Читать книгу Miłość dla dorosłych - Анна Экберг - Страница 6

1

Оглавление

– Fucking bitch – szepcze Christian, patrząc na żonę w mokrym od deszczu bocznym lusterku samochodu.

Letni deszcz przedziera się przez gęste listowie, porywa ze sobą drobne listki, które lądują na dachu i przedniej szybie samochodu. Christian zastanawia się, czy nie włączyć wycieraczek, żeby usunęły liście, ale się powstrzymuje. Ruch mógłby sprawić, że kobieta podniesie głowę i zauważy furgonetkę. To ona? Tam, na końcu drogi, czarna kropka w kroplach deszczu. Wygląda jak ona, biegnie jak ona. Szybko i agresywnie.

Christian bierze głęboki wdech i zamyka oczy. Zastanawia się, co poszło nie tak. Myśli o błędnych decyzjach, które podjął, o tym, jak potoczyło się jego życie. Los tak chciał, powiedziałby ktoś. Ale Christian nie wierzy w los. Jest człowiekiem racjonalnym. Życie polega na podejmowaniu decyzji i ponoszeniu konsekwencji. Kto jednak mógł przypuszczać, że to się tak skończy? Że pewnego dnia późnym wieczorem będzie siedział w samochodzie i czekał na swoją żonę, ukryty w ciemności, jak drapieżnik czający się w wysokich trawach sawanny.

– Nie mam wyboru – szepcze do siebie raz, potem drugi. W furgonetce nie ma nikogo, jest tylko on i jego sumienie. – Nie mam wyboru – powtarza. Jeśli tego nie zrobi, ona zniszczy mu życie.

Otwiera oczy. Leonora to nie jedynie kropka w bocznym lusterku samochodu. To człowiek, jego żona, kobieta w ruchu. Chociaż wciąż dzieli go od niej spory kawałek, wydaje mu się, że ją słyszy. Jej oddech, mocny, zdecydowany wdech i wydech.

Dźwięki. To właśnie dźwięki ich połączyły. Akustyka. Kiedy ponad dwadzieścia lat temu spotkali się w budynku konserwatorium w Aarhus, opowiadała mu o dźwiękach. On był wtedy początkującym przedsiębiorcą, któremu zlecono przebudowę budynku, ona reprezentowała studentów w komisji do spraw przebudowy. Miała zadbać o to, żeby sala koncertowa wyglądała tak, jak wymarzyli ją sobie studenci i wykładowcy.

Powiedziała mu wtedy, że ma słuch absolutny, że instynktownie rozpoznaje każdy ton. To rzadki talent i nie jest prawdą, że dotyczy wyłącznie tych, którzy dorastali „w domu z pianinem”. Leonora pochodziła z Mors. Wychowywała ją matka, która pracowała w szpitalu, głównie na nocne zmiany, żeby trochę więcej zarobić i móc opłacać córce lekcje gry na skrzypcach. Leonora tłumaczyła Christianowi, że w sali koncertowej najważniejsza jest akustyka. Na początku byli sami. Christian przyszedł trochę wcześniej. Siedzieli w pokoju, wokół nich panował bałagan. Z czasem zaczęli schodzić się pozostali członkowie komisji, ale Christian ich nie pamięta, mimo że wtedy mówili najwięcej. W konserwatorium wszędzie rozbrzmiewały dźwięki, słychać było śpiew, ćwiczono skale. Muzyka wdzierała się nawet do gabinetu, pod nimi ktoś grał na pianinie, z pasją, żarliwie, nad nimi jakiś student ćwiczył arię operową, której Christian nigdy wcześniej nie słyszał.

Były tysiące rzeczy, które należało uwzględnić, były też specjalne życzenia – nie wszystkie możliwe do zrealizowania w ramach budżetu. Na nową, cichą wentylację na pewno nie mogli liczyć, ale Christian mimo to wszystko zapisywał, a potem do wszystkiego się odnosił. W pewnym momencie uchwycił jej wzrok. Siedziała i delikatnie gryzła ołówek. Podczas zebrania mówiła niewiele, przypatrywała się Christianowi. Trochę tak jak przyglądamy się egzotycznemu zwierzęciu w ogrodzie zoologicznym. Może nie obojętnie, ale z lekką niepewnością. Zabrała głos dopiero pod koniec spotkania, powiedziała, że akustykę można porównać z obrazem. Nawet najmniejszy grymas jest w stanie radykalnie zmienić jego odbiór.

– Rozumiem – rzucił Christian, a Leonora uśmiechnęła się szczerze. Podczas oprowadzania po budynku cały czas szedł za nią. Przodem kroczył rektor, starszy, nieco niechlujnie ubrany mężczyzna, który pachniał cygarami i mówił po duńsku ze skańskim akcentem.

Firma budowlana, którą prowadzili Christian i jego brat, była stosunkowo nowa, zatrudniała zaledwie kilku techników i nie do końca godną zaufania księgową. Wynajmowali biuro w starym magazynie w porcie. Zimą na cienkich szybach mróz malował piękne wzory. Kiedy robiło się naprawdę zimno, uruchamiali stary piec, który jednak słabo ciągnął. Jeśli wiatr wiał ze wschodu, dym wlatywał z powrotem do pomieszczenia. W końcu wpadli na pomysł, żeby uchylić okno i zrobić przeciąg. Na podłodze stała stara, zardzewiała kotwica, ważyła co najmniej pięćset kilogramów i najpewniej pochodziła z jakiegoś promu albo frachtowca. Christian wielokrotnie zastanawiał się, czy jej nie usunąć, ale zawsze coś go powstrzymywało. Trud? A może coś, co wydawała się symbolizować. Marzenie o świecie, który on i Peter kiedyś chcieli odkryć.

Przez moment ma wrażenie, że deszcz przybiera na sile. A może to liście buków poddają się ciężkim kroplom wody? Ciemnozielone lądują na przedniej szybie. W bocznym lusterku widzi kobietę. Jak daleko od niego się znajduje? Kilkaset metrów? Ma coraz mniej czasu, żeby podjąć najtrudniejszą decyzję w swoim życiu. To jej wina, przekonuje sam siebie. To ona go do tego doprowadziła. Przecież wcale nie musiało się tak skończyć. Groźbami, które mogły zniszczyć ich oboje. Chwyta mocniej kierownicę, widzi, jak krew odpływa mu z palców, robią się niemal białe. Próbuje się skupić. Musi uruchomić silnik we właściwym momencie. Zbliżyć się do niej od tyłu. A potem przyspieszyć.

Deszcz mu pomoże. I muzyka w jej uszach. Muzyka zawsze jej towarzyszyła. Tak jak wtedy. Jednego z pierwszych wieczorów po ich spotkaniu grała mu na skrzypcach. Żeby poznał akustykę sali, tłumaczyła mu. Byli tylko we dwoje. Pamięta to wyraźnie. Może podświadomość po raz ostatni pragnie go powstrzymać? Siedział na twardej ławce na środku starej, pustej sali koncertowej, ona na taborecie na scenie. Była skupiona, oczy miała przymknięte, włosy zebrane w coś, co – jak się później dowiedział – nazywano warkoczem francuskim.

Christian miał wrażenie, że Leonora nie należała do tego samego gatunku dziewcząt, z którymi kilka razy nieporadnie próbował nawiązać jakieś relacje w szkole technicznej w Aarhus, gdzie uczył się zawodu murarza. Była jakby trzecią płcią, przedstawicielką innej rasy. Niepodobna do nikogo, jakby zawieszona w powietrzu – pół człowiek, pół powietrze. Christian nie miał pojęcia, co grała, znał wyłącznie muzykę popularną, melodie, które leciały w radiu. Słuchał ich, jeżdżąc używaną firmową toyotą hiace. Jego świat różnił się od świata Leonory. On układał budżety, zastanawiał się, jak zarobić na życie, stworzyć podwaliny przyszłej firmy, zyskać klientów. A teraz siedziała przed nim młoda kobieta i wyczarowywała dźwięki na swoich skrzypcach. Nieco nostalgiczna melodia kojarzyła się Christianowi z serialem telewizyjnym, który oglądał w dzieciństwie. Carski kurier, Rosja, los, ludzie, którzy się kochają, ale nie mogą być razem. Tego oczywiście nie powiedział Leonorze. To nie był jego świat, czuł się głupio. Zapytał tylko, co gra, a ona odpowiedziała: Czajkowski. I spytała, czy Christian go zna.

Puszcza kierownicę, pociera twarz rękami, ma spocone dłonie, czuje lęk i nienawiść. Przebiegła obok niego, ale go nie zauważyła. Zatopiona we własnych myślach, jak zwykle. To dobrze, zauważa Christian. Ułatwia mu sprawę. W tym momencie przestała być człowiekiem. Nie jest Leonorą, jego żoną od ponad dwudziestu lat, matką jego jedynego dziecka. Jest kimś innym: wrogiem, zagrożeniem.

Próbuje odsunąć od siebie obrazy. Pierwszy pocałunek. Długo zwlekał, bał się, że go nie zechce. I ich pierwszy raz. Kochali się w jej wynajętym pokoju w dużym zimnym mieszkaniu w kamienicy z widokiem na katedrę. W przebłysku wspomnienia widzi, jak unosi jej czarny sweter i obnaża piersi. Następnego dnia przyszła zima. Kiedy się obudzili, w mieszkaniu panował przeraźliwy chłód. W łazience stała stara wanna na lwich nóżkach. Napełnili ją ciepłą wodą i zanurzyli się w niej oboje, żeby się rozgrzać. Nie był w stanie pojąć, dlaczego go chce, często bywał zazdrosny o mężczyzn, z którymi studiowała.

Ale Leonora pragnęła właśnie jego. Nie chciała żadnego kolegi ze studiów ani ze szkoły teatralnej, czy jakiegoś młodego adepta dziennikarstwa, którzy oblegali modne kawiarnie. Powoli docierało do niego, co w nim dostrzegła. Był dojrzalszy niż większość jego rówieśników. Solidny, nie skupiony wyłącznie na sobie, jak chłopcy, z którymi wcześniej się umawiała. Christian pragnął być kimś ważnym dla innych. Dla Leonory. Dla ich syna. Pamiętał moment, kiedy Johan przyszedł na świat. Pamiętał powrót ze szpitala samochodem. W nosidełku na tylnym siedzeniu leżał Johan, a Leonora miała w oczach coś, co mają kobiety, które właśnie zostały matkami: połączenie ogromnego zmęczenia z pełnią szczęścia.

Christian puszcza sprzęgło. Nie włącza świateł. Jest jakieś dwadzieścia metrów przed nim. Może trzydzieści. Deszcz, ciemność i zielone liście na szybie sprawiają, że trudno mu ocenić odległość. Nadal boi się włączyć wycieraczki. Podczas deszczu poszycie lasu zaczyna żyć własnym życiem, błoto wypływa na szosę, ciemne pręgi w mroku. Kobieta go nie słyszy. Muzyka w słuchawkach przychodzi mu z pomocą. Nic w jej zachowaniu nie wskazuje na to, że przeczuwa niebezpieczeństwo.

– Sama się o to prosiłaś – szepcze Christian, tym razem głośniej. Słowa mają dodać mu odwagi. Zły uczynek wymaga dźwięku, okrzyku bojowego, jak kiedy żołnierze ruszają do walki.

Noga na gazie. Wciska pedał. Czuje, jak samochód przyspiesza, zmusza się, by patrzeć. Najchętniej zamknąłby oczy, ale to nie jest możliwe. Musi widzieć. Musi mieć pewność, że trafił. Zbliża się, widzi jej plecy, liście na szybie.

Ostatni obraz, zanim to się wydarzy: koński ogon kołysze się rytmicznie w deszczu. Jest tuż za nią, za późno na zmianę decyzji.

Wszystko odbywa się szybko. Trafia ją w plecy, siła uderzenia wyrzuca ją do góry, na szybę, z głową do przodu, coś pęka, przestaje ją widzieć. Hamuje ostro, przez chwilę boi się, że furgonetka wpadnie w poślizg. Odzyskuje kontrolę, odczekuje moment, wygląda na zewnątrz. Rozbita szyba. Nie brał tego pod uwagę, spodziewał się, że ciało zniknie pod wozem, a nie wyląduje na szybie. Krew Leonory na popękanej szybie tworzy wzór. Czerwoną pajęczą sieć. Nieco przed nim niespodziewany świadek zdarzenia. Duży, rosły jeleń stoi w ciemnościach i w deszczu, potężne poroże schowane wśród drzew wygląda jak nadajnik radiowy, który za chwilę przekaże światu straszliwą wiadomość o zbrodni popełnionej przez Christiana. Weź się w garść, nakazuje sobie. Szuka wzrokiem bocznego lusterka. Spostrzega ją dopiero, kiedy włącza światła. Tam. Widzi ją w czerwonej poświacie tylnych świateł, nadającej barwy tej okrutnej scenie. Leży na plecach, na szosie. Ciało jest skręcone, nogi układają się pod dziwnym kątem. Porusza się. W ciemnościach ledwie coś widać, ale jest tego pewien. Widzi, jak podnosi rękę, prosi o pomoc, słyszy jej głos, schrypnięty, niczym ryk chorego zwierzęcia. Christian zamyka oczy, czuje bicie własnego serca i myśli tylko o jednym, o uniesionej ręce. Musi zniknąć. Wszystko inne nie ma znaczenia. Rusza. Znów otwiera oczy. Cofa się, widzi ją w bocznym lusterku, ręka, krzyk. I znów ją trafia. Furgonetka trzęsie się, gwałtowniej niż za pierwszym razem, wpada w poślizg.

Ciemność. Odgłos kropli uderzających o dach. Christian otwiera oczy. Jeleń zniknął.

Miłość dla dorosłych

Подняться наверх