Читать книгу Dobra córka - Alexandra Burt - Страница 7
Prolog
ОглавлениеZatrzymały się na noc w Albuquerque. Nazwa miasta zaintrygowała dziewczynkę, zajrzała więc do encyklopedii, którą nosiła zawsze ze sobą. Była to najcenniejsza rzecz, jaką posiadała.
Albuhkirkee… Bezgłośnie powtarzała to słowo, aż w końcu przestało cokolwiek znaczyć. Dziewczynka zapadła w jakiś paranoiczny sen na jawie, straciła poczucie czasu, nie wiedziała, dokąd zmierzają. Nigdy nie jechały tak długo ani tak daleko, nigdy nie musiały tak często tankować benzyny.
Powieki miała ciężkie, była oszołomiona od snu, gdy matka zatrzymała się przed hotelem. Rodeside Inn, tak się nazywał. Z tamtego czasu w pamięci pozostało jej tylko zielsko rosnące w szczelinach wybetonowanego parkingu.
Następnego rana matka kupiła pączki w sklepie dla kierowców i ruszyły w drogę. Dziewczynka zasnęła, a gdy się obudziła i spojrzała przez szybę, wszystko wokół wydawało się takie samo. Po dniach spędzonych na szosie czuła się tak, jakby ulatywała z niej energia. Czas się ciągnął, a ona żałowała, że matka wrzuciła jej walizkę do bagażnika lincolna – tęskniła do swojego magazynu „American Girl” i owocowej pomadki do ust.
Otworzyła torebkę żelków truskawkowych, possała kilka przez chwilę, a potem delikatnie wcierała je w wargi, dopóki nie zrobiły się szkarłatne.
Przebiegła palcami po spękanym grzbiecie encyklopedii – brakowało pierwszych stron, dlatego nigdy nie dowiedziała się, jakie hasła znajdowały się przed: „akordeon, instrument muzyczny w kształcie pudła, w którym dźwięk wywołuje prąd powietrzny wytwarzany przez miech; potocznie zwany harmonią” – po czym w skupieniu wsłuchiwała się w dźwięk przerzucanych stron postrzępionej księgi, szeleszczących niczym stary pergamin.
Matka nazywała ją Pet. Dziewczynka nie lubiła tego imienia, zwłaszcza gdy matka, przedstawiając ją, mówiła z uśmiechem: „To jest Pet. Jest bardzo nieśmiała”. A potem szybko zmieniała temat, jakby powiedziała już za dużo.
W encyklopedii było napisane, że „pet” to zwierzę domowe lub oswojone, trzymane dla towarzystwa, otaczane opieką i rozpieszczane.
Dziewczynka otworzyła encyklopedię na chybił trafił. Pamiętała czas, gdy książka była nowa i nie otwierała się tak łatwo. Zastanawiała się wtedy, czy kartki zaczną w końcu wypadać. Próbowała się skupić na jakimś słowie, lecz kołysanie samochodu przyprawiało ją o mdłości. W końcu się poddała, siedziała po prostu z otwartą książką na kolanach.
– Zmarzły mi stopy. Czy mogę wziąć skarpetki z bagażnika? – zapytała, gdy przekroczyły granicę Nowego Meksyku i Teksasu.
– Nie teraz – odparła matka i spojrzała na zegarek.
Dziewczynka znów zasnęła, obudziło ją trzaśnięcie drzwi samochodu. Przetarła oczy i zobaczyła mur z czerwonej cegły, a na nim duży napis: „Midpoint Café” oraz matkę stojącą przy budce telefonicznej kilka kroków dalej i szukającą w torebce drobnych. Było południe. Na widok reklamy frytek i koktajli mlecznych w witrynie restauracji dziewczynka poczuła wilczy głód.
– Jestem głodna! – krzyknęła do matki.
– Tylko jedz szybko, bo musimy gdzieś zdążyć – odparła kobieta, a dziewczynka pośpiesznie wsunęła stopy w sandałki.
W mrocznej, nędznej restauracji ich kolana stykały się pod wąskim stolikiem. Matka otworzyła gazetę pozostawioną w sąsiednim boksie i przeglądała nagłówki.
W głowie dziewczynki kłębiło się mnóstwo pytań. „Dlaczego tak się śpieszymy? Do kogo dzwoniłaś? Dlaczego jedziemy z Kalifornii do Teksasu?” Zaplanowała całą rozmowę, wiedziała dokładnie, w jaki sposób powinna to rozegrać – będzie zadawała krótkie, bezpośrednie pytania, niepozostawiające miejsca na mętne i wymijające odpowiedzi. W restauracji było głośno i tłoczno, goście musieli się przekrzykiwać.
Zamówiły lunch – francuskie frytki i koktajl truskawkowy dla dziewczynki, kawę i kanapkę z wołowiną konserwową, bez kwaśnej kapusty, dla matki – i gdy czekały na jedzenie, kobieta powiedziała przepraszającym tonem:
– Muszę jeszcze raz zadzwonić. Zaraz wracam.
Dziewczynka jadła, obserwując gości. Matka wróciła po kilku minutach; wydawała się ożywiona, podekscytowana, jakby niecierpliwie na coś wyczekiwała, oczy jej błyszczały.
– Zagrajmy – powiedziała, otwierając gazetę. – Podaj mi jakąś liczbę między jeden a dwadzieścia dwa.
Dziewczynka kochała liczby. „Numerologia; wiara w boskie, mistyczne i inne szczególne związki między liczbą a mającym nastąpić wydarzeniem”. Najbardziej lubiła cyfrę siedem. Oznaczała ona poszukiwanie, myślenie, dążenie do poznania ukrytej głęboko prawdy.
– Siedem – rzuciła, a bezgłośnie powtórzyła sobie: siedem cudów świata, siedem dni tygodnia, siedem kolorów tęczy.
Jadły w milczeniu. Dziewczynka delektowała się frytkami, potem koktajlem mlecznym, uważnie przyglądając się ludziom dookoła, podczas gdy jej matka przeglądała siódmą stronę gazety. Zastanawiała się, na czym polega gra w wybieranie numeru strony, matka jednak rzadko odpowiadała na zadawane jej pytania, dlatego postanowiła nie pytać.
Matka uregulowała rachunek, kelnerka wydała resztę.
Gdy dziewczynka próbowała właśnie rozszyfrować nagłówek artykułu w gazecie, usłyszała, że matka woła do niej:
– Pośpiesz się, Petl!
Posłuchała.
Matka opuściła szybę w samochodzie, a dziewczynka obserwowała, jak przygląda się swojej twarzy w lusterku wstecznym. Na dźwięk syreny matka oblizała usta, nastroszyła ręką włosy i zatrzymała się na poboczu, gdzie znajdowało się wejście zbudowane z trzech drewnianych belek, z krowią czaszką przybitą na szczycie. Przy samochodzie pojawił się policjant.
– Ma pani zepsute przednie światła – powiedział, lustrując wzrokiem wnętrze wozu.
Policjant miał smukłą sylwetkę, krótko ostrzyżone włosy i cerę koloru gałki muszkatołowej. Matka wysiadła z samochodu i mocniej zawinęła czerwony szal wokół głowy. Wiatr rozwiewał jej włosy, ubranie przylgnęło do ciała, obejmowała się ramionami.
Dziewczynka zauważyła chłopca na tylnym siedzeniu radiowozu.
– Co on robi? – zapytała policjanta.
– Nic nie robi. To mój syn, Roberto – odparł. – Po prostu jedzie ze mną.
Gdy dziewczynka znów się odwróciła, matka i policjant stali w cieniu wielkiego dębu. Dobiegający do samochodu dźwięk jej głosu przypominał szmer pereł delikatnie pocieranych jedna o drugą. W pewnym momencie policjant przechylił się do tyłu i roześmiał się – rozbawiły go jej słowa.
Potem matka pojechała do motelu, gdzie dziewczynka od razu mocno zasnęła. Następnego rana, po darmowej kawie i wczorajszych pączkach wyszły z komisariatu policji w Aurorze z papierami w rękach. Dziewczynka przeczytała dokument, w którym pisano, że Memphis Waller i jej córka Dahlia Waller zostały obrabowane na poboczu drogi; łupem rabusiów padły między innymi portfel i dowód tożsamości pani Waller.
„Dalia; kwiat symbolizujący oddanie i wieczną więź”.
Dziewczynka nie zadawała pytań. Cieszyła się, że wreszcie ma ładne imię i nikt, nawet matka, nie będzie już nazywał jej Pet.
Zapamiętała, że niebo było wówczas zachmurzone i z każdą minutą stawało się ciemniejsze.