Читать книгу Dziewczyna na miesiąc. Październik- Lisopad-Grudzień - Audrey Carlan - Страница 5
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ОглавлениеCisza. To właśnie ona mnie przywitała, gdy weszłam do domu Wesa w Malibu. Do mojego domu. Nie wiem, czego się spodziewałam. Może miałam nadzieję, że wszechświat nagle się nade mną zlituje i ześle mi niebo na ziemi w postaci mojego mężczyzny, bezpiecznego na amerykańskiej ziemi, w naszym domu. Bo właśnie tym było to miejsce: naszym domem. Wes upierał się, żebym zmieniła sposób myślenia o czymś, co Gin nazywała rezydencją w Malibu. Powiedział, że ewentualnie możemy razem poszukać czegoś nowego. Nie chciałam tego. Szczerze mówiąc, wolałam zanurzyć się we wszystkim, co było Wesem. W całości. Wyjątkowości. W tym, czego nie widzieli inni. W tej cudowności.
Wes ciężko pracował na to, co osiągnął w tak młodym wieku. Nie chwalił się tym, nie był chciwy. Świadczyły o tym prostota i zwyczajny wystrój domu. Szłam przez ciemne puste pokoje, przypominałam sobie wszystkie jego rzeczy, ale czułam się tutaj inaczej. Coś się zmieniło. Zaczęłam się rozglądać i zauważyłam niewielkie różnice w porównaniu z tym, co widziałam dwa miesiące temu.
Na półce nad kamiennym kominkiem stała niewielka rzeźba przedstawiająca baletnicę z długimi rozpostartymi nogami. Dłonie baletnicy przytrzymywały jedną kostkę nad głową, łapała równowagę na palcach drugiej nogi. Figurka należała do mojej matki, która często stawała na palcach, odchylała się do tyłu i pokazywała mi, w jaki sposób balerina przybierała tę pozycję. Moja matka była tancerką w Vegas, wcześniej jednak specjalizowała się w tańcu klasycznym i współczesnym. Uwielbiałam patrzeć, jak się porusza. Gdy sprzątała w domu, kręciła się w rytm każdej dobiegającej ją muzyki. Czarne włosy mamy opadały jej do pasa i otaczały jej ciało niczym ciemna peleryna. Kiedy miałam pięć lat, uważałam matkę za najpiękniejszą kobietę na świecie, kochałam ją jak nikogo. Ta miłość gdzieś się zapodziała, ale posążek pozostał. Zajmował poczesne miejsce na kominku i chociaż pragnęłam zrzucić go na podłogę, żeby się roztrzaskał, pozostawiłam go w nienaruszonym stanie. Jeśli nie będę chciała zostawić sobie posążka, to oddam go na aukcję charytatywną. Niekiedy nawet najpiękniejsze wspomnienia potrafią sprawić niewypowiedziany ból.
Odwróciłam się i przyjrzałam salonowi. Na brzegu stołu zobaczyłam znajomą oprawioną fotografię. Maddy. Zdjęcie zrobiono jej na dzień przed rozpoczęciem studiów. Chodziłam za nią po budynku niczym zagubiony szczeniak. Ona natomiast trzymała mnie za rękę i kołysała nią. Szłyśmy od sali do sali, pokazywała mi, gdzie będzie miała jakie zajęcia i opisywała program nauczania. Była pełna entuzjazmu. Rozkoszowałam się nim, wiedząc, że w tej właśnie chwili moja dziewczynka, moja młodsza siostra, osiągnie coś niesamowitego. Już to zrobiła. Byłam z niej niewiarygodnie dumna. Nic nie mogło jej powstrzymać.
Poszłam do kuchni i znalazłam kilka zdjęć przypiętych magnesami do lodówki. Wśród nich znajdowały się fotografie, które odczepiłam z lodówki w moim malutkim mieszkaniu. Maddy, Ginelle, tata. Były tam też nowe zdjęcia, których nie wywoływałam. Wes i ja. Jedno zrobione podczas kolacji, drugie to selfie w łóżku, przedstawiające tylko nasze twarze. Musiał je powiesić. To był początek wszystkiego. Przejechałam palcami po uśmiechu Wesa. Mój mężczyzna był taki pewny siebie i seksowny, mocno mnie do siebie przytulał. Poczułam ucisk w klatce piersiowej, zaczęłam ją masować, żeby się go pozbyć. Już niedługo. Wkrótce Wes wróci do domu. Musiałam w to uwierzyć. Poddaj się tej wyprawie. Teraz musiałam bardziej niż kiedykolwiek uwierzyć w słowa, które wytatuowałam sobie na stopie.
Przeszłam do naszej sypialni i nagle stanęłam jak wryta, wytrzeszczając oczy.
– O w mordę i nożem. – Patrzyłam z zachwytem na obraz. Przedstawiający mnie.
Było to moje ostatnie ujęcie, namalowane przez Aleca w lutym. Stałam w Space Needle, przede mną rozpościerał się widok na Seattle. Moje długie kręcone włosy rozwiewał wiatr. Tego dnia czułam się wyzwolona. Wolna od ciężaru, jakim nieumyślnie obciążył mnie ojciec, i od konieczności stania się tym, czego pragnął klient – wszystko to minęło, ogarnął mnie spokój. W owej chwili byłam po prostu Mią, dziewczyną, która po raz pierwszy w życiu podziwiała prawdziwe piękno krajobrazu.
Nie mogłam w to uwierzyć. Weston kupił najdroższe zdjęcie zrobione mi przez Aleca. Podczas naszej szczerej rozmowy opowiedziałam mu o Alecu, no dobrze, może bez szczegółów, miał jednak ogólny zarys sytuacji. Skupiłam się na sztuce, na tym, jak każdy obraz i fotografia mnie zmieniły, pozwoliły mi dostrzec życie, miłość i samą siebie. Gdy opowiadałam mu, ile zawdzięczam Alecowi, leżeliśmy nadzy w łóżku wtuleni w siebie. Mówiłam, że Alec dał mi mnóstwo i jeszcze za to zapłacił.
Wyjęłam telefon, przeszukałam kontakty i wcisnęłam „zadzwoń”.
– Ma jolie, czemu zawdzięczam ogromną przyjemność usłyszenia twojego głosu? – powiedział do słuchawki Alec uwodzicielskim gładkim tonem, który przypomniał mi o lepszych, szczęśliwszych czasach, spędzonych pod jego szczupłym ciałem.
Odwróciłam się i wdrapałam na łóżko. Usiadłam ze skrzyżowanymi nogami i zaczęłam gapić się na obraz.
– Nie wierzę… – Zamiast dokończyć zdanie, wyciągnęłam przed siebie telefon i zrobiłam zdjęcie. Wysłałam je Alecowi i ponownie przyłożyłam komórkę do ucha. Usłyszałam piknięcie – dostał wiadomość.
– Mio, parle moi, czy wszystko w porządku? – spytał zaniepokojony.
Mój głos drżał, bo cały czas przyglądałam się pięknemu zdjęciu wiszącemu nad łóżkiem Wesa. Nad łóżkiem moim i Wesa.
– Sprawdź wiadomość.
– Chérie, gardzę taką formą komunikacji.
– Po prostu to zrób. – Jęknęłam, żeby mnie posłuchał.
Usłyszałam kilka kliknięć.
– Ach, mais oui, czyli widzisz siebie, non?
Bywają w życiu takie chwile, gdy ma się ochotę udusić osobę, z którą się rozmawia. To była właśnie jedna z tych sytuacji.
– Alec, nie o to chodzi. Dlaczego widzę siebie w sypialni mojego chłopaka?
Sapnął.
– Ma jolie, masz copain? Chłopaka? – Powiedział to z takim akcentem, że niemal zapomniałam o złości. – Czyli się wobec kogoś zobowiązałaś. Felicitations! – pogratulował mi, nie wyjaśniając jednak, jakim cudem jego obraz znalazł się w sypialni Wesa.
– Alec, skarbie, skup się – jęknęłam.
– Och, chérie, przecież zawsze się na tobie skupiam. – Zamruczał. – Zwłaszcza gdy jesteś naga. Doskonale pamiętam, jak to jest mieć cię w ramionach. Ty też to pamiętasz, oui?
– Alec, nie będziemy teraz tego wspominać. Potrzebuję odpowiedzi. Od ciebie. Jakim cudem twój obraz znalazł się w mojej sypialni?
– Zawsze żądna informacji. – Zaśmiał się i westchnął. – A może miała to być niespodzianka, compte tenu de votre amant.
W ciągu ostatnich kilku miesięcy nie uczyłam się francuskiego ani nie rozmawiałam z Alekiem przez telefon, zrozumiałam jednak, że to miała być niespodzianka od mojego kochanka.
– Wes to kupił?
– Nie do końca.
Zesztywniałam i zacisnęłam zęby tak mocno, że mogłabym między nimi rozgniatać kamienie.
– Alec, to nie czas na fałszywą skromność. Wyrzuć to wreszcie z siebie.
Wydał z siebie bliżej nieokreślony dźwięk.
– Nigdy niczego z siebie nie wyrzucam.
Przewróciłam oczami i opadłam na łóżko.
– Alec... – ostrzegłam.
– Twój kochanek nie zapłacił za ten obraz – rzekł wreszcie.
– To skąd się tutaj wziął?
Wydobywanie informacji z mojego Francuzika, gdy ewidentnie nie miał ochoty mówić, było trudniejsze, niż wyciskanie orgazmu z faceta po kilku rundach ostrego seksu. Czyli niemal niemożliwe.
Wreszcie westchnął.
– Ma jolie, będę z tobą szczery, dobrze?
Nie musiałam odpowiadać, bo doskonale wiedział, czego chcę, mimo wszystko wydusiłam:
– Oui. Merci.
– Twój kochanek zadzwonił do mojego agenta. Chciał kupić „Żegnaj, kochanie”. Ale nie zgodziłem się na sprzedaż.
Zaskoczyło mnie to. Artysta, który tworzy sztukę na sprzedaż, nie chce sprzedać swojego dzieła?
– Dlaczego? Przecież to nie ma sensu.
Zaczął niezobowiązująco sobie nucić.
– Bo tak. Kocham cię i chcę, żeby twoja uroda była doceniana przez właściwych ludzi. Co do każdego obrazu mam konkretne zasady. Dwóch w ogóle nie zamierzałem sprzedawać.
– Których dwóch?
Zniżył głos i zaczął mówić z seksownym pomrukiem, znanym mi aż za dobrze.
– Lubię patrzeć na naszą uchwyconą miłość. Obraz „Nasza miłość” powiesiłem w gabinecie w swojej willi we Francji. Je ne pouvais pas m’en séparer – dodał. Zaczęłam wytężać umysł, żeby ułożyć z tych słów coś, co ma sens. Chyba wyznał, że nie potrafił rozstać się z tym obrazem. Roześmiałam się.
– Alec, przecież to głupie. Głównym celem wystawy było dzielenie się sztuką.
– Tak, ale chcę, żeby ten obraz był oglądany przez odpowiednie oczy. Sprzedałem pozostałe. Z każdym klientem rozmawiałem osobiście, każdego z nich prześwietliłem.
Pokręciłam głową i oblizałam suche usta. Szalały we mnie emocje: jednocześnie podziwiałam dzieło sztuki, rozmawiałam z Alekiem i tęskniłam za Wesem. Miałam wrażenie, że właśnie przeżywam tornado. Próbowałam zebrać myśli i uczucia, ale nic do siebie nie pasowało.
– A ten obraz? Jak on się tu znalazł?
– Rozmawiałem z twoim Westonem. Powiedział mi, kim jest, wyjaśnił, że wie, na czym polegał nasz związek. Spodziewałem się rzeźni.
– Rzeźni? – Spodziewał się rzeźni? Czego?
– Merde. Non. Jak wy to nazywacie… Wy-mieszanie?
Wreszcie parsknęłam śmiechem.
– Chodzi ci o zamieszanie? – Zaczęłam się śmiać.
– Oui. Zamieszanie. Ale on zachował się jak prawdziwy dżentelmen. Powiedział, że widział te obrazy na internetowej wystawie i chce je kupić.
– Kupić. Wszystkie?
– Oui – odparł Alec, jakby wcale go to nie dziwiło. A dla mnie to było niezwykłe, że mój wyluzowany surfer chciał wydać miliony dolarów na obrazy przedstawiające… mnie. Po jego powrocie będziemy musieli przedyskutować kwestię bezsensownego wydawania ciężko zarobionych pieniędzy. Boże, mam nadzieję, że on wróci.
Wstałam i szybko przeszłam przez dom, zaglądając do każdego pokoju. Nie zauważyłam kolejnych obrazów Aleca.
– No cóż.
– Nie zgodziłem się. Powiedziałem, że może kupić tylko jeden i że jeśli wybierze właściwy, to mu go sprzedam.
Jezu. Alec był jednak porządnie szurnięty. Miał bardzo złożoną osobowość, był dziwny, kochany, wylewny, wymagający, rewelacyjny w łóżku, ale porządnie szurnięty. Ale chyba tacy właśnie są wszyscy artyści, prawda? Nie można okiełznać ich natury ani nawet jej nazwać, bo większość z nas była zupełnie inna.
– No i?
– Dokonał właściwego wyboru. Wybrał ciebie.
Wypowiedział to w taki sposób, że poczułam ciarki na plecach. Potarłam ramiona i objęłam się w pasie – wiedziałam, że w tej chwili nikt inny tego nie zrobi.
– Alec, przecież ja jestem na każdym z tych obrazów.
– Non. Pozostałe przedstawiają konkretne chwile z twojego życia, doświadczenia i kilka odegranych przez ciebie scen, bo chcieliśmy stworzyć sztukę. A ten jeden obraz przedstawia to, kim dzisiaj jesteś. I on chciał kupić właśnie ten. Więc mu na to pozwoliłem. Dałem mu ciebie.
Te słowa zabrzmiały dziwnie w jego ustach.
– Co to oznacza?
– Potraktuj to jako prezent dla ciebie i dla niego. Dla twojej miłości.
– Dałeś mojemu chłopakowi obraz warty ćwierć miliona dolarów?
– Właściwie to pół miliona.
– Kurwa!
– Mio, je t’aime. I tak miałem zamiar oddać ci połowę pieniędzy zarobionych na tych obrazach. A dzięki temu masz cudowną pamiątkę, która będzie codziennie przypominać ci o tym, kim jesteś. To cudowne, że wisi nad łóżkiem, które dzielicie. Nie mógł trafić w lepsze miejsce.
Pociągnęłam nosem i poczułam, jak łzy napływają mi do oczu.
– Ja ciebie też kocham, wiesz? Na swój sposób. – Mówiłam serio.
Zaśmiał się.
– Oui. Wiem o tym, ma jolie. – I zakończył naszą rozmowę tytułem jednego z obrazów. – Żegnaj, kochanie.
Miałam nadzieję, że nie był to ostatni raz, gdy rozmawiałam z moim sprośnym Francuzikiem. Nawet jeśli rzeczywiście dawał swoje błogosławieństwo mnie i Wesowi, nadal chciałam, żeby był obecny w moim życiu. Zawsze będzie częścią mojej podróży i będę kochać go aż do śmierci. Bardziej kochałam tylko Wesa. I bardzo chciałam, żeby wrócił do domu.
* * *
Noc była chłodniejsza niż ostatnio, ale mnie i tak było zimno od wielu tygodni. Zaczęłam patrzeć w gwiazdy i zastanawiałam się, czy Wes też je widzi tam, gdzie jest. I chociaż obiecałam sobie, że poczekam, aż on się odezwie, wyjęłam telefon i wybrałam właściwy numer. Od razu włączyła się poczta głosowa. Natychmiast poczułam przerażenie. Wstrzymałam oddech, próbując nie panikować, że Wes nie odebrał telefonu. Pewnie spał. Na litość boską, przecież ten człowiek miał ranę postrzałową szyi, musiał dużo odpoczywać. Mio, wyluzuj. Wczoraj z nim rozmawiałaś.
– Cześć… eee, to ja. Po prostu chciałam usłyszeć dzisiaj twój głos. Jestem w domu. W… eee… Malibu. – Spojrzałam na czarne fale oceanu. Po chwili zaczęłam mówić drżącym głosem: – W domu panuje straszliwa cisza. Nie wiem, gdzie jest Judi. – Fale uderzały o brzeg, wiatr targał moje włosy, zrobiło mi się jeszcze zimniej. – To cudowne, że rozpakowałeś moje rzeczy. A może zrobiła to Judi, chociaż mam nadzieję, że to byłeś ty, że w ten sposób chciałeś połączyć moje życie z twoim. – Zaczęłam bawić się nitkami wiszącymi przy dżinsach. – Wes, Boże, jak ja za tobą tęsknię. Nie chcę spać sama w naszym łóżku.
Bardzo starałam się powstrzymać od płaczu, ale zdradzieckie łzy same popłynęły mi z oczu. Nie wiedziałam, co jeszcze mogłabym mu powiedzieć, jak wyrazić to, jak bardzo go potrzebuję. Pragnę. Nie potrafiłam już bez niego żyć.
– Pamiętaj o mnie – szepnęłam i się rozłączyłam. Te dwa słowa miały dla nas ogromne znaczenie, większe niż jakiekolwiek inne słowa. Jeszcze raz spojrzałam w niebo, a potem się odwróciłam i poszłam do swojej starej sypialni. Skoro nie mogłam mieć Wesa w rzeczywistości, to nie miałam zamiaru spać w łóżku, które dzieliliśmy.
* * *
Nieważka. Tak właśnie się czułam. Ogarnęło mnie oszołomienie, gdy objęły mnie silne ramiona. Wtuliłam się w to ciepło, schowałam w nim nos, zaczęłam wdychać znajomy męski zapach. Tych kilka nocy, które udało mi się przespać, zawsze było wypełnionych nim. Zamiast z tym teraz walczyć, miałam zamiar się temu poddać. Pozwolić, by ogarnęła mnie radość, tak jakby Wes naprawdę tutaj był i o mnie dbał. To uczucie wypełniło całe moje ciało i serce. Wyobraziłam sobie, jak Wes kładzie mnie do łóżka. Do naszego łóżka. Poduszka pachniała nim, oceanem, piaskiem i tym czymś, czym pachniał tylko Wes. Zapach przetrwał. Wtuliłam twarz w miękką bawełnę.
– Tęsknię za tobą. – Głos mi się załamał, po policzku popłynęła łza.
Poczułam na policzkach delikatny dotyk i oddech.
– Jestem tutaj. Z tobą – szepnął mi do ucha.
Sny potrafiły być jednocześnie okrutne i wspaniałe. Dawały mi wszystko, czego pragnęłam, by zniknąć o świcie. Otworzyłam oczy i dostrzegłam postać. Jego postać.
– Nie zostawiaj mnie. Zostań. – Zamrugałam gwałtownie, nie chcąc zamykać oczu. Okno było otwarte, od oceanu wiał chłodny wiatr. Wtuliłam się w grubą kołdrę, podciągnęłam ją aż pod brodę. Otaczało mnie już tylko ciepło. Jakaś ręka objęła mnie w pasie, w myślach zaczęłam wychwalać swój sen. Czułam bliskość Wesa, przytulał mnie, oddychał prosto w moją szyję.
Przycisnął się do mnie od tyłu, wtuliłam się w niego plecami, nie zastanawiając się nad tym, że nie ma go ze mną. Udawałam, że jest – miałam nadzieję, że uda mi się zasnąć chociaż tej jednej nocy. To wszystko było takie rzeczywiste: sposób, w jaki mnie przytulał, dotykał nosem moich włosów, szyi, ramienia. Złapałam obejmującą mnie rękę i przesunęłam ją między swoje piersi, zaczęłam całować palce, wdychając jego zapach najgłębiej, jak tylko mogłam. Tak głęboko, by poczuć go jeszcze jutro rano, gdy się obudzę. Westchnął ciężko, poruszając włosami przy moim uchu. Spod mocno zaciśniętych powiek popłynęły łzy, nie chciałam, żeby ta iluzja zniknęła. Aż wreszcie pod wpływem ciepła, które grzało mnie od tyłu, pod wpływem wszechogarniającego poczucia spokoju i bezpieczeństwa, zniknęły moje zmartwienia i cierpienie.
Przez sen usłyszałam jeszcze jego głos:
– Śpij, kochanie. Będę tutaj. Już nigdy cię nie zostawię.
– To dobrze – wymamrotałam i jeszcze mocniej wtuliłam się w mojego Wesa ze Snu. Poczułam już piasek pod powiekami. Ramiona Wesa mocno mnie objęły, zaczęłam coś przeczuwać. Każda część ciała Wesa ze Snu dotykała mnie dokładnie tak, jak robiłby to, gdyby był przy mnie. Westchnęłam i zanurzyłam się w tym.
– Pamiętałem o tobie, Mio. – Usłyszałam z oddali jego głos. – Każdego dnia byłaś tutaj ze mną. Żyłem tymi wspomnieniami.