Читать книгу Wampir z M-3 - Andrzej Pilipiuk - Страница 5

Оглавление

Przebudzenie

Liceum zaległo wśród drzew morwy i grzało się w promieniach wiosennego słońca niczym wielki szary kot. Budynek wzniesiono wedle projektu typowego dla „tysiąclatek”. Był brzydki, ale funkcjonalny. Silikatowa cegła już się sypała. Duże okna straszyły brudnymi szybami.

Było może trzydzieści sekund po dzwonku, gdy Gosia zadyszana wpadła do klasy.

– Małgorzata Brona jak zwykle spóźniona – zrymowała nauczycielka. – Na maturę też się spóźnisz? Siadaj! – westchnęła, robiąc znaczek przy nazwisku.

– Przepraszam – bąknęła dziewczyna. – Tramwaj mi uciekł...

– Po raz piąty w tym tygodniu? – zakpiła kobieta, rzucając okiem w dziennik.

Gosia zajęła swoje miejsce, obok Marty. Założyła nogę na nogę. Położyła na blacie podręcznik, oprawiony w papier z nadrukowanym portretem Limahla. Obok wylądował zeszyt obłożony w okładkę z Limahlem. Wyjęła jeszcze piórnik z nadrukiem przedstawiającym Limahla i dopiero rozejrzała się po klasie.

Dziś przyszli prawie wszyscy. Bronek, drobny brunet w okularach siedzący po drugiej stronie przejścia, spojrzał na nią tęsknie. Pewnie znowu spróbuje zaprosić ją do kina. Sentymentalny dureń, tylko siedzi i książki czyta. I to jakie! Aż się skrzywiła z pogardą na samo wspomnienie tytułów. Same badziewne przedwojenne horrory.

Odwróciła się demonstracyjnie w stronę Konrada. Niestety, największy klasowy przystojniak nie patrzył na nią, tylko schowawszy pod ławką najświeższy numer tygodnika „Veto”, przeliczał sobie na końcu zeszytu kursy walut.

– Nie rozglądaj się tak – szepnęła Marta. – Baba jest dziś wściekła. Podobno znowu przesunęli ją na koniec.

– Na koniec? – nie zrozumiała Gosia.

– No, w kolejce na przydział mieszkania. Powiedz ojcu, niech zadzwoni gdzie trzeba, popchnie sprawę i maturę masz w kieszeni – doradziła przyjaciółka.

W jej głosie zabrzmiała jakby nutka zazdrości.

– Przyniosłaś mi Tolkiena? – koleżanka z ławki wolała zmienić temat.

– Zapomniałam.

Nauczycielka skończyła sprawdzać listę obecności.

– Wyciągamy karteczki – oznajmiła i zaczęła dyktować.

Pytania były jak zwykle trudne, na szczęście Marta jakimś cudem znała odpowiedzi. Gosia, zapuszczając co chwila żurawia, coś tam naskrobała. W końcu od czego ma się przyjaciółki?


Dzwonek na przerwę wybawił ją od męki... Gosia wyszła z klasy i rozejrzała się za swoim chłopakiem. Nigdzie go nie było widać. Obeszła pół szkoły, nim wreszcie go spostrzegła. Konrad siedział na parapecie i ostentacyjnie liczył swoje cztery banknoty jednodolarowe. Cztery? Nie! Teraz miał ich sześć. Widać wyszedł mu jakiś interes.

– Coś taka skwaszona? – zapytał, gdy podeszła.

– Pokłóciłam się rano z ojcem – westchnęła. – Myślałam, że uda się pojechać na wakacje do Szwecji, ale uparł się na tę pieprzoną Bułgarię! – wybuchła. – Niby że arbuzy i ciepłe morze... Wolałabym do Turcji, skórzaną kurtkę bym kupiła...

– Bułgaria? – W oczach chłopaka błysnęło zainteresowanie. – Można tam zawieźć walizkę kremów Nivea, spylić po dolarze za sztukę i kupić zegarki elektroniczne albo...

Skrzywiła się w duchu.

– A po co mam się bawić w jakąś handlarę? – wydęła wargi.

Nie odpowiedział. Schował walutę do kieszeni i zastanawiał się nad czymś.

– Widziałeś moją nową bluzkę? – Wyeksponowała dekolt, podstawiając mu piersi niemal przed nos. – Niemiecka, z Peweksu.

Zgodnie z jej oczekiwaniami instynkt przeważył. Konrad, zamiast podziwiać ciuch, zerknął gdzie trzeba. Namęczyła się jak diabli nad tym biustonoszem. Dwa tygodnie dziergała go szydełkiem z kordonka, ale była bardzo zadowolona z efektu. Wyszedł tak ażurowy, że więcej w nim było dziur niż koronki. Niestety, widok niemal nagich piersi wzbudził w chłopaku jedynie przelotne zainteresowanie.

– No, niezła – mruknął. – Tylko czemu znowu z tym pedałkowatym typkiem? – Spostrzegła, że zamiast na jej biust gapi się na portret Limahla. – Rzygać mi się już chce na widok tego blondaska...

Miała na końcu języka ciętą ripostę, ale zadzwonił dzwonek. Chemia... Kolejne lekcje wlokły się jak pociąg osobowy. Polonista wyrwał ją do odpowiedzi z lektury. Nie czytała, więc przylufiła. Na matmie okazało się, że nie zabrała z domu zeszytu. Brak pracy domowej. Ponownie przylufiła...

– Co za dzień popierdolony – żaliła się, zakładając kurtkę.

– Ciesz się, że już piątek – skwitowała Marta. – Odpoczniesz przez weekend... Wiosna jest, trzeba spojrzeć na świat z optymizmem. Wykrzesać z siebie trochę radości życia...

– W sobotę muszę posprzątać, w niedzielę ojciec wlecze mnie na Dni Kultury Czechosłowackiej. Wynudzę się jak mops! I wypożyczalnię wideo ubecja zamknęła. A w poniedziałek oddadzą klasówki z historii. Do bani to wszystko. Jak tu żyć? I jeszcze te wakacje w Bułgarii...

– Ty weź nie narzekaj! Co ja mam powiedzieć? Ojca znowu pominęli przy podwyżkach – westchnęła koleżanka. – Ty sobie popływasz w ciepłym morzu, a ja co najwyżej z wiejskimi dziewuchami w stawie u dziadków.

– Jak się zwąchał z Solidarnością, to niech teraz cierpi. – Gosia wzruszyła ramionami. – Do zobaczenia! – rzuciła i pobiegła po schodach na górę.

Po chwili była już przed budą.

– Cześć, Gośka – znajomy głos wyrwał ją z zadumy.

Obejrzała się. Drobna blondyneczka z warkoczem miała na imię Iza. Chodziła do pierwszej klasy, ale mieszkała niedaleko, więc znały się z widzenia.

Ubrana jak bazarowa księżniczka, pomyślała Gosia, czując ukłucie zazdrości. Tatuś milicjant nieźle prywatną inicjatywę skubie. Ten to się ustawił. Pewnie co miesiąc słono mu płacą za święty spokój...

Iza ubrana była w prawdziwe lycry, włoską haftowaną bluzeczkę i zagraniczne pantofelki. Na ramiona narzuciła kurtkę z jeansu, i to prawdziwą amerykańską, szytą żółtą nitką. Pod szyją miała turecki szaliczek, połyskujący jadowicie intensywną barwą odblaskowej zieleni. No i woniało od niej dobrą turecką podróbką dezodorantu Fa.

– Cześć – mruknęła Gosia. – Co się stało?

– Sprawę mam... Paskudną raczej. Dalej chodzisz z Konradem?

– A co ci do tego? – nastroszyła się.

– Konrad kumpluje się z moim bratem.

– No... I co z tego? – powtórzyła z roztargnieniem.

– Wiesz, jaki jest mój ojciec. Pracoholik, nawet po domu w mundurze chodzi. Całe mieszkanie naćkał mikrofonami. No i wczoraj... Nagrało się coś, o czym powinnaś wiedzieć. – Iza podała jej kasetę. – Skasuj potem... To niby sekret, ale tacie się nie przyda, a do tego po prostu uznałam, że muszę cię ostrzec...

– Khm... Dziękuję – bąknęła Gosia, wrzucając kasetę do torby.

– To na razie. – Iza pobiegła po schodach, żółta kitka włosów podskakiwała na plecach.

Gosia powlokła się na przystanek tramwajowy.

Gdybym miała walkmana, tobym sobie od razu posłuchała, rozczulała się nad sobą. Ale nie. Ojcu żal głupich kilkudziesięciu dolarów. Zebrał na swoich wyjazdach i handelkach z pięć tysięcy i tylko kisi gdzieś w słoiku zakopane... I po co mu to? Sam nie korzysta, a innym nie daje. Się w końcu wnerwię, to przekopię rabatki i tyle!

Dojechała na plac Komuny Paryskiej. Wysiadła z tramwaju. Krzaki porastające wały starego carskiego fortu obsypane były żółtymi kwiatkami. Ruszyła wzdłuż nasypów. Pogoda była naprawdę fajna, ale Gosia naburmuszyła się jak gradowa chmura.

– Ech – westchnęła. – Wiosna. I z czego tu się niby cieszyć? Za rok o tej porze matura...

Zagłębiła się w plątaninę uliczek Żoliborza Oficerskiego. W ostrym słońcu przedwojenne domki straszyły poszarzałymi elewacjami, poczerniała i omszała dachówka prosiła się o wymianę. Kute ogrodzenia obłaziły z farby, odsłaniając bąble i sople rdzy. Kocie łby pokryto nierówno asfaltem.

Wreszcie dziewczyna stanęła przed willą. Namacała w kieszeni jeansów klucze. Furtka zaskrzypiała przeraźliwie...

– Wezmę oleju w strzykawkę i puszczę wreszcie w zawiasy – obiecała sobie licealistka, tak jak co dnia od kilku miesięcy.

Suka Luna usłyszała ją i zaskamlała. Gdy tylko Gosia otwarła drzwi, zwierzę wybiegło radośnie do ogrodu.

Babcia Adelajda siedziała w swoim pokoju przytulona do radia. Na uszach miała toporne ebonitowe radzieckie słuchawki. Na widok wnuczki zsunęła je z uszu.

– Jak było w szkole? – zapytała.

– Zamiast słuchać tej Wolnej Europy, byś się psem czasem zajęła – burknęła dziewczyna.

– A już byłam z Luneczką na spacerku, jakem szła do kościółka – powiedziała babcia. – Poza tym to nie żadna Wolna Europa, tylko Głos Ameryki. Też byś czasem posłuchała, ciekawe rzeczy mówią. I do kościoła powinnaś się wybrać...

Gosia skrzywiła się demonstracyjnie i poszła do swojego pokoju. Na wprost wejścia na meblościance wisiał wielki plakat z podobizną Limahla. Uśmiechał się, jakby na powitanie. Druga podobizna, mniejsza, ale ładniejsza, oprawiona w ramkę stała na komodzie. Trzeci Limahl spoglądał znad biurka. Dziewczyna cisnęła torbę na łóżko. Zeszyty i książki wysypały się kaskadą.

Obróciła kasetę w dłoniach. Po chwili zastanowienia wsadziła ją do magnetofonu i wcisnęła odtwarzanie. Jakość nagrania była rewelacyjna. Dwa głosy. Jeden niewątpliwie należał do Konrada. Wsłuchała się w dialog.

– Z tej twojej Gośki to niezła dupa.

– Że co? To ty chyba porządnej dupy na oczy nie widziałeś.

– Dała ci?

– Co dała?

– No, bzykałeś ją już?

– A po cholerę? – zdziwił się Konrad. – Kiepska jest. Ani tyłka, ani cycków, ładna też nie. Chuda taka, wypłoszowata. Głupia do tego jak but. No, może nogi ma niezłe, ale bzyknąć to bym chciał Mariolkę.

– To po co chodzisz z Gośką?

– A ty wiesz, kim jest jej ojciec?

– To ten Brona, co go czasem pokazują w telewizji, ekspert rządowy znaczy się od czegoś?

– No ba. Wiesz, jaka to szycha? Do KC kandyduje. Służbową ładę dostał. W willi mieszka, i to niezłej. Dla niego załatwić mi paszport to tyle co splunąć. Jeden telefon i na talerzyku przyniosą. Dlatego gadam tej kretynce, jak bardzo ją kocham, i czekam, aż mnie przedstawi rodzicom. Przecież przyszłemu zięciowi to i owo załatwią. A jak już będę po tamtej stronie żelaznej kurtyny, to zostaję, i niech mnie cmokną w trąbę.

Gosia wdusiła przycisk „stop” z taką siłą, że magnetofon zarzęził.

– Ty gnoju! – ryknęła. – Ty gówno! Ty ścierwo!

Limahl z plakatu patrzył na nią współczująco.

– Mogłabym mu wybaczyć, gdyby łaził za mną tylko po to, żeby mnie przelecieć! – powiedziała z nienawiścią. – Ale tego, że od mojej cnoty wolał paszport, nie daruję mu nigdy! Co za parszywe bydlę! Zaraz mu wygarnę, co o nim myślę!

Zerwała się z fotela i ruszyła w stronę aparatu, ale zatrzymała się w pół kroku. No tak. Rodzina Konrada od dwudziestu lat czekała na instalację telefonu...

– A dość już tego! – warknęła. – Przesrane życie, szykują się tragiczne wakacje, parszywy świat, szkoła do dupy. A ja wam wszystkim o! – Pokazała światu gest Kozakiewicza. Wściekłość aż ją dusiła. I naraz błysnął jej iście genialny pomysł. – Ja wam, ścierwa, pokażę!

Z łazienki przyniosła pasek do szlafroka. Postawiła stołek pośrodku pokoju. Zaplątała stryczek jednym końcem do żyrandola. Drugi uformowała w pętlę.

– Tylko ciebie kocham – powiedziała do Limahla. – Tylko ty byś mnie zrozumiał... Gdybyś oczywiście gadał po naszemu...

Plakat nie odpowiedział, jedynie patrzył z jeszcze większym współczuciem. Założyła pętlę na szyję i zdecydowanym ruchem kopnęła stołek w kąt. Poczuła jeszcze, jak pasek miażdży jej krtań, i zapadła ciemność.

Wampir z M-3

Подняться наверх