Читать книгу Droga 66 - Artur Owczarski - Страница 9

SZCZYPTA HISTORII

Оглавление

Z dużą dozą prawdopodobieństwa można powiedzieć, że Route 66 to najbardziej znana droga świata. Kto nie słyszał o słynnym szlaku z Chicago do Los Angeles, nazywanym przez Amerykanów Mother Road – drogą matką? Zbudowano ją po to, by mieszkańcy USA mieli wygodne połączenie drogowe z zachodnim wybrzeżem. Nie było w tym nic romantycznego. W latach trzydziestych XX wieku, podczas wielkiego kryzysu i później, miliony ludzi wyruszały na zachód w poszukiwaniu lepszego życia: miejsca i nowych możliwości. Droga oznaczała rozwój gospodarczy, zarówno w skali makro – kraju, jak i w skali mikro – była szansą dla lokalnych społeczności mieszkających na jej trasie. Zanim jednak powstała słynna trasa 66, setki tysięcy ludzi przemierzały drogę na zachód prymitywnymi szlakami wyznaczonymi przez podróżników, handlarzy futer, wojsko i pionierów.

Podbój zachodniej części amerykańskiego kontynentu rozpoczął się mniej więcej na początku XIX wieku, czyli ponad sto lat przed powstaniem Route 66. W tym czasie stany leżące na wschodzie prężnie się rozwijały. Wiele obszarów od wybrzeża Atlantyku do brzegów Missisipi już wtedy odkryto i – można powiedzieć – oswojono. Natomiast tereny położone na zachodzie wciąż były nieznane. Ludzie zamieszkujący wschodnie wybrzeże nadal mieli małe wyobrażenie o tym, co znajduje się za brzegami wielkiej rzeki. Do masowej świadomości docierały szczątkowe informacje o bezkresnych preriach, pustyniach i Indianach żyjących na południowym zachodzie. W tamtych czasach na zachód podróżowali głównie odkrywcy. Najsłynniejszą wyprawą była podróż Lewisa i Clarka z lat 1804–1806. Ci dwaj panowie wyruszyli z St. Louis, miasta położonego w środkowej części współczesnych Stanów Zjednoczonych, i dotarli aż do wybrzeża Pacyfiku. Udowodnili, że jest możliwe przebycie trasy na drugą stronę kontynentu. Przez lata szlaki na zachód wytyczali kolejni wielcy podróżnicy i odkrywcy, tacy jak np. John C. Fremont, który czterdzieści lat później, w latach 1842–1847, odbył aż trzy wyprawy na zachód. Z wykonanych przez niego map pionierzy korzystali później jeszcze przez dziesięciolecia.


Dlaczego ludzie podróżowali na zachód? Dlaczego wyruszali w tak niebezpieczną drogę do San Francisco, Los Angeles lub San Diego? Odpowiedź jest prosta: po zachodniej stronie kontynentu znajdowała się Kalifornia, prężnie rozwijający się stan, który kusił wizją lepszego życia. Oferował nie tylko miejsca pracy, lecz także sprzyjające warunki klimatyczne. A w wyobraźni wielu – również złoto, odkąd w 1848 roku w okolicach San Francisco wybuchła gorączka złota. Dzięki budowie kolei poprawiło się bezpieczeństwo podróży. Pionierzy kuszeni przez rząd darmową ziemią wyruszali także na południe, do takich stanów jak Teksas, gdzie były idealne warunki do hodowli wielkich stad bydła. Symbolem Dzikiego Zachodu, utrwalonym później przez westerny, stali się kowboje i farmerzy, którzy siejąc trawę dla zwierząt i uprawiając zboże, na zawsze zmieniali prerię. Ładowane na pociągi liczne stada bydła ruszały z południowo-zachodnich stanów koleją do Chicago, gdzie od 1865 roku istniała jedna z największych ubojni w historii USA – Union Stock Yard. Początkowo należała do kilku firm kolejowych i pokrywała 80 procent zapotrzebowania amerykańskiego rynku na mięso. Była tak efektywnym i nowoczesnym zakładem, że jej zautomatyzowany, masowy system produkcji wpływał nie tylko na upowszechnienie mięsa na stołach Amerykanów, lecz także na rozwój innych biznesów, w tym motoryzacyjnego. Na początku XX wieku Henry Ford, zainspirowany rozwiązaniami w Union Stock Yard, wprowadził pierwszą na świecie profesjonalną linię produkcji samochodów.


Zanim jednak ukończono transkontynentalną linię kolejową, ludzie podróżowali pieszo lub wozami zaprzęgniętymi w muły lub osły (były wytrzymalsze niż konie). Ze względów bezpieczeństwa organizowali się w duże grupy kilkudziesięciu wozów prowadzone przez przewodników. Potrzebowali do tego szlaków, którymi mogli się przedostawać na zachód kontynentu. Przez większość XIX wieku trasy te były bardzo prymitywne i często wiodły po ścieżkach wytyczonych przez Indian. Najdłuższym, wysuniętym najbardziej na północ był wychodzący z Missouri szlak Oregon (liczył około 3200 kilometrów), biegnący przez stany Missouri, Kansas, Nebraska, Wyoming, Idaho i Oregon, czyli przez środkową część dzisiejszego USA. Jeśli wziąć pod uwagę, że pionierzy przemieszczali się z prędkością 20–25 kilometrów dziennie, pokonanie go zajmowało ponad pół roku.

Kolejną uczęszczaną trasą był tzw. szlak mormoński, liczący około 2000 kilometrów. Nazwa wzięła się stąd, że w latach 1846–1847 podróżowali nią mormoni. Przechodziła przez dzisiejsze stany Illinois, Iowa, Nebraska, Wyoming i Utah. Oprócz mormońskiego istniał też szlak kalifornijski, ale był bardziej określeniem biegnącej na zachód trasy rozpoczynającej się i kończącej w kilku miejscach. Na wschodzie pionierzy wyruszali głównie z miasta Omaha w Iowa lub Independence w Missouri, aby przez dzisiejszą Nebraskę dotrzeć do stanu Wyoming. Tam trasa rozdzielała się na kilka dróg i dalej prowadziła przez Idaho lub Utah, a w końcu ponownie łączyła się na terytorium Nevady, biegnąc dalej do Kalifornii.

Szacuje się, że w latach 1843–1869 około pół miliona ludzi zmierzało tymi drogami na zachód. Niezależnie od trasy podróż nimi była uciążliwa, powolna i trudna. Pionierzy narażeni byli na choroby, ataki dzikich zwierząt, trudne warunki atmosferyczne, przeróżne wypadki. Podczas próby przejechania amerykańskiego kontynentu ze wschodu na zachód życie straciło około 50 tysięcy ludzi (jedna dziesiąta podróżujących)1. Większość zmarła wskutek chorób, głównie ospy, dyzenterii i cholery. Ludzie ginęli także rozjechani przez wozy, zamarzali, głodowali lub byli tratowani przez bizony. Indian – których najbardziej się obawiano – spotykano relatywnie rzadko.

W XIX wieku granice osiedlania się przybyszów z Europy systematycznie przesuwały się na zachód; najpóźniej zasiedlono tereny Teksasu, Nowego Meksyku i Arizony. Obszary położone na wschodzie, do granic Oklahomy, porastały bujne lasy. Zwierząt łownych i wody było pod dostatkiem. Ludzie potrafili sobie radzić w najtrudniejszych warunkach. Po wyrąbaniu kawałka lasu wznosili domy, budowali studnie i uprawiali pola. Na terytorium dzisiejszego Teksasu zaczynała się natomiast bezkresna preria. Aż po horyzont rozciągał się ocean trawy, a za nim niezmierzona pustynia. Pionierzy stojący na skraju lasu mieli przed sobą przestrzeń trudną do ogarnięcia umysłem, bez łatwego dostępu do wody, bez drewna niezbędnego do budowy domów, a do tego pełną nieprzyjaznych Indian.


W latach 40. i 50. XX wieku powstało w USA tysiące kin przeznaczonych dla zmotoryzowanych

W XIX stuleciu w największą siłę urosło plemię Komanczów. Comancheria – bo tak nazywano obszar znajdujący się pod kontrolą plemienia – zajmowała teren o powierzchni ponad 380 tysięcy kilometrów kwadratowych, czyli więcej niż dzisiejsza Polska. Nie było to państwo w tradycyjnym rozumieniu, tylko teren, nad którym Indianie sprawowali kontrolę. Nie mieli scentralizowanych struktur państwowych ani przywódców, z którymi można byłoby negocjować. Po prerii krążyły mniejsze lub większe grupy plemienne. Nikt nie wiedział, ilu ich jest, a że stale zmieniali miejsca obozowisk, trudno było także określić, gdzie przebywają. Zapewnienie bezpieczeństwa podróżnym i osadnikom przysparzało niemało trudności. Zdarzały się napaści, w których Indianie wykazywali się wprost niewyobrażalnym okrucieństwem, skalpując i kastrując swe ofiary. To budziło powszechny i zrozumiały strach. „Rozwiązanie problemu Indian” – jak nazywał to ówczesny rząd – nastąpiło dopiero po wojnie secesyjnej (1861–1865), kiedy na wielkich równinach rozpoczęły się regularne wyprawy wojska. Z plemionami albo walczono, albo próbowano się z nimi układać. Olbrzymie pustynne tereny południowych równin były jednak trudne do kontrolowania. Wskutek słabego nadzoru państwa panowało tam bezprawie. Stąd nazwa: Dziki Zachód. Brakowało infrastruktury, dróg i ludzi , którzy zajęliby się administrowaniem tym obszarem. Funkcje szeryfów sprawowali często byli rewolwerowcy, którzy budzili strach i potrafili skutecznie zapobiegać przestępczości.

Nim Indianie przestali być zagrożeniem, minęło wiele lat i zginęło wielu ludzi. Z czasem większość terytorium zaczęły kontrolować instytucje państwowe. Do wzrostu bezpieczeństwa po wojnie secesyjnej paradoksalnie przyczyniło się nie tylko wojsko, ale przede wszystkim masowy odstrzał bizonów. Pod koniec XIX wieku po prerii wędrowały jeszcze wielomilionowe stada tych zwierząt, sięgające nawet 80 kilometrów długości i liczące do 4 milionów sztuk. Aż trudno wyobrazić sobie tak wielkie stada. Rzeź odbywała się na taką skalę, że tylko w Kansas w latach 1868–1881 sprzedano kości bizonów na produkcję nawozów aż z 31 milionów sztuk ubitych zwierząt2. Indianie stracili główne źródło pożywienia. Do mniej więcej 1880 roku większość indiańskich plemion zostało zamkniętych w rezerwatach, które zazwyczaj znajdowały się na terenach nieatrakcyjnych dla europejskich osadników. Zaczęły się głód i przywleczone przez białych choroby, które zdziesiątkowały plemiona. I tak dopełniła się tragedia Indian. Świat szedł do przodu, po trupach wprawdzie, ale szedł.

Powstanie szlaków prowadzących bardziej na południe rozpoczęło się w 1821 roku od wytyczenia przez Williama Becknella trasy do Santa Fe, które było wówczas najdalej na północ wysuniętym miastem Meksyku. Pierwotnie szlak pełnił funkcję drogi między sąsiadującymi państwami. Od Santa Fe, dalej na zachód, aż do Kalifornii, przez Colorado, Utah lub częściowo najbardziej wysuniętą na północ częścią Arizony, prowadził tzw. stary szlak hiszpański – Old Spanish Trial.


W tym budynku Abraham Lincoln prowadził kancelarię prawną, Springfield, Illinois

Jak wspomniałem, w połowie XIX wieku w Kalifornii wybuchła gorączka złota. W latach 1848–1855 do Kalifornii przyjechało około 300 tysięcy osób ogarniętych szałem szybkiego wzbogacenia się. Mniej więcej połowa z nich wybrała drogę morską. Pozostali przemieszczali się tzw. szlakiem południowym. W ciągu zaledwie kilku lat przemierzyło go około 150 tysięcy ludzi. Od Santa Fe podróżowali na dalekie południe i dalej – wzdłuż dzisiejszej granicy USA z Meksykiem – aż do Los Angeles i San Diego. Ze względu na lżejsze zimy i brak przepraw przez wysokie góry szlak południowy był przejezdny cały rok. Największe wyzwanie stanowiły brak wody i opału. Dochodzące nawet do 30 stopni Celsjusza różnice temperatur między dniem a nocą groziły chorobami i wyziębieniem. Ciekawostką jest, że do opału najczęściej używano odchodów bizonów.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Droga 66

Подняться наверх