Читать книгу Ogród świateł - Anna Klejzerowicz - Страница 7
PROLOG
ОглавлениеKryszewo, początek czerwca 1990 roku
Pogodna, już prawie letnia noc uśpiła miasteczko, otulając je ciepłą kołdrą zapewniającą błogie poczucie spokoju i bezpieczeństwa. Był środek nocy. „Diabelska godzina”. Do pierwszego brzasku jeszcze daleko. Wszystko dookoła zatonęło w głębokiej czerwcowej szarości, jedynie na północy zabarwionej czerwonawą poświatą zorzy porannej. Panowała cisza. Głucha cisza, jak to na prowincji, zakłócana co jakiś czas jedynie odgłosami napływającymi z okolicznych lasów i wzgórz. Czasem tylko w oddali zaszczekał pies, raz czy dwa pokłóciły się wojujące ze sobą kocury. Ludzie spali kamiennym snem. Tym głośniejszy wydał się wybuch, który wyrwał niczego niespodziewające się miasteczko ze świata marzeń sennych. Nikt nie usłyszał wcześniejszych oznak zbliżającego się dramatu: szmeru silnika na jałowym biegu, przyciszonych rozmów z zaparkowanego w głębokim cieniu samochodu, skradających się kroków, złowróżbnego pstryknięcia zdalnie odpalonego detonatora. Tylko huk: potężny, niezrozumiały, wstrząsający ziemią, ścianami i podłogami domów. Powodujący przyspieszone bicie serca ludzi i zwierząt. Chwilę potem łuna na niebie. Czerwona jak krew. Łuna, która połknęła zorzę.
Gdy przerażona podbiegła do okna, było jasno niemal jak w dzień. Tyle że wszystko dookoła tonęło w upiornej poświacie, w tej krwistej mgle. Jasność miała źródło w oddali, za miasteczkiem, a może na jego obrzeżach. Stamtąd też docierały głuche odgłosy kolejnych wybuchów. Pomyślała, że to wojna. Czasy przecież takie niespokojne. Zaraz jednak rozległ się głos syren. Odetchnęła z ulgą: to tylko straż pożarna. Nie żadne obce wojska. Nie Ruscy. Nie powracający do władzy komuniści. Coś się wydarzyło, jakiś wypadek. Może na szosie. Albo pożar. Pewnie znów rolnicy wypalali trawy. Tak trudno ich tego oduczyć… Tylko skąd wybuchy? Nie, to nie to. Nie tym razem. Niewypały z czasów wojny? Ale aż tyle naraz? Płonie skład fajerwerków? Tak, to prawdopodobne… Choć o tej porze roku? Dziwne. Jednak przecież możliwe.
Na ulice wylegli ludzie, wystraszeni, ale zaciekawieni, jak zawsze, gdy coś się dzieje, szczególnie coś niezrozumiałego. Nieoczekiwanego. Lecz co się działo, nie wiedział nikt, z ust do ust podawano sobie tylko plotki i hipotezy.
Ona jednak już zaczynała rozumieć, chociaż wolałaby jak najdłużej nie dopuszczać tych myśli do siebie. Przypomniała sobie, co wydarzyło się w miasteczku tydzień wcześniej. Zaledwie tydzień wcześniej. Gdy czas stanął w miejscu… Oprzytomniała. Trzęsącą się dłonią sięgnęła po stojący na szafce nocnej telefon. Po krótkiej rozmowie ubrała się w pośpiechu, przepłukała usta wodą z kranu i wybiegła na ulicę, prosto w podekscytowany tłum…