Читать книгу Rapsodia miłości - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland - Barbara Cartland - Страница 5
ROZDZIAŁ 1
Оглавление1803
Nestor firmy Thorogood, Harrow i Chesnet odchrząknął, zdjął okulary w złotej oprawie i włożył na nos inną parę, której zwykł używać do czytania. Spojrzał na dwoje młodych ludzi, siedzących naprzeciw niego, i powiedział tonem, który wydał mu się dostatecznie żałobny:
— Przeczytam teraz państwu testament zmarłego. Wyjął niewielki arkusik papieru z imponującej czarnej skórzanej teczki, leżącej obok na biurku, odchrząknął i zaczął:
— Znana jest państwu wola świętej pamięci ojca, dotycząca żałoby, jak również to, że nie życzył sobie, by ktokolwiek z rodziny uczestniczył w pogrzebie.
Młody człowiek, do którego skierowane były te słowa, wiercił się niespokojnie na krześle, nie mogąc się doczekać, kiedy ten stary nudziarz przestanie wreszcie mówić im o tym, o czym on i siostra od dawna wiedzą. Chciał się z nią podzielić uwagą, że testament ojca jest taki krótki najpewniej przez wzgląd na oszczędność papieru. Dalsze słowa pana Thorogooda potwierdziły ten domysł.
— Ojciec państwa nie sporządził testamentu u mnie w biurze — ciągnął prawnik — lecz napisał go własnoręcznie w domu. Testament jest poświadczony przez dwóch służących i tym samym jest całkowicie legalny, choć sporządzony w nietypowych warunkach.
Orlena z niepokojem spojrzała na brata. Wiedziała, jak bardzo irytuje go, gdy rozmówca zwleka z przystąpieniem do rzeczy. Dziewczyna zauważyła, że jest znudzony, i modliła się w duchu, by pan Thorogood skończył ceremonię, nim Terry wstanie z krzesła i pod byle pretekstem opuści pokój. Brat najwidoczniej źle znosił ponury nastrój. Na niej samej sprawiało to przygnębiające wrażenie, ale pocieszała się myślą, że wkrótce będą mieli wszystko za sobą.
Tylko ojciec był zdolny do czegoś takiego, by kazać się pochować w najtańszej trumnie, bez konduktu żałobnego, zakazać żałoby i mszy w kościele. Trumnę zaniesiono na cmentarz i po krótkiej ceremonii żałobnej złożono w grobowcu. Tę ostatnią posługę oddało swemu zmarłemu panu kilku starych służących, którzy też zaraz się oddalili.
Ojciec nie życzył sobie głośnego pogrzebu zapewne dlatego, by nie wydawali pieniędzy na stypę. Orlena była pewna, że gdyby postąpili wbrew jego woli i zawiadomili o śmierci nielicznych krewnych mieszkających w pobliżu, niechybnie wstałby z grobu, by ich zgromić.
Przez cały ten czas, jaki minął od śmierci ojca, zastanawiali się z Terrym, z czego będą żyć, a co najważniejsze, w jaki sposób zatrzymać Weldon Park.
— To jest mój dom! — wołał Terry. — Należał do naszej rodziny przez ponad dwa wieki. Do diabła, nie oddam go nikomu!
— Obawiam się, że nie będziemy mieli wyboru — odparła spokojnie Orlena. — Przecież to ruina! Dach nie był naprawiany od lat. Kiedy ostatnio powiedziałam tacie, że w galerii zawalił się strop, odparł mi na to: „Niech się wali!”
— Ładna galeria! — powiedział Terry drwiącym tonem. — Te kilka obrazów, jakie nam jeszcze zostały, zniszczyła wilgoć, wyblakły od słońca lub powypadały z ram. Nikt o to nie dba!
— Wiem! — zawołała Orlena. — Nie dręcz się tym! Wiesz dobrze, że nie mogliśmy nic na to poradzić. Obawiam się, że w przyszłości też niewiele da się zrobić.
— Z czego będziemy żyć? — zastanawiał się Terry.
Orlena nie odpowiadała. To pytanie spędzało jej sen z powiek. Wiedziała, co czuje Terry jako nowy baronet na myśl, że będzie musiał sprzedawać ziemię należącą do rodziny Weldonów od czasów królowej Elżbiety. Ale czy mieli inne wyjście? Dziczyzny w posiadłości pozostało jak na lekarstwo, wszystko przejedli. Wczoraj przy obiedzie Terry zdenerwował się:
— Znowu królik!
— Rzeźnik nie chce dawać na kredyt — usprawiedliwiała się Orlena. — Wiem, że o tej porze roku nie powinno się jadać królików, ale w domu nie ma nic innego.
Terry’emu drżały usta. Wiedział, że nie mają już pieniędzy na jedzenie. A wkrótce nadejdzie pewnie moment, gdy nie uda mu się nic więcej upolować — pola uprawne zamieniły się w ugory, lasy zniszczyły szkodniki.
Pan Thorogood trzymał skrawek papieru tak, by padało na niego światło wchodzące przez okna biblioteki, gdzie odbywała się ceremonia otwarcia testamentu. Ale to niewiele pomagało, gdyż okna były bardzo brudne. Zasłony zwisały w strzępach; Orlena łatała je, jak mogła, ale nie na długo to wystarczało.
— „Oto moja ostatnia wola — czytał głośno pan Thorogood. — Ja, sir Hamish George Northcliffe Weldon, piąty baronet Weldon Park w hrabstwie Yorkshire, będąc w pełni władz umysłowych, pozostawiam cały swój majątek oraz dobra ziemskie po równo moim dzieciom — Terence’owi Northcliffe’owi i Orlenie Aleksandrze”.
Skończywszy czytać, pan Thorogood dodał:
— Testament jest podpisany i poręczony przez świadków.
— Czy to wszystko? — spytał nowy baronet podniesionym głosem.
Pan Thorogood wzdrygnął się.
— Tak, sir Terence. Pański ojciec lubił się streszczać i od razu przystępować do rzeczy.
— Jeśli o mnie chodzi — powiedział Terry — interesuje mnie tylko jedna rzecz: ile ojciec nam zostawił? Mam nadzieję, że wystarczy na zapłacenie pańskiego honorarium.
— Wystarczy na dużo więcej, sir Terence — powiedział pan Thorogood, zły, że przerywają mu ulubioną ceremonię.
— Bardzo mnie to cieszy — rzucił Terry — ale wątpię, czy spadek wystarczy na podreperowanie kondycji tego biednego domu.
— Terry! — próbowała go uspokoić Orlena.
Znała popędliwość brata i bała się, że pan Thorogood może odnieść złe wrażenie. Tymczasem prawnik, nie śpiesząc się, schował testament do teczki.
— No więc jak? — powiedział Terry arogancko. — Czy usłyszymy wreszcie z pańskich ust gorzką prawdę, czy też mamy czekać, aż pan policzy te parę pensów, które ojciec zdeponował w banku?
Po chwili dodał z goryczą:
— Wie pan, że ojciec nie dawał nam ani grosza.
Nieruchoma twarz prawnika drgnęła i złagodniała. Jednak po chwili pan Thorogood powiedział swym zwykłym, oschłym tonem:
— Proszę zrozumieć, sir Terence, że nie mogę teraz zdać panu dokładnie sprawy ze stanu posiadania pańskiego ojca. Ale zapewniam pana, że moje biuro dołoży wszelkich starań, by jak najszybciej dokonać inwentaryzacji.
— Nie zajmie to panom dużo czasu! — żachnął się Terry.
Orlena położyła uspokajająco rękę na ramieniu brata i powiedziała łagodnie:
— Czy zechce pan nam powiedzieć, ile ja i Terry będziemy mieć na życie? To dla nas bardzo ważne!
— Oczywiście, panno Orleno — odparł prawnik. — Ostrożnie licząc, każde z państwa odziedziczyło w przybliżeniu dwieście tysięcy funtów.
W bibliotece zapanowała śmiertelna cisza. Terry i Orlena siedzieli jak skamieniali, utkwiwszy nieme spojrzenia w twarzy pana Thorogooda, który rozkoszował się wrażeniem, jakie wywołały jego słowa.
— P-powiedział pan... dwieście tysięcy... funtów? — wykrztusiła Orlena.
— Tak jest, proszę pani. Z przyjemnością przekazuję państwu tę pomyślną wiadomość.
— Wielki Boże! — Terry wreszcie odzyskał mowę.
Gdy nikt się nie odzywał, Terry zwrócił się do prawnika:
— Czy chce pan powiedzieć, że ojciec leżał na pieniądzach, a nam skąpił grosika?
Podniósł się z krzesła i stanąwszy obok pana Thorogooda ciągnął:
— Czy pan wie, że nie miałem co na grzbiet włożyć? Że musiałem błagać okolicznych gospodarzy, by mi pozwolili dosiąść jakiejś chabety? Że ojciec nie pozwolił mi pojechać do Londynu, gdy skończyłem studia w Oksfordzie? Na każde pytanie miał jedną odpowiedź: „Nie mamy pieniędzy, nie możemy sobie na to pozwolić”.
Terry był tak wzburzony, że pan Thorogood odparł dyplomatycznie:
— Wiem, że nie powinno się mówić źle o zmarłych, sir Terence, ale myślę, że w tych czterech ścianach możemy sobie szczerze powiedzieć, że pański ojciec, świętej pamięci sir Hamish, był po prostu sknerą.
Terry nie mógł się uspokoić.
— Skąd mogliśmy wiedzieć?... Ani przez myśl nam nie przeszło, że ojciec nie jest taki biedny, jak utrzymuje.
Spojrzał na siostrę. W szarych oczach Orleny błyszczał smutek.
— Nie zgodził się... wysłać mamy za granicę... — szepnęła. — Lekarze mówili, że... gdyby wyjechała na południe... mogłaby żyć.
Głos jej drżał, była bliska płaczu. Terry podszedł do niej i objął ją ramieniem.
— Wiem, co czujesz — powiedział — ale nie ma sensu wspominać tego, co minęło. Musimy patrzeć w przyszłość — zupełnie inną niż ta, jaką sobie wyobrażaliśmy.
— Jest jeszcze jedna rzecz, o której mam obowiązek państwu powiedzieć — wtrącił pan Thorogood.
Spojrzeli na niego zdziwieni.
— Z prawnego punktu widzenia pieniądze należą oczywiście do państwa — mówił pan Thorogood. — Jednakże nie możecie nimi dysponować przed ukończeniem dwudziestego pierwszego roku życia.
— To już za trzy miesiące, jeśli o mnie chodzi! — wykrzyknął Terry.
— Do czasu uzyskania przez oboje państwa pełnoletności — mówił pan Thorogood, ignorując uwagę Terry’ego — ojciec państwa wyznaczył kuratora, który będzie zarządzał państwa majątkiem.
— Kuratora? — wykrzyknął Terry zdumiony. — Kto nim jest?
Pan Thorogood wolno wyjął z teczki jakieś papiery.
— Odpowiedni akt prawny — rzekł — został sporządzony po śmierci państwa matki. Gdyby ojciec zmarł wcześniej niż lady Weldon, zostałaby ona automatycznie państwa prawnym opiekunem.
— To oczywiste! — przerwał niecierpliwie Terry. — Ale kogo ojciec wyznaczył na naszego opiekuna?
— Swego przyjaciela earla Ulverstona — odparł prawnik.
— Ulverstona? — wykrzyknął Terry. — A któż to jest, u diabła?!
Spojrzał pytająco na siostrę. Orlena wyjaśniła:
— To dawny przyjaciel papy. Studiowali razem w Oksfordzie. Widywali się od czasu do czasu. Ostatnio tata o nim nie wspominał.
Spojrzała na brata. Oboje dobrze wiedzieli, że po śmierci matki ojciec zupełnie zdziwaczał. Przestał się widywać z przyjaciółmi i znajomymi i coraz bardziej się zaniedbywał. Oszczędzał, na czym tylko mógł, aż w końcu sam uwierzył, że jest taki biedny, za jakiego się podaje. Terry’emu cudem udało się skończyć studia w Oksfordzie. Orlena wyszła o wiele gorzej na skąpstwie ojca.
Po śmierci matki przestał łożyć na jej edukację. Zwolnił guwernantkę, odesłał z kwitkiem profesorów, którzy udzielali jej prywatnych lekcji w Weldon Park. Sprzedał konie, z wyjątkiem starych szkap, które nadawały się tylko do taniej jatki. Stopniowo pozbywał się służby; usługiwało im kilku wiekowych lokai, którzy robili niewiele poza dobrym wrażeniem. Ojciec obciął do minimum środki na utrzymanie, jadali wiec bardziej niż skromnie.
Przeszłość zdała się Orlenie złym snem. Nie mogła znieść myśli, że wszystko to było zgoła niepotrzebne. Że matka mogłaby żyć, gdyby przeszła kurację przepisaną jej przez lekarzy.
Głos Terry’ego sprowadził ją na ziemię.
— Czy ten kurator będzie się wtrącał w nasze sprawy? Jak można się z nim porozumieć?
— Pozwoliłem sobie napisać do Jego Lordowskiej Mości — odparł pan Thorogood. — Zawiadomiłem go o śmierci sir Hamisha i poinformowałem o jego obowiązkach względem państwa.
— Gdzie on mieszka?
— W Londynie. Sądzę, że byłoby stosowne i wskazane, by państwo odwiedzili go niezwłocznie.
— Londyn! — Terry’emu zabłysły oczy. — Uważa pan, że powinniśmy pojechać do Londynu?
— To chyba jasne, sir Terence, że nie może pan oczekiwać, by earl, który jest w podeszłym wieku, pofatygował się tutaj.
— Oczywiście, że nie! — powiedział szybko Terry. — Oboje z Orleną z przyjemnością odwiedzimy go w Londynie, prawda, Orleno?
Uśmiechnął się do siostry podniecony. Zawsze chciał pojechać do Londynu, jak większość jego kolegów z Oksfordu, należeć do śmietanki towarzyskiej, skupionej wokół dworu księcia Walii.
Orlena nie miała takich ambicji. Gdy skończyła osiemnaście lat, zdała sobie sprawę, jak nierealne są marzenia matki, by jej córka złożyła dyg w Pałacu Buckingham i przeżyła swój debiut podczas jednego z sezonów towarzyskich w Londynie. Pogodziła się więc ze swoją dolą i wiodła ciche, skromne życie na wsi. Wydarzeniem stał się dla niej powrót Terry’ego ze studiów. Cieszyła się jego obecnością, mimo że obnosił się ze swym niezadowoleniem i bywał przykry. Życie znów nabrało blasku.
— Londyn, Orleno! — powtórzył Terry. — Pomyśl tylko: nareszcie będziemy w Londynie!
To mówiąc spojrzał pytająco na pana Thorogooda.
— Uzgodniłem już szczegóły z moimi wspólnikami — powiedział prawnik. — Pożyczymy państwu sumę stu funtów na pokrycie kosztów podróży.
— Sto funtów! Cóż, lepsze to niż nic! — wykrzyknął Terry. — Jestem kompletnie „spłukany”!
— Dziękuję. To bardzo miło z pańskiej strony — powiedziała Orlena.
— Oczywiście, w Londynie sytuacja się zmieni — ciągnął pan Thorogood. — Jestem pewien, że Jego Lordowska Mość wyasygnuje odpowiednie środki na zakup ubrania i inne państwa potrzeby. Z pewnością zatroszczy się również o odpowiednią towarzyszkę dla panny Orleny.
— Towarzyszkę? — wykrzyknął Terry. — Nie rozumiem, o czym pan mówi.
— Zapomina pan, sir Terence, że pańska siostra jest — że tak powiem — atrakcyjną młodą damą. Byłoby wysoce niestosowne, gdyby mieszkała sama, pozbawiona towarzystwa kobiety, która osiągnęła wiek dojrzały.
Terry nie wyglądał na przekonanego.
— Pozwolę sobie zauważyć — ciągnął pan Thorogood — że miss Orlena zapewne wkrótce wyjdzie za mąż, a i pan sprowadzi do domu młodą żonę. Do tego czasu może pan się we wszystkim zdać na earla Ulverstona. On panu najlepiej poradzi, na co obrócić pański pokaźny majątek.
— Nie potrzebuję rad! — zawołał impulsywnie Terry. — Potrzebuję koni. Nie takich jak te nędzne szkapy, których musiałem dosiadać do tej pory! Potrzebne mi konie, na których można galopować i brać przeszkody. Gdy wrócę do domu, nie przepuszczę żadnego polowania w sąsiedztwie, może pan być tego pewien!
— Bardzo na to liczę, sir Terence. Zapewniam pana, że sąsiedzi będą zachwyceni gdy Weldon Park otworzy gościnne podwoje, jak bywało za życia pańskiego dziadka oraz w pierwszych latach małżeństwa pańskiego ojca.
— Mam szczery zamiar doprowadzić ten dom do porządku — odparł Terry.
W jego głosie brzmiał teraz ton powagi i zdecydowania. Orlena uśmiechnęła się do niego, przepełniona uczuciem głębokiej miłości. Wierzyła w brata. Wiedziała, jak bardzo cierpiał z powodu przymusowej bezczynności, braku pieniędzy, a przede wszystkim — wierzchowców. Nie mogła zrozumieć, dlaczego ojciec był tak okrutny. Pamiętała, co przeszedł Terry, od kiedy wrócił z Oksfordu latem ubiegłego roku. Co prawda, Terry tylko przez kilka miesięcy zbijał bąki — ona robiła to od wielu lat. Ale dawno już zrozumiała, że mężczyzna musi mieć bez przerwy jakieś zajęcie, a tej możliwości ojciec pozbawił Terry’ego.
— Wyjedziemy jutro lub pojutrze — powiedział stanowczo Terry. — Im wcześniej spotkamy się z naszym kuratorem, tym lepiej!
Nagle uderzyła go jakaś myśl, gdyż zwrócił się do prawnika ze słowami:
— Mam nadzieję, że on nie może nam zabronić wydawania pieniędzy, które nam ojciec zostawił?
— Obowiązkiem kuratora jest dopilnować, byście państwo nie roztrwonili majątku — powiedział pompatycznie pan Thorogood, — Do niego też należy decyzja, jaką część dochodu rocznego będą państwo otrzymywać do czasu osiągnięcia dojrzałości.
— Tylko przez trzy miesiące będzie sprawował nade mną władzę — zauważył Terry.
— Jestem pewien, że Jego Lordowska Mość okaże się wielkoduszny — zapewnił go prawnik. — Nie ma powodu, by miało być inaczej.
— Oczywiście.
Terry odetchnął z ulgą. Orlena pomyślała, że te niestosowne uwagi brata biorą się z oszołomienia bogactwem, jakie na nich spadło. Skąd mogli wiedzieć, że ojciec nie mówi im prawdy i że w rzeczywistości wcale nie są biedni? Wpadał w taką okropną złość z powodu najmniejszej ekstrawagancji, jak to nazywał. Brał im za złe najdrobniejszy wydatek. Przypomniawszy sobie rządki cyfr na rachunkach u kupców, powiedziała do pana Thorogooda:
— Obawiam się, że mamy trochę długów.
— Zajmę się wszystkim, panno Orleno — obiecał prawnik.
— A czy będziemy mogli zatrudnić więcej służby? — spytała Orlena. — Trzeba tu zrobić gruntowne porządki. Do tej pory mieliśmy za mało służących. Dom jest duży, więc nie mogli sobie ze wszystkim poradzić.
— Wiem, wiem — uśmiechnął się pan Thorogood. — Proszę mi tylko pozwolić spłacić długi i zatrudnić więcej ludzi do pracy w domu i w obejściu. Myślę, że z resztą można poczekać, aż państwo rozmówią się z earlem Ulverstonem.
Po chwili dodał:
— Może państwo napiszą do mnie z Londynu. Albo jeszcze lepiej: Jego Lordowska Mość przekaże mi listownie instrukcje, co należy załatwić przed państwa powrotem.
— Bardzo panu dziękuję — powiedziała Orlena.
— Zanim zaczniemy mówić o powrocie — przerwał Terry — zaplanujmy lepiej nasz wyjazd. W tej chwili to o wiele ważniejsze!
— Przypuszczam, sir Terence, że zechce pan podróżować dyliżansem — powiedział pan Thorogood. — Wracam zaraz do Yorku i jeśli mogę być w czymś pomocny, chętnie wysiądę na stacji przy North Street i zarezerwuję dla państwa miejsca.
— Dyliżansem! — wykrzyknął Terry rozczarowany. — Proszę chwilę, zaczekać! Mam pomysł! Później ci o tym powiem, Orleno. Myślę, że będzie dużo przyjemniej podróżować własnymi końmi.
I wybiegł z biblioteki, trzaskając drzwiami.
— Nie wiem, co brat wymyślił — zwróciła się Orlena z uśmiechem do pana Thorogooda. — Ale dziękujemy panu za tę pomyślną wiadomość.
— Rzadko zdarza mi się podejmować równie przyjemne zadanie, proszę pani — odparł pan Thorogood. — Wiem, jakie trudne lata mają państwo za sobą.
Westchnął, po czym mówił dalej:
— Rozumie pani, że choć znałem z grubsza stan majątkowy pani ojca, związany byłem tajemnicą zawodową.
— Rozumiem to doskonale — odparła Orlena.
— Próbowałem wpłynąć na pani ojca, ale on nie chciał słuchać niczyich rad.
— Wyobrażam sobie!
Nagle spoważniała.
— To były trudne lata... bardzo trudne, proszę mi wierzyć. Ale teraz już po wszystkim i Terry będzie mógł nareszcie zażywać przyjemności, których tak długo musiał sobie odmawiać.
— I pani również, panno Orleno — powiedział uprzejmie pan Thorogood.
— Chyba tak — odparła Orlena powątpiewająco — choć przywykłam już do... spokojnego życia.
Zamierzała powiedzieć więcej o sobie, lecz uprzytomniła sobie, że prawnik i tak jej nie zrozumie. Bała się świata; dotychczas nie wychyliła nosa poza Weldon Park. Miała szesnaście lat, gdy umarła matka i od tego czasu widywała tylko ojca i starych służących. Terry nie przyjeżdżał do domu nawet na wakacje; zawsze któryś z przyjaciół zapraszał go do swej letniej rezydencji. A jeśli już mieli okazję rozmawiać ze sobą, brat rozwodził się nad końmi, przyjęciami, ludźmi, o których Orlena w życiu nie słyszała i z którymi, jak sądziła, nie znalazłaby wspólnego języka.
Bo też jest się czego bać — rozmyślała po wyjściu pana Thorogooda. Jak tu opuścić rodzinny dom i udać się w zupełnie obcy świat, gdzie nie ma ani jednego przyjaciela? A potem pomyślała, że musi to zrobić dla Terry’ego. Tylko on się liczył. Póki nie wyjdzie za mąż — a przypuszczała, że nastąpi to niebawem — będzie mu prowadzić dom w Weldon Park lub gdziekolwiek będą — postanowiła.
Terry długo nie wracał. Orlena poszła do kuchni, by powiedzieć starej kucharce, pani Burrows, że ma przyrządzić zupełnie inny obiad, niż było zaplanowane.
— Jedziemy do Londynu — powiedziała. — Po powrocie załatwimy pani pomoc kuchenną. Albo jeśli pani woli, może pani wraz z mężem pójść na emeryturę i osiąść w jednym z naszych domków na wsi.
Widząc zdumienie w oczach starej kobiety, dziewczyna wyjaśniła:
— Wiem, że są w złym stanie, ale teraz mamy pieniądze. Obiecuję pani, że wraz z sir Terence’em dopilnujemy remontu i zapewnimy wam wszelkie wygody.
— Czy to aby prawda, co panienka mówi? — dopytywała się pani Burrows.
— To prawda! — odparła Orlena. — Papa miał pieniądze, tylko my o tym nie wiedzieliśmy. Teraz będziemy je mogli wydać na renowację domu i wynajęcie służby, tak jak to było w dawnych dobrych czasach.
Kładąc dłoń na ramieniu kucharki, Orlena dodała:
— Pan Thorogood zajmie się wszystkim podczas naszej nieobecności. Obiecał natychmiast podnieść wam pensje.
Pani Burrows otarła łzy z oczu.
— To dla mnie prawdziwy szok, niech mi panienka wierzy. Po tylu latach głodowania i oszczędzania panienka mi mówi, że sir Weldon miał pieniądze!
— Tak, to były ciężkie czasy — przyznała Orlena — ale to już minęło i powinniśmy jak najszybciej zapomnieć o tych koszmarnych latach.
Zawsze jednak będzie pamiętać o tym, że matka nie mogła pojechać za granicę, ponieważ ojciec powtarzał w kółko, że nie ma pieniędzy, by wysłać ją na południe.
A przecież tata ją kochał!? — powtarzała w myślach, nie mogąc tego zrozumieć. Doszła do wniosku, że może ojciec poświęcił zdrowie matki nie tyle z powodu skąpstwa, co raczej dlatego, że przerażała go myśl o wyjeździe z domu. Bał się świata tak samo jak ja — myślała. Przestraszyła się, że stanie się podobna do ojca, i postanowiła być rozsądna. To przecież śmieszne w jej wieku zamykać się w czterech ścianach, choćby nie wiem jak lubiła ten dom! A poza tym potrzebne są jej nowe suknie. Była prawie pewna, że gdy juz raż znajdzie się w Londynie, spodoba jej się życie pośród rówieśników. Przejrzała się w lustrze, zastanawiając się, czy ktokolwiek zauważy ją w tym wielkim mieście. Co innego Terry! Na pewno będzie miał powodzenie. Szczupły, przystojny, dobrze ubrany — elegant w każdym calu, pewny siebie, potrafił wybrnąć śpiewająco z najtrudniejszej sytuacji i wzbudzał powszechną sympatię.