Читать книгу Otwórz oczy - Alicja Sinicka - Страница 7

LENA

Оглавление

Wieczorem robimy pizzę z owocami morza. Artur idealnie zagniótł ciasto. Jest miękkie i zarazem chrupiące, nie jadłam lepszego. Dochodzący z kuchni zapach pomidorów przyciąga nawet Marię, która nieśmiało zagląda do nas, gdy wyjmujemy pizzę z pieca. Zapraszamy ją do stołu. Artur jest uroczo zaniepokojony, gdy Maria bierze do ust pierwszy kęs. Jest doskonałą kucharką, trudno jej dorównać. Na szczęście chwali nas, co mój mąż przyjmuje z wyraźną ulgą. Oczy rozbłyskają mu jak małemu chłopcu, który sprawił przyjemność mamie. Myślę, że bardzo kocham tego chłopca, którym w głębi duszy jest, choć tak rzadko pokazuje mi swoje prawdziwe oblicze. Na co dzień stara się być poważny, uporządkowany i bezkompromisowy. Dochodzę też do wniosku, że bez względu na to, jak straszna okaże się ich tajemnica rodzinna, i tak będę go kochać. Choć przez cały wieczór udaję, że świetnie się bawię, tak naprawdę wciąż o niej myślę. Wyborna kolacja w żaden sposób nie złagodziła napięcia, jakie czuję od rana. Od chwili, w której mąż poinformował mnie, że wyzna mi ją dzisiaj. Teraz idziemy już do gabinetu. Artur stwierdził, że to właśnie tam chce ze mną porozmawiać, przy drinku.

Gdy otwiera przede mną drzwi od gabinetu, ma zaciśnięte usta, a jego wilcze oczy bacznie mi się przyglądają. Mam wrażenie, że zastanawia się, czy udźwignę to, co ma zamiar mi powiedzieć. Zaczynam się stresować. Mam nierówny oddech, ręce mi się trzęsą, a zjedzona przed kilkoma minutami pizza podchodzi mi do gardła.

Prosi, żebym usiadła na fotelu przy mahoniowej ławie. Sam podchodzi do barku stojącego obok okna. Jest dość nietypowy, bo wykonano go z dużej dębowej beczki po whisky, pokrytej bezbarwnym lakierem dodającym jej eleganckiego blasku. Obręcze są czarne, z wytłoczonym napisem „Johnnie Walker”. Beczka ma podwójne drzwiczki, a w środku obrotową półkę, na której stoją różnego rodzaju trunki, główne whisky i koniaki, w jakich gustował jeszcze Alfred.

– Podam ci coś wyjątkowego – mówi Artur, wyciągając długą, wąską butelkę ze złotą nakrętką. – Wyśmienity koniak, Leno.

– Jeszcze nigdy nie piłam koniaku – wyznaję.

– Dziwne, Melania go uwielbia.

Na dźwięk imienia mojej ciotki czuję ucisk w żołądku. Czy to, co chce mi powiedzieć Artur, może mieć z nią jakiś związek? Ciekawość podszyta lękiem rośnie we mnie z każdą chwilą i mimowolnie układam sobie w głowie różnego rodzaju scenariusze, choć zapewne żaden z nich się nie sprawdzi.

– Skąd wiesz, że Melania lubi koniak? – pytam, obgryzając skórkę przy paznokciu kciuka.

– Piłem go z nią na naszym weselu.

Nalewa trunek do dwóch kieliszków w kształcie tulipana, po czym podchodzi do mnie i podaje jeden z nich.

– Spróbuj – mówi półszeptem.

Mam wrażenie, że głos mu zanika. Chyba się stresuje równie mocno jak ja, choć na pierwszy rzut oka nic po nim nie widać. Tylko ta słabość, z jaką wypowiedział ostatnie słowo, odrobinę go zdradza.

Upijam łyk napoju, a po moim podniebieniu rozpływa się piekące ciepło, które z pewnością nie rozpieszcza moich kubków smakowych.

Artur wpatruje się we mnie, na razie nie ruszając swojej porcji.

– Wypij wszystko, Leno – mówi, a w jego tonie da się wyczuć przykaz.

Bez słowa przechylam kieliszek, widząc, że on robi to samo.

Teraz już bardzo się denerwuję. Po chwili oddaję mu puste szkło, a on razem ze swoim odstawia je na wypolerowane wieko beczki.

Wraca do mnie. Kuca przy moim fotelu, ujmuje moją dłoń. Uśmiecha się czule i bierze głęboki wdech. Wpatruję się teraz w niego jak w lekarza, który ma mi przekazać diagnozę, od której zależy moje życie, choć jestem też lekko oszołomiona wypitym alkoholem. Te kieliszki nie były małe, a Artur każdy z nich wypełnił do połowy.

– Mów, bo dłużej tego nie zniosę – odzywam się, czując w potylicy lekki ciężar.

– Dobrze. Już mówię.

Przesuwa palcem wskazującym po wargach. – Wiele lat temu mój ojciec zdradził matkę.

Czuję, że moje oczy powoli się rozszerzają. Myślę o Alfredzie i Krystynie, o ich splecionych palcach, gdy wysłuchiwali podziękowań dla rodziców podczas naszego wesela.

– Kiedyś tato miał słabość do kobiet, nigdy jej nie ulegał, ale ten jeden raz… – Zawiesza głos i spuszcza głowę.

– Kiedy to było? – wchodzę mu w słowo.

– Dwadzieścia lat temu, może nawet więcej, nie wiem dokładnie, on niestety też nie pamięta.

– To jest ta rodzinna tajemnica? – pytam lekko zbita z tropu.

– Nie, nie to. – Wstaje i siada na fotelu po drugiej stronie ławy. Sięga po paczkę cygar leżącą na półce pod niedużym szklanym blatem. Wyciąga z niej jedno zaczęte i podpala zapalniczką, która leżała na ławie.

Po chwili jego twarz rozmazuje się za obłokiem bladego dymu.

– Kochanka ojca zaszła z nim w ciążę – mówi wreszcie dalej. – Ojciec przerażony tym, że matka się dowie, poprosił tę kobietę, żeby usunęła dziecko. Nie zgodziła się. Wtedy on…

Wzdycha i zaciąga się mocno cygarem.

– Co zrobił? – dopytuję, wpatrując się w chmurę dymu rozpływającą się w powietrzu.

– On postanowił zrobić to za nią.

Bezwiednie wstaję z fotela i podchodzę do barku. Nalewam do jednego z kieliszków kolejną porcję koniaku, upijam duży łyk i odstawiam karafkę na drewniane wieko beczki. Czuję, że to, co mówi Artur, zaczyna mnie przerastać.

– W jaki sposób? – pytam po chwili, wpatrując się w pokryte czernią nocy korony drzew kłębiące się za oknem.

Trawa po zmroku ma barwę stali. Z pewnością jest mokra i zimna. Nie wiem, dlaczego myślę o tym teraz, ale lepsze to niż obrazy, jakie czyhają na mnie w zakamarkach świadomości. A tam wyobrażam sobie Alfreda z nożem w ręku czekającego w ciemnej bramie na niewinną kobietę, którą wcześniej rozpieszczał pocałunkami i prezentami. Niedawno czytałam artykuł opisujący zabójstwo ciężarnej w Anglii i teraz wracam do niego myślami.

– Dodał jej coś do napoju. – Artur burzy moje wyobrażenie.

– Co takiego?

– Substancję, którą opracował w laboratorium, a raczej nielegalny lek wywołujący poronienie.

– Boże! – Chowam twarz w dłoniach. – Jak on mógł coś takiego zrobić?

– Wiele lat temu był innym człowiekiem. Bezwzględnym, despotycznym egoistą. Sam tak ostatnio siebie podsumował. Bał się, że matka się dowie. Bał się, że nas straci. Byliśmy z Waldim mali, on rozwijał firmę, wszystko szło jak po maśle. To zniszczyłoby jego plany.

– Zniszczył je w chwili, gdy wdał się w romans. – Biorę kolejny łyk koniaku. Piekące ciepło już mi tak nie przeszkadza, chyba zaczynam się do niego przyzwyczajać. Jeszcze nigdy tak bardzo nie łaknęłam alkoholu. Jakbym chciała uciec przed tym, co mój mąż ma mi jeszcze do powiedzenia. Czuję, że to dopiero wstęp. Mam teraz przed oczami twarz Alfreda, cień zarostu, który czasem przechodzi w gęstą brodę przyprószoną siwizną, głębokie cienie pod oczami i czujne spojrzenie ciemnych oczu. Człowiek, którego do tej pory darzyłam ogromnym szacunkiem. Wydawało się, że zawsze ma wszystko przemyślane, zaplanowane od początku do końca. Chyba nie brałam pod uwagę faktu, że on też był kiedyś młody i nie zawsze wszystko szło po jego myśli.

Zaczyna mi się kręcić w głowie. Powoli wracam na miejsce. Stawiam chwiejne kroki, wpatrując się w skórzane obicie brązowego fotela. Jestem pewna, że w każdej innej sytuacji Artur oponowałby, widząc, że w tak krótkim czasie wypijam kolejny kieliszek silnego trunku, ale teraz tego nie robi. Czuję jednak na sobie jego wzrok, chyba czeka, aż znowu usiądę. Może fakt, że jestem pijana, jest mu teraz na rękę.

– Dlaczego mi o tym mówisz? Jaki to ma związek z nami? – pytam, przesuwając paznokciem po grubym szwie na oparciu fotela.

– Niestety, duży. – Wzdycha, odkładając cygaro na szklaną popielniczkę. Mam wrażenie, że jest bardzo zdenerwowany, choć jak zawsze wspaniale gra. Jego ruchy są płynne, spokojne, w przeciwieństwie do moich. Ręce mi drżą, czuję palące ciepło na dekolcie.

– Ona nie wypiła wtedy wszystkiego, a w sumie to wzięła tylko łyk. – Drapie się po brwi. – Bo od razu źle się poczuła. Ojciec liczył na to, że substancja zacznie oddziaływać na organizm dopiero po paru godzinach, ale jak się okazało, jej działanie było natychmiastowe. Nie miał czasu na odpowiednie przetestowanie specyfiku. Ta kobieta – na chwilę zawiesza głos – Ewa, miała na imię Ewa, prawie umarła po spożyciu tej substancji. Ojciec przestraszył się, widząc jej reakcję, i pojechał do laboratorium. Wrócił do mieszkania Ewy z silnym środkiem detoksykującym. Podał go jej, tym samym ratując ją… i dziecko. Ewa domyśliła się, że to wszystko stało się przez ojca. Pracowała w fabryce Mangano jako jego asystentka, dobrze wiedziała, czym się zajmuje. Nie mógł się wyprzeć, gdy go o to zapytała. Chciała złożyć doniesienie na policji, ale ojciec przekonał ją, żeby tego nie robiła. Zaproponował jej pokaźną sumę pieniędzy w zamian za milczenie. Nie wiem, czy jej groził, i nie chcę wiedzieć, ale w końcu przystała na jego propozycję. Obiecała wychować dziecko samodzielnie, wyjechać z Głębi.

Zwracam twarz w kierunku mojego męża. Nie mogę uwierzyć, że ta kobieta zdecydowała się na taki ruch.

– To jeszcze nie koniec, a właściwie to dopiero początek.

Zamykam oczy. Przez kilka sekund masuję ich wewnętrzne kąciki. W tej chwili boję się Alfreda. Świadomość, że siedzę w jego dawnym gabinecie, działa na mnie paraliżująco. Fotel wydaje się mniej wygodny niż zawsze, unoszący się w powietrzu korzenny zapach, wciąż podszyty nikotynowym dymem, pali mnie w gardło. Czego jeszcze nie wiem o swoim teściu? Powoli rozchylam powieki i patrzę wyczekująco na Artura. Prawie niezauważalnie kiwam głową, dając mu do zrozumienia, że może mówić dalej.

– Nawet mi to nie chce przejść przez gardło… – Artur opuszcza głowę, zaczyna się masować po karku. Dobra, daj mi chwilę.

– Czemu tak trudno ci to powiedzieć?

– Zaraz zrozumiesz.

Powoli rozprostowuje się w fotelu. Patrzy teraz przed siebie, chyba na regał z książkami stojący za biurkiem.

– Ojciec nigdy nie interesował się tym dzieckiem, tak było łatwiej. Z czasem uwierzył, że Ewa ułożyła sobie życie na nowo, że ich dziecko ma się dobrze, że wszystko jest w porządku. Brak wiadomości to przecież dobra wiadomość. – Śmieje się gorzko, znowu biorąc do ręki cygaro. Nie zapala już go tym razem, tylko obraca w palcach to w jedną, to w drugą stronę. – Niedawno, jakieś dwa lata temu, Ewa odezwała się do niego. Napisała mu jedną wiadomość. Jedną – powtarza, unosząc palec wskazujący – lecz była ona tak druzgocąca, że ojciec postanowił natychmiast wszystko wyjawić Waldkowi i mnie. Przesłał mi ją. – Wyciąga z kieszeni smartfon. – Spójrz.

Robi palcem na ekranie tajemniczy wzór, przez co rozjaśnia się ekran. Podaje mi smartfon. Przejmuję go drżącą ręką i czytam wiadomość.

Witaj, Alfredzie, tu Ewa, nie wiem, czy jeszcze mnie pamiętasz… Zabawne, że przez tyle lat nie zmieniłeś numeru telefonu, z drugiej strony to bardzo pasuje do Twojego uporządkowanego charakteru.

Piszę do Ciebie, żeby się pożegnać. Jestem śmiertelnie chora. Nieoperacyjny guz mózgu rozrósł się w mojej głowie jak winorośl, jego gałęzie wdzierają się wszędzie. Wkrótce mój czas na tym świecie dobiegnie końca.

Pewnie Cię to nie obejdzie, domyślam się. Przez ostatnich dwadzieścia lat myślałam o Tobie każdego dnia, Ty pewnie wymazałeś mnie z pamięci już dawno. Masz piękną żonę, przy której można zapomnieć o przeszłości. O mnie, a raczej o nas. Obiecałam, że do końca życia nie odezwę się do Ciebie, i dotrzymałam słowa. Uwierz mi, gdybyś zobaczył mnie w tej chwili, nie powiedziałbyś, że żyję. Chcę jednak, żebyś o czymś wiedział. Chyba powinieneś.

Twoje dziecko urodziło się z poważną wadą serca. Najprawdopodobniej stało się to przez tamten wieczór, tamten napój… Pamiętasz? Do dziś nie wiem, dlaczego tak się stało. Dlaczego tak bardzo się przestraszyłeś. Wydałam wszystkie pieniądze od Ciebie na operację w Stanach. Na szczęście się udała. Ariel od kilku lat cieszy się zdrowiem.

Chcę Ci powiedzieć, że wybaczam Ci. Wybaczam wszystko, co się wtedy wydarzyło, przez co przeszłam, gdy urodziłam nasze dziecko i okazało się, że jest tak poważnie chore. Niestety, Ariel nie potrafi o tym zapomnieć. Choć dziś cieszy się zdrowiem, wciąż pamięta o tym, jak ciężko było je zdobyć. Wie o tamtym wieczorze w moim mieszkaniu. Wie, że dolałeś mi coś do napoju… Przepraszam, w tej kwestii nie mogłam kłamać.

Ariel Was nienawidzi i pragnie zemsty. Szykuje się do niej. Szukałam sposobów, żeby temu zapobiec, ale się nie udało. Proszę, nie zrób niczego głupiego. Tylko o to Cię proszę.

Odkładam telefon na ławę, zmrożona strachem.

– Ojciec oczywiście wszystko sprawdził – dopowiada Artur, widząc, że skończyłam czytać. – Dowiedział się, że w branży handlu bronią pojawił się nowy gracz o imieniu Ariel. Nikt go nigdy nie widział, wszystkie transakcje przeprowadza wyłącznie przez internet. Ludzie chwalą sobie jego towar. Podejrzewam, że odziedziczył zdolności po tacie, że jest – drapie się w skroń – wiesz, że też jest bardzo zdolny, tak jak ja. Wczoraj rano dostałem od niego list. W polu nadawcy widniało nazwisko Mangano. Ariel Mangano, choć to niemożliwe, żeby tak się nazywał. Tato nigdy nie uznał ojcostwa. Specjalnie się tak podpisał. Wiesz, co było w środku?

– Co?

– Nasze ślubne zdjęcie.

– Nasze? – dopytuję. – Twoje i moje?

– Tak, stoimy przed kościołem. W miejscu mojej twarzy jest wydarta dziura.

Zastygam w bezruchu. Mam wrażenie, że czas staje w miejscu. Powietrze nagle robi się ciężkie i gęste. Nie mogę złapać tchu.

– Masz je? – pytam po chwili, wpatrując się bezradnie w męża.

Kiwa potakująco głową.

– Nie pokażę ci go, Leno. Nie chciałem ci tego mówić, ale ojciec powiedział, że musisz wiedzieć, musisz być świadoma zagrożenia. – Nachyla się w moim kierunku. Dopiero teraz zauważam, że jego oczy są zaczerwienione, zmęczone. – Jakość produktów Ariela świadczy o tym, że jest pieprzonym geniuszem. I ma nade mną przewagę. Wie o mnie wszystko. Był na naszym ślubie. – Ścisza głos do szeptu. – A ja nie wiem o nim nic, nie wiem, jak wygląda, gdzie mieszka. Wszystkie transakcje, które przeprowadza, są szyfrowane. Nie jestem w stanie ustalić jego tożsamości.

– Ale dlaczego uwziął się właśnie na ciebie? – To pierwsze, co przychodzi mi na myśl. – Przecież to Alfred go skrzywdził!

Sama myśl o tym zdjęciu wywołuje we mnie dreszcze. Powoli zaczyna robić mi się niedobrze.

– Ja zrobiłbym to samo. Uderzyłbym ojca tam, gdzie najbardziej zaboli. Jeśli zniszczy mnie, to ojciec straci syna, straci firmę. Przecież już mi ją przekazał. Straci też nadzieję na potomka, który mógłby dalej rozwijać biznes.

Dopadają mnie bezsilność i zmęczenie. Gabinet zaczyna wirować mi przed oczami. Przez chwilę myślę o ucieczce. Doskonale wiem, że nie byłabym w stanie tego zrobić, ale to jawi mi się teraz jako najwygodniejsze rozwiązanie. Ile jeszcze problemów na nas spadnie? Mam wrażenie, że nazwisko Mangano jest ciężarem, który muszę dźwigać. Cena za bycie żoną Artura jest bardzo wysoka. Z jednej strony patrzą na mnie lazurowe oczy ukochanego, z drugiej – rozpościera się strefa ciemności, z której wylewa się zło.

Powoli wstaję z fotela i podchodzę do Artura. Bez słowa siadam mu na kolanach i wtulam się w niego. Zamykam oczy, próbując w ten sposób uciec od otaczającej mnie rzeczywistości. Nie zgadzam się na nią.

– Nie chcę już mieć przed tobą tajemnic, Leno. Jesteś moją żoną, musisz wiedzieć o wszystkim. Teraz już rozumiesz, dlaczego nie chcę cię wciągać w sprawy rodziny? Czyha na nas kolejne zagrożenie. Mój przyrodni brat.

– Myślisz, że on naprawdę to zrobi? Że będzie chciał ci zaszkodzić?

– Zdecydowanie tak. Ja na jego miejscu zrobiłbym to samo. Ojciec bardzo go skrzywdził.

– Skąd wiadomo, że jego choroba była spowodowana przez specyfik, który twój ojciec podał Ewie?

– To nie ma znaczenia. Liczy się tylko to, w co wierzy. W co chce wierzyć.

Przykładam dłoń do ust. W tej chwili poraża mnie bezmiar zła, jakie wylało się na niewinne dziecko przez nieprzemyślaną decyzję Alfreda. Skrzywdził własnego syna. A jak się okazuje, nie tylko jego, ale i całą rodzinę.

– Musisz się jakoś zabezpieczyć przed Arielem. Coś trzeba zrobić – mówię w końcu.

– Nie możemy zrobić nic poza tym, co robiliśmy do tej pory. Mam ochronę, dom jest zabezpieczony, firma też. Nic więcej nie wymyślę. Będę normalnie żył, a kiedy przyjdzie po mnie, postaram się stawić mu czoło.

Przywieram policzkiem do jego twarzy. Czuję na szyi jego ciepły oddech. Z oczu płyną łzy, nie chcę płakać, nie chcę okazywać przed nim słabości. Muszę zebrać w sobie siły, żeby stawić czoło nowemu wrogowi. Najgorsze jest to, że nie wiem, z której strony zaatakuje. Ożywa we mnie wspomnienie sprzed paru miesięcy, gdy leżałam w małym domku, w środku lasu, skrępowana przez Leona. Wilgotne powietrze osiadało na mojej twarzy, było mi zimno, byłam głodna, przerażona, bezbronna. Choć bardzo tego nie chcę, wyobrażam sobie na swoim miejscu Artura i przytulam go jeszcze mocniej.

– Leno, zaraz nie będę mógł oddychać – mówi cicho.

Biorę głęboki wdech i rozluźniam uścisk.

– To nie pierwszy tego rodzaju problem, z którym muszę sobie poradzić – dodaje. – Mam spore doświadczenie z takimi ludźmi, dam sobie radę.

Dociera do mnie, że nie powinnam w tak otwarty sposób okazywać przy nim strachu. Zaraz zacznie żałować, że mi o wszystkim powiedział. Powinnam być dla niego oparciem. Jest przyzwyczajony do takich ludzi. Waldi pewnie dla rozluźnienia atmosfery rzuciłby teraz kąśliwy żart, a Nadia wyciągnęłaby smartfon i zaczęła rozpisywać plan działania. Co robię ja? Na razie płaczę. Moja postawa jest żałosna.

Powoli schodzę z jego kolan i przełykam ślinę. Odwracam głowę i wierzchem dłoni dyskretnie wycieram lekką wilgoć, jaka zebrała mi się pod nosem.

– Artur, może na jakiś czas wyjedziemy? Przeczekamy burzę daleko stąd.

– Nie ma mowy. Jeżeli uznam, że coś grozi tobie, to ty wyjedziesz. Ja zostanę. Nie będę uciekał jak przestraszony zając. To ja jestem łowcą. – Wskazuje siebie palcem. – Ja, rozumiesz?

Wstaje i podpiera się pod boki. Mam wrażenie, że robi się przez to jeszcze większy.

– Kiedy mój brat zechce się ujawnić, to ja na niego zapoluję, złapię go, a później wytrawię mu umysł tak, że nie będzie pamiętał, jak się nazywa. Na koniec nauczę go alfabetu, a także manier oraz zasad panujących w rodzinie Mangano. W końcu on też do niej należy. Przynajmniej tak podpisał się na kopercie z naszą ślubną fotografią.

Z każdym słowem robi się coraz bardziej rozgniewany. Jego oczy są żywe, niespokojne, wodzi nimi teraz po ścianach gabinetu, jakby szukał punktu zaczepienia. Nie odnajduje go jednak. Proponuje, żebyśmy już stąd wyszli. Nie oponuję, wciąż jest mi niedobrze, chcę odpocząć, wyciszyć umysł, może nawet zasnąć. Wypity alkohol sprawia, że moje powieki robią się ciężkie.

Gdy idziemy schodami na górę, Artur mówi mi, że musi jeszcze wrócić do laboratorium. Nie zgadzam się. Za oknami panuje już ciemność. Mam wrażenie, że Ariel czyha tam na mojego męża. Artur nie może samotnie wychodzić z domu. Najchętniej zamknęłabym go teraz w naszej sypialni i obstawiła brygadą najlepszych ochroniarzy.

– Niech Waldek tam pójdzie – mówię. – Jego zdjęcia nikt ojcu nie podsyłał.

– Leno, przestań, bo pożałuję, że ci to powiedziałem.

Biorę głęboki wdech. Wiem, że powinnam się opanować, ale miłość do męża w tej chwili mnie ogłupia, oślepia. Pewnie dlatego Artur nigdy nic mi nie mówi. Chciałabym móc nie biadolić jak naiwna żonka, ale zagrożenie jest zbyt realne, zbyt bliskie. Ariel wydrapał twarz z naszej ślubnej fotografii, co kojarzy mi się tylko z jednym. On pragnie śmierci Artura. Na samą myśl o tym czuję na plecach nieprzyjemny chłód.

Wchodzimy do sypialni. Siadam na łóżku, zsuwam ze stóp klapki. Artur zajmuje miejsce obok mnie. Materac ugina się odrobinę, przez co przesuwam się w jego stronę. Obejmuje mnie w pasie. Patrzę na pył z mąki na jego czarnych spodniach dresowych – ślad po wyrabianiu pizzy. Nasze wspólne gotowanie wydaje się teraz czymś nierealnym, snem, z którego obudziłam się w gabinecie Alfreda. Przypominam sobie, z jaką gracją Artur obracał w dłoni ciasto. Sprawiał wrażenie takiego beztroskiego i spokojnego, jakby problem, o którym mi przed chwilą powiedział, nie istniał.

– Nie chcesz ode mnie uciec? – pyta, uśmiechając się niepewnie.

Za tym uśmiechem kryje się coś głębszego. Jakiś smutek.

Kręcę przecząco głową.

– Nie powiedziałem ci jeszcze jednej rzeczy.

Odruchowo zaciskam pięść. Nie uchodzi to jego uwadze. Patrzy na mój gest z rezygnacją, jakby doskonale zdawał sobie sprawę, że jego wyznanie było dla mnie wielkim ciosem. Od dziś będę żyła, czując na karku oddech jego przyrodniego brata.

– Czego? – pytam, spoglądając na niego błagalnie.

Chciałabym, by tym razem jego słowa nie były dla mnie aż tak przerażające.

– Moja matka o niczym nie wie. Ukrywamy to przed nią.

Powoli analizuję to, co powiedział. Jestem zaskoczona, choć przecież nie powinnam się dziwić. W końcu cała ta chora sytuacja ma swój początek w romansie Alfreda. Chowam twarz w dłoniach, dopiero teraz uświadamiam sobie, jak podle czułaby się Krystyna, gdyby wiedziała. Zarazem rośnie we mnie bunt. Powinna znać prawdę.

– Nie wiem, jak możesz okłamywać własną matkę. To najuczciwsza kobieta, jaką znam.

– Nie okłamuję jej. Po prostu nie mówię jej o tym.

– Ukrywanie ważnej prawdy to też kłamstwo.

Artur zerka na mnie kątem oka, wyraźnie zaskoczony, po czym bierze głęboki wdech.

– W tej całej popieprzonej sytuacji tego bałem się najbardziej.

Zerka na swoje spodnie i strzepuje z nich mączny pył.

– Czego się bałeś?

– Tego, że zmienisz o mnie zdanie.

Niepewnie kładę dłoń na jego ramieniu. Natychmiast przykrywa ją swoją, jakby chciał wzmocnić mój odruch, odpłynąć jak najdalej od tego, co przed chwilą powiedziałam.

– Przecież nie mogę jej o tym powiedzieć. To ją zniszczy – dodaje.

Kiwam potakująco głową. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę.

– Krystyna nie wie, że twój ojciec ma jeszcze jedno dziecko. Dziecko, które pragnie twojej krzywdy.

Mój wzrok zastyga na dużym białym pudełku, do którego po ślubie wszyscy goście wrzucali koperty z gratulacjami. Uściskom i pocałunkom nie było końca. Moje policzki muskały twarde zarosty mężczyzn, umalowane usta kobiet chwalące mój „anielski wygląd”. Krystyna stała przy nas najdłużej. Jej oczy błyszczały, a uśmiech nie schodził z pięknej twarzy. Alfred obejmował ją w pasie, też wydawał się szczęśliwy, choć w jego spojrzeniu zawsze czaił się jakiś mrok, który dostrzegam również w oczach mojego męża. Ciężar problemów, niedopowiedzeń, sekretów. Tak wiele rzeczy kryje się za kulisami kolorowego świata…

Artur podnosi się z miejsca. Mam wrażenie, że robi to w akcie jakiejś bezradności.

– Muszę iść, Leno.

Wstaję za nim.

– Zostań, proszę – wyrywa mi się.

„Miałaś się opanować”, odzywa się mój wewnętrzny głos rozsądku. „On ci nigdy nic więcej nie powie”.

Mój mąż mocno mnie obejmuje. Wciągam cytrusowy zapach perfum, wtulam się w czarną bawełnianą koszulkę opinającą umięśniony tors.

– Musisz być silna, skarbie. Dobrze wiesz, że tam pójdę – szepcze mi do ucha. – Nie jestem tchórzem. A ty właśnie takiego mnie kochasz.

– Nie kocham cię za odwagę, tylko za dobre serce.

Odsuwa mnie od siebie i patrzy mi w oczy z uniesionymi brwiami. Jego twarz ściąga grymas wzruszenia.

– To było naprawdę miłe – odpowiada, po czym całuje mnie w czoło i powoli wychodzi z sypialni.

Opadam na łóżko. Kulę się, chcąc się ukryć przed całym światem, przed lękiem o życie mojego męża i bezradnością, bo on i tak nigdy mnie nie słucha, lecz działa po swojemu. Doprawdy nie wiem, jak mam funkcjonować w rzeczywistości, którą właśnie mi pokazał.

Po paru minutach zawroty głowy mijają. Pod wpływem impulsu podrywam się z łóżka i wysuwam szufladę z szafki nocnej Artura. Robię to z taką siłą, że ląduje na podłodze. Wypadają z niej dwa numery „Forbesa”, kilka małych karteczek z notatkami, długopis Parkera, mikrokarta SIM, dwa kieszonkowe wydania thrillerów Kinga, mały kalkulator. Błądzę po tym wszystkim dłonią, dobrze wiem, czego szukam. Wydaje mi się, że wczoraj włożył tu białą kopertę. Przykuła mój wzrok, choć wtedy myślałam, że to korespondencja służbowa. Jest. Znajduję ją między połyskującymi stronami „Forbesa”. Biała koperta. Na jej tylnej stronie widzę imię i nazwisko nadawcy, którego zaczęłam się już bać: Ariel Mangano. Po drugiej stronie widnieją dane Alfreda. Trzymam kopertę opuszkami palców, jakby była czymś skażona. Przeraża mnie sam fakt, że brat Artura kiedyś jej dotykał, że ją podpisał czarnym piórem. Jego charakter pisma kojarzy mi się z sinusoidą. Jest podobny do pisma Artura.

W końcu ostrożnie unoszę jej trójkątne zamknięcie, od razu dostrzegając połyskujący papier fotograficzny. Widzę już fragment odrapanej kolumny fasady kościoła, w którym braliśmy ślub, i roześmiany profil Waldka trzymającego na ramieniu tekturowe działko z konfetti. Przełykam ślinę i powoli wyjmuję zdjęcie. Gdy obejmuję wzrokiem całość, bezwiednie je upuszczam. Pochylam się nad nim, bojąc się znowu wziąć je w palce. Jest w nim otwór wyszarpnięty czymś ostrym. Czubkiem noża lub cyrklem. Mam wrażenie, że Ariel dziurawił swój cel, wytrwale wbijając ostrze raz za razem, milimetr po milimetrze tworząc nierówne koło. Wokół wyrwy widzę bowiem wiele wgniecionych kropek. Obsypany jest nimi mój dekolt i fragment welonu, ale nie to jest w tym wszystkim najbardziej przerażające. Ariel nie zrobił dziury tylko w miejscu twarzy Artura. Moja również została wydrapana.

Otwórz oczy

Подняться наверх