że serce podskoczyło Rose do gardła.
Podobny odgłos wydał kark mamusi miażdżony obcasem mężczyzny w czerni. Rose zwymiotowała w dłonie.
Ognisty puls przetoczył się przez pokój jak wzburzona fala, niosąc ze sobą ogłuszający huk zapadającego się przejścia. Impet rzucił Rose na ścianę skrytki. Drżenie powietrza wokoło przeniknęło do jej ciała, zaczęła dygotać, rozbolały ją zęby.
Nie żyje.
Oddech uwiązł jej w gardle, gdy dobiegło ją żałosne wycie z miejsca, gdzie człowiek z cieni przyszpilił tatusia do podłogi mieczem wbitym w ramię. Wiedziała, że nie wolno jej podbiec do mamusi, tak jak próbował zrobić to tatuś. Wbudowany w ścianę kredens za regałem z książkami ochroni ją, tak jak obiecał dziadziuś, ale tylko jeśli zachowa ciszę i ani drgnie. Patrzyła na rozgrywającą się w pokoju scenę przez wąską szczelinę między regałem a kredensem, sama pozostając niedostrzeżona.
Popołudnie jakimś sposobem zmieniło się w wieczór. Kolacja na stole stała prawie nietknięta. Jedynym ostrzeżeniem przed nadejściem intruzów było powarkiwanie psa sąsiadów, nim ktoś go uciszył. Tatuś zdążył tylko zapalić lampy w gabinecie i rozniecić ogień w kominku, a mamusia ukryć Rose w kredensie, zanim usłyszeli na schodach kroki. Wyczuwalne ciepło i blask ognia sprawiały, że zalegająca w pomieszczeniu ciemność zdawała się dyszeć.
– Przecież prosiłem, byście współpracowali. – Mężczyzna miał na sobie drogi czarny płaszcz ze srebrnymi guzikami, na których dostrzegła jakiś symbol. Zwiewny czarny szal zakrywał dolną połowę twarzy nieznajomego, ale nie zdołał stłumić jedwabnego głosu. – Nie musi wcale tak być. Zrzeknij się praw do astrolabium, oddaj mi je, a załatwimy tę sprawę raz na zawsze.
Potrzaskane szkło i rozrzucone papiery chrzęściły pod jego butami, gdy obchodził leżącą na ziemi mamusię… a mamusia…
Nie. Dziadziuś zaraz wróci ze spotkania. Obiecał, że utuli ją do snu, a on zawsze dotrzymuje słowa. Zaraz wróci i zrobi tak, że wszystko będzie dobrze… To wszystko… to tylko zły sen. Jej śmieszny mały umysł wyśnił tę historię o cieniach, które przychodziły po podróżnicze dzieci. To wszystko zaraz się skończy, a ona się obudzi.
– Cholerne… potwory… wszyscy, co do jednego!
Tatuś próbuje wyrwać miecz z ciała. Zostawia na klindze smugę krwi z rozciętej dłoni. Górujący nad nim mężczyzna opiera się tylko o rękojeść, wbijając miecz głębiej. Tatuś szamocze się, orze dywan obcasami.
Mamusia nie poruszyła się.
Rose czuła, jak w gardle narasta jej krzyk. Kałuża cuchnącej krwi przesączyła się przez dywan i zaczęła sunąć ku rozsypanym jasnym włosom matki.
Ojciec raz jeszcze spróbował się podnieść. Jego ręka zacisnęła się na kamiennym przycisku do papieru, który spadł z biurka podczas walki. Z bolesnym jękiem targnął się i cisnął w głowę zamaskowanego mężczyzny. Ten pochwycił go z łatwością i wziął kolejny miecz o cienkiej klindze od drugiego zamaskowanego mężczyzny pełniącego wartę przy drzwiach. Syknął, przyszpilając do podłogi drugie ramię ojca. Wrzask bólu, który wyrwał się z jego gardła, nie zdołał zagłuszyć śmiechu człowieka z cienia.
Musisz patrzeć – pomyślała Rose, podkurczając kolana pod brodę. – Musisz powiedzieć dziadziusiowi, co się stało.
Cicho, cichutko.
Bądź dzielna.
– Powiedz Ironwoodowi… że umrze, nigdy już nie zobaczywszy… astrolabium.
Ironwood. Zawsze ci Ironwoodowie. Tego nazwiska nie wymawiano w jej rodzinie inaczej niż z zapiekłą nienawiścią. Zawsze czaiło się na nich jak cień nadchodzącej nocy. Dziadziuś powiedział, że będą tu bezpieczni, ale Rose powinna była wiedzieć, że to nieprawda. Nigdy nie byli bezpieczni. Nie, od czasu gdy jej ciocie i wujkowie, kuzyni i babcia zniknęli, przepadli gdzieś jedno po drugim w przestworze stuleci, na odległych kontynentach.
A teraz mamusia… i tatuś…
Rose przygryzła wargę. Poczuła smak krwi.
Kolejny mężczyzna wystrzelił z miejsca, gdzie opierał się o drugie drzwi.
– Zakończ to. Przeszukamy dom, gdy nikt nam nie będzie przeszkadzał.
I wtedy, gdy postać zbliżyła się do ognia, Rose zorientowała się, że to nie mężczyzna, tylko wysoka kobieta.
Mama powiedziała jej kiedyś, że Ironwood lubi kolekcjonować kobiety – przemocą wciela je do swojej rodziny i stawia na półkach niczym szklane bibeloty, których nie zdejmuje nawet po to, by je odkurzyć. Tę miał chyba za taką, która się nie zbije.
Mamusia też była niezniszczalna.
Do momentu aż…
Pierwszy z mężczyzn sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza i nałożył na palec wskazujący długie srebrne ostrze. A właściwie zagięty i ostry jak brzytwa szpon. Plama światła przepełzła po łuku klingi od nasady do czubka.
Rose uciekła wzrokiem od broni i znowu spojrzała na twarz ojca. Wpatrywał się w nią i mówił bezgłośnie:
– Nie ruszaj się, nie ruszaj się, nie ruszaj się…
Chciała krzyknąć, wrzaskiem kazać mu walczyć, powiedzieć mu, że jeśli się podda, ona stoczy tę walkę za niego. Nie byłaby to jej pierwsza walka, czego dowodem były zadrapania i siniaki, których nabawiła się podczas starć z Henrym. Ten człowiek na podłodze to nie mógł być jej tatuś. Tatuś był odważny. Był najsilniejszym mężczyzną na świecie i zawsze…
Zamaskowany mężczyzna pochylił się i wsunął mu szpon do ucha. Tatuś targnął się raz jeszcze, a potem znieruchomiał.
Jego usta przestały się poruszać.
Gdzieś w oddali fałszywy grom rozdarł niebo nad Londynem, gdy zapadło się kolejne przejście. Był cichszy niż poprzedni, ale i tak Rose przeszył dreszcz.
Tatuś wciąż leżał nieopodal w swoim garniturze pachnącym tytoniem i wodą kolońską, ale Rose widziała, jak znika.
– Zacznijcie od sypialni – polecił ten zamaskowany, ocierając ostrze i chowając je na miejsce.
– Nie ma go tutaj – odpowiedziała wolno kobieta. – Przecież byśmy je wyczuli.
– Ale może się dowiemy, gdzie jest – warknął tamten, przetrząsając szuflady biurka. Rozrzucił starożytne monety, arkusze papirusu, ołowiane żołnierzyki i stare klucze, drwiąc: – Widzieliście? Ci niewdzięcznicy bawią się w kolekcjonerkę…
Kobieta minęła regał, podłoga skrzypnęła pod jej stopami. Rose mocniej przycisnęła brudne dłonie do ust, chcąc stłumić wrzask narastający w gardle. Próbowała nie wdychać zapachu własnych wymiocin, ale jej żołądek wywracał się od intensywnej woni krwi rodziców. Kobieta omiotła wzrokiem półki i stanęła dokładnie przed skrytką, w której siedziała dziewczynka.
Ta chwila zatrzymała się na powierzchni jej umysłu jak liść na tafli wody. Wody, która drżała, choć powietrze było nieruchome.
Nie ruszaj się.
Tylko że wcale nie chciała się nie ruszać.
To byłoby takie łatwe – pomyślała – być tak odważną jak mamusia. Wyskoczyć z przegrody, powalić kobietę na podłogę, a potem puścić się biegiem naprzód, chwycić za jeden z mieczy i ciąć, ciąć, ciąć, aż świszcząca w powietrzu klinga odpędzi ciemność, tak jak zrobiłby to tatuś.
Ale tatuś zabronił jej się ruszać.
Stojący w kącie zegar odmierzał kolejne sekundy, a jego ostre wskazówki cięły czas na kawałki. Tik-tak-tik-tak… Trup-krew-trup-krew…
Coś oplotło jej serce, raniąc ciało, a potem zacisnęło się mocniej, zmuszając Rose do zaciśnięcia powiek. Wyobraziła sobie, że jej żebra i mięśnie twardnieją, zamieniają się w kamień, by chronić ten cenny narząd, teraz targany straszliwym bólem. Była za mała, by walczyć z napastnikami, zdawała sobie z tego sprawę. Ale wiedziała też, że kiedyś będzie dość duża, by to uczynić.
Kobieta odwróciła głowę i skupiła wzrok na jakimś przedmiocie na pobliskim regale. Rose pozwoliła przerażeniu zmienić się w krystalicznie czystą nienawiść.
Ironwood. Zawsze ci Ironwoodowie.
– Ile nakryć było na stole? – rozległ się głos kobiety. Cofnęła się, na coś pokazując… Zdjęcie w ramce! Rose poczuła ucisk w gardle, jej palce wpiły się w materiał sukienki. To było zdjęcie przedstawiające całą ich czwórkę.
Skrzypnęła drewniana podłoga, gdy kobieta podeszła i wzięła fotografię do ręki. Zamaskowany nieznajomy przyłożył palec do ust i wskazał głową w kierunku regałów. Przestąpił nad rozciągniętym na dywanie tatusiem i przeciął pomieszczenie. Stanął między ciałem a kobietą.
Nie ruszaj się.
– Zabierzemy dziecko – orzekł wreszcie. – Na pewno będzie chciał…
Łomotanie do frontowych drzwi, które po chwili wyrżnęły z mocą o framugę, poniosło się w górę schodów, a zaraz potem dobiegł ich wrzask:
– Linden!!!
Ryk wprawił stare mury domu w drżenie. Na korytarzu rozległa się narastająca kanonada kroków. Rose skierowała wzrok na drzwi, którymi w tejże chwili wpadli do pomieszczenia trzej ludzie. Na widok potężnego mężczyzny, który przetoczył się przez pokój jak burza, odskoczyła na tył skrytki i cofałaby się dalej, gdyby nie natrafiła plecami na zimną ścianę. Tatuś pokazywał Rose zdjęcie Cyrusa Ironwooda przy byle okazji, żeby zawsze i wszędzie potrafiła go rozpoznać, wiedziała więc, że musi uciekać ile sił w nogach.
Jeden z mężczyzn trącił stopą nieruchomą głowę mamusi.
– No to teraz wiemy, dlaczego tamto przejście się za nami zamknęło.
Rose nieomal wypadła z kredensu, by odepchnąć zbira od matki… kiedy nagle uprzytomniła sobie, że zamaskowany morderca i kobieta gdzieś zniknęli. Nie widziała ani nie słyszała, by otwierali okno, nie dobiegł jej szelest ubrań i odgłos kroków. Było tak, jakby zamaskowani rozpłynęli się w powietrzu.
Cień jest ich dziedziną, a noc jest ich porą,
Uważaj, bo przyjdą i w mrok cię zabiorą…
– Ścierwo, dostał dokładnie to, na co zasłużył… – warknął Cyrus Ironwood, pochylając się i wyrywając miecz z ramienia tatusia tylko po to, by z pasją zatopić ostrze w jego piersi. Rose aż się wzdrygnęła, słysząc, jak klinga ociera się o kości i zagłębia w drewnianej podłodze. – Tę jedną cenę zapłacę z radością – rzucił Ironwood. – Wiedziałem, że tylko w ten sposób sprawy w końcu ruszą naprzód. Cholerna szkoda, że nie było z nimi Benjamina… A wy na co czekacie? Przeszukać dom!
Dziesięć tysięcy sztuk złota. Rose miała nie widzieć ogłoszenia, które dziadziuś przyniósł do domu w napadzie szału. Miała się nie dowiedzieć, że Ironwoodowie wyznaczyli nagrodę za ich głowy, ale tatuś nie zamykał… a przynajmniej nie zawsze zamykał na klucz szufladę biurka.
Najmłodszy mężczyzna podniósł pozłacaną ramkę ze zdjęciem, którą kobieta odłożyła na biurko. Wskazał Rose siedzącą sztywno między mamusią a tatusiem.
– A ta?
Ironwood napluł martwemu tatusiowi w twarz, zanim wziął fotografię. Oczy Rose zasnuła furia. Czuła, że gotuje się we własnym ciele. Zbielały kostki palców zaciśniętych na utytłanej wymiocinami sukience. Ironwood wodził oczami po pokoju. Z miejsca, gdzie się skryła, widziała przez szczelinę ich lodowaty błękit, jasny i płomienny jak błyskawica na tle burzowego nieba. A potem bez słowa wrócił do ojca i kucnął ze wzrokiem wlepionym w… jego ucho?
– Szefie? – zagadnął jeden z młodych.
– Powinniśmy jak najszybciej się stąd oddalić – rzekł Ironwood rozkojarzonym głosem, jakby na moment zatopił się w myślach. – Zabierzcie ciała. Nie możemy ryzykować, że je znajdą.
– Ale co z astro…
Cyrus odwinął się i cisnął w mężczyznę fotografią, zmuszając go do uniku.
– Jeśli to cholerstwo w ogóle tu było, już dawno go nie ma. A teraz zabierzcie trupy. Czekam w samochodzie.
Wyszedł, zabierając swoją wściekłość ze sobą. Rose odważyła się wypuścić powietrze. Wlepiła wzrok w jednego z siepaczy Ironwooda, który przyniósł z sypialni różową pościel, a potem wraz z drugim zbirem owinął nią mamusię i tatusia.
Jako ostatni wynieśli dywan, zostawiwszy po sobie tylko ślady na drewnie. Rose odczekała, aż zatrzasną się drzwi wejściowe, a potem policzyła do dziesięciu, nasłuchując jakiegoś ruchu w ciemności. Kiedy nic – ani nikt – się nie poruszyło, pchnęła regał, przecięła pomieszczenie i zbiegła po schodach do drzwi prowadzących na podwórze. Gdy otwierała bramę i wyprowadzała rower na drogę, szczypały ją oczy.
Nie czuła nic. Pędziła przed siebie. Świat rozmazywał jej się przed oczami, gorące łzy spływały po policzkach.
Ciężarówka Ironwooda lśniła w świetle latarni jak skorupa żuka. Rose jechała w ślad za nią, trzymając się z tyłu, by nikt jej nie zauważył. Przez całą drogę dźwięczała jej w głowie bajka, którą czytywał jej dziadek na dobranoc. Opowiadała o człowieku, który miał tak ohydne i złe serce, że zmienił się w potwora. Rose zrozumiała ją dopiero teraz. Wyobraziła sobie, że jej paznokcie zmieniają się w pazury, jej skóra w pancerz, a zęby w tygrysie kły.
Od zawsze wiedziała, że Ironwood zjawi się pewnego dnia, by zrobić porządek z ostatnimi członkami jej rodziny, ale wiedziała też, że ona nie postąpi jak dzieci Jacarandów i Hemlocków i nie pozwoli się wcielić do klanu Cyrusa, po tym, jak ich prawdziwe rodziny poddały się lub zostały wyrżnięte w pień.
Jakie to smutne – myślała – dać się przepędzić z zagrody do zagrody niczym zastraszone, bezbronne bydlątko.
Rose pewnego dnia odbierze Cyrusowi Ironwoodowi wszystko. Obróci w perzynę jego tron minut i godzin, roztrzaska koronę miesięcy i lat. Znajdzie go i dokończy to, co zaczęli mamusia i tatuś. Lecz dzisiaj ograniczy się do śledzenia tego potwora, gdy zmierza w ciemności do swej kryjówki.
Bo ktoś będzie musiał powiedzieć dziadziusiowi, dokąd Ironwood zabrał ciała.