Читать книгу Żywica - Ane Riel - Страница 6
Jens Haarder
ОглавлениеKiedyś Jensa Haardera nazywano najprzystojniejszym mężczyzną na wyspie, ale z upływem lat powód takiego stanu rzeczy coraz trudniej było dostrzec, po części dlatego, że włosy i broda rozrosły się dziko i nieładnie, a po części też dlatego, że w pewnym momencie w ogóle trudno było go zobaczyć — nie tylko z powodu brody, ale wszystkich sprzętów, które wokół siebie zgromadził. Nikt by nie przypuszczał, że Jens wpędzi się w takie tarapaty.
Na wyspie był znany od zawsze, to znaczy wiedziano, kim jest. Widywano go, jak jechał przez Korsted swoim starym jak świat pikapem. Ludzie z pewnego pokolenia, to znaczy większość na wyspie, doskonale wiedzieli, że to ten sam pikap, którym kiedyś jeździł jego ojciec, zazwyczaj załadowany po brzegi meblami po renowacji lub gotowymi do ubrania choinkami świątecznymi. I Jensem. Ładny chłopczyk siedział pośrodku załadunku, kołysząc się radośnie. Nic nie zwiastowało jeszcze ani brody, ani tarapatów.
›•‹
Tak dobrze się zapowiadało. Był dzieckiem kochanym równie mocno jak jego brat Mogens. Obaj chłopcy prowadzili pod wieloma względami dostatnie życie ze swoimi rodzicami na Głowie. Byli najlepszymi przyjaciółmi, Głowa była ich placem zabaw, a z upływem czasu, kiedy ojciec przyuczył ich do pomocy u siebie w warsztacie, stała się też ich miejscem pracy.
Ich tata, Silas, posiadał wiele umiejętności, ale przede wszystkim był uzdolnionym stolarzem. Postawił sobie za punkt honoru, by dawać z siebie wszystko i traktował drzewo jako coś wartościowego, cud natury, któremu należy się wielki szacunek od chwili, gdy kiełkowało z ziemi, bez względu na to, czy kończyło żywot jako drewno na opał, deski, meble czy emerytowana choinka świąteczna. Lub miało go przeżyć. Starannie dobrane drzewa stawały się pięknie dekorowanymi trumnami i tym sposobem mogły wrócić do ziemi, z której dawno temu wyrosły.
Obaj synowie odziedziczyli po ojcu talent do rzemiosła, ale na tym kończyły się podobieństwa między braćmi.
Jens był młodszy. Młodszy, ciemniejszy i ładniejszy — myślała zazwyczaj ich matka, obserwując z kuchni chłopców bawiących się na podwórzu. Za to Mogens pod wieloma względami był bystrzejszy, co ją uspokajało, bo widziała nadzieję dla zakładu stolarskiego, gdy synowie kiedyś go przejmą. Else Haarder święcie wierzyła, że jej starszy syn ma żyłkę do interesów i w skrytości ducha była przeświadczona, że Mogens będzie w tym lepszy niż ojciec.
Bo choć Silas rzeczywiście był cenionym stolarzem, to w kwestiach ekonomicznych wypadał nader skromnie. Pieniądze wpływały, ale dziwnym trafem wydawane były na rzeczy niepotrzebne, nie zaś na niezbędne zakupy, co powinno stanowić właściwy cel jego działalności. Był częstym gościem w obu sklepach ze starociami, jakie znajdowały się na głównej wyspie; poza tym posiadał też rzadki dar wynajdowania składów rupieci, gdzie znajdowało się coś, czego ktoś chciał się pozbyć. Tym sposobem Silas zawsze wracał do domu z czymś, co ku własnej radości znalazł.
Żona rzadko spoglądała na to łaskawym okiem, ale nie potrafił przestać. Był poza tym całkowicie przekonany, że któregoś dnia znajdzie zastosowanie dla wszystkich tych rzeczy. Trzeba po prostu mieć oczy szeroko otwarte. Na możliwości! Nawet w najpodlejszych przedmiotach kryje się jakaś wartość. Przecież zrobił elegancki kandelabr z dwunastu starych podków. Tu Else musiała przyznać mu rację: był nadzwyczaj piękny i oryginalny. Potem udało mu się sprzedać kilka z nich letnikom z południa wyspy, więc było go stać na jeszcze więcej starych podków.
Talent Silasa do drzew nie ograniczał się do ciesielstwa, stolarstwa i tokarstwa; potrafił też się nimi zajmować, nim trafiły pod hebel. Właściwie dbał i troszczył się o wszystkie drzewa na Głowie, jakby był ich ojcem biologicznym. Jeśli chodzi o jego rodzonych synów, to udało mu się podzielić z nimi swoją miłością i umiejętnościami: Jens pokochał las sercem, a Mogens rozumem. Innymi słowy, przy powalaniu drzewa na ziemię Jens czuł ucisk w gardle, a Mogens gorliwie obliczał ich wartość.
Naturalnie sam Silas Haarder kochał obu synów równie mocno, choć może Jensa bardziej.
Koncepcja rozszerzenia istniejącego już lasu mieszanego o nieduży lasek z choinkami należała do najbardziej wizjonerskich pomysłów Silasa, a już na pewno najbardziej dochodowych. Stali mieszkańcy wyspy i nieliczni goście, spędzający święta w domkach letniskowych, mieli teraz gdzie kupować choinki i gałązki świerkowe, a rodzinę Haarderów stać było na więcej delikatesów na świątecznym stole, choć tylko wówczas, gdy pieniądze w porę zainkasowała Else Haarder, nim zostały wydane na coś zupełnie bezużytecznego.
Na świerki miejsca nie brakowało, bo rodzina miała całą Głowę dla siebie. Widocznie nikt inny nie był zainteresowany, by mieszkać w takim odosobnieniu, nawet w czasie, gdy drzewa i krzewy nie zaczęły jeszcze rozprzestrzeniać się w niekontrolowany sposób, zagłuszając otwarte areały pastwisk. Za to chętnie przyjeżdżano na Głowę z wizytą, by coś naprawić lub po prostu pogawędzić, nawet jeśli wymagało to dłuższej wędrówki czy przejażdżki wąskim przesmykiem. Silas był lubiany przez mieszkańców wyspy. Ceniono jego rzemiosło i śmiano się z jego drobnych dziwactw. Na przykład powszechnie znany był fakt, że rozmawia z drzewami, a jego drzewka były popularne również dlatego, że ludziom podobało się, jak mamrocze do nich słowa pożegnania przed przekazaniem ich klientowi. Potem zacierał ręce w grudniowym chłodzie, sprawiając wrażenie zasmuconego, podczas gdy żona przyjmowała zapłatę.
Silas nie był zwyczajnym człowiekiem, ale jego dobroci nie podawano w wątpliwość, zaś wykonywane przez niego trumny były tak piękne, że możliwość pochówku w którejś z nich traktowano jak przywilej.
›•‹
Nikt oprócz samego Silasa Haardera i jego młodszego syna nie wiedział, że trumny były testowane, nim trafiły do prawowitego użytkownika. Nocą po skończeniu trumny, kiedy Else Haarder i Mogens smacznie spali, tych dwóch zakradało się do warsztatu, po czym spowici mrokiem i wonią świeżego drewna, kładli się do trumny — Silas na dole, a Jens na jego brzuchu.
Było to jedno z najprzyjemniejszych i najbezpieczniejszych doświadczeń, jakie Jens mógł sobie wyobrazić. Nawet wiele lat później, kiedy trumienne chwile przybrały postać mglistych wspomnień z dzieciństwa, wciąż pamiętał to uczucie. Ciemność była bliskim przyjacielem, czułym objęciem.
Gawędzili zawsze o sprzedawcy rowerów, piekarzu czy innym człowieku, który właśnie zmarł i wkrótce miał lec w trumnie. Silas znał większość ludzi z głównej wyspy albo znał kogoś, kto znał nieboszczyka. Nie żeby plotkował. Zawsze mówił tylko miłe rzeczy o zmarłych, jak na przykład, że piekarz dbał o swoje szczury albo że listonosz miał w sobie tyle miłości do żony, że musiał rozdzielić swoje oddanie pomiędzy trzy inne damy z południa wyspy.
Silas zdradził też młodszemu synowi, że burmistrz Korsted wiele lat temu ukrył na terenie swojego gospodarstwa różne rzeczy i że można przychodzić i je zabierać pod warunkiem, że robi się to bezszelestnie i niezauważalnie, a potem nic nikomu o tym nie powie, nawet samemu burmistrzowi. Była to niewinna, ucieszna zabawa, w którą burmistrz wtajemniczył tylko garstkę ludzi. Po jego śmierci inne osoby z wyspy ją kontynuowały, ale to wielki sekret i Jensowi nie wolno o tym wspomnieć Mogensowi czy komuś innemu. A już na pewno nie mamie, która nie przepadała za tego typu zabawami.
Co zostało powiedziane w trumnie, tam też zostawało. Taka była umowa.
Za to nie wszystko, co włożono do trumny, zostawało w środku. Tej nocy, kiedy mieli przygotowywać trumnę dla piekarza, Jens wpadł na pewien pomysł, nim wdrapał się do ojca. Obrócił się na pięcie i zaczął grzebać w pudle stojącym za tokarką.
— Jens, co robisz? — rozległ się głos w trumnie.
— Wziąłem jego wałek — wyszeptał z dumą Jens, wróciwszy do taty. — Nie sądzisz, że piekarz ucieszyłby się z niego, choć jeden uchwyt jest uszkodzony?
Rozległ się cichy stukot, gdy uchwyt spadł na dno trumny. Udzielenie odpowiedzi zajęło Silasowi dobrą chwilę.
— Hm, sam nie wiem. Poza tym mam go już od jakiegoś czasu, Jens. Przywiązałem się do tego wałka, myślisz, że dlaczego go mam? Po co zakopywać porządną, użyteczną rzecz. No i będzie nam przypominać o starym piekarzu. Nie, lepiej, jeśli wałek zostanie u nas. Piekarz i tak go nie potrzebuje tam, dokąd się wybiera.
— To znaczy w trumnie? — spytał Jens szeptem.
— Myślałem raczej o tym, co będzie potem.
— Potem? Dokąd on się wybiera potem?
— Cóż, to zależy, czy był dobry.
— W pieczeniu?
— Nie, nie o to chodzi. Bardziej o to, czy za życia był dobry i uczciwy wobec innych ludzi.
— Kiedyś rzucił za mną tylką cukierniczą.
— Naprawdę?
— Tak, bo się zatrzymałem, żeby dotknąć futryny piekarni, tej, którą zrobiłeś dla niego na wiosnę.
— Zabrałeś tylkę ze sobą?
— Tak.
— To dobrze.
— Więc gdzie on teraz pójdzie, skoro rzucił za mną tą tylką?
— Trudno powiedzieć, natura o tym zadecyduje. Ale kiedy jego ciało rozłoży się w trumnie, dusza je opuści i stanie się czymś innym. Czymś, na co zasłużył podczas swojego życia.
— Na przykład czym? Motylem? Źdźbłem trawy? Wozem konnym? — dopytywał Jens. — Tucznikiem? — nie miał problemu, by wyobrazić sobie piekarza jako tucznika.
— Taak, kto wie?
— Może znów zostać piekarzem?
— Nie sądzę.
— Ale zostanie na wyspie?
— Trudno powiedzieć.
Jens wiele myślał o słowach, które tamtej nocy padły w trumnie. Poczuł się bezpieczniej, wiedząc, że wraz ze śmiercią wszystko się tak po prostu nie kończy. Z drugiej strony nie podobało mu się, że nie miał pojęcia, czym potem się stanie. Właściwie wolał po prostu żyć dalej jako on sam. Nie miał najmniejszej ochoty stawać się na przykład komarem. To już lepiej mrówką, która przynajmniej nie lata, gryząc ludzi. Albo drzewem, które stanie się kiedyś piękną trumną, w której któregoś dnia ktoś się położy, by w niej pogawędzić.
Wiele rozmyślał o śmierci, choć żałował, że dowiedział się o jednej rzeczy, na którą nigdy by nie wpadł: że nie tylko on sam kiedyś umrze. Że mama i Mogens też w którymś momencie umrą. I tata. I bez względu na to, kim się potem staną, nie będą już jego mamą, Mogensem i tatą. Z powodu tej myśli przez wiele dni bolał go brzuch; zaczął się też zastanawiać, czy w takim razie nie lepiej by było umrzeć przed nimi, żeby później nie tęsknić? Ale wówczas oni będą tęsknić za nim i będzie im smutno. A jeśli człowiek po śmierci stanie się drzewem albo koniem albo strachem na wróble, czy oni w ogóle się o tym dowiedzą? Czy można wyobrazić sobie coś gorszego od bycia strachem na wróble, którego nikt nie rozpoznał i który tylko stoi, strasząc ptaki? I czy można właściwie stać się wałkiem? A co, jeśli się popsuje?
Myśli tłukły mu się po głowie, śniły mu się przerażające koszmary, że ma zostać zawieziony na wysypisko. Kiedyś pojechał z dziadkiem na wysypisko na południu wyspy ze stertą rzeczy, których mama nie chciała już oglądać, bo się popsuły. Gdy wrócili do domu, Silas poszedł do lasu. Pierwszy raz chłopcy widzieli, by ich ojciec był taki wściekły. Twarz miał całą czerwoną, bo wywieźli to wszystko bez jego pozwolenia. Przez większą część popołudnia mama starała się go udobruchać. A potem siedzieli na ławce, trzymając się za ręce, a chłopcy grali w piłkę, odczuwając ulgę.
Jakiś czas później dziadek zmarł. Mogens i Jens początkowo sądzili, że powinno im być z tego powodu smutno, ale dowiedzieli się, że nie ma się czym martwić, bo dziadek był już stary, zmęczył się byciem dziadkiem i chciał odejść. Nie znali go też zbyt dobrze, bo mieszkał w Sønderby, a z wizytą na Głowie bywał rzadko; poza tym kiedy już tu był, prawie nic nie mówił. Więc tak naprawdę im go nie brakowało. A jednak Jens nie mógł przestać myśleć o tym, kim ich dziadek chciał się stać. I czy jego nadzieje się spełniły.
Tej nocy, gdy trumna dla niego była już gotowa, Jens mógł wreszcie podzielić się swoimi myślami z tatą. Leżał sobie wygodnie na jego miękkim brzuchu, czując jego duże, ciepłe ręce na klatce piersiowej. Czasami czuł na czole dotyk brody Silasa i choć trochę drapała, było to miłe uczucie. Oddychali w jednym tempie.
— Jak myślisz, kim stanie się dziadek?
— Był miłym człowiekiem, więc myślę, że czymś dobrym.
— Czyli nie komarem?
— Nie, nie wyobrażam sobie tego.
— Drzewem?
— Tak, już prędzej drzewem. Wysokim, pięknym świerkiem.
— To musimy uważać, żeby go nie ściąć!
Jens domyślił się po brodzie, że tata się uśmiecha.
— Można ściąć drzewo, jeśli ceni się życie, które przeżyło. Jeśli chodzi o twojego dziadka, to może nie zawsze podejmował właściwe decyzje, ale był dobrym, serdecznym człowiekiem, który nawet kota by nie skrzywdził. Zapamiętaj go takim.
Jens parokrotnie odwiedzał dziadka w Sønderby, ale nie miał pojęcia, że miał koty. Owszem, miał niedużego pieska, który wszędzie za nim chodził i udawał martwego na komendę. Wszystko było dobrze, dopóki któregoś dnia więcej się nie podniósł. Od tej pory nazywano go najposłuszniejszym psem na wyspie, a dziadek Jensa przestał się w ogóle odzywać, po czym sam umarł.
— Swojego psa też nigdy by nie skrzywdził? Naumyślnie? — spytał Jens zatroskany.
— Ty też jesteś dobrym człowiekiem, Jens. Nie, dziadek nikogo nie skrzywdził. A teraz dostałeś jego czapkę z daszkiem. Możesz ją nosić, choć jest na ciebie trochę za duża. To ładny sposób, by go upamiętnić, prawda?
Jens kiwnął głową w ciemności.
— Czy ja też któregoś dnia będę czyimś tatą? — spytał nagle.
— Myślę, że tak.
— Jeśli będę miał syna, nazwę go Carl.
— Carl? Dlaczego akurat Carl?
— Ten poeta, z którym rozmawiałem na wysypisku, mówi, że ma na imię Carl i że ma ponad sto lat. Mówi, że może nawet dwieście.
— Tak twierdzi? — zakaszlał Silas.
— Tak, jeśli policzyć słoje na jego twarzy, to by pasowało. W każdym razie bardzo ich dużo.
— W takim razie, kiedy następnym razem go spotkam, spróbuję policzyć. Jeśli będę miał czas.
— A jeśli będę miał córkę, nazwę ją Liv, tak jak ta nowonarodzona dziewczynka, którą wczoraj widzieliśmy.
— To piękne imię — uśmiechnął się Silas.
— Tak.
Poleżeli jeszcze chwilę, nasłuchując szumu lasu, dobiegającego do nich przez szparę w oknie. Wraz z dźwiękiem docierał do nich zapach świerków i mchu, który mieszał się z wonią drewna z trumny. Wkrótce przebije się przez nie zapach wiciokrzewu.
Silas Haarder się poruszył.
— No dobrze, możemy uznać, że trumna dla dziadka jest już gotowa. Chodźmy spać. Tylko uważaj, by nie zbudzić brata, jak będziesz wchodził.
— Jeszcze nigdy tego nie zrobiłem.
— Masz rację. Mogens zawsze śpi jak kamień.
Ale tej nocy Jens nie zasnął. Myślał. Może kamienie to tak naprawdę śpiący ludzie, którzy byli zbyt zmęczeni, by stać się czymś innym?
Po powrocie z kościoła w Korsted, Else Haarder oznajmiła, że pogrzeb przebiegł jak należy. Mogens i Jens zostali w domu na Głowie wraz z ojcem. Silas uwielbiał trumny, ale pogrzebów nie lubił; nie lubił też, gdy chłopcy przebywali poza domem. Już i tak wystarczyło, że czasem musieli chodzić do szkoły, zamiast pomagać mu w warsztacie, w lesie i przy zwierzętach. Dla tej dwójki było tu dość roboty. Poza tym Silas nie miał zbyt dużego zaufania do wiedzy, którą zdobywali w szkole. Czasem nie rozumiał ani słowa z tego, co opowiadał Jens. Pierwiastki kwadratowe?
Za to dumą napawał go fakt, że obaj synowie wykazywali duże zdolności stolarskie. Mogens nawet większe.
Jens natomiast posiadał pewną szczególną zdolność, której Silas nie potrafił nazwać, ale którą bardzo lubił. Pierwszy chrzest trumny odbył się niemal przypadkowo. Chciał po prostu pozwolić chłopcu poczuć radość obcowania z drewnem i rzemiosłem, które kiedyś sam do perfekcji opanuje. Dać mu poczuć linie, proporcje, powąchać drewno. I opowiedzieć mu, że drzewo wciąż żyje i pracuje, otaczając zmarłego. Nauczyciel w szkole na pewno by się tym nie zainteresował!
Nie planował kontynuować tego rytuału, ale leżenie w tajemnicy z młodszym synkiem, obejmowanie go i słuchanie jego przemyśleń, zwierzeń i pytań nadawało jego życiu sens, którego wcześniej nie odczuwał.
Silasa nie interesowało, co inni mogliby o tym pomyśleć. Nawet przez chwilę się nie zastanowił, czy w oczach innych osób mogłoby się to wydawać odrobinę dziwaczne. Interesowało go tylko to, by ich bezpieczne, prywatne miejsce zwierzeń przetrwało jak najdłużej.
Jens bardzo się pilnował, by nie zdradzić starszemu bratu wszystkich ważnych rzeczy, których dowiedział się w trumnie. Ale nurtowało go jedno pytanie.
— Mogens, czym najbardziej chcesz zostać?
— Kiedy dorosnę? Wynalazcą, na bank wynalazcą!
— No tak, ale po tym, jak umrzesz. Czym chcesz zostać?
Mogens na chwilę utkwił w nim spojrzenie.
— Właśnie że tego nie zrobię. Nie umrę. Wynajdę coś, co utrzyma mnie przy życiu i zarobię na tym tyle pieniędzy, że będę z nich żyć. Ale nie możesz nikomu o tym powiedzieć. Ciebie też utrzymam przy życiu.
Teraz Jens miał jeszcze więcej tematów do rozmyślań, o których nie mógł nikomu powiedzieć.
›•‹
Pewnej jesiennej nocy Jens i Mogens leżeli bezsennie w swoim pokoju, słuchając wichury szarpiącej dachówki i przewracającej sprzęty. Był to długotrwały, silny wiatr z północy, który przerodził się w rozszalały huragan. Ze stodoły dochodziło skrzypienie zawiasów wrót, które otworzył nagły podmuch wiatru, po czym rozległa się osobliwa kakofonia parskania, muczenia i beczenia. Krótko potem usłyszeli trzaśnięcie innych drzwi i głos ojca, krzyczącego do zwierząt. I jeszcze więcej dźwięków. Coś spadającego z dachu. Kurek? Coś, co potoczyło się po szutrze i uderzyło w coś innego. Mogens zgadywał, że to jedna z beczek uderzyła w pompę; próbował też uspokajać Jensa, że byłoby znacznie gorzej, gdyby wiatr wiał z południa lub zachodu. Kiedy wicher wieje z północy, jak tym razem, najgorsze bierze na siebie las. Poza tym drzewa rosną na tyle daleko, że nie uderzą w dom, gdyby je powaliło, więc Jens nie ma się czym martwić.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki