Читать книгу Arkadiusz Onyszko. Fucking Polak. Nowe życie - Arkadiusz Onyszko - Страница 5
1. KTOŚ MUSI UMRZEĆ
ОглавлениеKiedyś brzydziłem się krwi. Na jej widok robiło mi się słabo. Teraz patrzę na nią jak na piasek w klepsydrze. Kap, kap, kap… Odlicza mój czas.
– Dlaczego masz trzecią igłę? – zagaduje mnie salowa po dwóch godzinach dializ.
– Pielęgniarka nie mogła się wkłuć, więc wbiła się w nowe miejsce.
– Dobrze zrobiła. Dostałeś lek przeciwzakrzepowy, mógłbyś się wykrwawić.
Z ręki, kilkanaście centymetrów nad nadgarstkiem, wystają mi trzy gumowe rurki. Skóra jest już nabrzmiała. Pod nią zrobili przetokę, czyli zespolili żyłę z tętnicą, by można się było w to miejsce wkłuwać dziesiątki, setki razy. Właściwie nie wiadomo ile, nikt nie jest w stanie przewidzieć, jak długo to jeszcze potrwa. Trzy razy w tygodniu muszę być w szpitalu punktualnie o szóstej rano. Spędzam pięć godzin podłączony do sprzętu, który wygląda jak pralka. Albo jak duża mikrofalówka. To moja sztuczna nerka.
Widzę, jak czasem ludzie na mnie patrzą. „Oszust, zależy mu tylko na pieniądzach” – szepczą jedni. Inni rozpoznają tego psychopatę, który pobił w Danii żonę. Mam to gdzieś. W tej surowej białej sali wszyscy są równi. Nikt nie jest w stanie sam wydostać się z tego bagna, nazwisko nie ma znaczenia. Każdy czeka i spogląda na swój telefon z nadzieją, że kiedyś usłyszy w nim upragnione słowa: „Mamy dla ciebie nerkę”. Ale aparat nie dzwoni. Ktoś musi zginąć, byśmy my mogli normalnie żyć.
Mam bardzo dużo czasu, by o tym myśleć. Zastanawiać się, dlaczego ja. Wiele godzin szukałem odpowiedzi na to pytanie, a gdy ją znalazłem, okazała się banalnie prosta. Zniszczył mnie stres.
Nerki nie wytrzymały wysokiego ciśnienia, które przez ostatnich kilka lat podnosiło mi się dość regularnie. Sprawa w sądzie, pobyt w więzieniu, dzieci, które nie chciały mnie znać, książka, która wywołała skandal w Danii – powodów do stresu miałem aż nadto. Czy mogłem tego uniknąć? Czy jestem takim skurwysynem, jak twierdzi moja była żona, czy po prostu miałem pecha, trafiłem na niewłaściwych ludzi? Leżąc co dwa dni na dializach, nie potrafię przestać się nad tym zastanawiać. Co jakiś czas z tych rozmyślań wyrywa mnie salowa, lekarz albo po prostu cholerny ból.
Gdy pielęgniarka wbija igłę w to samo miejsce, nie reaguję. Nerwy wokół rany dawno obumarły, jakby fragment mojej ręki należał do kogoś innego. Ale kiedy musi się wbić w inny odcinek żyły, przez kolejne godziny czuję każdy mililitr przepływającej krwi.
Leżę i patrzę na to jak na jakiś serial. Obserwuję, jak razem z tą czerwoną cieczą wypompowuje się z mojego ciała cały syf. Mój organizm jest zatruty, nerki nie są już w stanie filtrować zanieczyszczonej krwi. Robi to ta pralka koło łóżka. Gdy wychodzę z sali po pięciu godzinach, czuję się tak, jakby mnie ktoś odwirował. A i działa podobnie – lekarz najpierw nastawia prędkość, z jaką krew jest przepompowywana, by potem wróciła do mnie czysta, wyprana, bez zarazków. Cud techniki.
Tylko że jestem jakiś znieczulony. Niby oczyszczony, ale nie czuję się dobrze. Wychodzę ze szpitala i mam wrażenie, że nie należę do świata, który widzę. Ludzie przechodzą obok mnie, ktoś coś mówi, gdzieś tam gra muzyka, ale ja jakbym tego nie dostrzegał, nie słyszał. Wzrok mam rozbiegany, nie mogę usiedzieć w miejscu, chodzę niespokojnie, czekam, aż ten stan minie. Czasem trwa to dwie, czasem trzy godziny. Nie powinienem w tym czasie prowadzić. Mimo to za każdym razem prosto z dializ wskakuję do samochodu i odjeżdżam.
– Musimy zmienić prędkość – po raz kolejny wyrywa mnie z rozmyślań pielęgniarka. Ta sama, która podłączała mnie do tego sprzętu po raz pierwszy, w marcu 2011 roku. Wcześniej przez kilka miesięcy łudziłem się, że dializ uda się uniknąć. Choć tak naprawdę powinienem je mieć od dnia, w którym dowiedziałem się o swojej chorobie.