Читать книгу Trylogia namiętności - Audrey Carlan - Страница 5
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ОглавлениеNie ma jej, a jednak nadal czuję jej obecność. Moja dusza boleśnie pragnie połączyć się z jej duszą. Gdyby Gillian nie żyła, wiedziałbym o tym, bo i ja przestałbym istnieć. Nie można żyć jedynie z połową duszy. Jestem bardzo zmęczony, ale nie mogę spać, nie teraz, kiedy ona wciąż jest gdzieś tam. Minęły trzy dni i mamy bardzo niewiele tropów. Austin nadal jest nieprzytomny. Ledwie przeżył śmiertelną dawkę etorfiny wstrzykniętej w szyję, ale się nie obudził. Każdy mijający dzień to jeszcze jeden, podczas którego moja ukochana pozostaje w rękach szaleńca.
Nalegałem, aby cały kompleks hotelowy został objęty blokadą. Ze względu na te niedogodności wszystkim gościom zaoferowaliśmy bezpłatny nocleg i każdy z nich został przesłuchany. Jedna z par podsunęła nam najlepszy trop. W czasie kiedy Gillian została uprowadzona, spacerowali ścieżką na tyłach pokoju panny młodej. Powiedzieli, że widzieli mężczyznę w ubraniu służbowym, który pchał wózek do pralni. Personel hotelu potwierdził, że pracownicy pralni są bardziej dyskretni i nie mają szarych uniformów. Ubierają się w czerń i biel typową dla służb sprzątających. Ponadto personel wiedział, że w tym czasie nie może przebywać w pobliżu miejsca, w którym miał się odbyć ślub, o ile nie zażąda tego moja asystentka Dana.
Tych dwoje zapamiętało tylko, że ten osobnik był potężnie zbudowanym białym mężczyzną. To oznaczało, że miał nadwagę albo dużo trenował. Nie potrafili sobie przypomnieć żadnej charakterystycznej cechy poza tym, że był bardzo wysoki, musiał mieć około metra dziewięćdziesięciu. Niestety to ani trochę nie zawężyło pola poszukiwań. Pozostaniemy w ślepym zaułku, dopóki Austin się nie obudzi. Jako jedyny spotkał się z porywaczem twarzą w twarz, a teraz leży nieprzytomny w szpitalu w Cancún, meksykańskim mieście, w którym miałem poślubić kobietę swojego życia. A także miejscu, gdzie moja matka wydała ostatnie tchnienie.
Głęboki ból przeszywa mnie i skręca mi wnętrzności. Kolejny raz przełykam ślinę i konwulsyjnie chwytam się za brzuch. Nie mogę stracić panowania nad sobą. Muszę być silny, to jedyne, co mogę dać Gillian. Tymczasem nie mogę nic jeść. Ratuje mnie jedynie kawa. Odruchowo zaciskam dłonie w pięści, niewidzącym wzrokiem wpatrując się w bezwładne ciało Austina leżące na szpitalnym łóżku, i zamykam oczy. Znów do mnie wraca.
Rude włosy spływają na porcelanowo białą skórę. Dolną połowę ciała ma owiniętą ręcznikiem i zanurza czubek stopy w parującej wodzie. Pieszczę wzrokiem jej krągłe ramię, lekki łuk grzbietu opadający ku zagłębieniu w talii. Światło pada na drobne zagłębienia w dolnej części pleców i ślina napływa mi do ust, kiedy niczego więcej nie pragnę, jak przywrzeć wargami do tych delikatnych miejsc, może nawet je przygryźć, aż zacznie mruczeć.
Jedną ręką odrzuca ogniste loki na ramię, odsłaniając przede mną całe nagie plecy. Ten widok przywołuje mnie jak sygnał naprowadzający. Światło lśni wokół niej, kiedy lekko obraca głowę. Widzę teraz jej łabędzią szyję, tyle że coś jest nie tak, ale zrzuca ręcznik i przesuwam wzrok niżej. Jej pupa jest cudowna. Moja ukochana odwraca się i widzę z boku jej twarz, ale oczy ma ciemne, puste, udręczone. Pozbawione oszałamiającej zieleni najdoskonalszego szmaragdu.
Gwałtownie chwytam powietrze i nie mogę się poruszyć, by do niej podejść, ale przyglądam się, jak coś czerwonego spływa po jej gładkich plecach niczym farba po płótnie. Odchyla głowę w tył i widzę, że wzdłuż jej szyi rozciąga się zdeformowana, ziejąca czarna dziura. Kiedy całkiem odwraca głowę, całą twarz ma poznaczoną wielkimi purpurowymi sińcami, opuchniętą i pokrytą rdzawymi plamami zaschniętej krwi.
– Nie! Gillian! – krzyczę, ale z moich ust nie wydobywa się żaden głos.
Zamyka oczy i kiedy w pełni się do mnie odwraca, jej ciało ukazuje się w całej postaci. Na piersiach, żebrach i brzuchu są ciemne, czarno-niebieskie sińce, a z szerokiego przepastnego otworu w gardle krew spływa po mostku na klatkę piersiową.
Krzyczę z całych sił i walczę z paraliżem własnego ciała, rozpaczliwie próbując do niej dotrzeć, ale nie mogę się poruszyć.
Wyłącznie czystą siłą woli wysyłam Gillian swoją miłość. Przekazuję jej swój żal, smutek, ból, że nie jestem z nią. Muszę być z nią.
Otwieram oczy i wreszcie się do mnie odzywa.
– Obudź się, Chase.
Ciało mojej ukochanej migocze i znika, gdy jakieś białe światło razi mnie w oczy i czuję na piersi czyjąś dłoń.
– Chase! – Dana mną potrząsa, a ja ją odpycham, podrywając się z krzesła i cofając gwałtownie, aż uderzam plecami o ścianę, wciąż uwięziony w dręczącym, chorym i pokręconym śnie. Wpatrują się we mnie trzy pary oczu. Dany, Jacka i Austina.
– Już dobrze, coś ci się śniło – szepce Dana, a oczy ma pełne łez.
Wstrzymuję oddech i chwytam Austina za ramię.
– Możesz mówić? – pytam, przełykając gulę tkwiącą mi w gardle.
Austin mruga i zwilża wyschnięte wargi. Dana pospiesznie podaje mu kubek ze słomką. Austin chwyta słomkę i wysysa wodę do dna. Nie mogę oddychać, patrząc, jak bierze jeden, dwa, trzy łyki, zanim znów na mnie spogląda.
W oczach ma łzy.
– Zabrał ją – chrypi.
Zamykam oczy i oddycham powoli, tłumiąc w sobie pragnienie, by nim potrząsnąć, krzyczeć albo wbijać pięści we wszystko, na co natrafię w promieniu kilometra. Zamiast tego kiwam głową.
– Widziałem go już wcześniej.
Jack podchodzi do łóżka z drugiej strony.
– Gdzie?
Austin przełyka ślinę i odpowiada z bólem:
– Zdjęcia, masz je. – Wstrzymuje oddech, zaciska zęby i zamyka oczy. – Ona go zna.
Jack wyjmuje telefon i coś w nim odnajduje.
– Zdjęcia, które ci pokazywałem? – pyta. W jego głosie słychać nerwowe napięcie, ale stara się zachować spokój.
Austin kręci głową.
– W penthousie. Rzeczy, które przewoziliśmy.
Głos ma chrypliwy, a jego słowa zlewają się w drżący pomruk. Dana podaje mu wodę. Austin pije, a potem odsuwa kubek, wyraźnie sfrustrowany. Próbuje usiąść.
– Muszę tam iść. On jest na zdjęciach w jej rzeczach. Blondyn, niebieskie oczy. Wielki skurwiel. Potężny.
Popycham go obiema rękami na szpitalne łóżko, a Jack chwyta go za nadgarstek, by nie wyrwał rurek, którymi leki są mu pompowane do żył. Lekarz powiedział, że kiedy Austin odzyska przytomność, będzie musiał przez jakiś czas pozostać w szpitalu, a teraz nadal bierze antidotum pozwalające ustabilizować jego funkcje życiowe.
Rozlega się alarm, uruchomiony przez mnóstwo skomplikowanej aparatury.
– Muszę ją znaleźć! – krzyczy Austin. – To moja wina. On ją skrzywdzi! – Wzrok ma dziki, oczy kompletnie czarne, jak u człowieka, który zaraz oszaleje.
Kilku lekarzy wpada do pokoju. Jeden trzyma w ręku strzykawkę.
– Proszę wyjść! Wszyscy!
– Nie, nie! On wie, kto zabrał Gillian! Jest nam potrzebny przytomny! – Odpycham lekarzy, próbując przedostać się do Austina. Jestem przy jego łóżku, kiedy chwytają mnie czyjeś ręce. Austin trzyma mnie za ramię.
– Blizna, blizna na dłoni jak po poparzeniu – mówi zdyszany, zanim lekarz zdążył podłączyć kroplówkę.
Opadam na kolana. Wreszcie pojawiają się łzy i płyną mi po twarzy. Chwytam się za włosy.
Ktoś podnosi mnie silnymi ramionami. Zostaję wyprowadzony z pokoju i przyparty do ściany.
– Chase, weź się w garść! Teraz już mamy jego ślad! – Jack trzyma mnie w holu przy ścianie obok pokoju Austina. Wzrok ma skupiony, a usta zacięte. – Musimy działać, zadzwonić do dziewczyn. Dowiedzieć się, czy go znają.
Natychmiast ogarnia mnie spokój, jakbym wszedł do wanny z idealnie nagrzaną wodą. Wyjmuję telefon i dzwonię do Marii.
– Chase? – Kiedy odbiera, w jej głosie słyszę napięcie. Wszystkie szaleją z niepokoju, czekając na choćby strzęp informacji o Gillian.
– Maria, czy Gillian zna jakiegoś mężczyznę, który jest blondynem, ma niebieskie oczy, jest wysoki i mocno zbudowany? – Słyszę jej westchnienie i mocno przytrzymuję telefon przy uchu. – Ma bliznę na dłoni, jak po poparzeniu.
– Dios mio. To może być Danny.
Przygryzam wargę tak mocno, że czuję smak krwi, kiedy ciarki przechodzą mi po krzyżu. Ostrzeżenie, że jesteśmy blisko czegoś.
– Danny jaki?
Coś trzeszczy na linii.
– Danny Mc… eee… Mc coś. Bree, Kat? Jak Danny miał na nazwisko?
W tym samym momencie Maria mówi: „McBride”, a Jack powtarza to, podnosząc swój telefon.
– Daniel McBride, sprawdźcie to natychmiast! Jego praca, dom, siłownia, już! – warczy do aparatu. – Chcę mieć wszystko na jego temat. Chcę wiedzieć, kim są jego rodzice, koledzy z dzieciństwa, co jadł dziś rano na pieprzone śniadanie! Natychmiast! Wszyscy mają się tym zająć!
Wreszcie mogę oddychać. Mamy trop. Konkretny. Gillian jest bliżej. Musi być, bo teraz czuję jej istnienie wyraźniej niż przed chwilą.
– Daniel McBride – szepce pobladła Dana. Opiera się o ścianę, a łzy spływają jej po policzkach. – Nie. – Kręci głową. – Nie, to niemożliwe! – szepce.
– Zaraz oddzwonię – mówię do telefonu i wrzucam go do kieszeni. Podchodzę do Dany i ujmuję jej twarz w dłonie.
– Znasz go?
W oczach Dany pojawia się błysk, a rysy wykrzywia ból.
– To mój… mój chłopak.
Gillian
Trzy dni. Trzyma mnie od trzech dni w tym pomieszczeniu bez światła, ciepła i możliwości wyjścia. Ściany z pustaków nie mają okien i jest tu straszliwie zimno. Głęboki chłód podpowiada mi, że jestem pod ziemią, być może w piwnicy. Odkąd mnie porwał, raz po raz wprowadza mnie w stan półprzytomności. Jestem pewna jedynie tego, że zanim się tu ocknęłam, przez długi czas znajdowaliśmy się w samochodzie. Wczoraj wieczorem przyznał, że wróciliśmy do Stanów. Nawet się śmiał, opowiadając, że na granicy przedstawił mnie jako swoją śpiącą pannę młodą. Zrozumiałam wtedy, dlaczego był w smokingu pierwszej nocy, kiedy się obudziłam. W tamtym czasie sobie tego nie uświadamiałam, bo byłam pod silnym wpływem narkotyków. Potem Danny powiedział mi, że w odpowiednim czasie smoking będzie mu potrzebny na nasz ślub. Posunął się do tego, by mnie poinformować, że Austin prawdopodobnie nie żył po przyjęciu końskiej dawki środka usypiającego, którą mu wstrzyknął, i że mama Chase’a nie żyje. To pamiętam. Ten obraz nieustannie krąży mi w myślach. Danny wyznał nawet, jak bardzo był podekscytowany, mogąc zostawić Chase’owi taki prezent. Chciał, by ten go znalazł, zarazem odkrywając brak panny młodej.
Klamka się porusza i drzwi się otwierają. Kulę się w rogu pomieszczenia na materacu leżącym na podłodze. Danny zamienił sznury na krążek łańcuchowy. Mogę teraz podejść do miejsca w kącie, który ma mi służyć za toaletę.
– Minęły trzy dni, księżniczko. Jesteś już gotowa, by być miła?
Danny wykrzywia usta w sadystycznym uśmiechu. Jasne włosy ma ostrzyżone krótko przy skórze, długie pasma, które miał jeszcze wczoraj, zniknęły. Zapewne po to, by zmienić wygląd, na wypadek gdyby Chase i jego ludzie zorientowali się, kto mnie uprowadził. Boże, mam nadzieję, że już się tego domyślili.
Nie odpowiadam mu, zachowuję milczenie. Pierwszego dnia odzywałam się do niego, ale od tego czasu jestem cicho. Nie wiem, co mam robić. Nagle głośno burczy mi w brzuchu. Przez ostatnie trzy dni nic nie jadłam.
– Słyszę, że jesteś głodna. – Na małym stoliku, który stoi przy materacu, stawia tacę z kanapką i jabłkiem oraz czymś, co wygląda jak szklanka mleka. – Jeśli zjesz, dostaniesz nagrodę. Dam ci koc. I jak? – proponuje.
Drżę. Jestem ubrana jedynie w swoją wydekoltowaną suknię ślubną. Nie mam butów ani biustonosza, tylko koronkowe stringi i tę suknię. Odkryte plecy są cudowne i przezroczyste wstawki w rękawach piękne, ale suknia nie została zaprojektowana po to, by mnie ogrzewać. Po chwili dociera do mnie, że będę potrzebowała jedzenia, jeśli mam przeżyć, dopóki Chase mnie nie znajdzie. Jest mi potwornie zimno. Odkąd Danny niezbyt uprzejmie wrzucił mnie do tej celi z pustaków, przez cały czas szczękam zębami. Danny wskazuje mi jedzenie i podnoszę się, żeby dotrzeć do tacy, którą postawił obok mojego legowiska. Łańcuchy chrzęszczą i skrzypią, kiedy niczym stuletnia staruszka przemieszczam się po materacu. Moje mięśnie i stawy zesztywniały, utraciły pełną zdolność poruszania się.
Danny czeka oparty o przeciwległą ścianę. Patrzy, jak podnoszę jabłko i odgryzam kawałek. Myślę, że to ostatnia rzecz, do której zdołałby dodać narkotyku. Odkąd się tu znalazłam, przez cały czas boli mnie brzuch, czuję się ospała i tak, jakbym miała watę w głowie. Albo jestem przeziębiona, albo zatruta jakimś paskudztwem. Na bank chodzi o to drugie.
– Grzeczna dziewczynka – mówi Danny protekcjonalnie. – No dobrze, przejdźmy od razu do rzeczy. Będę cię tu trzymał, dopóki się nie przekonam, że dostrzegłaś błędy w swoim postępowaniu, zapomniałaś o tym bogatym skurwielu i zrozumiałaś, że mamy być razem.
Jabłko przewraca mi się w żołądku niczym kwas gotowe wystrzelić ze mnie w postaci gwałtownych wymiocin.
– To się nie stanie, a ty nie możesz przetrzymywać mnie w nieskończoność, Danny. To szaleństwo. T-t-ty… zabiłeś kobietę! – wyduszam z siebie przerażona.
Przeczesuje palcami krótko ostrzyżone włosy. W przeszłości kochałam ich długie jasne pasma. Były bardzo miękkie i lśniące, zupełnie nie jak u mężczyzny. Kobiety dałyby się zabić za takie włosy. Teraz ten widok sprawia jedynie, że chciałabym móc dotknąć ciemnych jak kawa loków Chase’a. Boże, jak on się musi martwić! Bolesne pragnienie, żeby być z nim, jest druzgocące. Powstrzymuję szloch, nie chcąc, by Danny zobaczył, jak bardzo się boję.
Danny zaciska usta.
– Zabicie pani Davis to był drobiazg. Jestem w tym coraz lepszy. Chociaż ostatnio dowiedziałem się, że twoja cholerna głupia przyjaciółka żyje. Muszę ci przyznać, księżniczko, że to była podstępna sztuczka. Wysłać oszustkę. Dziewczyna była kompletnym sobowtórem Bree. No cóż – śmieje się cicho – teraz nie żyje. – Wzrusza ramionami, nie wykazując najmniejszych oznak wyrzutów sumienia ani szacunku dla ludzkiego życia.
– Kim ty jesteś? – szepcę.
Po dwóch krokach jest już przy mnie i chwyta mnie za gardło, ściskając mocno i pozbawiając mnie dopływu powietrza.
– Będę twoim najgorszym pieprzonym koszmarem, jeśli się, kurwa, nie obudzisz i nie zaczniesz robić tego, co mówię! – krzyczy, opluwając mnie przy tym.
Wzdrygam się i odchylam twarz jak najdalej. Danny zaciska mi dłonie na szyi, przyciąga moją głowę, a potem uderza nią o betonową ścianę. Mocno. Widzę mroczki przed oczami i osuwam się po ścianie na materac. Danny przysiada na mnie okrakiem, kolanami przyciska mi ramiona, tak że nie mogę poruszyć rękami.
– Widzisz, mogę z tobą zrobić, do cholery, co tylko zechcę. Dlaczego? – Przesuwa palec między moimi piersiami i obejmuje je brutalnie. – Bo. Jesteś. Moja. Teraz rozumiesz?
Chwyta górę mojej ślubnej sukni i rozrywa ją na biuście.
– Zawsze miałaś wspaniałe cholerne balony.
Pochyla się i całuje mnie w szyję, potem niżej, między piersiami i w ich wypukłości. Łzy spływają mi po twarzy, zwilżając materac. Przestaję walczyć i patrzę w sufit, na którym wyobrażam sobie twarz Chase’a, jego głęboko błękitne oczy.
Zanim zdążyłam się zorientować, co się dzieje, Danny mnie unosi i mocno uderza. Warga, którą mi skaleczył w pokoju hotelowym, znów pęka i usta wypełnia mi metaliczny smak krwi.
– Co, do kurwy nędzy, robisz? Myślisz, że możesz zamknąć oczy i myśleć o kimś innym, kiedy okazuję ci miłość? – Danny znów zadaje mi cios. Tym razem lewe oko pulsuje mi od uderzenia. – Ty głupia suko! Szeptałaś jego imię!
Danny wstaje i zaczyna krążyć od ściany do ściany, mówiąc do siebie i pociągając się za włosy. Pomieszczenie jest niewielkie, więc się zbytnio nie oddala. Podnoszę rękę i wymacuję okolicę oka, żeby sprawdzić, czy mnie zranił. Nie, dodał tylko kolejny siniec. Oblizuję usta i przykładam palec do pękniętej wargi, mając nadzieję, że przestanie krwawić. Drugą ręką przytrzymuję razem rozdarty przód sukni. Przynajmniej nie zerwał jej ze mnie. Boję się, że jeśli to zrobi, będzie koniec. Zgwałci mnie.
Wreszcie, po kilku minutach, kiedy rozmyślał, a ja kuliłam się w kącie, Danny staje i odwraca się do mnie.
– Nauczysz się. Zapomnisz o nim.
Wyciąga palec w moją stronę, a ja przecząco kręcę głową. Błąd. Rzuca się na mnie z rykiem, chwyta mnie za głowę i wali nią w betonową ścianę, aż świat wokół mnie ogarnia ciemność.
Daniel
Dlaczego, dlaczego, dlaczego ona nie może mnie, do cholery, posłuchać? Chryste, ten skurwiel zrobił jej pranie mózgu. Co się, kurwa, stało z moją doskonałą księżniczką? Zatrzaskuję drzwi celi, zakładam na nie blokadę i zamykam na kłódkę, po czym wkładam klucz do kieszeni. Wchodzę do połowy betonowych schodów i siadam na stopniach.
– Cholera!
Okej, myśl, Danny, myśl. Pragnąłem jej, odkąd odeszła ponad rok temu. Od tego czasu wiele myślałem o tym, jak inaczej to będzie wyglądało, kiedy ją odzyskam. Chce być pieprzona jak kurwa. Dam jej to, i to wkrótce. Przez całe lata pieprzyłem wszystko, co się rusza, ale nie moją Gillian. Moją doskonałą księżniczkę. Zasługiwała na coś lepszego. Aż do dnia, kiedy usiadła naga, odwróciła się i na czworakach zaprezentowała swoją idealną pupę. Coś we mnie zaskoczyło i wściekłość, którą przy niej powstrzymywałem, wydostała się na powierzchnię. Przypomniały mi się wszystkie te głupie cipy, które miałem. Wszystkie zdziry gotowe przyjąć każdego kutasa, nie widząc twarzy mężczyzny, który je pieprzy.
Nie moja Gillian. Nie, nigdy nie chciałem jej zbrukać jak tamte dziwki. Była inna, doskonała, a kiedy się poznaliśmy, złamana. W końcu z niej wydobyłem, co ten skurwysyn przede mną jej zrobił. I poświęciłem ponad pół roku, żeby stała się moja. Chciałem, żeby była królową, i tak ją traktowałem. Jej widok w tamtym pokoju, w ślubnej sukni, przywołał rozmaite skojarzenia. Moja księżniczka stojąca tam w swojej białej ślubnej sukni, czekająca, by za mnie wyjść.
No cóż, jeśli myśli, że się stąd wydostanie i wróci do niego, to się grubo myli. Złamię ją – jeszcze raz. Nieważne, jak długo to potrwa. Przedtem złamał ją Justin. Po prostu zastosuję coś z jego repertuaru. W końcu zmieni zdanie. Nie ma innej możliwości, bo jeśli ja nie mogę jej mieć, nikt jej nie będzie miał.
Wstaję i myślę, że czas zastosować jakieś opatrunki i co tam jeszcze na jej głowę i pękniętą wargę. Głupia suka. Gdyby choć zaczęła słuchać, nie musiałbym jej pięścią wbijać rozumu do głowy. Kiedy jestem na szczycie schodów, podnoszę zasuwę zbutwiałych drewnianych drzwi i otwieram je na błękitne, słoneczne kalifornijskie niebo. Posiadłość otaczają gęste drzewa. Moi rodzice nie lubili mieć zbyt wielu sąsiadów. Zapewne dlatego, że bez przerwy mnie bili, a normalni ludzie nie odnoszą się życzliwie do tych, którzy tłuką swoje dziecko.
Jednak na skraju posiadłości, w głębi mojego starego dziecięcego ogródka, znalazłem doskonałe miejsce ucieczki. Moi durni rodzice nawet nie wiedzieli, że istniało. Dom zbudowano kilkadziesiąt lat wcześniej i miał stary schron przeciwatomowy. Pomieszczenie wkopane w ziemię, które prawdopodobnie przetrwałoby atak nuklearny. Takich piwnic było niewiele w Kalifornii, ale cieszyłem się, że ten, kto postawił ten dom, pomyślał również o schronie. Przez lata była to genialna kryjówka. Przy drzwiach jest tu nawet szafa, w której trzymam broń, materiały wybuchowe, sejf ze swoimi dokumentami – wszystko, co jest dla mnie ważne.
Pierwotnego domu oczywiście nie ma, ponieważ kiedy miałem czternaście lat, spaliłem go razem z ciałami rodziców w środku, ale na jego miejscu postawiłem tanio kupiony kamper. Nie wygląda nadzwyczajnie, ale całkiem dobrze spełnia swoje zadanie. Zapłaciłem za podłączenie do wodociągu i używam generatora. Chociaż nie ma tu mojego starego domu, leżąc w nocy, nadal słyszę duchy tamtej chwili, kiedy zabijałem swoich biologicznych rodziców. Musimy szybko się stąd wynieść. Kiedy wyprowadzę Gillian na światło dzienne, wyjedziemy i zamieszkamy w jakimś ładnym miejscu. Zaoszczędziłem większość pieniędzy, które wypłacono mi z polis na życie rodziców, kiedy ukończyłem osiemnaście lat, i cały żołd, który otrzymałem, służąc krajowi. Kiedy nie ma się miejsca, które można nazwać domem, nie ma się też rachunków do zapłacenia, więc odkładałem wszystko. Nawet teraz, pracując jako księgowy w San Francisco, zarabiam doskonale, ale żyję skromnie. Wszystko przygotowywałem na ten moment – kiedy znajdę idealną dziewczynę. Kiedy się spotykaliśmy, wiedziałem, że Gillian jest dla mnie tą jedyną. Chociaż nigdy nie powiedziała, że mnie kocha, wiedziałem, że powodem był Justin i to, co jej zrobił. Potrzeba czasu, a ja mam go mnóstwo – resztę swojego życia – aby się przekonała, jak dobrze nam będzie razem.
A jednak musiałem wrócić na to zadupie i cieszę się, że tak zrobiłem. Tu nikt nie usłyszy krzyków mojej dziewczyny i nikt jej tu nie znajdzie. Tymczasem popracuję nad tym, by znów stała się moja. Leży teraz w schronie na posłaniu, wciąż w swojej wymyślnej białej sukni ślubnej, całej w kurzu, brudzie i krwi.
Widok brudnej sukni mnie podnieca, ale uświadamiam sobie, że chyba będę musiał dać Gillian jakieś ubranie. A więc najpierw będę musiał ją rozebrać. Już samo to, że trzymałem jej pełne piersi, całowałem jej skórę, sprawiło, że fiut boleśnie mi nabrzmiał. Pragnę posiąść moją kobietę, i to jak najszybciej. To tylko kwestia czasu. Chłonąć jej waniliowo-wiśniowy zapach, smakować jej słoną skórę… To jak powrót do domu. A teraz jestem w domu, wróciłem do miejsca, w którym dorastałem.
Wkrótce i ona poczuje tę samą miłość. Postaram się o to. Tymczasem muszę przywieźć coś, żeby ją umyć. Nie będę pieprzył brudnej cipy. Przywiozę nawilżane chusteczki dla dzieci, dopóki nie będę mógł jej zaufać na tyle, by poszła do kampera i wzięła porządny prysznic. O tak, zatroszczę się o swoją dziewczynę. Powoli zdejmę z niej ubranie i ją wytrę. Przygotuję dla siebie. A potem, kiedy skończę pieścić jej skórę tak, jak lubiła, zacznie mnie błagać, żebym ją pieprzył. Nie ma mowy, żeby sobie nie przypomniała, jak to było między nami. Jak dobrze się czuła, mając mnie w sobie. Kiedy o tym myślę, wszystko ustępuje. Ten krzyk w mojej głowie, demony siedzące mi na ramieniu i szepczące, żebym robił różne rzeczy, krzywdził ludzi, odzyskał ją. Wszystko cichnie.
Wystarczy, abym mógł kochać się z moją księżniczką, a wszystko, co złe, ta wściekłość, ten gniew, rozwieją się. Po prostu znikną. Jak długo ją mam, mogę być prawdziwym sobą. Właśnie tego znów potrzebuję. Spokoju po burzy. Gillian zawsze tym dla mnie była, od pierwszego dnia, kiedy poznaliśmy się w siłowni. Czułem, że jest inna, w pewien sposób wyjątkowa. Może dlatego, że dostrzegłem w niej zranioną małą dziewczynkę, która przemawiała do tego zranionego chłopca w głębi mnie. Kiedy byliśmy razem, wszystko się naprawiało. Mój umysł się uspokajał. Mogłem spać, pracować, brać prysznic i nie pamiętać. Nie myśleć o tym, czemu poddawali mnie rodzice, o tym, że nikt nie zwracał uwagi na oznaki, sińce, ból, który musieli widzieć w moich oczach. Potem, kiedy ich zabiłem, ich ciała zniknęły razem z pięściami, ale ich głosy pozostały. Wciąż je słyszałem. Wołały moje imię, wrzeszczały na mnie, poniżały mnie, mówiły, że jestem wstrętny, jestem złym synem, strasznym człowiekiem.
Całe to gówno znikało, kiedy byłem ze swoją dziewczyną. Właśnie dlatego jej potrzebowałem. Musiałem ją mieć. Była moim wybawieniem i kiedy w nią wejdę, przypomni sobie, że do niej należałem. To dzięki mnie Justin dostał sądowy zakaz zbliżania się i to ja tak długo trzymałem go od niej z daleka. Aż znów jej, kurwa, dotknął. Kiedy został zwolniony z aresztu za kaucją i dochodził do siebie po pobiciu, włamanie się do domu jego rodziców i uduszenie go we śnie to był, oczywiście, drobiazg. Potem po prostu urządziłem wszystko tak, żeby wyglądało na samobójstwo. Nie było trudno, bo udusiłem go jego własnym paskiem. Jedyne odciski palców, które na nim zostały, należały do Justina. Połączyłem dwa paski, jeden przerzuciłem przez belkę na suficie, a z drugiego zrobiłem pętlę i zadzierzgnąłem mu ją na szyi. Upewniłem się, że pętla znajduje się na odpowiedniej wysokości i lekko kopnąwszy, przewróciłem krzesło. Kiedy wychodziłem z pokoju, zwłoki Justina nadal się kołysały. Zrobiłem nawet zdjęcie telefonem, żeby pokazać je Gillian. Chcę je dać jej w prezencie. Może kiedy będziemy spokojnie żyć na jakiejś plaży, gdzieś bardzo, bardzo daleko.