Читать книгу Uciekaj, ukryj sie, walcz - April Henry - Страница 9

Jest ich tak wiele

Оглавление

godzina 15.37

Gotowe! – Konsultantka Clinique uśmiecha się do Mirandy Nash, odwracając lusterko w jej stronę. – Ten kolor naprawdę pięknie podkreśla oczy. Będzie pani świetnie wyglądać na świątecznych imprezach.

Powieki Mirandy pokrywa warstwa srebrzystego cienia, podkreślona grubą, soczyście zieloną kreską. W takim makijażu wygląda jak kosmitka. Piękna, z wielkimi, wyrazistymi oczyma, ale jednak kosmitka.

– Nie sądzi pani, że to trochę przesada? – Miranda przechyla głowę na bok, nie zwracając uwagi na ból pulsujący w skroniach. Blada ciemnowłosa dziewczyna w lusterku robi to samo.

– Może faktycznie jest dość wyrazisty, ale pasuje pani.

Sprzedawczyni przypomina Mirandzie jej mamę. Niemłodą już, ale wciąż przystojną kobietę, która pazurami trzyma się swojej urody. Ekspedientka zdążyła ją otaksować wzrokiem, kiedy Miranda podchodziła do lady. Jej spojrzenie przesunęło się z drogich butów dziewczyny na logo markowej torebki. Przypuszczalnie obudziła się w niej nadzieja, że zdoła młodej klientce wcisnąć bazę, cienie, kredkę do oczu, tusz do rzęs oraz kilka produktów do pielęgnacji skóry.

– Czy mogę zobaczyć tamten podkład? – Miranda zdążyła już zarejestrować, gdzie co stoi, i teraz wskazuje produkt umieszczony w najdalszym miejscu. Taki, po który sprzedawczyni będzie musiała się odwrócić.

Szuflada tuż obok kolana Mirandy wypełniona jest smukłymi pudełkami z tuszem do rzęs. Gdy tylko sprzedawczyni odwraca się do niej plecami, Miranda błyskawicznie schyla się i otwiera szufladę, zupełnie ignorując fakt, że ten ruch nasilił ból głowy. Sięga w głąb, chwyta pół tuzina pudełek z tuszem i wsuwa je pod elastyczny bandaż, który ciasno opina jej talię. Bandaż znajduje się pod luźnym czerwonym swetrem w za dużym rozmiarze – takim, które mają zwyczaj ześlizgiwać się z jednego ramienia. Cała akcja trwa najwyżej pięć sekund.

Miranda już wcześniej stworzyła sobie w głowie mapę miejsc, w których zainstalowano kamery ochrony. Najbliższa znajduje się tuż za jej plecami, więc dziewczyna bardzo się pilnuje, by nie odwrócić twarzy w tamtą stronę. Przy odrobinie szczęścia nikt nawet nie zauważy, że coś zniknęło, dopóki nie zaczną robić inwentaryzacji. Miranda wie, że nie wolno zostawiać pustych opakowań. Lepiej zabrać wszystko i pozwolić, żeby tamci snuli przypuszczenia, niż zostawić puste pudełko i dać im pewność.

Chcąc ostatecznie zbić sprzedawczynię z tropu, spędza w salonie dodatkowe pięć minut i udaje, że rozważa wady i zalety rozmaitych kosmetyków.

– Muszę się jeszcze zastanowić – mówi w końcu. – Chcę zobaczyć, jak ten makijaż będzie wyglądał późnym wieczorem.

Przez twarz konsultantki przemyka cień irytacji, szybko zamaskowany profesjonalnym uśmiechem, który jednak nie sięgnął oczu.

– Oczywiście.

Pewnie kobieta myśli teraz, że Miranda chciała jedynie za darmo poprawić sobie makijaż przed wieczorną imprezą. I nawet jeśli potem wróci i rzeczywiście coś kupi, zostanie to zapisane na konto innej sprzedawczyni. A ona bez sensu zmarnowała pół godziny.

Miranda czuje ukłucie wyrzutów sumienia. Ale przecież musi to zrobić. Zwyczajnie musi.

Ponieważ jest chora. Coraz bardziej chora.

Do spotkania z Matthew została jej jeszcze cała godzina. W jaki sposób mogłaby się nieco odprężyć? Może filiżanka kawy pomoże. Kawałek dalej, w głównym holu mieści się kawiarnia Perk Me Up.

– Poproszę podwójną latte – mówi do baristki. – Z dwoma dodatkowymi szotami.

Kobieta robi zdziwioną minę.

– To w sumie będą cztery.

Powinna spróbować na chwilę zamieszkać w głowie Mirandy. Tam już zresztą ktoś siedzi, z młotkiem w ręku.

– Tak, wiem. Ale to jest właśnie to, czego chcę.

Kiedy kobieta włącza ekspres do kawy ozdobiony choinkową błyskotką i sztucznym ostrokrzewem, Miranda opiera się o kolumnę. Piętnaście metrów dalej dostrzega jasną czuprynę Parkera i jej żołądek natychmiast zaciska się w supeł. Po tym, co wydarzyło się kilka tygodni temu, nie chce być zmuszona do rozmowy z nim. Nie chce spojrzeć mu w oczy. Na szczęście on odwraca się do niej plecami. Jest w towarzystwie paru chłopaków z drużyny zapaśniczej. Właśnie wstają od stolika, nie próbując nawet posprzątać bałaganu, który po nich został.

Parker teatralnym gestem podnosi nad głowę serwetkę, potrząsa nią, a potem pozwala, żeby sfrunęła na podłogę. Obserwuje go nie tylko publiczność składająca się z kolegów, lecz także pewien chłopak o oliwkowej skórze, ubrany w zielony fartuch. Kumple Parkera wybuchają śmiechem, zaś pomocnik kelnera tylko wbija wzrok w ziemię i chwyta za swój wózek. Miranda widzi, jak chłopak zaciska szczęki. Na wypadek, gdyby Parker jednak się odwrócił, dziewczyna szybko przesuwa się za kolumnę i staje oparta o nią, nie zważając na to, że bandaż nieprzyjemnie wrzyna się jej w talię.

Ten ruch przybliża ją do wolontariuszki Armii Zbawienia, stojącej z dzwonkiem w ręku obok czerwonego kociołka. W drugiej ręce kobieta dzierży slogan, który idealnie nadawałby się na naklejkę na samochodowy zderzak: „Razem możemy coś zmienić”. Cóż, starsza pani z pewnością mogłaby coś zmienić, gdyby zechciała przerwać swoje nieustające ding, ding, ding. Podzwanianie nieznośnie rezonuje w obolałej głowie Mirandy.

Przy stoliku stojącym jakieś sześć metrów dalej siedzą matka i córka. Jedzą jabłka. Osobliwy widok w miejscu, gdzie wszyscy dookoła spożywają potrawy smażone w głębokim tłuszczu albo pokryte rozpuszczonym serem, albo jedno i drugie.

Te dwie wyglądają jak bliźniaczki, choć dzieli je dwadzieścia pięć lat: obie mają ciemne oczy i długie brązowe włosy rozdzielone przedziałkiem na środku głowy. Włosy dziewczyny są ściągnięte do tyłu za pomocą białej gumki, matka zaś nosi swoje rozpuszczone. Nawet ubrane są podobnie, w dżinsy i koszule zapinane na guziki; matki jest niebieska, a dziewczyny biała. Miranda spogląda na nie spod zmrużonych powiek. Na prawym biodrze dziewczyny widać jakieś podłużne logo w wyblakłym kolorze, a na kieszonce na pośladku haftowaną na biało patkę. Chociaż Miranda stoi za daleko, żeby cokolwiek przeczytać, to i tak wie, czyj to znak: Stelli McCartney. Jeśli płacisz pięć setek za parę dżinsów, musisz mieć pewność, że każdy rozpozna markę.

Matka i córka pochylają się z uśmiechem ku sobie, wymieniając jakieś słowa i gestykulując dłońmi o smukłych palcach. Jak to jest być tak blisko ze swoją mamą? – zastanawia się Miranda. I czy sama miałaby na to ochotę? Skoro ubierają się tak podobnie, to może pożyczają od siebie ubrania, a jeśli tak jest, ciekawe, jak ta dziewczyna się z tym czuje? We własnym domu Miranda nauczyła się chować wszystko, co lubi, a co mogłoby zdenerwować jej matkę. Nie żeby po jej minie można było się czegokolwiek domyślić. Napakowała sobie w twarz tyle botoksu, że właściwie już nie jest w stanie się zezłościć. Ledwie udaje się jej unieść brwi. Najszczęśliwsza bywa wtedy, kiedy ktoś obcy spyta, czy przypadkiem nie jest siostrą Mirandy.

Mama bogatej dziewczyny podnosi do ust jabłko, żeby ugryźć następny kęs, i w tej samej chwili na jej piersi rozkwita jasnoczerwona plama wielkości zaciśniętej pięści.

Miranda mruga. Czerwona plama powiększa się, jakby to była jakaś magiczna sztuczka, którą trudno zrozumieć. Dopiero wtedy Miranda rejestruje dźwięki, nieomal zatopione w białym szumie bożonarodzeniowej muzyki i szmerze setek rozmów.

Bang! Bang! Bang!

Jakiś mężczyzna w gładkiej niebieskiej koszuli, siedzący dwa stoliki dalej, nagle chwyta się za ramię. Chuda staruszka pada na ziemię, przewracając chodzik i wyrzucając w powietrze kubek z logo sieci Jamba Juice.

Te dźwięki to odgłosy strzałów. Jest ich tak wiele i następują tak szybko, że Miranda nie daje rady ich zliczyć.

Z powrotem odwraca się do matki dziewczyny. Kobieta pochyla się z szeroko otwartymi oczyma, a na jej wargach pojawiają się krwawe bąbelki. Dopiero wtedy Miranda uświadamia sobie, czym jest plama na piersi nieznajomej.

To plama krwi.

Uciekaj, ukryj sie, walcz

Подняться наверх