Читать книгу Gra o duszę - Aneta Rzepka - Страница 3
ROZDZIAŁ I
Początek akcji
ОглавлениеMiłość cierpliwa jest,
łaskawa jest.
(1 Kor 13, 4a)
Promienie letniego słońca beztrosko pląsały na dziedzińcu świątyni, dotykając stóp wiernych, którzy opuszczali przybytek. Wieczorna msza święta dobiegła końca. Dźwięk organów umilkł, a kościelny zdążył już wykonać niezbędne prace porządkowe. Teraz stał przy drzwiach, pobrzękując kluczami. Czekał, aż Paulina skończy codzienną modlitwę. Nie spieszyła się. Klęczała przed obrazem Jezusa Miłosiernego i z upodobaniem spoglądała w jego pełne dobroci i ciepła oblicze. W końcu jednak wstała. Przyklęknęła jeszcze przed tabernakulum i wyszła z kościoła.
Lekkim, niespiesznym krokiem przemierzyła dziedziniec. Fałdy długiej spódnicy skrzętnie zasłaniały nogi. Rękawy bluzki przyzwoicie okrywały ramiona, nie pozwalając, aby dotykały ich lubieżne promienie słońca. Wieczór był upalny, ale to nie zwalniało Pauliny z przywdziania odpowiedniego stroju. Zresztą nie czułaby się dobrze w T-shircie, koszulce na ramiączkach albo krótkiej sukience. Wciąż jej się wydawało, że wyglądem odbiega od norm wyznaczonych przez kanony urody. Bo piersi miała zbyt duże, kolana kościste, biodra szerokie, a ramiona za grube. Zakrywała się więc przed ludzkimi spojrzeniami, starannie tuszując nie tylko mankamenty figury, ale także jej walory. Kompleksy ograbiały ją z kobiecego wdzięku. Wmawiała sobie, że będzie ładna, jeśli spodoba się Bogu. W Nim szukała ciepła i akceptacji, chociaż nigdy nie doświadczyła bezpiecznego ukojenia w smutku czy samotności.
– Cześć, mała – usłyszała nieznany męski głos.
– Cześć – odparła grzecznie, nie patrząc na osobę, która ją zaczepiła.
Przyspieszyła kroku. Nie miała ochoty na rozmowy z okolicznymi łobuzami, których jedynym celem było wyłudzenie paru złotych na piwo albo najtańsze wino. Zaczepiali ją niemal codziennie, częstując złośliwymi uwagami i niewybrednymi żartami, kiedy ośmieliła się odmówić udzielania bezzwrotnej pożyczki. Zdążyła przywyknąć. Umiała ich unikać.
– Zaczekaj, dokąd tak pędzisz?
– Nie mam pieniędzy – mruknęła.
Chciała, żeby intruz się odczepił, dał jej spokój. On jednak najwyraźniej miał inne plany. Odgłos ciężkich kroków dowodził, że natręt podążał za nią. Jedyną drogą ucieczki było przejście na drugą stronę ulicy. Nie oglądając się, postawiła stopę na jezdni. Usłyszała pisk hamulców i poczuła, jak czyjaś silna ręka chwyta ją za ramię i wciąga z powrotem na chodnik.
– Oszalałaś? – usłyszała karcący głos. Silny klaps spadł na jej pośladki, zaraz po nim jeszcze jeden. – Chcesz się zabić?
– Nie chcę – wyjąkała zaskoczona.
– No ja myślę. Za ładna jesteś.
Chciała użyć ciętej riposty, ale nie potrafiła wydusić z siebie nawet słowa. Poruszyła tylko ustami, jak wyrzucona na brzeg ryba rozpaczliwie próbująca chwycić odrobinę tlenu. Nie była w stanie znaleźć odpowiednich słów, a dziwnie miękkie nogi uniemożliwiły ucieczkę. Zdobyła się jedynie na wyszarpnięcie ręki z silnego uścisku i obrzucenie natręta badawczym spojrzeniem. Nie znała go. Nie był jednym z podejrzanych typów, wystających pod sklepem całodobowym. Czarne kręcone włosy, miękko opadające na czoło, szerokie ciemne brwi, a pod nimi błyszczące oczy w kolorze węgla, pięknie komponujące się ze śniadą cerą oraz pełnymi wargami.
Właśnie tak wyobrażała sobie księcia z bajki o Kopciuszku. Brakowało mu tylko marynarki z ozdobnymi złoceniami i dystynkcjami wojskowymi. Musiała wystarczyć koszula w zielono-białą kratę oraz beżowe spodnie z materiału. Jakby tego było mało, nieznajomy z zainteresowaniem badał wzrokiem jej twarz i zapewne jak w lustrze odczytywał wszystkie emocje – od strachu i zażenowania począwszy, a na zainteresowaniu skończywszy. Bo Paulinę ten zupełnie obcy człowiek niezwykle zaintrygował. Nie tylko dlatego, że wyglądał nieprzeciętnie, ale też z powodu zapachu, jaki wokół siebie roztaczał, stanowczości w spojrzeniu i czegoś, czym emanował, lecz nie potrafiła jednoznacznie tego sprecyzować. Męskość? Pewność siebie?
Nieznajomy był także pierwszym mężczyzną, który zwrócił na nią uwagę nie po to, żeby wyśmiać albo rzucić złośliwy komentarz. Ostrzegł ją, uratował. Poczuła dziwne ciepło na policzkach. Nikt obcy nigdy się o nią nie martwił, nie mówił miłych słów... Potrząsnęła głową, żeby pozbyć się onieśmielenia i zapanować nad emocjami.
– Dziękuję za pomoc – powiedziała cichym, beznamiętnym głosem. Nie mogła przecież pozwolić, aby nieznajomy odkrył, że zrobił na niej ogromne wrażenie. – Zamyśliłam się.
– Żeby mi to było ostatni raz – rzekł stanowczo jej wybawca. – Bo zapewniam cię, że przy następnym podobnym wybryku na dwóch klapsach się nie skończy.
Dopiero teraz poczuła pieczenie na pośladkach. Fala wstydu i oburzenia zalała jej policzki. Co ten człowiek sobie właściwie wyobrażał? Dlaczego rozmawiał z nią w taki sposób? Postanowiła zachować resztki godności.
– Nie będzie następnego razu – odparła, dumnie unosząc głowę. – Jeszcze raz dziękuję i... do widzenia.
– Hej, zaczekaj! Po co się od razu obrażasz? Zapraszam na lody.
Znieruchomiała w połowie obrotu na pięcie.
– Słucham? – zdziwiła się. – Przecież my się właściwie nie znamy.
– To się właśnie poznajemy – odparł, naśladując ton jej głosu. – Rafał jestem.
– Paulina.
Pozwoliła, aby wziął ją za rękę. Długo oglądał dłoń, ozdobioną srebrnym kółkiem różańca, ze starannie obciętymi i równo opiłowanymi paznokciami. Jego dotyk był przyjemnie ciepły, niemal gorący, ale nie parzył.
– Lody czy piwo? – zapytał, uśmiechając się delikatnie.
– Lody.
– Jak sobie życzysz, księżniczko.
Położył dłoń na biodrze Pauliny i wprawnym, pewnym ruchem obrócił dziewczynę we właściwą stronę, po czym nieznacznie ją popchnął, aby zachęcić do wykonania pierwszych kroków.
Szli obok siebie w milczeniu. Ona próbowała opanować trzepoczące się w klatce piersiowej serce oraz wstyd, że obcy mężczyzna tak bezceremonialnie wymierzył jej karę za niewłaściwe zachowanie na ulicy. On ukradkiem spoglądał na zarumienioną i wyraźnie onieśmieloną dziewczynę, próbując zrozumieć, dlaczego śliczne, ciemne loki związała niedbale z tyłu głowy, a zielonymi oczami spoglądała tak niepewnie, jakby za każdym rogiem czyhało niebezpieczeństwo.
„Trzeba nad nią trochę popracować” – pomyślał, otwierając przed Pauliną drzwi kawiarni.
– Zapraszam. – Wskazał dłonią stolik w rogu sali. – Waniliowe, owocowe?
– Czekoladowe – odparła drżącym głosem.
Rafał uśmiechnął się lekko. Odsunął krzesło i zaczekał, aż Paulina zajmie miejsce. Czerpał wyraźną przyjemność z zaskakiwania jej.
– Przepraszam na chwilę – powiedział i oddalił się w stronę bufetu.
Paulina dotknęła gorących policzków. Chłód dłoni przyniósł ulgę, ale nie uporządkował myśli. Nie bardzo wiedziała, jak powinna się zachować, co zrobić. Nigdy wcześniej nie była tak onieśmielona i zawstydzona, a jednocześnie zafascynowana osobą wprawiającą ją w ten stan. Po raz pierwszy w życiu postąpiła wbrew własnym zasadom. Bo któż to słyszał, żeby przyjmować zaproszenie na lody od obcego człowieka? Nie powinna tego robić. Nawet jeśli był super przystojny, szarmancki i pachniał jak... No właśnie, co to za zapach?
Kiedy próbowała rozwikłać zagadkę, Rafał postawił na stoliku pucharek z lodami.
– Dziękuję – szepnęła.
– Proszę, księżniczko. – Usiadł naprzeciwko Pauliny i spojrzał w jej zamyślone oczy. – Ależ ty jesteś ładna, kiedy tak nie wiesz, co powiedzieć.
– Proszę cię, przestań.
– Ale dlaczego? – Wziął dłoń dziewczyny i pogładził wskazującym palcem, skrzętnie omijając obrączkę różańca. Zaczepił o nią paznokciem dopiero po kilku sekundach. – Po co to nosisz? – zapytał.
– Bo... – Zająknęła się. Zawstydziła się i nie wyznała, że zwykła codziennie odmawiać różaniec. – Bo lubię.
– Przeszkadza mi. Możesz zdjąć?
– Po co? Nie rozumiem. Widzisz w tym coś złego?
– Nie, złego nie. – Uśmiechnął się leciutko, błyskając bielą zębów. Nadal wodził palcem po dłoni Pauliny, wywołując przyjemne dreszcze. – Zwyczajnie mi niezręcznie, bo... Bo wygląda jak obrączka. Zdejmiesz? Proszę.
Nie potrafiła odmówić. Skinęła tylko głową, a gdy odsunął rękę, zdjęła różaniec i niedbale wsunęła do torebki.
– Zadowolony? – zapytała, uśmiechając się nieśmiało.
– Bardzo.
W oczach Rafała mignęły wesołe iskierki, a Paulina uznała, że dobrze zrobiła. Ponownie ujął jej rękę i uniósł do ust. Złożył jeden pocałunek na zewnętrznej, a drugi po wewnętrznej stronie dłoni. Ten drugi był cieplejszy i jakby dłuższy. Wciąż jednak za krótki. Paulina chciała więcej, ale nie miała odwagi się do tego przyznać. Co ten człowiek z nią wyprawiał? Dlaczego bez większego trudu wywoływał tyle emocji?
– Nie noś go więcej – powiedział, biorąc łyżeczkę. – A teraz jedz.
Lody nigdy nie były tak dobre. Smakowały i pachniały, jakby miały w sobie najprawdziwszą czekoladę. A bita śmietana, którą je polano, oraz przybranie z malin sprawiły, że Paulina zapomniała o wątpliwościach, onieśmieleniu i wstydzie. Liczył się tylko urok chwili, spojrzenie czarnych oczu, dotyk gorącej ręki, no i zapach. Cudowny, jedyny w swoim rodzaju...