Читать книгу Dziennik samobójców - Błażej Przygodzki - Страница 4

Mijały minuty...

Оглавление

Mijały minuty. Oczy Koksa nie mogły przyzwyczaić się do wszechogarniającej ciemności. Dziwne to uczucie, gdy istnieje świadomość własnego ciała, a nie można dostrzec nawet jego zarysów. Koks zamykał i otwierał powieki, sprawdzając, czy na pewno nie ma żadnej różnicy. Dotykał rękami nóg, głowy, ramion, aby upewnić się, że wszystko jest na swoim miejscu.

W pewnym momencie czerń przestała być absolutna i doskonała. Pojawiła się w niej dziura, wyłom, szpara. Nie mogło być mowy o pomyłce czy też halucynacji. Na końcu znajdowało się światełko. Światełko w tunelu. Maciupeńka jasność. Oczko w pończosze nocy. Z wdzięcznością przyjął ten drogowskaz. Ruszył z impetem osiągnąć cel, choć niepewnie wyciągał nogi w obawie, że wpadnie do jakiejś dziury.

Szedł dłużej, niż przypuszczał. Potykał się o przedmioty pozostawione przez tych, którzy przed nim pędzili do celu. Kaleczyły boleśnie parasolki, wózki inwalidzkie, szkła okularów. Zaciskał bohatersko zęby, bo jedno było pewne – miejsce przeznaczenia jest coraz bliżej. Wszystkimi zmysłami pojmował, że klimat zaczyna się zmieniać. Poświata rosła – była coraz większa, silniejsza, cieplejsza. Podniecony przyspieszył kroku, aby po chwili stanąć jak wryty.

Jasność nie była wyjściem, ale wielkim, białym gorylem.

Dziennik samobójców

Подняться наверх