Читать книгу Wampir z M-3 - Andrzej Pilipiuk - Страница 6
ОглавлениеKapłan
Był ponury jesienny wieczór. W magazynie na drugim piętrze Muzeum Narodowego grupa studentów archeologii zebrała się na ćwiczenia. Za oknami szumiały drzewa parku, po niebie sunęły burzowe chmury. Do scenerii niczym z horroru pasował temat zajęć. Dziś omawiali staroegipskie obyczaje funeralne...
– Pamiętacie państwo moje wykłady na temat mumii – perorował doktor Olszakowski. – Rozróżniamy cztery rodzaje mumii egipskich. Czy ktoś umie je wymienić?
– Po pierwsze naturalne. Powstały samoistnie, gdy nie podejmowano żadnych zabiegów mających umożliwienie przetrwania ciała, a jedynie grzebano zwłoki w sypkim piasku, który wyciągał z nich wilgoć – zaczął wyliczać rozczochrany student w okularach. – Trzy kolejne typy mumii różnią się długością procesu balsamowania i starannością konserwacji narządów wewnętrznych. W najtańszym wariancie trawiono je olejem cedrowym, w najdroższym stosowano całą masę rozmaitych zabiegów...
– Doskonale. A zatem mamy tu jedyną w kraju i jedną z nielicznych na świecie mumię egipską zakonserwowaną sposobem piątym.
– Nie mówił pan o tym na wykładach – zdziwiła się studentka z jasnym warkoczem.
– Zatem opowiem o nim teraz.
Ujął dłoń mumii i ostrożnie ciągnąc, rozprostował powoli całe ramię. Studenci zaszemrali zaskoczeni.
– Jak państwo widzicie, tkanki, mimo że znacznie odwodnione, zachowały pewną elastyczność. Badania próbek wykazują, iż do krwioobiegu tego mężczyzny przetoczono zamiast krwi niezidentyfikowaną substancję pochodzenia roślinnego, która poprzez naczynia włosowate przesyciła całe ciało, a tężejąc, zamieniła się w coś na kształt lateksu.
– Jak zdołano tak dokładnie spuścić krew i wprowadzić na jej miejsce płyn konserwujący? – zapytała inna ze studentek.
– Wydaje mi się, choć znajomi lekarze nie potwierdzili tej teorii, że można to było zrobić jedynie „na żywca”. Serce musiało bić przez cały czas. Wykonano nacięcia na nadgarstkach i piętach, żeby krew mogła uchodzić, a przez rurkę wbitą w aortę wprowadzano tę zagadkową substancję.
– Serce by nie wytrzymało. Zresztą mózg z pewnością obumarł szybko z braku tlenu i krążenie definitywnie ustało... – zaprotestował student w okularach.
– Przypuszczam, że resztkę preparatu tłoczono, uciskając rytmicznie klatkę piersiową jak przy zabiegach reanimacyjnych – dowodził profesor. – W każdym razie „świat naukowy” jak do tej pory ignoruje moje odkrycie. Niestety, na moją niekorzyść działają tu głupie stereotypy. Mumifikacja za życia była motywem zbyt często wykorzystywanym przez dziewiętnastowiecznych autorów powieści brukowych. Teraz, z lęku przed kompromitacją, moi uczeni koledzy nie chcą podjąć się jakichkolwiek badań.
– To z pewnością bolało – zauważyła jedna z dziewcząt. – Czy wiadomo, kim był i dlaczego zdecydował się na tak okropny zabieg? Bo chyba nie zrobiono mu tego za karę?
– Miał na imię Hefi i był kapłanem bogini miłości Bastet – powiedział doktor Olszakowski. – Zachowała się na jego temat spora ilość papirusów z okresu rzymskiego. Hodował koty w przyświątynnej fermie. Gdy któryś zdechł, kapłan go mumifikował i sprzedawał pielgrzymom.
– Po co? – Studentka z warkoczem wytrzeszczyła oczy.
– Oj, nie czytało się zadanych lektur – zgromił ją. – Jako wota. Kto chciał się pomodlić, kupował sobie takiego kotka i stawiał w przybytku, żeby bogini popatrzyła na niego przychylnym okiem. W tym okresie Egipt był już podbity przez Rzymian. Kapłanowi się to niezbyt podobało, więc w swojej świątyni zawiązał spisek przeciw Neronowi. Spiskowcy zbierali się na kociej farmie, tankowali wino palmowe i kombinowali, jak by tu zaszkodzić Rzymianom. Do spisku wciągnęli księżniczkę Merit-Amon, należącą do bocznej linii rodu, z którego wywodziła się słynna Kleopatra. Dziewczyna też lubiła koty, a kapłan miał zawsze kilkaset. Jak to się mówi, krew nie woda, więc Hefi zabujał się w dziewczynie. Zdaje się, i bogini mu sprzyjała, bo księżniczka odwzajemniła uczucie. Naturalnie wywiad Nerona dowiedział się o wszystkim, to znaczy o spisku, a nie o romansie, i aby podciąć buntownikom skrzydełka, wprowadzono zakaz tej formy kultu. Ferma została zburzona, koty rozgoniono, a za kapłanem i jego ukochaną wystosowano listy gończe. Oczywiście cwani Rzymianie nie pisali w nich, że młodzi są spiskowcami, tylko przedstawili ich jako odrażających oprawców zwierzątek. Niby że aby przyspieszyć produkcję wotów, dusili koty. Do tego wynajęty arcykapłan sporządził ekspertyzę teologiczną, z której wynikało, że mordowanie ulubionych zwierząt bogini jest szczególnie paskudną profanacją.
– I co na to kapłan Hefi? – zainteresował się student w okularach.
– Wiedział, że władzy państwowej nie ma co fikać, a na pokonanie siły rażenia oficjalnej rzymskiej propagandy brakowało mu skrybów i papirusu. Postanowił przeczekać kilkaset lat, aż sprawa przyschnie. Dlatego kazał zmumifikować siebie i dziewczynę. Wierzył, że ożyją, gdy ich mumii dotknie ręka arystokratki.
– Ręka arystokratki? – Jedna z dziewcząt protekcjonalnie poklepała zwłoki kapłana. – Mój dziadek był nieślubnym synem hrabiego i baletnicy, czy to się liczy?
– Proszę nie dotykać bezcennego eksponatu! – syknął Olszakowski. – To wolno tylko magistrom! A teraz obejrzymy sobie ślepe wrota mastaby. – Nakrył sarkofag grubą szybą i poprowadził studentów w inny kąt magazynu.
Nad ranem sarkofag lekko zadrżał. Starożytne dechy zaskrzypiały. Poczerniała, wyschnięta dłoń uniosła się i zaraz bezwładnie opadła w dół. Kapłan budził się powoli. Ziewnął tak rozdzierająco, że mało brakowało, a odpadłaby mu szczęka. Uchylił z wysiłkiem wysuszone powieki. Na szczęście szklane oczy, które wstawiono mumii podczas balsamowania, zachowały przejrzystość i przejęły funkcję brakujących źrenic.
– Gdzie ja jestem? – mruknął, rozglądając się wokół. – To chyba nie jest sąd Ozyrysa... Zatem ktoś mnie przywrócił do życia. Wybiła godzina zemsty na Rzymianach!
Próbował usiąść i nieoczekiwanie walnął głową w szybę. W pierwszej chwili w ogóle nie zrozumiał, co się stało. Wyciągnął rękę i z niedowierzaniem dotknął przeszkody.
– A niech mnie! – westchnął, obmacując taflę. – Szkło! Jaka przejrzystość! Jakie rozmiary. – Wręcz nie mógł uwierzyć w to, co widzi. – Talent srebra, co najmniej... – oszacował wartość skarbu. – A gdyby po cichu spylić Fenicjanom... Byłaby kasa na remont dachu świątyni i na nowy rydwan dla arcykapłana, i dla mnie też oczywiście coś by skapnęło.
Wstrzymując z wrażenia oddech, popchnął delikatnie. Szyba uniosła się lekko. Zaczepił krawędź palcami, ostrożnie przesunął w bok i opuścił na podłogę. Na myśl o tym, ile musiałby zapłacić, gdyby ją rozbił, poczuł mrowienie na karku.
– Gdzie ja jestem? – Rozejrzał się wokół. – Przecież to nie jest mój grobowiec! Skład rupieci w jakiejś świątyni? Czemu to wszystko takie zdezelowane?
W pomieszczeniu dostrzegł trochę egipskich sprzętów. Były potwornie zniszczone. Kolory kompletnie wyblakły, metale zaśniedziały, drewno popękało, wysychając... Spróbował wstać z sarkofagu, jednak nie udało się. Nogi w kolanach kiepsko się zginały.
– Gdzie moi pomocnicy?! – zawołał. – Wyraźnie przecież napisałem w instrukcji, że przy budzeniu ma być obecny przeszkolony personel! Nawet zrobiłem w fenickim banku lokatę na ten cel. Potrzebuję przecież wody i oliwy, żeby odwrócić proces mumifikacji i odzyskać sprawność ciała... No i gdzie jest arystokratka, która mnie obudziła? I czemu nikt mnie nie odwinął? – Szarpnął za resztki bandaży.
Klnąc pod nosem, zginał nogę w kolanie, aż wreszcie zdołał rozćwiczyć zesztywniałe ścięgna. Wstał niepewnie.
Popatrzył na swój sarkofag.
– Farba cała się łuszczy... Albo ten grubas Sinuhe dał jakąś tandetę, albo musiało minąć naprawdę dużo czasu – mruknął. – Dwieście lat, może nawet trzysta. I bandaże straszliwie zetlały. I amulety ktoś ukradł. – Pomacał się po szyi, ale znalazł tylko resztki sparciałego rzemyka. – I sygnet po tacie gdzieś zniknął. – Spojrzał na palce.
Przespacerował się po pomieszczeniu. Owijające go paski tkaniny darły się jak pajęczyna i spadały na podłogę. Za oknem niebo robiło się coraz jaśniejsze, świtało. Hefi otworzył pierwszą z brzegu szafkę. W pudełku leżała garść skarabeuszy.
– Tania tandeta dla biedoty – ocenił. – Ciekawe, po co ktoś zgromadził ten szmelc... I gdzie ja w ogóle jestem? Te szafy otwierają się jak rzymskie. Agenci namierzyli mój grób, wyrabowali, wywieźli mumię za morze, potem wpakowali do jakiegoś magazynu i zapomnieli? Bzdura! Rzymskie służby o niczym nie zapominają. A jakby jednak zapomniały, to mają kartoteki na papirusie i kopie w ważniejszych garnizonach.
Natknął się na zlew. Obok stał czajnik elektryczny, w którym pracownicy gotowali sobie wodę na herbatę.
– Dzban jakiś dziwaczny?
Zajrzał do środka, powąchał i wychłeptał całą zawartość. Długą chwilę stał nieruchomo, czekając, aż substancja w jego żyłach trochę się rozpuści. Zaczerpnął powietrza. Płuca podjęły pracę. Po kilku minutach prób i błędów zdołał odkręcić kurek i napić się kranówy.
– Nieźle – mruknął. – Całkiem jak w Pompejach.
Sześć litrów później poczuł, że organizm funkcjonuje już całkiem znośnie. Tylko zewnętrzne warstwy ciała wysuszone były na wiór. Ale tu potrzeba było kilku litrów oliwy. Podszedł do okna. Kolejne ogromne tafle idealnego szkła nie zrobiły już na nim takiego wrażenia. Spojrzał przez okno.
– Gdzie ja jestem? – szepnął, widząc drzewa gubiące liście. – To przecież nie jest Egipt! Rzym też nie, przecież bywałem w imperium. To roślinność z dalekiej Północy. Co to się porobiło? Jakieś europejskie dzikusy wywlekły moją mumię z grobowca i wywiozły Set wie dokąd!
Biadał przez chwilę, a potem się otrząsnął.
– Dobra, weź się w garść, Hefi – przykazał sobie. – Jesteś przywódcą wielkiego spisku. Najlepszym konspiratorem w historii Egiptu. Poradzisz sobie z takimi drobiazgami.
W tym momencie drzwi skrzypnęły rozdzierająco. Nocny stróż wpadł do pomieszczenia z pistoletem w jednej dłoni i milicyjną pałą w drugiej.
– Co tu się, do cholery...
Hefi odwrócił się w jego stronę. Wachman na widok ożywionej mumii przez chwilę stał niczym słup soli, a potem padł zemdlony. Kapłan podszedł do niego.
– No co? Mumii nie widziałeś? – parsknął zirytowany. – Wiem, jak wyglądam, ale mógłbyś wykazać odrobinę tolerancji.
Obejrzał zemdlonego.
– Dzikus z dalekiej Północy – zidentyfikował typ antropologiczny. – W dodatku nieogolony. Ano dobra, nie kijem go, to mieczem chepesz...
Następnie spokojnie i metodycznie pozrywał z siebie resztę bandaży. Z zemdlonego ściągnął koszulę.
– Niewątpliwie jest to jeden z krajów barbarzyńskich – mruczał do siebie, zdejmując spodnie strażnika. – Tylko oni chodzą w czymś takim... Ano trudno, nie ma co wydziwiać. Dostosowujemy się do klimatu.
Przebrał się, założył na nogi trampki i zbadał swoje odbicie w szybie.
– Ujdzie – ocenił, krzywiąc się niemiłosiernie. – Tylko ta gęba, jak z sennego koszmaru. Trzeba jak najszybciej zdobyć oliwę. A skoro mam jakoś przetrwać w tym niegościnnym obcym świecie dalekiej przyszłości, powinienem zacząć od wtopienia się w tłum i pozyskania informacji.
Otworzył ponownie szafkę i zaczął grzebać w amuletach. Położył nieprzytomnemu na czole oko udżat, na powiekach umieścił dwa skarabeusze.
Znowu się zakrzątnął po magazynie. Ku swej radości znalazł niewielki posążek bogini Bastet. Ustawił go obok miejsca pracy i wykonał przepisowe trzy pokłony.