Читать книгу Chłopak z Warszawy - Andrzej Borowiec - Страница 6

Оглавление

Altengrabow

Niemcy, październik 1944

Choć bomby zniszczyły niektóre budynki w miasteczku, linia kolejowa przebiegała wśród uprzątniętych gruzów, a sama stacja wciąż funkcjonowała. Martwe liście wyścielały bocznicę, na której staliśmy. Niebo było szare, a powietrze pachniało deszczem.

Los! – krzyknął strażnik.

Słowo to znaczyło „naprzód” i odtąd często mieliśmy je słyszeć.

Mężczyzna we francuskiej furażerce i z literami „KG” – skrót od Kriegsgefangener (jeniec wojenny) – zapisanymi wielkim białym drukiem na plecach płaszcza pomógł mi wyjść z pociągu i dostać się do ambulansu. Wewnątrz pełno już było przemoczonych mężczyzn. Niektórzy z nich, podobnie jak ja, mieli rany owinięte brudnymi bandażami.

Podstarzały Niemiec z francuskim karabinem Lebela w rękach – łupem z 1940 roku, kiedy naziści wydawali się niepokonani – wsiadł jako ostatni, zatrzaskując za sobą drzwi.

Los!

Ambulans szarpnął i zaczął nabierać prędkości. Przez dwa kwadratowe okienka w tylnych drzwiach dojrzałem kilka drzew, kojąco swojski obrazek kobiety pchającej dziecięcy wózek oraz mężczyznę na rowerze.

– Macie wszyscy szczęście – oznajmił nasz nowy strażnik. – Jedziecie do międzynarodowego obozu jenieckiego. Nie do obozu koncentracyjnego. Macie też szczęście, że nie jesteście Żydami.

Kilku moich obandażowanych towarzyszy pokiwało głowami. Słowa strażnika uspokoiły nas. Jeśli nie kłamał nam w żywe oczy, dręcząca niepewność dobiegła końca. Podczas podróży w zamkniętych na kłódkę wagonach towarowych przez wilgotne polskie niziny aż do Niemiec było wystarczająco dużo czasu, by się zastanowić nad naszym losem. Czy naziści dotrzymają złożonej w Warszawie obietnicy, że będą nas traktować jak jeńców wojennych? Nie było tak na początku powstania, kiedy esesmani wymordowali tysiące ludzi, w większości niewinnych cywilów.

Ten strażnik nie należał jednak do SS – był zwyczajnym żołnierzem Wehrmachtu, nieco za starym na mundur, który nosił. Ubiór ten – podobnie jak zdobyczny karabin – widział już lepsze dni. Wyglądało to tak, jakby żołnierz chciał nas zapewnić, że jeśli będziemy się poprawnie zachowywać, nie mamy się czym martwić. Ktoś poczęstował go papierosem, polskim z ciemnym tytoniem – tylko taki dało się zdobyć podczas okupacji. Niemiec kiwnął głową i wcisnął go do mankietu swojego szarozielonego płaszcza.

Ambulans zatrzymał się i strażnik, zanim wysiadł, otworzył kluczem podwójne drzwi. Pojawiła się grupa mężczyzn w różnych mundurach. Pomogli nam wyjść. Ujrzałem gęste ogrodzenie ze zwiniętego drutu kolczastego, wieżę z reflektorem oraz rząd drewnianych baraków. Po mojej prawej stronie znajdowało się coś, co dziwnie przypominało małe boisko sportowe. Popatrzyłem uważniej i rzeczywiście, siatka na środku mogła służyć jedynie do gry w siatkówkę.

Byłem w stanie iść, ale tylko szurając zesztywniałymi nogami jak starzec. Lewy but, który miałem na prawej stopie, zaraz pod bandażami, uwierał mnie i sprawiał ból. Nasze pielęgniarki nie zdołały znaleźć dla mnie niczego lepszego niż dwa lewe buty.

Niedługo przed kapitulacją pozbyłem się butów z cholewami i panterki Waffen SS, które udało mi się zdobyć. Duże ich zapasy wykradziono z magazynu w Warszawie i ocalono, gdy pierwotni odbiorcy przestali ich potrzebować. Nosiliśmy panterki z biało-czerwoną opaską na rękawie – niektórzy z nas namalowali te same barwy wokół zdobycznych niemieckich hełmów – ale nikt nie chciał ryzykować pojmania, mając je na sobie.

– Powoli, powoli i wszystko będzie dobrze – powiedział łamaną, choć wcale niezłą niemczyzną wysoki mężczyzna, który wskazał mi drogę do jednego z baraków. Miał na sobie brytyjski mundur z naszywką z czarnym kotem na ramieniu (znałem ją z niemieckich kronik filmowych i dowiedziałem się później, że kot był emblematem 56. [londyńskiej] Dywizji Piechoty).

Tylko kilku Polaków nosiło mundur. Byli to starsi mężczyźni, którzy dołączyli do powstania, włożywszy starannie przechowane uniformy z 1939 roku. Pozostali z nas wymienili podkradzione panterki na oszałamiającą mieszankę niedopasowanych ubrań cywilnych, wybranych z ruin warszawskich kamienic.

Mężczyźni w różnorakich mundurach obserwowali brytyjskich lekarzy, którzy prowadzili nas do środka. Wśród gapiów była grupa w chodakach mówiąca po francusku. Gdy ich mijałem, kuśtykając, jeden wskazał na mnie palcem i powiedział do swoich towarzyszy:

Celui-là, en smoking!

Bez wątpienia byłem obiektem wartym uwagi, gdyż nad moimi dwoma lewymi butami znajdował się z całą pewnością najbardziej osobliwy ubiór ze wszystkich: nowy, dobrze dopasowany smoking z satynowymi klapami, znany we Francji jako le smoking. Tak ubrany wszedłem do hitlerowskiego stalagu XI A. Brakowało mi jedynie czystej koszuli, muchy i pasujących do reszty butów.

A oto historia o tym, jak się tam dostałem.

Chłopak z Warszawy

Подняться наверх