Читать книгу Droga 66 - Artur Owczarski - Страница 8
WSTĘP
ОглавлениеOn the road again Goin’ places that I’ve never been Seein’ things that I may never see again And I can’t wait to get on the road again
Willie Nelson, 1980
On the road again, piosenka country do filmu Honeysuckle Rose z roku 1980, nominowana do Oscara i wyróżniona nagrodą Grammy, towarzyszy mi zawsze, gdy wyjeżdżam. Ledwo zajmę miejsce w samolocie, a od razu mi się przypomina. Co takiego jest w momencie wyruszenia w podróż, że ludzie spoglądają tęsknie na horyzont i pragną odkryć to, co się za nim kryje?
Drogę mam we krwi, lecz nie tylko ja. Masowa turystyka osiągnęła w dzisiejszych czasach poziom nienotowany dotychczas w historii. Form podróżowania jest obecnie tak wiele, że każdy znajdzie coś dla siebie; tym, co nas wszystkich łączy, jest chęć wyruszenia w podróż. Docieranie do nowych miejsc, odkrywanie nieznanego, przemieszczanie się. Kwintesencją podróży jest droga sama w sobie, szlak wiodący za horyzont, odkrywający przed nami nowe krajobrazy, miejsca i ludzi.
Jeżdżę po świecie od kilkunastu lat. Stale się uczę, ciągle zachwycam. Wyjeżdżam regularnie kilka razy do roku. W samych Chinach spędziłem kilka miesięcy, podobnie w Stanach Zjednoczonych i krajach europejskich. Nieobce mi są safari w Afryce czy przeprawa samochodem terenowym przez Himalaje. Spałem pod gwiazdami na pustyni Gobi z dala od cywilizacji i ścigałem się w regatach na Karaibach.
Celem moich podróży jest głównie przyroda i obserwowanie ludzi. Staram się poznawać świat w detalach, skupiać na szczegółach. Czasami najmniejsze rzeczy w zupełnie nieoczekiwanych miejscach cieszą najbardziej i skłaniają do refleksji. Inne przerażają lub wywołują zachwyt. Celem jest zawsze odkrywanie. „Świat jest książką i ci, którzy nie podróżują, czytają tylko jedną stronę” – ten doskonale znany cytat ze św. Augustyna z Hippony idealnie oddaje sens ruszenia w drogę.
Doznawanie świata wzbogaca, otwiera umysł, uczy tolerancji i pokazuje, że nasz europejski, polski sposób postrzegania rzeczywistości, i w ogóle kraj, w którym żyjemy, nie jest jedynym właściwym, bo ludzie na świecie inaczej widzą rzeczywistość. Jaką arogancją jest twierdzenie, że to, co nasze, i znane, jest najlepsze. Nie jest ani najlepsze, ani najgorsze, jest tylko jedną z wielu stron świata, które, żeby móc go zrozumieć, należy „czytać”, ile nam tylko życie na to pozwala. Dlatego właśnie podróżuję i od zawsze pragnąłem ruszyć w drogę Route 66, która dla mnie jest synonimem podróży. Nie tylko dla mnie, spotkałem wielu przypadkowych ludzi, którym na hasło „Route 66” zapalają się iskry w oczach. Dla wszystkich wyruszenie w tę podróż oznacza ściganie horyzontu, odkrywanie sennych amerykańskich miasteczek i bezkresnych przestrzeni południowego zachodu.
Dla mnie jest to też możliwość przejechania części amerykańskiego kontynentu śladem milionów ludzi, którzy zrobili to przede mną. Szum wiatru, wybijające rytm opony toczące się po asfalcie i amerykańskie standardy rockowe w radio. Mijani motocykliści, noclegi w starych motelach, jedzenie w przydrożnych restauracjach i kelnerki stale uzupełniające kubek rozwodnioną kawą. Podglądanie codzienności życia Amerykanów w sklepach, restauracjach i na ulicy. Stany są często niedoceniane jako cel podróży. Nie oszałamiają egzotyką jak bambusowe chatki w dżungli czy buddyjskie klasztory w Himalajach. Mają do zaoferowania coś zupełnie innego. To tam przez ostatnie sto lat tworzyła się i nadal tworzy szeroko rozumiana kultura współczesnego świata. Nauka, sztuka, muzyka, filmy pochodzące z USA mają zasięg globalny. Czy to nie ekscytujące, że jeden kraj ma tak wielki wpływ? Może to się podobać lub nie, ale jest faktem. W poprzednich latach poznałem takie wielkie amerykańskie miasta jak Nowy Jork, Los Angeles, San Diego, Orlando czy Miami. Spędziłem sporo czasu, obserwując nowoczesną, zamożną część amerykańskiego społeczeństwa. Route 66 miała pokazać mi inne oblicze Ameryki, bez przepychu, luksusowych rezydencji i jachtów, za to pełne pickupów, kierowców ciężarówek, traktorów i przydrożnych restauracji.
Aby dokładnie poznać Route 66, należałoby spędzić na niej nie dni, lecz miesiące. Jeśli dodać atrakcje położone w bliższym lub dalszym sąsiedztwie, może nawet rok; a gdyby chcieć poznać mieszkających tam ludzi, pewnie kilka lat lub całe życie. Można podróżować ze wschodu na zachód albo – jak wielu się decyduje – z zachodu na wschód. Jechać zwyczajnym samochodem albo cudem techniki napędzanym energią słoneczną, motocyklem lub rowerem. Jakby się ktoś uparł, może iść nawet pieszo. To jest droga, a jak wszyscy wiemy, każdy swoją drogą podąża sam. Moja Route 66 była osobistym przeżyciem, a to, co widziałem, moim wyborem. Mógłbym spędzić wiele dni w mijanych miastach, mógłbym zwiedzić więcej parków narodowych lub wyłącznie jechać, robiąc przerwy jedynie na sen, bo taką miałbym fantazję.
To, co widziałem, i to, czego nie widziałem, to mój wybór i o tym jest ta książka, o mojej Route 66.