Читать книгу Cigi de Montbazon i Robalium Platona - Anatol Ulman - Страница 5
Inwokacja
ОглавлениеZnękany Archiwariusz, pracujący umysłowo w swojej ciemnej norze przy ulicy Grottgera sześć mieszkania dziewięć, jednym zdecydowanym naciśnięciem mocno wytartej klawiatury komputera wprowadza tekst do sieci. Bez żadnej jednak nadziei, że ktokolwiek pisaninę będzie czytał, tym bardziej adresatka, nieistniejąca cwana istota z jego pacholęctwa oraz wczesnej młodości. W żaden sposób nie może wiedzieć, że jego smutna twórczość budzi szczególne zainteresowanie określonych osób z pożytecznego stowarzyszenia Congregatio Felix Stultitia bardzo dbającego o to, by przeciętni ludzie, czyli absolutna większość istot rozumnych, byli szczęśliwi z tymi właściwościami osobowości, jakie w naturalny sposób posiadają. Tekst przypomina starożytną inwokację:
– Gdziekolwiek jesteś jeśliś jest, wzywam cię panno Cigi de Montbazon, markizo d‘Hocquincourt, wnuczko Temidy, której nigdy nieobca zwyczajna przyzwoitość, byś się zjawiła oraz poświadczyła prawdę tego, co opisane w małym dziełku, jakie niniejszym, także w twoim imieniu, przedstawiam umiejącym czytać (niewinnym ignorantom przypominam, że Cigi de Montbazon, antyczna kobieta o długości chłopięcego ramienia, była moją okupacyjną przyjaciółką, a wyróżnia się wśród myślących piękną, zieloną barwą ciała oraz wszelkich włosów). Nieoceniona panno Cigi musisz wiedzieć, iż zamierzają mnie srogo ukarać w majestacie ciemnego, strasznego prawa! Procurator Wydziału Karno-Literackiego Krajowej Procuratury, obywatel Chrétien, szykuje oskarżenie o zbrodnię cięższą obecnie od świadomego morderstwa popełnionego na matce, chce bowiem postawić mi potworny zarzut posiadania rozumu! Zarzut wzmocniony o nieuprawnioną według procuratury apoteozę Oświecenia, tego krwawego wieku rewolucji oraz ohydnie plugawego libertynizmu! O czym bezwzględnie świadczyć ma głównie pisemna relacja z naszej dawnej wspólnej wyprawy w dziedziny Platona, jaką właśnie sporządziłem i którą tajni agenci swoimi nowoczesnymi metodami wyniuchali. Uwłaczam w niej bezczelnie owemu czczonemu ogólnie filozofowi, co stanowi nie tylko bezbożne zbrukanie oraz świadome zbezczeszczenie godności genialnego wynalazcy duszy, ale jest także profanacją jego półświętości (jako poganin na całą nie zasługuje). Przestępstwo zagrożone karą wiecznego zapomnienia! Zatem czeka mnie śmierć cywilna a przede wszystkim śmierć literacka, ponadczasowa. Procurator Chrétien jest bowiem absolutnie pewien, że dziedziny, jakie wkrótce po tamtej wojnie, z tobą jako przewodniczką moja Cigi, zwiedziłem, nie tylko w ogóle nie istniały i nie istnieją, ale są zwyczajnie niemożliwe, jeśli porządny człowiek uczciwie uprzytomni sobie niewątpliwe piękno oraz wspaniały, wieczny porządek świata. Ba, niemożliwa jest również tamta wojna. Oczywiście nie zamierzam podnosić widocznej w oskarżeniu charakterystycznej niekonsekwencji procuratora, bowiem opisywanie, wyimaginowanych według niego, dziedzin Platona, świadczy raczej o braku racjonalności, więc i rozumu, a nie o jego posiadaniu. Tępy Chrétien nie wie, bo i skąd, że jest typową ofiarą rozumowania Schellinga, który przecież mówił, że filozofia spekulatywna, niezdolna do wyjaśnienia przypadkowości zdarzeń i realności rzeczy doprowadziła jaźń do stanu rozpaczy. Rozpacz ta – konkluduje Hannah Arendt – leży u źródeł całej współczesnej wrogości wobec umysłu i rozumu. Wszystko więc wygląda na potworny nonsens, nieomal na spisek w domu chorych psychicznie. Niestety, procurator posiada druzgoczący argument, są nim moje własne, mocne wątpliwości dotyczące naszego kiedyś pobytu (byłem wówczas pacholęciem) w dziedzinach Platona! Kto zaś ma wątpliwości, jest niewątpliwie posiadaczem rozumu, gdyż tylko w nim mogą one powstawać! A rzeczywiście ze wszystkiego niepewnego, co mi się kiedykolwiek zdarzyło, najbardziej niepewna jest owa wyprawa. Przecież, jak mi się równocześnie wydaje, pewna absolutnie. Skąd zaś wiem o grożącym mi procesie oraz szykowanych zarzutach? Otóż przed miesiącem procurator wezwał mnie jako świadka na przesłuchanie w sprawie zagrożenia kończącej się właśnie kultury pisanej. Typowa dla niego niebezpieczna enigmatyczność oraz w ogóle niejasność, w jakiej celuje literacka krytyka. Znam go osobiście, bowiem nie tak dawno piliśmy razem tequilę na publicznej uroczystości. W urzędzie swoim przyjął mnie chłodno, choć zaproponował szklankę kawy lub herbaty do wyboru. Kiedy się doń zgłosiłem i skołowany usiadłem na wskazanym krześle, studiując jednocześnie jakieś dokumenty zadał kilka ogólnych pytań, po czym, niby otrzymawszy telefon wyszedł i na godzinę zniknął, zostawiając mnie samego w pokoju procuratury. Nie omieszkałem zajrzeć do leżących na biurku papierów, gdyż, jak sądzę, zostały właśnie pozostawione po to, bym się z nimi zapoznał i przestraszył, typowa sztuczka chrétiena działającego w wymiarze umownej sprawiedliwości. Stwierdziłem, że na grzbiecie zawierającego je segregatora, prócz numeru kolejnej sprawy, wypisane było moje nazwisko. Nie byłem więc jedynie świadkiem w sprawie, lecz winowajcą. Gruby plik akt wewnątrz zawierał kopię mojej relacji z wyprawy w dziedziny Platona oraz sporą liczbę anonimowych, jak to w zwyczaju, donosów oskarżających właśnie o posiadanie rozumu. Dlatego bardzo cię proszę przyjaciółko, przybądź skądś tam jak najszybciej i staw przed oblicze procuratora, by oczyścić bratnią ci duszę z groźnego zarzutu! Jestem bowiem pewien, że kiedy Chrétien cię ujrzy, właśnie taką, jaka jesteś, małą zieloną gadułę, z pewnością pozbędzie się złudzeń, iż mógłbym być posiadaczem rozumu, szczególnie zaś oświeceniowego. Żaden bowiem rozum na świecie, więc i mój, nie jest w stanie przyjąć faktu twego istnienia, panno de Montbazon! Istotne będzie także twoje potwierdzenie, iż zasadniczą przyczyną, dla której zechciałem ci w tamtej wyprawie towarzyszyć, nie była chęć poznania śmierdzącej przyszłości, bowiem niezupełnie dojrzali szesnastolatkowie raczej podobnej wiedzy nie łakną, ile że fascynowała mnie, naiwnego chłopaka, pozostającego pod wpływem powieści dla młodzieży oraz dziecięcych jeszcze marzeń, możliwość zdobycia mitycznego skarbu Olafa Trygvasona. To również niezbity dowód mojej niepoczytalności, znakomicie zaprzeczającej możliwości współistnienia przeróżnych wyobrażeń nieodłącznych przecież od ostrego rozsądku.
Archiwariusz wstrzymuje się jednak przed wyjawieniem całej prawdy. Nie pisze, a uczciwie rzecz biorąc powinien, że w poszukiwaniu Cigi kieruje nim, poza naturalną chęcią uchylenia się od odpowiedzialności karnej za dzierżawienie od losu indywidualnego rozumu, ukryte, mocne i dręczące pragnienie spotkania się (niech by było to nawet spotkanie ostatnie) z kobietą, cóż że karykaturalnie małego wzrostu oraz o niezwykłej (może nawet nieistniejącej) karnacji. Kobietą, którą, nadal o tym nie wiedząc, namiętnie kocha. Nie zdaje sobie bowiem sprawy, że jest to nieostygłe nigdy uczucie chłopca, którym, mimo upływu dziesiątków lat, w zasadzie na zawsze pozostaje. Jego dziecinne widzenie świata potwierdza nie tylko dziwaczna miłość, lecz przede wszystkim żywiona złudzeniami świadomość, że człowiek winien jest swemu gatunkowi, więc każdemu innemu człowiekowi, ustawiczne starania o jego pełne szczęście. Co oznacza absolutną niezgodę na poniżanie, niesprawiedliwość, wykluczanie oraz wszelką inną krzywdę zbiorowości oraz jednostek. Ot naiwność, wynikająca głównie z nieprawidłowego rozumienia rzeczywistości.