Читать книгу Dom ptaków - Alicja Oczko - Страница 6
ОглавлениеGwiazda 1
Behawioryzm, najważniejsza w naszych czasach filozofia badająca zachowania, zakłada, że prawidłowe z naukowego punktu widzenia dane można pozyskać wyłącznie w sytuacji wolnej od wszelkich bodźców, w której reakcje da się zmierzyć za pomocą odtwarzalnych eksperymentów. Zawartość głów zwierząt, w tym ludzi, postrzega się jako czarną skrzynkę, do której nie mamy dostępu. Opis zachowania niewiele wnosi do tej interpretacji naukowego badania, ponieważ nie da się go obiektywnie zmierzyć. Dzieło Darwina na temat procesów poznawczych zwierząt uchodzi na przykład za nienaukowe, ponieważ opiera się w dużej mierze na anegdotach. Behawioryzm jednak nie uwzględnia w istocie faktu, że wiele zwierząt zachowuje się w niewoli inaczej niż na wolności. Większość ptaków z natury jest płochliwa, często wręcz boi się ludzi, dlatego trzymanie ich w laboratoriach musi wpłynąć na ich zachowanie, a więc na wyniki badań. Ponadto badanie reakcji mierzalnych, zakładające, że myśli i uczucia zwierząt nie są poznawalne, daje wyniki, które ten obraz potwierdzą. Kiedy traktuje się kogoś jak maszynę, znajdzie to odbicie w tezach, które zarazem określą przestrzeń, w jakiej obiekt badań – celowo piszę tu „obiekt” – może udzielać odpowiedzi. Ten tak zwany obiektywny sposób badania zwierząt jest zatem równie zabarwiony hipotezami jak inne metody.
Minęło już ponad dziesięć lat, odkąd przeprowadziłam się do domku w zachodnim Sussex, który nazwałam Domem ptaków. Stoi pod niewielkim lasem i blisko terenów przyrodniczych, gdzie żyje niezliczona ilość ptaków i innych zwierząt – grzywacze i kukułki, lisy i borsuki, myszy polne i krety, myszołowy i puszczyki, pierwiosnki i głowienki. W drzewach i krzewach wokół domu mieszkało wiele małych ptaków, takich jak kosy, sikorki, rudziki i wróble. Ustawiłam dla nich karmnik przed domem, który o siódmej rano i piątej po południu zapełniałam rozmaitymi smakołykami. Postawiłam też basenik, a przy domu, na starym dębie i jabłoni, powiesiłam kilka budek lęgowych. Nie trwało długo, gdy pojawiły się pierwsze zaciekawione sikorki. Od razu zostały przepędzone przez wróble, które zajmują każdy teren, jeśli tylko nadarzy się okazja. Wróble bały się mnie jednak bardziej niż sikorki, a ponieważ dużo przesiadywałam na ławce w ogrodzie, żeby obserwować ptaki, wszystkie mogły się częstować jedzeniem i kontrolować zmiany w domu.
Przyjechałam w lutym 1938 roku. Większość ptaków była już pochłonięta szukaniem miejsca na gniazdo, a niektóre odpowiedniego partnera. Zajmowały się bardziej sobą niż mną. W marcu zaczęło się to stopniowo zmieniać. Jedna z sikorek była bardziej bezczelna niż reszta – Billy, starszy samczyk o dumnej postawie i donośnym głosie, codziennie rano jako pierwszy podlatywał do karmnika, a w południe do baseniku, żeby się dokładnie umyć. Pewnego ciepłego dnia w kwietniu wleciał przez otwarte okno do domu, zrobił rundkę po salonie i ponownie szybko wyfrunął na zewnątrz. Następnego dnia znów się pojawił. Sikory bogatki uczą się między innymi, dobrze przypatrując się sobie nawzajem, i w krótkim czasie wraz Billym w domu zjawiła się Zielinka, jego partnerka, którą tak nazwałam z powodu zielonego poblasku na piórkach. Od tej pory nigdy nie zamykałam górnego lufcika, żeby mogły sobie swobodnie wlatywać i wylatywać. To był początek szczególnej sytuacji mieszkaniowej, która trwa po dziś dzień i która wiele mnie nauczyła.