Читать книгу Trylogia namiętności - Audrey Carlan - Страница 7
ROZDZIAŁ DRUGI
ОглавлениеZnów mi się śni. Tylko tym razem żyje, w całej wspaniałości swojej urody. Miękkie jak jedwab mahoniowe włosy prześlizgują mi się przez palce i rozsypują jak wachlarz, płonąc kolorem na białej pościeli.
– Dziecinko – mamroczę i natychmiast otwieram oczy. Powietrze wypełnia zapach wanilii i w panice rozglądam się, szukając Gillian. Stewardesa podaje Jackowi coś do picia i przechodzi koło mnie. Otacza ją zapach wanilii. Gillian pachnie wanilią, która jest jak jej druga skóra. Ale tym razem to nie ona. Po prostu kolejny sen. Zawsze posępny i niepokojący. Albo jest torturowana, a jej ciało jest jedną otwartą raną, albo wygląda cudownie i przeżywam tortury obdarowany jej obrazem. Wolę to drugie. Wolę widzieć ją doskonałą i nietkniętą niż zranioną i umierającą.
Jack zawiadomił doktora Madisona o tym, co się stało z Gillian, i poprosił go o receptę na środek nasenny. Dobrze mnie zna. Mimo to byłem w stanie połknąć te dwie tabletki jedynie wtedy, kiedy znalazłem się w swoim samolocie. Wracamy do domu. To dobra decyzja. Musimy znów być w San Francisco. Nie tam Daniel McBride uprowadził Gillian, ale to idealne miejsce, by zebrać wszystkie siły. Teraz w sprawę zaangażowane jest FBI, ponieważ chodzi o porwanie poza granicą stanu. Thomas Redding, chłopak Marii, nadal jest jednym z prowadzących śledztwo, co wymagało kontaktu z paroma ważniakami z Waszyngtonu. To bez znaczenia. Wyłożę pieniądze na każdą kampanię tych pijawek, aby tylko odzyskać narzeczoną.
Cholera. Moja narzeczona. Teraz już powinna być moją żoną. Panią Gillian Davis. Cztery dni temu mieliśmy wziąć ślub, kiedy ten skurwysyn ją uprowadził i poderżnął gardło mojej matce. Supeł w żołądku zaciska mi się boleśnie i zginam się wpół, chwytając się za brzuch.
– Sir, dobrze się pan czuje? – pyta Jack z niepokojem, kładąc mi dłoń na ramieniu.
Odpycham jego rękę.
– W porządku. Macie już coś, do cholery? Cokolwiek?
– Chase, minęło ledwie parę godzin. Zaraz wylądujemy w San Francisco. Wtedy będę wiedział więcej.
Będzie wiedział więcej. Te trzy słowa nie potrafią usunąć bólu, który przenika każdą komórkę mojego ciała. Gdzie jest Gillian? To pytanie nieustannie krąży mi po przemęczonej głowie. Gillian nadal żyje. Ten sadysta trzyma ją gdzieś w ukryciu, a ja muszę odnaleźć ją całą i zdrową.
Kiedy wysiadamy z samolotu, samochód już czeka na nas na płycie lotniska.
– Zabierz mnie do siedziby FBI – mówię do Jacka.
Mój ochroniarz zaciska zęby.
– Sir, mamy się spotkać z detektywem Reddingiem i agentem Brennenem w bezpiecznym miejscu blisko lotniska. Sądziłem, że na wypadek gdybyśmy musieli znów lecieć, wolałby pan być w pobliżu – mówi Jack.
– Dziękuję, Jack. Dobry pomysł.
Dzięki Bogu ktoś zachowuje jasność myślenia. Mój umysł to kłębowisko emocji. Dopiero ostatnio taki się stałem. Gillian wydobyła ze mnie nowe cechy, a emocjonalność okazała się najbardziej niekomfortowa. Przedtem nie przejmowałem się tym, co myślą ludzie, jak wydaję swoje pieniądze ani opinią mediów, a z pewnością miałem gdzieś nawiązywanie przyjaźni. Dzięki Gillian dowiedziałem się, jak płytkie i puste było moje życie, zanim wypełniła je światłem i miłością. Ona sprawia, że chcę być mężczyzną, z którego może być dumna.
Teraz jednak znów staję się zręcznym biznesmenem, wymagającym i bezwzględnym miliarderem, który bez żadnych skrupułów sypie pieniędzmi na prawo i lewo, byle dostać to, czego pragnie. Dopóki Gillian nie wróci w moje ramiona i do mojego łóżka, a moje życie nie stanie się znów kompletne, spalę ostatni most, zgnoję każdego, kto przeszkodzi w dochodzeniu, i wydam tyle pieniędzy, ile będzie trzeba. Mam jeden cel, a jest nim rudowłosa dziewczyna, która posiadła moje ciało, umysł i duszę.
Jack zawozi nas do hotelu przy lotnisku. Gdy tam wchodzimy, dyrektor prowadzi nas prosto do windy.
– Panie Davis, dziękuję, że odwiedził pan nasz hotel. Kiedy pański przedstawiciel zadzwonił do nas dziś rano, postaraliśmy się przygotować wszystko zgodnie z pańskimi wymaganiami.
Ściągam brwi. Nie wiem nic o żadnych wymaganiach. Dyrektor spogląda na Jacka, a potem na mnie.
– Komputery, bezpieczne łącze internetowe, całodobowy kontakt z detektywem Thomasem Reddingiem i agentem Brennenem w penthousie.
Kiwam głową i patrzę na wyświetlacz pięter. Kiedy pokazuje się na nim cyfra trzydzieści pięć, winda się zatrzymuje. Drzwi otwierają się na niewielki korytarz. Z lewej i prawej strony jest po jednej parze drzwi.
– Zarezerwowaliśmy pokoje zgodnie z pańskim życzeniem. Nikt tu panom nie przeszkodzi. Oto pańskie klucze. – Otwiera drzwi jednego z pokojów i podaje nam karty magnetyczne.
Apartament jest duży i rozciąga się z niego spektakularny widok. Tyle że mnie nie zależy na podziwianiu widoków. Czy Gillian może wyglądać ze swojego zamknięcia? Jest uwięziona w wieży ponad chmurami czy w brudnym, ciemnym lochu? Na myśl o tym czuję bolesne ukłucia promieniujące wzdłuż kręgosłupa. Rzucam marynarkę na fotel, sięgam do baru i nalewam sobie macallana na dwa palce. Połykam whisky jednym haustem i napełniam drugą szklankę, wskazując ją Jackowi. Ten podchodzi, bierze ją ode mnie i wychyla trunek. Wciąga powietrze i oddaje mi szklankę.
– Jeszcze jedną? – pytam, wiedząc, że będę potrzebował jeszcze wiele whisky, żeby przetrwać noc.
Jack potrząsa głową przecząco. Jeśli mam być szczery, jestem zaskoczony, że przyjął ode mnie tę pierwszą. Zwykle nie pije, kiedy pracuje, ale w obecnej sytuacji, dopóki nie znajdziemy Gillian, będzie w najwyższym stopniu skoncentrowany. Znam Jacka bardzo dobrze i wiem, że mnie nie zostawi, zanim ona nie będzie bezpieczna. Jest moim ochroniarzem i kierowcą, ale znam go od dzieciństwa.
Rozlega się trzykrotne stukanie do drzwi i Jack idzie je otworzyć. Po chwili do apartamentu wchodzą Thomas, Maria i, jak się domyślam, agent Brennen. Jest mężczyzną o bezbarwnym wyglądzie, brązowawoszary garnitur wisi na nim, wyraźnie niedopasowany. Ma białe wąsy i brodę, przez co bardziej przypomina pułkownika Sandersa, założyciela KFC, którego wizerunek zdobi logo tej sieci, niż poważnego agenta federalnego z wieloletnim wojskowym doświadczeniem. Zamykam oczy i modlę się, aby w tej głowie o twarzy dobrotliwego dziadka krył się umysł samuraja.
Maria zostawia towarzyszących jej mężczyzn i prędko podchodzi do mnie. Zarzuca mi ręce na szyję i mocno mnie obejmuje. Trzymam ją, ale nie odwzajemniam uścisku. Czuję się martwy w środku. W tej chwili żadna kobieta oprócz Gillian nie mogłaby dać mi ukojenia.
Maria odsuwa się i wbija we mnie wzrok.
– Ona żyje – mówi tak cicho, że tylko ja mogę ją usłyszeć.
– Wiem.
Kiwa głową i bierze głęboki oddech.
Jack marszczy brwi, patrząc na tę włosko-hiszpańską petardę.
– Co ona tu robi?
Zadaję sobie to samo pytanie.
Maria gwałtownie obraca się na palcach i przechyla w bok z ręką opartą na biodrze. Czarne włosy unoszą się przy tym ruchu jak naelektryzowane.
– Tam stoi mój mężczyzna. – Wskazuje Thomasa. – A on – pokazuje na mnie – jest narzeczonym mojej najbliższej przyjaciółki. Moja przyjaciółka zaginęła. Mam prawo tu być. Ciesz się, że udało mi się tu uciec bez wiedzy pozostałych dwóch. A teraz cállate. Mamy nowe informacje. – Siada, pochyla się w przód i klaszcze w dłonie. – Mów, Tommy.
Thomas wypuszcza powietrze.
– Chase, przedstawiam ci agenta Davida Brennena.
Podaję mu rękę i zauważam, że ma mocny uścisk. Silny mężczyzna, silny umysł… miejmy nadzieję.
– Proszę usiąść. Przejdźmy do informacji.
Czworo z nas zajmuje miejsca na dwóch ustawionych naprzeciw siebie sofach, pomiędzy którymi znajduje się stolik. Jack staje za sofą, mając wszystko w zasięgu wzroku. To zwyczaj, który wyrobił w sobie w czasie służby wojskowej. Mówi, że dzięki temu może zareagować w każdej chwili. W Iraku widział dość zdradzieckich ataków, biorąc udział w Pustynnej Burzy, więc nigdy nie kwestionuję jego zachowań.
– Dzięki informacjom, które dostarczyliście nam dziś rano, udało się ustalić, że Daniel McBride naprawdę nazywa się Daniel Humphrey. – Agent Brennen mówi głośno i wyraża się precyzyjnie, co pozostaje w sprzeczności z jego wyglądem: doborem ubrania i fizycznymi cechami. – Został adoptowany jako nastolatek po śmierci rodziców w pożarze domu.
– Ale on się uratował? – pytam. Sposób, w jaki agent to powiedział, każe mi myśleć, że w tej historii jest coś jeszcze.
Brennen kiwa głową.
– Tak, jako jedyny. W tamtym czasie lokalna policja widziała w tym tylko tragedię. Piec opalany drewnem pozostawiono otwarty, iskra padła z niego na dywan i tak dalej. Chłopiec, Daniel Humphrey, podejrzany Daniel McBride, ledwie zdążył uciec, skacząc z okna swojej sypialni. Twierdził, że właśnie wtedy poparzył rękę. Według raportów wielokrotnie powtarzał, że chwycił klamkę drzwi sypialni i tak się poparzył. Ale spójrzcie na te zdjęcia. – Pokazuje fotografię bladej brudnej dłoni. – Zwróćcie uwagę na oparzenie.
Wpatruję się w tę rękę. Tę samą, która przecięła gardło mojej matce i uprowadziła Gillian.
– Oparzenie nie ma okrągłego kształtu.
Agent Brennen uśmiecha się szeroko, jakby wygrał na loterii.
– Właśnie. Gdyby chciał otworzyć drzwi, oparzenie byłoby okrągłe albo w kształcie klamki. Tymczasem to oparzenie pokrywa większą część wierzchu dłoni, tak jakby trzymał coś bardzo gorącego i poparzył sobie dłoń na zewnątrz.
– Co pan chce przez to powiedzieć? – Nie jestem już w nastroju do zagadek. – Proszę przejść do rzeczy, agencie Brennen. Moja przyszła żona jest w tej chwili w rękach tego człowieka.
– Sądzę, że poparzył się, kiedy podkładał ogień. To, co trzymał w ręce, jakiś rodzaj pochodni, opaliło mu skórę.
– Myśli pan, że zabił swoich rodziców? – szepce Maria, otwierając szeroko oczy.
Agent Brennen kiwa głową.
– Tak. Uważam, że ich zabił, tak jak tę biedną dziewczynę w studiu jogi, pańską matkę i jak próbował zabić pana Parksa. Ten człowiek ma znakomite umiejętności, jest niezwykle inteligentny i bardzo cierpliwy. Według naszego profilera Gillian może być przedmiotem jego fascynacji.
Rzucam pod nosem przekleństwo.
– Panie Davis, to może działać na jej korzyść. Jeśli wierzy, że ona należy do niego, to znaczy, że jest do niej głęboko przywiązany i prawdopodobnie ją kocha. Dzięki temu jest większa szansa, że nie zabije jej od razu.
– Więc myśli pan, że na razie jest bezpieczna?
Brennen mruży na moment brązowe oczy.
– Nie. Jeśli nie odwzajemni tej fascynacji czy miłości, on ją skrzywdzi. Będzie próbował przerwać jej związek z panem i resztą świata, tak aby wszystkie ścieżki prowadziły do niego.
Przymykam oczy, głęboko wciągam powietrze, wstaję i zaczynam chodzić po pokoju.
– Jakie są nasze następne kroki?
Jestem naładowany energią, skoncentrowany. Czuję się tak samo jak wtedy, kiedy mam przejąć podupadające przedsiębiorstwo. Polowanie trwa. Znajdziemy ją.
Thomas loguje się na jednym z laptopów, które Jack ustawił na stoliku kawowym.
– Sprawdziliśmy już jego mieszkanie. – Patrzę mu w oczy. – Nie było go tam. Widać, że żył bardzo skromnie, ale znaleźliśmy wszystkie materiały, których użył, konstruując bombę do siłowni. – Ponaglam go gestem ręki. – Opuścił pracę ponad tydzień temu i odtąd go nie widzieli. Jego szef mówi, że wziął miesiąc urlopu. Wyjechał do… – Thomas zaciska pięść. – Meksyku.
Oczywiście że tam. Na mój cholerny ślub.
– To wiemy. A czego nie wiemy? – pytam ostro.
– Miejsce, w którym się wychował. Posiadłość nadal należy do niego. Według Google Earth nie ma tam żadnych domów. Wygląda na opuszczoną.
– Gdzie to jest?
– W San Diego.
Odwracam się do Jacka, ale on już się szykuje. Spokojnie podchodzę do fotela, sięgam po marynarkę i ją wkładam.
– Co robisz? – pyta Thomas.
Spoglądam na niego, jakby był ignorantem bez znaczenia. W tym momencie nienawidzę samego siebie, ale trzymam się tej wersji Chase’a Davisa. Tego, który nie roni łez nad uprowadzoną narzeczoną ani zamordowaną matką. Mężczyzny, który robi wszystko, co niezbędne, by dostać to, czego potrzebuje i pragnie.
Jack rzuca coś krótko do telefonu, kiedy wszyscy się podnoszą i wychodzą za nami z apartamentu.
– Każ zatankować samolot i zgłoś plan lotu non stop do San Diego International. Na lotnisku niech czekają dwa samochody. Za piętnaście minut będziemy w hangarze.
– Lecimy z tobą – mówi Thomas. Gniew sprawia, że jego głos brzmi chrapliwie.
– Spodziewałem się tego.
– To pusty teren. Być może na miejscu niczego nie znajdziemy. Ruszymy tam z samego rana.
Wiem, że Thomas chce, abym zobaczył, że w tej sprawie dokłada wszelkich starań, i ja to widzę. Tyle że teraz nie jest pora, by poklepywać się po plecach. To krytyczny moment i tylko bezwzględni i nieugięci znajdą to, czego szukają, na czas.
– Rano Gillian może już nie żyć.
Gillian
– Chase! Chase, to ja! – krzyczę.
Wiatr niesie mój głos w stronę mężczyzny stojącego samotnie na klifie na horyzoncie. Ma na sobie czarny smoking, bryza rozwiewa mu ciemne włosy. Morskie fale rozbijają się o klif.
– Chase! – wołam go znowu, ale mnie nie słyszy.
Stopy grzęzną mi w błotnistym piasku, kiedy boso brnę do niego krok za krokiem. Suknia ślubna zaczepia się o kamienie i muszle, krępując mi ruchy. Pociągam ją i materiał rozrywa się z tyłu. Skrawki jedwabiu natychmiast unoszą się w powietrze i płyną z chmurami, obracając się zjawiskowo.
Przyspieszam kroku, ale on odchodzi. Z pochyloną głową i opuszczonymi ramionami.
– Chase! – krzyczę rozpaczliwie.
Mój mężczyzna w końcu przystaje, odwraca się i mnie dostrzega. Nawet z tej odległości widzę jego wspaniały uśmiech. Przeklęta suknia ciśnie mnie teraz w talii, tren jest brudny i ciężki od błota. Szarpię jedwabny gorset, próbując go z siebie zerwać. Dźwięk rozdzieranego materiału – nie, rozcinanego! – dociera do mojej świadomości. Plaża zaczyna drżeć i z trudem utrzymuję równowagę. Chase wyciąga rękę. Zbliżam się do niego, ale wciąż nie jestem dość blisko. Suknia szarpie mnie w tył i padam na piasek – tyle że to nie jest piasek. To coś jest bardziej miękkie, sprężyste. Z całych sił staram się odbić, ale tym razem wydaje mi się, że zmagam się z wiatrem, który przygniata mnie z powrotem, mimo to opieram się i próbuję podnieść się na nogi. Chase stoi nieruchomo w oddali. Nie przychodzi po mnie. Jest na tyle blisko, by widzieć moje wysiłki, jednak nie podchodzi.
Wyciągam ręce w tył, próbując jeszcze raz pociągnąć suknię. W końcu odrywa się, a ja zderzam się z twardym ciałem. Trzepocząc powiekami, otwieram oczy i już nie jestem na plaży. Zatęchła woń pleśni i czyjegoś potu usuwa zapach oceanu i plaży, na której Chase był w moim śnie. Słyszę swój głośny oddech przy śliskiej szyi jakiegoś mężczyzny. Nie jakiegoś. Mojego porywacza.
– Chwała Bogu, że oprzytomniałaś – mówi Daniel, całując mnie w szyję.
Czuję nagłe mdłości.
– Co? – Odpycham się od niego i widzę, że górna część mojej sukni została pocięta i porozrywana.
Danny trzyma w ręce nożyczki. Odbija się w nich światło jedynej w pomieszczeniu żarówki. Cofam się jak przerażone zwierzę. Blok, na który nawinięte są łańcuchy, zgrzyta nad moją głową, gdy metal ociera się o metal. Plecami uderzam o zimny beton. Instynktownie zasłaniam się rękami. Chłód panujący w pomieszczeniu przenika mnie do kości. Rozdarta suknia odsłania mi piersi.
Daniel wpatruje się w mój biust. Odruchowo przełykam ślinę, gdy zawartość żołądka podchodzi mi do gardła. Jeśli mnie dotknie, zwymiotuję na niego.
– Zawsze byłaś piękna, księżniczko, ale gdy widzę cię taką jak teraz, nagą dla mnie, przypominam sobie dobre czasy. Pamiętasz, jak okazywałem ci miłość?
Kręcę głową.
– Danny, nie, nie chcesz tego zrobić. – Słyszę panikę w swoim głosie, która zdradza strach i sprzeciw.
Danny uśmiecha się szeroko.
– Oczywiście, że chcę. Ale jesteś zbyt brudna. Przyniosłem ci to. – Kładzie na materacu nawilżane chusteczki dla dzieci, białą koszulkę bez rękawów i króciutkie szorty. Można by je niemal uznać za bieliznę. – Chcę, żebyś zdjęła tę cholerną obrzydliwą suknię, wytarła całe ciało, nawet tam – spogląda na miejsce, w którym łączą się moje uda – żebyś cała była dla mnie czysta. Jeśli będziesz bardzo grzeczna, może zabiorę cię na górę do kampera i będę się z tobą kochał w prawdziwym łóżku, a nie na tym materacu.
Przełykam ślinę i wstrzymuję oddech, udając, że nie jestem urażona.
– Kiedy, Danny?
– Nie możesz się już doczekać, żeby wrócić do mojego łóżka, prawda? – Uśmiecha się przymilnie. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek widziała u niego taki uśmiech. To nie jest mężczyzna, z którym byłam związana prawie rok. Ten człowiek jest zimny, przerażający i wyrachowany. Danny, którego znałam, był miły, dobry i traktował mnie jak coś kruchego i bezcennego.
– Danny, dlaczego to robisz?
Patrzy na mnie spod przymrużonych powiek, mocno zaciskając usta.
– Wiesz dlaczego. – Jego płonące spojrzenie mogłoby przepalić ciało. Moje ciało. – Ten bogaty skurwiel oczywiście cię zmanipulował. Jesteś przez niego zaślepiona. Miałaś w oczach brylanty i zapomniałaś, co to prawdziwy mężczyzna. Co znaczy mieć kogoś, kto cię kocha i troszczy się o ciebie tak, jak powinien.
Podchodzi i przyciąga mnie do piersi. Łańcuchy chrzęszczą, kiedy zderzam się z jego wielkim ciałem.
– Przypomnisz sobie. Nieważne, ile czasu to zajmie. Przypomnisz sobie, jak nam było dobrze. Jak doskonale może nam być, kiedy znajdziemy się tylko we dwoje.
Odciąga mi głowę w tył i przyciska usta do moich. Kiedy próbuje wepchnąć w nie język, gryzę go mocno.
– Pierdolona cipo! – ryczy i uderza mnie na odlew w twarz.
Padam na materac, jedna strona twarzy znów zaczyna mi pulsować.
– Oczyść się, zdejmij tę suknię i zetrzyj z siebie każdy gram swojego dawnego życia. To ostatnie, co znów zobaczysz. Bo jeśli szybko nie nabierzesz rozumu, Gillian, rozgniewam się i będę musiał dać ci lekcję. Rozumiesz?
Uderza kolanem w materac, kiedy chwytając za podbródek, siłą podnosi mi głowę, żebym spojrzała mu w oczy. Łagodność, którą pamiętałam z okresu, kiedy się spotykaliśmy, zniknęła. Teraz jest w nich nienawiść. Palce Daniela boleśnie wbijają się w moją posiniaczoną szczękę.
– Więc jak?! – krzyczy.
– Okej, okej, rozumiem. Dziękuję, Danny. Wytrę się do czysta – chrypię.
– Grzeczna dziewczynka. I zjedz to cholerne jedzenie! – rzuca ze złością, popychając mnie na legowisko.
Rusza do wyjścia, otwiera drzwi i zamyka je za sobą z impetem. Słyszę, jak zamek się zatrzaskuje. Ten dźwięk brzmi dla mnie jak dzwon pogrzebowy. Ból przeszywa mi twarz i klatkę piersiową, ale staram się o nim nie myśleć. Dostrzegam cienki flanelowy pled leżący obok ubrania. Przyciągam go, wkładam koszulkę na rozdartą suknię i otulam się cała ciepłą flanelą. Niewiele to daje. Zwijam się w kłębek, czując, jak przerażenie i szok ogarniają mnie bez reszty.
Jutro Daniel mnie zgwałci. Wiem to z taką samą pewnością jak to, że Chase robi wszystko, co w jego mocy, żeby mnie znaleźć. Wiara, że zdąży to zrobić, jest na nic. Dziś mija czwarty dzień. Daniel w ogóle nie robi wrażenia, jakby się bał lub martwił, że zostaniemy odnalezieni. Prawdę mówiąc, jest niezwykle pewny siebie. Nie ma cienia wątpliwości, że zmusi mnie do posłuszeństwa. Że w jakiś nieziemski sposób zastąpi to związek, który istnieje tylko w jego głowie.
Sytuacja jest ponura. Mam do czynienia z szaleńcem, który chce nie tylko, żebym go kochała, ale i była tą doskonałą wizją mnie, którą stworzył. Tylko że ja nie wiem, co to za wizja. Zastanawiam się intensywnie. Co powiedziałby doktor Madison? Możliwe, że poradziłby mi znaleźć sposób, aby nawiązać kontakt z Dannym, którego znałam, i Danielem, którym stał się ten człowiek. Postarać się, żeby sobie przypomniał radosne chwile, które razem spędziliśmy. Zwrócić mu uwagę, że to, co teraz ze mną robi, stoi w sprzeczności z tym, czym był nasz związek ponad rok temu? To może zadziałać. Co jeszcze? Spowalniam oddech, zamykam oczy i intensywnie myślę.
Próbując odkryć, dlaczego stał się taki, jaki jest, mogłabym stracić życie. Podjęcie jego gry, udawanie ideału kobiety, którym jestem w jego spaczonej wersji rzeczywistości, to prawdopodobnie najlepszy sposób, by przetrwać. Oczywiście to rozwiązanie oznacza również długotrwałe niszczące skutki. Mowy nie ma, żebym z własnej woli pozwoliła temu mężczyźnie wejść we mnie. Teraz, kiedy wiem, czym się stał, kim jest, na samą myśl o jego dłoniach na mnie zbiera mi się na wymioty.
Żołądek mi drży, tak jakbym miała w brzuchu trzęsienie ziemi. Tego już zbyt wiele. Ledwie udaje mi się dźwignąć na brzeg materaca, by zwymiotować na betonową podłogę. Głównie żółcią i wodą, więc gardło mnie pali, jakbym połknęła garść żyletek. Gwałtownie wstrząsa mną ostry kaszel. Zaczynam powoli lekko oddychać, przywracając tętno do w miarę normalnego stanu. Wciąż mam w ustach wstrętny smak kwasu żołądkowego.
Kiedy zamykam oczy, okruchy snu, który miałam wcześniej, wyłaniają mi się z pamięci. Chase znów stoi na brzegu klifu ubrany w smoking, ale kiedy w tym śnie wyciągam do niego ramiona, nie przychodzi po mnie.
Chase po mnie nie przychodzi.
Ten obraz ze snu sprawia, że łzy spływają mi po posiniaczonych policzkach. Otarcia na skórze pieką pod wpływem soli. On po mnie przyjdzie. Na całym świecie tylko jedno wiem na pewno – to, że Chase mnie kocha. Łączy nas nierozerwalna więź, której nikt nie może zniszczyć. Poza tym, kiedy musimy stawić czemuś czoło albo kiedy czuję potrzebę ucieczki, Chase nieustannie mi przypomina, że bez względu na wszystko zawsze pobiegnie za mną, znajdzie mnie i zabierze z powrotem do domu. Obiecywał mi to mnóstwo razy przez ostatni rok.
Myśli o nim i o tym, jakie może być nasze życie, kiedy mnie odnajdzie, oddalają strach i pozwalają mi na chwilę wytchnienia od piekła, w którym się znalazłam. Suchymi spękanymi wargami powtarzam modlitwę.
– Chase, proszę, znajdź mnie. Proszę, znajdź mnie, Chase.