Читать книгу Róg obfitości czy puszka Pandory? Kultura w Drugiej Rzeczypospolitej - Anna Małgorzata Pycka - Страница 6

I. W tym wszystkim wstaje Polska[1]

Оглавление

Przez ponad sto lat Polacy, podzieleni przez trzy ościenne mocarstwa, żyli własnym, odrębnym życiem. Kiedy w 1918 roku pojawiła się nadzieja na odzyskanie niepodległości, wiele osób zaangażowało się w budowę solidnych fundamentów młodego państwa. Ze wspomnień Jerzego Waldorffa wynika, że nie było to zajęcie łatwe i przyjemne.

Tymczasem wojna, choć się tak niepomiernie dłużyła, dobiegła wreszcie kresu pośród gnębiących ludzi prywacji, coraz to nowych, jakie narzucali okupanci, w Warszawie niedzielnymi porankami głuchej całkiem, bo i dzwony kościelne zabrano, żeby je przetopić na armaty, podobnie jak rondle i klamki miedziane rekwirowane po mieszkaniach. Dlatego kiedy się odrodziła niepodległość, brakowało nawet dzwonów, żeby w nie bić na cześć ojczyzny, a zresztą trudno byłoby znaleźć bezsporny dzień, który wszyscy zgodziliby się nazwać datą wskrzeszenia Polski. Dla jednych historycznym tego zalążkiem byłaby pierwsza defilada Legionów, w Oleandrach pod Krakowem, a drudzy przełom upatrywaliby dopiero w powrocie z więzienia w Magdeburgu brygadiera Józefa Piłsudskiego i przekazanie mu władzy naczelnika państwa przez regentów. Nie zabrakłoby też, ani chybi, zwolenników dokumentacji na piśmie, którzy chcieliby widzieć sygnowanie Traktatu Wersalskiego jako manifest naszego zmartwychwstania, zaś wewnątrz kraju pierwsze zebranie Sejmu lub może uchwalenie Konstytucji?

J. Waldorff, Dolina szarej rzeki, Wydawnictwo Veda, Warszawa 2010, s. 54.

W niedzielę 10 listopada 1918 roku było pochmurnie i bardzo zimno. O godzinie 7.30 na Dworzec Wiedeński w Warszawie wjechał pociąg specjalny składający się z lokomotywy i jednego wagonu. Wysiadł z niego Józef Piłsudski w towarzystwie Kazimierza Sosnkowskiego i dwóch niemieckich oficerów. Komitet powitalny liczył zaledwie osiem osób. Samochodem księcia Lubomirskiego przewieziono Piłsudskiego do pensjonatu przy ulicy Moniuszki 2, gdzie dziś mieści się Warszawski Ośrodek Telewizyjny. Na parterze okazałej kamienicy, obwieszonej biało-czerwonymi flagami, znajdował się salon Fiata. Na balkonie zawieszono wizerunek Orła Białego i widoczny z oddali napis: „Ojczyzna, Wolność”.

Przyjazd Piłsudskiego do Warszawy 10 listopada 1918 roku ilustruje zdjęcie przedstawiające brygadiera na czele witającego go tłumu na Dworcu Wiedeńskim. Jednak tego dnia ani tłumu, ani fotoreportera na dworcu nie było, ponieważ nikt nie spodziewał się takiego rozwoju wydarzeń. Do upamiętnienia wiekopomnej chwili wykorzystano materiał fotograficzny z 12 grudnia 1916 roku[2].

Wieść o przyjeździe komendanta błyskawicznie rozeszła się po mieście. Ledwie ulokował się w pensjonacie, a już zaczęły go odwiedzać kolejne delegacje. Winda dowożąca gości odmawiała posłuszeństwa. Aby silnik znów ruszył, pomysłowy dozorca zastosował okłady z mokrych szmat. Podziałało. Zniecierpliwieni goście odetchnęli z ulgą. Za chwilę zobaczą bohatera. Zgromadzeni w jednym pokoju, mimo odmiennych poglądów, proszą Piłsudskiego o objęcie władzy. Na dole tłum wiwatuje:

– Niech żyje komendant![3].

Po pewnym czasie z balkonu rozlega się głos:

– Obywatele! Bardzo gorąco dziękuję wam za tak serdeczne przyjęcie, któreście mi zgotowali. Już po raz trzeci wita mnie Warszawa, a wita jako tego, który krew i życie swoje w każdej chwili Ojczyźnie i ludowi polskiemu oddać gotów. Witam was krótko, bo jestem przeziębiony. Bolą mnie gardło i piersi[4].

Przemówienie komendanta nie uspokoiło zebranych. Na ulicach zapanował chaos. Rozzuchwaleni cywile samowolnie rozbrajali niemieckich żołnierzy. Dochodziło do zamieszek i regularnych walk, w których ginęli przypadkowi ludzie. Bolszewiccy agitatorzy pracowali na trzy zmiany.


Rozbrajanie Niemców na ulicach Warszawy w listopadzie 1918 roku

W poniedziałek 11 listopada od rana siąpił deszcz. Niebo pokryły ciężkie, stalowoszare obłoki. Ale kto w kraju od 123 lat czekającym na niepodległość myślałby o nieprzychylności jesienniej aury? Po południu Rada Regencyjna przekazuje Piłsudskiemu pełnię władzy wojskowej, naczelne dowództwo powstającej armii wzywa go do utworzenia Rządu Narodowego. Późnym wieczorem powstaje stosowny dekret, który Naczelnik Państwa usankcjonował swoim podpisem. Telegramy o zachodzących zmianach szybko rozchodzą się po kraju. O zakończeniu wojny i radykalnie zmieniającej się sytuacji politycznej w Europie rozpisują się gazety. Spragnieni najświeższych wiadomości oblegają restauracje, w których – mimo wyraźnych braków w asortymencie (panuje system kartkowy, a ludzie nie mają pieniędzy) – szampan leje się strumieniami. Kina i teatry starają się dostosować repertuar do powagi chwili. Chlubny wyjątek stanowi warszawski Teatr Wielki, który w ostatniej chwili wprowadza na afisz – zamiast planowanej „Żydówki” z Korolewicz-Waydową i Dygasem – Halkę Moniuszki. Operę uwieńczono Mazurkiem Dąbrowskiego. Rozemocjonowana widownia domaga się bisów!

O północy na placu Teatralnym dochodzi do regularnej bitwy między oddziałami polskimi i niemieckimi. Odgłosy strzałów i wybuchy granatów nie pozwalają zmrużyć oka warszawiakom, ale Piłsudski śpi dobrze. Musi zregenerować siły, bo nadchodzące dni i miesiące będą wymagały od niego wzmożonej aktywności[5].


Roman Dmowski

W chwili ogłoszenia niepodległości Roman Dmowski, drugi obok Piłsudskiego bardzo ważny polityk tamtych czasów, przebywał w Paryżu. Podczas wojny, przewidując rozpad Rosji i przegraną Niemiec, szukał sojuszników dla polskiej sprawy na wszystkich liczących się dworach zachodniej Europy, nie pomijając Watykanu. W 1918 roku popłynął do Stanów Zjednoczonych, gdzie – razem z Ignacym Paderewskim – prowadził rozmowy na rzecz odbudowy państwa polskiego z prezydentem Wilsonem, któremu przedstawił szczegółowy plan terytorialny scalonego kraju.

W orędziu do uczestników kongresu waszyngtońskiego prezydent Thomas Woodrow Wilson określił cele i zasady przyszłego światowego pokoju. Paragraf 13., poświęcony Polsce, brzmiał: „Ma być utworzone państwo polskie, które winno objąć wszystkie ziemie, zamieszkałe przez ludność niewątpliwie polską i które posiadać będzie zabezpieczoną wolność i niezawodny dostęp do morza. Polityczna i gospodarcza niezależność Polski winna być zagwarantowana traktatem międzynarodowym”. Tak jasno, stanowczo i bezinteresownie nie wypowiedział się dotąd w polskiej sprawie żaden znaczący polityk. To niewątpliwa zasługa Dmowskiego i Paderewskiego – wielkich orędowników polskiej niepodległości reprezentujących kulturę naszego kraju[6].


Ignacy Paderewski


Naczelnik Józef Piłsudski i premier Ignacy Paderewski na uroczystości otwarcia Sejmu Ustawodawczego w lutym 1919 roku

25 grudnia 1918 roku w Gdańsku wylądował angielski krążownik „Concord” z Ignacym Paderewskim na pokładzie. Stamtąd przedostał się Paderewski do Poznania. Jego przyjazd stał się impulsem do wybuchu powstania, które zakończyło się sukcesem. 1 stycznia 1919 roku rozentuzjazmowane tłumy witały Paderewskiego w Warszawie. Na ulicach panował ścisk, pod naporem tłumu runął balkon przy Nowym Świecie. Paderewski zamieszkał w Bristolu, którego był głównym akcjonariuszem. Dwa dni później złożył wizytę Piłsudskiemu[7]. Moment przejazdu Paderewskiego z hotelu Bristol do Belwederu zapamiętał dziewięcioletni wówczas Jerzy Waldorff wspominający na kartach Doliny szarej rzeki:

Od placu Trzech Krzyży z nawałnicy krzyków, braw, jak gdyby z wielkiego szumu fal, jęły teraz już dobiegać poszczególne wiwaty, a nawet śpiewy – nieskoordynowane, niemogące się skleić w żadną wspólną melodię, co wyglądało na to, że każdy we własny sposób chce wyśpiewać hymn uwielbienia dla Mistrza. W Alejach kobiety coraz gęściej wyciągały z torebek chusteczki, jedne, żeby wycierać oczy, drugie z podniesionymi ramionami machać kwadracikami batystu, podczas gdy mężczyźni chwytali się za ręce i nawet obejmowali, nie wiedząc, jak lepiej wyrazić serdeczność tej chwili. […] Para siwków, białych rzeczywiście jak najpiękniej, zdawała się pojmować swe defiladowe obowiązki, czy też była tak przyuczona, dość że się posuwała truchtem wolniutkim, nieledwie drepcząc na miejscu. W otoczce uroczystej ciszy, w jakiej zdawało się zatopione lando z Wielkim Gościem, słychać było jeno klekot kopyt końskich i lekki szmer kół sunącego pojazdu.

Paderewski był wtedy już starszym mężczyzną, dobiegał sześćdziesiątki i jego sławna, ongiś ruda lwia grzywa, raczej szpakowata falowała nad bobrowym kołnierzem futra. Jechał z oficjalną wizytą, przeto na głowie miał cylinder (lubił, jak się zdaje, uroczystą jego formę i blask). Nie uśmiechał się, poważnie się rozglądając, także i w górę patrząc na ludzi, którzy wiwatowali z balkonów. Kłaniał się niezmordowanie, na prawo i lewo, na prawo i lewo… podczas gdy zebrany tłum, z nie mniejszą powagą, a jednak szalał. Nie było w tym bowiem nic z ulicznej uciechy, tylko zapał i wzruszenie, żarliwość serc gaszona łzami. Oto przed oczyma naszymi jawił się legendarny bohater, który był wcieleniem równocześnie tęsknoty do narodowej wolności, walki o nią i zwycięstwa[8].

Paderewskiemu i Piłsudskiemu niełatwo było znaleźć wspólny język – Piłsudski, skoncentrowany samotnik, w obejściu szorstki i uparty, żołnierz w każdym calu i Paderewski, artysta, nawykły do hołdów i oklasków. Jednak po długiej rozmowie kompozytor zgodził się utworzyć rząd oraz objąć funkcję ministra spraw zagranicznych.

Stefan Krzywoszewski, dziennikarz, dramaturg, w latach trzydziestych dyrektor Teatrów Miejskich i Teatru Narodowego w Warszawie we wspomnieniowej książce Długie życie szczegółowo analizował wydarzenia na polskiej arenie politycznej. Tak komentował przyjęcie nominacji na premiera polskiego rządu przez Ignacego Paderewskiego:

Bismarck mawiał, że w Polsce poeci są politykami, a politycy poetami. […] W niezwykle trudnej chwili dziejowej szefem rządu został genialny wirtuoz, na całym świecie znany z patriotyzmu, obdarzony umysłem lotnym, wysoką kulturą i darem jednania wpływowych przyjaciół. Znający go bliżej nie mogli się oprzeć urokowi jego szlachetności i talentu. Dzięki tym zaletom jego wkład w budowanie fundamentów polskiego państwa był bezcenny. Jednak oderwanie tego znakomitego artysty od sal koncertowych, na których dokonywał cudów, i powierzenie mu sprawowania rządów w kraju znękanym przez długą niewolę, zniszczonym przez wojnę i wzburzonym przez ferment rewolucyjny, było nieporozumieniem”[9].

Po kilku dniach Paderewski wyjechał do Paryża, by tam, razem z Dmowskim, który już wrócił z Ameryki, reprezentować Polskę na konferencji pokojowej. 18 stycznia Roman Dmowski przez pięć godzin błyskotliwie i niezwykle rzeczowo prezentował polskie rewindykacje. Skutkiem przemówienia było powołanie komisji do spraw polskich. Kilka dni później Dmowski przedłożył owej komisji dwie noty dotyczące zachodnich i wschodnich granic Polski. 28 czerwca w Wersalu złożono podpisy pod traktatem pokojowym kończącym I wojnę światową. Z chwilą składania pierwszego z nich miał się rozpocząć salut stu jeden wystrzałów artyleryjskich. Na skutek roztargnienia szefa protokołu salwy rozbrzmiały w chwili, gdy francuski premier Georges Clemenceau rzucił hasło: „Pologne!” i kiedy Paderewski brał pióro do ręki. Usankcjonowaniu niepodległości Polski na europejskiej arenie towarzyszyła przypadkowa, ale bardzo uroczysta oprawa[10].

Paderewskiemu i Dmowskiemu nie udało się zrealizować w Paryżu wszystkich założeń strony polskiej. Traktat wersalski, uznając zjednoczoną, niepodległą Polskę, naprawił wyrządzoną jej w XVIII wieku krzywdę dziejową. Nie zapewnił jednak młodemu państwu warunków koniecznych dla rozwoju i bezpieczeństwa. Światowej rangi politycy, stawiając sobie za cel unieszkodliwienie wrogów, nie zatroszczyli się o wzmocnienie przyjaciół. Polskę w zmaganiach z trudami budowania zrębów państwa zostawiono samą sobie. Ogrom potrzeb kontrastował z ubóstwem środków. W zniszczonym kraju, przypominającym kołdrę pozszywaną z różnokolorowych łatek, ludzie byli biedni, a przy tym niecierpliwi. Mnożyły się strajki, w sklepach panowała drożyzna. Nieregularnie spływające do państwowej kasy podatki przymuszały do drukowania pieniędzy bez pokrycia. Bezpartyjny rząd Paderewskiego ostro krytykowała zarówno lewica, jak i prawica.


Przedstawiciele państw ententy po podpisaniu traktatu wersalskiego: prezydent USA Thomas Woodrow Wilson, premier Francji Georges Clemenceau, minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Arthur James Balfour

Ignacy Paderewski, zdając sobie sprawę, iż jego gabinet ma charakter przejściowy, w grudniu 1919 roku podał się do dymisji i wyjechał do Szwajcarii. Do Polski wrócił w kulminacyjnym momencie wojny polsko-bolszewickiej. Po osławionym Cudzie nad Wisłą został mianowany wysłannikiem rządu polskiego do Ligi Narodów. W 1921 roku z funkcji tej zrezygnował.

W maju 1920 roku Roman Dmowski po ciężkiej chorobie i długiej rekonwalescencji w Algierze wrócił do Polski. Podczas spotkania z Piłsudskim omówił kwestie polskich granic i stosunków międzynarodowych, nie ustalono jednak wspólnej strategii. Piłsudski obdarzony genialną intuicją i odwagą czynu miał pretensje do cenionego za niezwykły umysł Dmowskiego o zaniedbanie sprawy wolnej Ukrainy podczas konferencji w Paryżu. Dmowski przestrzegał Naczelnika przed wyprawą na Kijów. Po dwugodzinnej rozmowie Piłsudski obiecał, iż w sposobnej chwili nie omieszka zwrócić się do Dmowskiego. Mimo iż stosownych chwil – oceniając sytuację z naszej perspektywy – było wiele, Dmowskiego do Belwederu nigdy więcej nie zaproszono. Kiedy sejm wyłonił Radę Obrony Państwa, Piłsudski objął w niej przewodnictwo. Na pierwszym posiedzeniu Dmowski ostro skrytykował poczynania wojskowe Naczelnika, domagając się od niego ustąpienia ze stanowiska. Piłsudski prosił o opinię zebranych, zapewniając: „Jeśli tak, gotów jestem niezwłocznie odejść. Jeśliby jednak Rada Obrony wyraziła mi zaufanie, w dalszym ciągu będę służył ojczyźnie w miarę sił i zdolności”[11].

Po czym, tłumacząc, że nie chce swą obecnością krępować wymiany zdań, wyszedł do sąsiedniego pokoju. Zarzuty Dmowskiego nie uzyskały poparcia. Po powrocie Piłsudskiego wycofał on swoje wnioski i nie uczestniczył więcej w posiedzeniach Rady Obrony Państwa.

Świadkowie tamtych czasów nieśmiało napomykali, iż Piłsudski nie tolerował obok siebie silnych i niezależnych indywidualności. Dmowski, odsunięty od pracy na rzecz państwa, zajął się sprawami organizacyjnymi swojego stronnictwa. Po latach Stanisław Cat-Mackiewicz pisał: „Piłsudski i Dmowski – gdyby można ich było rozsunąć w czasie… Współżycie tych dwóch ludzi w jednej epoce było elementem osłabiającym Polskę”. Wacław Zbyszewski dodawał: „Gdyby Dmowski chciał się stać konkurentem Piłsudskiego, może ze starcia dwóch silnych indywidualności mógłby narodzić się zdrowy ustrój parlamentarny. Zamiast stanąć w szranki otwartej walki, Dmowski zaczął dziwaczeć…”[12].

Po latach Dmowski, wspominając spotkanie z Piłsudskim, napisał: „[…] wiedzieliśmy, że się nie przekonamy, ale ileż mieliśmy wspólnych trosk i uczuć”[13]. Czy ta wspólnota trosk i uczuć nie była wynikiem tych samych lektur? Po odzyskaniu niepodległości zręby młodego państwa tworzyli ludzie wychowani na literaturze romantycznej i pozytywistycznej. Wielkim ideowym autorytetem, pisarzem kształtującym wyobraźnię i sumienie społeczne, był Stefan Żeromski. Kreował bohaterów odpowiedzialnych za kraj, nieugiętych w realizacji wielkich planów, zdyscyplinowanych, rzetelnych, wrażliwych i bezkompromisowych. Z szacunku dla głoszonych przez nich ideałów politycy dwudziestolecia – mimo różniących ich wykładni ideowych – docenili ogromny wkład twórców kultury na rzecz odradzającego się państwa i rozpoczęli mozolną – a często niewdzięczną – pracę u podstaw.

Początek sierpnia 1920 roku był upalny. Ale nie z tego powodu Warszawę trawiła gorączka. Bolszewicy zapewniali swoich sołdatów, że w Warszawie czekolada leży na ulicach. Huk armat ze strony Radzymina nie pozwalał zmrużyć oka, noce jaśniały od łun. Nowym Światem chodziły procesje z chorągwiami i obrazami świętych. Przestraszeni ludzie śpiewali „Boże, coś Polskę”, klękali, gdzie popadło i modlili się. W obliczu zagrożenia nawet „Czerwony Sztandar” zamiast do walki klasowej wzywał do obrony ojczyzny. Ochotników w rynsztunku bojowym żegnano jak bohaterów. Dowództwo nad ochotniczą armią objął generał Józef Haller. Sejm jednogłośnie uchwalił reformę rolną, której celem było pozyskanie ludności wiejskiej do uczestnictwa w działaniach wojennych. Bystrym nurtem popłynęły zapisy na Pożyczkę Odrodzenia. Ogromne sumy ofiarowali zamożni arystokraci, z Wielkopolski dostarczono konie. W Warszawie powstał gabinet koalicyjny reprezentujący wszystkie partie polityczne[14]. W nocy z 6 na 7 sierpnia odbyła się narada wojenna pod przewodnictwem Piłsudskiego. Kierujący się genialną intuicją Naczelnik dowodził, iż sedno sprawy nie leży w obronie stolicy, ale w zniszczeniu nawały bolszewickiej. Ryzykowna koncepcja spotkała się z aprobatą. Generał Władysław Sikorski wzywał: „Naprzód żołnierze! Śmiało popatrzcie w oczy śmierci. Śmierć to sława! Zwycięstwo to przyszłość nasza! Naprzód, aż do zupełnego zniszczenia wroga!”. Czterodniowa bitwa o stolicę zakończyła się sukcesem. Triumf polskiego męstwa i geniuszu nazwano Cudem nad Wisłą. Traktat pokojowy podpisany w Rydze 18 marca 1921 roku uregulował dotąd sporne kwestie granicy wschodniej[15].

Wieczorem 15 sierpnia nie wszyscy warszawiacy chcieli słuchać odgłosów toczącej się pod Radzyminem bitwy. W Teatrze Polskim widownię bawiła komedia Michała Bałuckiego Klub kawalerów. Z kolei w Teatrze Małym wystawiano Zakochanych de Flersa, a w Teatrze Praskim – Tamtego Gabrieli Zapolskiej. W Teatrze Nowości scenę zdobiły Mieczysława Ćwiklińska i Lucyna Messal. Teatr Powszechny każdego dnia przekazywał 300 bezpłatnych biletów dla żołnierzy na Tajemniczego Dżemsa. Dwa dni później stanowili oni połowę widowni. Po spektaklach śpiewano patriotyczne piosenki układane przez Kornela Makuszyńskiego.

Wolną Polskę wyobrażano sobie jako krainę mlekiem i miodem płynącą. Kiedy ucichły huki armat, szalejąca inflacja skutecznie stłumiła zwycięski entuzjazm. Francesco Tomassini, poseł włoski w Warszawie, napisał:

[…] kłamią ci, którzy prawią bezmyślne lub złośliwe bzdury o niezaradności polskiej, o polskiej niezdolności do samodzielnego bytu. Odwiecznego analfabetyzmu, nieróbstwa i narzuconej przez zaborców demoralizacji nie można było wymieść jednym zamachem miotły. Materiał ludzki był doskonały, lecz trzeba było go oczyścić, oświecić, wygładzić i dać mu dobrych przewodników. Należało wzbudzić szacunek i zaufanie do własnego rządu, wzmocnić poczucie odpowiedzialności obywatelskiej[16].

Juliusz Kaden-Bandrowski w powieści Generał Barcz entuzjazm z odzyskania niepodległości nazwał „radością z odzyskanego śmietnika”.

17 marca 1921 roku uchwalono konstytucję. Jej największymi beneficjentkami były kobiety. Bez względu na to, czy umiały czytać, czy nie, zamożne i nędzarki dostały takie same prawa polityczne co mężczyźni. Pod tym względem Polska wyprzedziła wiele postępowych krajów europejskich – w Anglii znacznie mniejsze prawa polityczne przyznano kobietom dopiero w 1926 roku, we Francji po II wojnie światowej. Zdeklarowany zwolennik równouprawnienia, austriacki filozof żydowskiego pochodzenia, Otto Weininger, domagał się dla kobiet dostępu do wszelkich profesji i zajęć, do których mają siłę i odpowiednie przygotowanie. Krytycy jego postawy podkreślali, że organizm kobiety zdolny jest przede wszystkim do małżeństwa. Irlandzki dramaturg, prozaik i filozof George Bernard Shaw, podpierając się swym zasłużonym autorytetem, z nieskrywanym przekąsem stwierdzał, iż „kobieta jest gatunkiem biologicznie odrębnym, wyposażonym w osobliwe wdzięki i dość głupie przywary”. Konstytucyjne zrównanie w prawie kobiet i mężczyzn skutkowało upomnieniem się o wolność seksualną zbliżoną do tej, z jakiej korzystali od wieków mężczyźni.

Stefan Krzywoszewski, przywołując wspomnienie powołania pierwszego prezydenta Drugiej Rzeczypospolitej, potwierdzał, iż 9 grudnia 1922 roku wzburzenie panowało w całej Warszawie. Istna gorączka ogarnęła gmach Sejmu. Wszyscy zatroskani o los młodej ojczyzny zadawali sobie to samo pytanie: kto powinien piastować najwyższy urząd w państwie? Kandydatów było pięciu. Pierwszym prezydentem Rzeczypospolitej został Gabriel Narutowicz. Odpowiadając na oficjalną notę brytyjskiego ambasadora Max-Müllera, chyba przeczuwał mającą się niebawem wydarzyć tragedię: „Nie powinszowania mi się należą, lecz kondolencje”[17].

Aleksandra Piłsudska tak wspominała dzień zaprzysiężenia prezydenta Narutowicza:

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

1 M. Dąbrowska, Dziennik [11 XI 1918].

2 Zob. P. Wroński, Komendant Piłsudski przyjeżdża do Warszawy, „Gazeta Wyborcza” [online], 7 lipca 2002. Dostępny w internecie: http://wyborcza.pl/alehistoria/1,127723,12089019,Komendant_Pilsudski_przyjezdza_do_Warszawy.html.

3 Zob. J.S. Majewski, Tu zamieszkał Piłsudski po powrocie do Warszawy, „Gazeta Wyborcza” [online], 10 listopada 2012. Dostępny w internecie: http://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/1,34889,12820612,Tu_zamieszkal_Pilsudski_po_powrocie_do_Warszawy.html.

4 Przyjazd i pierwszy dzień komendanta Piłsudskiego w Warszawie. Mowa komendanta, [w:] „Ziemia Lubelska” 1918, r. 13, nr 546.

5 Zob. J.S. Majewski, Warszawa nieodbudowana. Lata dwudzieste, Wydawnictwo Veda, Warszawa 2004, s. 19–24.

6 Zob. Roman Dmowski, film dokumentalny, reż. M. Kubera, Polska 1995.

7 Zob. S. Krzywoszewski, Długie życie. Wspomnienia, Księgarnia „Biblioteka Polska”, Warszawa 1947, t. I, s. 313–314.

8 J. Waldorff, Ruda Hiela, [w:] Dolina szarej rzeki, Wydawnictwo Veda, Warszawa 2010, s. 62–66.

9 S. Krzywoszewski, op. cit., s. 316.

10 Zob. Roman Dmowski, op. cit.

11 Cyt. za: S. Krzywoszewski, op. cit., s. 325.

12 Roman Dmowski, op. cit.

13 Ibidem.

14 Zob. S. Krzywoszewski, op. cit., s. 326.

15 Zob. J.S. Majewski, op. cit., s. 25–39.

16 Ibidem, s. 334.

17 Ibidem, s. 356.

Róg obfitości czy puszka Pandory? Kultura w Drugiej Rzeczypospolitej

Подняться наверх