Читать книгу Blizna. Księgi Skór - Alice Broadway - Страница 9

Оглавление

3

Dotykam skóry Longsighta, lecz magia chwili gwałtownie pryska, kiedy ktoś energicznie puka do gabinetu. Burmistrz naciąga szlafrok, tak jakby po prostu pokazywał mi jakiś nowy znak, a Minnow podchodzi do drzwi, uchyla je i rozmawia z kimś ściszonym głosem. Stoję, strzepując z kolan pluszowe paprochy z dywanu. Drzwi zamykają się, a Minnow atakuje mnie niczym wściekły pies. Łapie mnie za gardło i przypiera do regału.

– Przyprowadziłaś do Saintstone nienaznaczoną? Jak śmiałaś tak zbezcześcić miasto?

Znaleźli Gull. Ogarnia mnie palący strach, który nie ma nic wspólnego z Minnowem. Gull nie przetrwa gniewu Saintstone.

– Jack, dość tego – mówi ostro Longsight i jego podwładny nieruchomieje. Oddycha tylko gwałtownie, a na twarzy wciąż czuję gorące tchnienie. Dłoń zastygła na moim gardle. Burmistrz podchodzi, tak jakby sprawdzał, jaką zdobycz upolowano. – Nienaznaczona? – rzuca z rozbawieniem. – Och, Leoro, myślałem, że jesteś sprytna. Przyprowadzając tutaj nienaznaczoną, oficjalnie zadeklarowałaś, że jesteś naszym wrogiem!

Próbuję przełknąć ślinę, ale gardło mam suche, a poza tym ściska je dłoń Minnowa. Nie jestem w stanie odpowiedzieć.

– Skalałaś naszą czystość, a przy okazji wyświadczyłaś niedźwiedzią przysługę swojej przyjaciółce. Naprawdę myślałaś, że ktokolwiek tutaj ścierpi jej obecność? – Patrzy na mnie z namysłem. – Musimy umieścić ją w bezpiecznym miejscu, z dala od naszych obywateli, przynajmniej na jakiś czas. Porozmawiam z nią.

Jack Minnow raptownie mnie puszcza. Rozcieram gardło. Longsight już wcześniej złapał mnie w swoją sieć, ale teraz, kiedy ma Gull, utknęłam na dobre. Tymczasem burmistrz chichocze i siada z powrotem za biurkiem, nie ukrywając zachwytu na widok moich płonących policzków i łez gniewu w oczach.

Co ma nadzieję ode mnie uzyskać? Czego jeszcze może chcieć? Ma przecież uwielbienie ludzi – kochali go już wcześniej, ale teraz, kiedy oszukał śmierć, oddają mu boską cześć. Ma władzę i prestiż większe, niż ktokolwiek mógłby chcieć, i wciąż mu mało.

Przechyla głowę, rozważając, co ze mną począć.

– Mam wobec ciebie plany, Leoro Flint. Liczyliśmy na twój powrót, oczekiwaliśmy cię. Zawsze wracasz. A teraz, kiedy już jesteś, mogę naprawdę zacząć… Ale kluczem do sukcesu jest cierpliwość. Nie ma pośpiechu – dodaje z zadumą. Przełykam ślinę i zerkam na milczącego Minnowa. Burmistrz patrzy na mnie chłodno i w końcu wzdycha. – Owszem, będziesz użyteczna, nawet bardzo, jednak dopiero w swoim czasie. Pytanie brzmi, co zrobić z tobą teraz?

Pochyla głowę ku Minnowowi.

– Poślij po Mel. Przekaż jej, żeby spotkała się z nami przy dolnej bramie.

Minnow wychodzi.

– Chcę się zobaczyć z matką! – oznajmiam.

Longsight wybucha śmiechem.

– Niezła próba, Leoro. Po pierwsze, nie masz dość silnej pozycji, by tego żądać. Po drugie, twoja matka i tak by nie przyszła; nawet gdybyśmy ją wezwali, odmówiłaby spotkania z tobą.

„To słowa, tylko słowa”, myślę. Słowa wypowiedziane, by mnie ugodzić i przestraszyć.

– Nie wierzę w to – odpowiadam spokojnie, chociaż serce wali mi jak szalone, a kolana drżą pode mną.

– Nie jesteś szczególnie lubiana w Saintstone, Leoro. Zdrajczyni, która przyprowadziła nienaznaczonych między nas.

– Matka w to nie uwierzy. Zna mnie.

– Przez ciebie dowiedziała się, jak wygląda cierpienie. Przez ciebie mieszkańcy Saintstone odrzucają ją i nią pogardzają. Stała się pariasem we własnym mieście. Nic dziwnego, że cię potępiła. Sprowadziłaś na nią same kłopoty, więc teraz daj jej spokój, Leoro.

Milczę. Mama nigdy by mnie nie potępiła. Nie zrobiłaby tego, wiem o tym doskonale.

Burmistrz uśmiecha się dobrotliwie.

– Byłoby łatwiej, gdybyś po prostu przyjęła, że nie masz już matki. Zostaniesz tam, gdzie rozkażę.

– A więc zostałam uwięziona? – pytam, a Longsight unosi brwi.

– Uwięziona? Cóż za prostackie słowo. Zostańmy przy tym, że pozostaniesz tu w charakterze gościa. Jeżeli oczywiście zależy ci na twojej nienaznaczonej przyjaciółce.

Mój umysł powoli tonie, tak jakbym podczas katastrofy na morzu oglądała wszystko, na czym mi zależy, z coraz większej odległości, pogrążając się w głębinach. Minnow wraca i kiwa głową burmistrzowi.

Ten uśmiecha się ospale, wstaje i wygładza na sobie szlafrok.

– Chodź za mną, Leoro.

Minnow trzyma mnie mocno; jedną dłonią ściska ramię, drugą ciasno obejmuje nadgarstki. Spodziewałam się, że Longsight ruszy energicznym, zdecydowanym krokiem, tymczasem on kroczy powoli korytarzami budynku rządowego, łaskawie kiwając głową urzędnikom, którzy na jego widok przyciskają się do wyłożonych boazerią ścian i nisko kłaniają. Jego luz kontrastuje z ponurym sposobem bycia potężnego Minnowa.

– Trudno mi wyrazić, jak dobrze się czuję teraz, kiedy nie muszę już obawiać się śmierci – mruczy do mnie Longsight, kiedy idziemy kolejnym korytarzem.

– Naprawdę wierzysz, że będziesz żyć wiecznie? – Nie potrafię ukryć sarkazmu. Longsight w odpowiedzi unosi ramię, tak jakby chciał powiedzieć: „popatrz na mnie i sama sobie odpowiedz!”. – No to… co zrobiłeś? Jak ci się udał ten domniemany cud? Musiałeś wypowiedzieć zaklęcie czy odprawić rytuały? – Mój głos brzmi lekceważąco, ale w rzeczywistości gorąco pragnę się dowiedzieć, co tu zaszło, jak to się stało, że burmistrz idzie przede mną, podczas gdy powinien już dawno zostać oskórowany i zamieniony w księgę.

– Ach, wreszcie udało mi się wzbudzić twoją ciekawość. Przeczuwałem, że to długo nie potrwa. Chętnie opowiem, co się stało. Nie mam tajemnic przed moim ludem, a chciałbym wierzyć, że nadal jesteś jedną z nas, Leoro. Najpierw jednak małe wprowadzenie… – Tu urywa i milczy przez dłuższą chwilę, gdy mijamy ludzi w przejściu, słysząc tylko ich ściszone głosy i własne kroki. Skręcamy za róg i burmistrz podejmuje wątek: – Znać swoje przeznaczenie to jedno, ale przeżyć zapowiadane wydarzenia osobiście to coś całkiem innego. – Myślę o wszystkich momentach, kiedy mówiono mi, że urodziłam się właśnie dla tej chwili, że jestem symbolem, znakiem, mostem. Miałem przy sobie tylko jedną zaufaną osobę, Jacka, któremu mogłem się zwierzać z najbardziej sekretnych myśli… Mimo że jesteś całkiem niezłym słuchaczem, Jack, widziałem, że za każdym razem wygrywał w tobie sceptyk – zwraca się do swojego siepacza z uśmiechem. – Oczywiście wybaczam ci to. Niełatwo jest zaakceptować zmianę.

Zatrzymuje się, żeby spojrzeć na wiszący na ścianie obraz, więc Jack również staje, łapiąc mnie, zanim wpadnę na Longsighta. Malowidło przedstawia Świętego, naszego wybawcę, którego pomnik stoi w centrum miasta. Na obrazie, odwrócony plecami do widza, idzie długą ścieżką. Ziemia pod jego stopami jest czerwona, niczym dywan rozwijany na przyjęcie króla, czerwona od krwi sączącej się wciąż z jego ciała – ponieważ Święty wraca do domu, do Saintstone, uciekając przez nienaznaczonymi, których przywódczyni obdarła go ze skóry, karząc go za przyniesienie im dobrej nowiny, słowa nadziei. Dorastałam, karmiona tą legendą, którą słyszałam tak często, że utkwiła głęboko we mnie.

Teraz znam inną opowieść.

– To wspaniała historia – mówi burmistrz Longsight, patrząc na obraz. – Niewielu ludzi pyta jednak, co stało się potem. Co się wydarzyło, gdy Święty dotarł do Saintstone?

– Ależ wiemy – oponuję. – Przybył do domu, owinięty we własną skórę niczym w królewską szatę, i został powitany jak bohater. To dlatego zdejmujemy skórę z naszych zmarłych – wyjaśniam głosem tak znudzonym, że palce Minnowa zaciskają się boleśnie na moich przegubach. To ostrzeżenie. Burmistrz jednak uśmiecha się pobłażliwie.

– Cieszę się, że nie zapomniałaś. Nie o to mi jednak chodzi. Co wydarzyło się potem?

Wzruszam ramionami.

– Nie mów tylko, że uczynili go burmistrzem, takim jak ty? – pytam cierpko. Longsight uwielbia określać się jako nowy Święty, więc w słowie „burmistrzem” staram się zawrzeć całą nienawiść, jaką do niego czuję.

Ten patrzy na Minnowa i nieznacznie kiwa głową, a Jack wykręca mi nadgarstki. Po chwili ból sprawia, że kolana się pode mną uginają.

– Nie wystawiaj na próbę mojej cierpliwości – prosi Longsight tonem tak słodkim, jakby mówił do rozkosznego szczeniaka. Dźwigam się z powrotem na nogi, a oczy pieką mnie z bólu. – Sadzę, że byłby świetnym burmistrzem, Leoro – ciągnie. – Nigdy jednak nie dostał takiej szansy. Żył dość długo, by usłyszeć huczne powitanie mieszkańców i przekazać im swoją historię, ale potem zmarł. Nie przytaczamy tego fragmentu, bo wszyscy wolimy bohatera od śmiertelnego człowieka. – Po tych słowach podejmuje marsz. – To bardzo użyteczne narzędzie dla bajarza. Jeżeli na końcu opowieści bohater pozostaje wśród żywych, słuchacze nie myślą o jego śmierci. Takie rozwiązanie jest w dobrym guście, chociaż to nie cała prawda.

„Ma rację” – myślę. – „W baśniach na końcu wszyscy żyją długo i szczęśliwie.”

To przywodzi mi na myśl inną historię: zanim się dowiedziałam, że miałam kiedyś inną mamę, nigdy za nią nie tęskniłam. Dopiero kiedy usłyszałam o Mirandzie, gdy opowiedziano mi o jej życiu i śmierci, zaczęłam ją opłakiwać i tęsknić za nią. Nie przydarzyło mi się nic nowego, ale kiedy dowiedziałam się o wydarzeniach sprzed lat, poczułam nagły ciężar straty. Nic się nie zmieniło – poza moją nową historią.

– Moja legenda jest inna – oświadcza Longsight. – Nie kończy się śmiercią, o nie, ponieważ moja śmierć była tylko początkiem. Kiedy bajarze będą o mnie opowiadać, nigdy nie powiedzą „był” – zawsze „jest”!

– Przewidziałeś to? – pytam z ciekawością. – Wiedziałeś, że staniesz się… nieśmiertelny?

– Tak, zawsze wiedziałem, że jestem w jakiś sposób wyjątkowy – przyznaje. – Inny! Tak jakby moi przodkowie przeznaczyli mnie do wyższych celów. Ludzie też to czuli: mówili, że jestem odrodzonym Świętym, którego nadejście oznacza nową epokę nadziei, potęgi i zmian.

Owszem, mieszkańcy wypowiadali się o nim w ten sposób, zarówno podczas jego kampanii wyborczej, jak i później. Miałam wtedy podobne wrażenie. Dan Longsight dawał nam poczucie, że nadchodzi coś lepszego. Kiedyś go za to uwielbiałam. Chciałabym powiedzieć, że już wtedy go przejrzałam, że instynkt ostrzegał mnie, by mu nie wierzyć, ale to byłoby kłamstwo. Przekonał mnie tak samo jak wszystkich innych. No, prawie wszystkich – kruków nie udało mu się oszukać. Connora, Oscara, Obela i innych buntowników. Taty. Dlaczego tato mi nie powiedział?

– Próbowałeś mi to wyperswadować, prawda, Jack? – drażni się Longsight. Minnow nie odpowiada na zaczepkę, więc burmistrz z uśmiechem ciągnie: – Kiedy podzieliłem się z tobą tym planem: wywabić Sanę, pozwolić jej popełnić zbrodnię, której pragnęła od tak dawna, myślę, że przeżyłeś szok – stwierdza. Minnow unosi tylko brwi, a ja zastanawiam się, jak bardzo nim to wstrząsnęło. Czy Sana nie wspominała, że pracuje razem z Jackiem? – Widziałem w twoich oczach powątpiewanie: po co wpuszczać wrogów na pokoje? Dlaczego tak im to ułatwiać? Po co wybierać śmierć? Teraz rozumiesz. Osiągnąłem stanowisko burmistrza, ponieważ jestem wyrachowany, sprytny i nie marnuję czasu na litość.

– I dlatego, że jesteś wyjątkowy – dopowiadam beznamiętnie.

– Tak, dlatego również – zgadza się i posyła mi uśmiech. – Wiedzieliśmy, że Sana nie będzie mogła się oprzeć pokusie odegrania publicznego spektaklu. Przekazaliśmy tę informację krukom, stąd wiedziała, gdzie i kiedy zwrócę się do ludu Saintstone. To było zbyt piękne, żeby zrezygnowała; idealna okazja, żeby nas zaskoczyć. A w każdym razie tak myślała. Szansa nie tylko na pokonanie przywódcy wrogów, ale także na przeprowadzenie widowiskowego zamachu w ich obecności.

Prawie – prawie – współczuję Sanie. Została oszukana, pozostaje tylko pytanie: jak?

– Kiedy znalazłam w Featherstone nóż, była na nim krew – wspominam.

– Oczywiście, że była na nim krew – odparowuje Longsight. – Przecież wbiła ostrze w moje ciało. To nie była żadna sztuczka, tylko prawdziwa broń, prawdziwa krew i prawdziwa śmierć. Moje serce przestało bić. Po kilku minutach do ludzi dotarło, że ich przywódca nie żyje. Wystawili nawet moje ciało na widok publiczny, tak żeby przez dwa dni każdy mógł oddać mu cześć. Zostałem namaszczony olejkami balsamującymi i owinięty w błękitne płótno. Przygotowano mnie do oprawienia przez skórownika.

Patrzę na niego i zaciskam zęby.

– Ale ludzie nie wstają z martwych ot tak – mówię.

– Masz rację. Ludzie nie – mówi burmistrz Longsight, po czym odwraca się i odchodzi. Spoglądam na Jacka i wydaje mi się, że patrzył przez moment na Longsighta nie jak na odrodzonego Świętego lub kogoś czyniącego cuda, ale jak na głupca. Wyraz twarzy Minnowa zmienia się, zanim jestem w stanie potwierdzić pierwsze wrażenie. Popycha mnie naprzód, podążając znów za burmistrzem.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

Blizna. Księgi Skór

Подняться наверх