Читать книгу Podróżniczka - Alexandra Bracken - Страница 5
TEKSAS, ROK 1905
Rozdział 1
ОглавлениеEttę obudził huk gromu, który oplótł jej ciało gorejącymi wstęgami ognia.
W jednej chwili otrząsnęła się z resztek snu. Była gotowa do działania. Stopiona skóra spływała z jej kości, odsłaniając siatkę nerwów i żył, a całe ciało bolało, jakby ktoś piekł ją żywcem. Zakrztusiła się, próbując zaczerpnąć tchu; jej ściśnięte płuca były w stanie pomieścić tylko łyczek powietrza. Wiedziała, że nie znalazła się w wodzie, bo czuła pod sobą twardą i nierówną ziemię, ale atak paniki i osobliwa ciężkość ciała z początku kazały jej myśleć, że tonie.
Obróciła głowę na bok, chcąc wypluć pył zalegający w ustach. Ten drobny ruch sprawił, że jej ramię przeszył kolejny spazm bólu – rozszedł się po żebrach, sięgnął kręgosłupa, a potem wspiął się z powrotem na kark.
Okruchy potrzaskanych wspomnień przebiły się przez gorejącą chmurę gorączki: Damaszek, astrolabium, Sophia i…
Etta z trudem rozwarła powieki i zaraz je zamknęła, gdy poraził ją blask słońca. Ta jedna sekunda wystarczyła, by ogarnęła wzrokiem świat wokoło, blady jak gnaty padłego zwierzęcia, lśniący i rozedrgany od gorąca bijącego od spieczonej ziemi. To drżenie powietrza nad samym gruntem przywiodło jej na myśl igranie promieni słońca na falach oceanu. I jeszcze coś…
Przejście.
Więc to był ten huk, który słyszała. Nie grom zwiastujący nadejście burzy, która wyzwoliłaby ją od spiekoty. Otaczała ją pustynia, rozciągająca się w każdym kierunku aż po horyzont, złamana tylko w oddali nieznanymi równinami starożytnych budowli. A więc to nie…
To nie Palmyra. Powietrze pachniało tu jakoś inaczej, paliło nozdrza z każdym zaczerpniętym oddechem. Nie dało się w nim wyczuć tej nutki gnijącej, wilgotnej zieleni, którą mógłby przynieść wiatr z pobliskiej oazy. Ani zapachu wielbłądów.
Ścisnęło ją w dołku, strach i zmieszanie oplotły żołądek lodowatymi palcami.
– Nick… – Nawet to imię drapało ją w gardło jak tłuczone szkło. Jej suche wargi pękły, poczuła smak krwi.
Poruszyła się, przycisnęła dłonie do ziemi, chcąc się podnieść. Muszę wstać…
Przyciągnęła łokcie do ciała, ale zdołała tylko unieść głowę, gdy odezwał się tępy ból w ramieniu. Krzyk, który wreszcie opuścił jej gardło, rozbrzmiał głośno w ciszy milczącej pustyni. Pod Ettą załamały się ramiona.
– Dobry Boże, może jeszcze głośniej, co? Strażnik już po nas jedzie, ale nie krępuj się i krzycz sobie, sprowadź całą cholerną kawalerię. – Nakrył ją cień. W tych kilku sekundach, zanim dopadła ją ciemność i z powrotem opadła na ziemię, wydawało jej się, że złapała przelotny błysk nienaturalnie błękitnych oczu, które rozszerzyły się, gdy ją rozpoznały. – No proszę. Patrzcie państwo. Wygląda na to, że szczęście jeszcze całkiem nie opuściło pana Ironwooda.