Читать книгу Lot miłości - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland - Barbara Cartland - Страница 5

Rozdział 1

Оглавление

ROK 1870

Przestąpiwszy próg okazałego domu na Polach Elizejskich, hrabia Kyleston zapytał służącego:

– Czy pan markiz już wrócił?

– Nie, monsieur.

Hrabia wszedł do przytulnego salonu na parterze. Niemal natychmiast pojawił się lokaj z szampanem i talerzem kanapek z pasztetem. Hrabia obrzucił poczęstunek dość obojętnym spojrzeniem, jakby nie był głodny, a kieliszek szampana postawił na stoliku obok krzesła, nie skosztowawszy ani łyka.

Potem rozsiadł się wygodnie i po krótkim zastanowieniu doszedł do wniosku, że znudziła go audiencja w ministerstwie, podobnie jak nie kończąćy się obiad w ambasadzie brytyjskiej, a nawet, choć wydawało się to niewiarygodne, powabna horizontale, z którą spędził większą część nocy.

W wieku trzydziestu trzech lat hrabia był już dość zblazowany i, jak krewni często mawiali za jego plecami, rozpieszczony przez życie. Od chwili, gdy przyszedł na świat, wszystko było dla niego zbyt proste. Mając dwadzieścia dwa lata odziedziczył po ojcu tytuł, ogromne posiadłości oraz niezmierzone bogactwa. Odtąd jego życie wydawało się usłane różami.

On sam był jednak dość silną osobowością, a dzięki solidnej posturze osiągał znakomite wyniki w każdym sporcie, jaki tylko zapragnął uprawiać. Przede wszystkim wspaniale jeździł konno, a w każdym ważniejszym wyścigu jego konie mijały linię mety jako pierwsze.

Jeśli chodzi o kobiety, żaden romans nie trwał zbyt długo. Właśnie wygaśnięcie ostatniego uczucia spowodowało, że przybył do Paryża. Adorował lady Irene Curtis z gorliwością, która zdziwiła nawet jego samego.

Niewątpliwie była wyjątkowo piękna i zajaśniała niczym gwiazda na firmamencie towarzyskim, gdy nieoczekiwanie przybyła do Londynu w połowie sezonu. Każdy mężczyzna, który ją zobaczył, natychmiast poddawał się jej urokowi, ale hrabia usunął wszystkich na bok i lady Irene uległą jego namowom prędzej niż śmiał przypuszczać.

Gdy już ją zdobył, nieoczekiwanie przestała go fascynować. Nie sposób ocenić, pod jakim względem go zawiodła, dlaczego zobojętniał wobec tak pięknej kobiety. Ponieważ zdążyli już zostać oficjalnymi kochankami, wiedział, że musi uciec.

Wiele o nich mówiono w eleganckim świecie i lada dzień oczekiwano ogłoszenia zaręczyn, więc hrabia czuł, że tej kochanki trudniej będzie się pozbyć. Tym razem trafił na wielką damę, do tego pełną determinacji, która z zaciekłością głodnej tygrysicy postanowiła zatrzymać go przy sobie.

Była córką księcia Cumbrii, w wieku osiemnastu lat wydaną za mąż za zamożnego, młodego arystokratę, z którym niewiele ją łączyło. Jego wyznania dozgonnej miłości nie zostały poparte czynami, a zauroczony sceną małżonek wkrótce powrócił do swych aktorek, których wylewna lubieżność przypadła mu do gustu o wiele bardziej niż wytworne maniery dobrze urodzonej żony.

Lady Irene nie była tym zbytnio załamana, gdyż nawet w jej cichej, wiejskiej rezydencji znalazło się wielu mężczyzn zawsze gotowych do zalotów. Dopiero po nagłej śmierci męża, gdy dobiegła końca roczna żałoba, przybyła do Londynu, gdzie zdała sobie sprawę, że może podbić nawet najbardziej wyrafinowane i krytyczne towarzystwo w całej Europie.

Nastały akurat czasy, gdy Londyn odetchnął po latach skrępowania i ścisłych nakazów przyzwoitości, jakie panowały za Księcia Małżonka, który uczynił życie dworskie w pałacu Buckingham nader nudne. Coraz chętniej oddawano się teraz wszelkim przyjemnościom. Książę Walii otwarcie przyznawał, iż nie potrafi oprzeć się urokowi pięknych dam, a w jego ślady wkrótce poszła większość arystokratów.

Lady Irene miała do wyboru wielu mężczyzn, lecz gdy tylko zauważyła hrabiego Kylestona, postanowiła dalej nie szukać. Nie spotkała jeszcze nigdy mężczyzny tak przystojnego, a przy tym równie śmiałego i męskiego.

Straciła dla niego głowę, co można było i o nim powiedzieć, aż nagle, zupełnie jakby runął na ziemię z balonu, tego nowomodnego wynalazku, o którym tyle się teraz mówiło, ogarnęła go nuda.

– Muszę wyjechać – mówił sobie, choć wiedział, że nie pójdzie mu tak łatwo.

Jeżeli czegoś w życiu nie cierpiały to wzajemnych oskarżeń, wymówek i pytania, na które nie było odpowiedzi: Dlaczego mnie już nie kochasz?

Z właściwą sobie zręcznością znalazł jednak wyjście z tej sytuacji, a po wizycie u ministra spraw zagranicznych miał odpowiednią wymówkę – wyjazd do Paryża.

– Nie będę owijał w bawełnę, Kyleston – stwierdził lord Granville – napływają sprzeczne doniesienia i bardzo trudno mi zrozumieć, co się właściwie dzieje. W przeszłości pomagał pan Ministerstwu Spraw Zagranicznych i byłbym niezmiernie wdzięczny, gdybyśmy znów mogli liczyć na pańską współpracę.

– Dołożę wszelkich starań – odparł hrabia – ale to chyba oczywiste, że Niemcy podchodzą do sprawy poważnie, natomiast Francuzi jak zwykle snują dalekosiężne, dość lekkomyślne plany.

– Może ma pan rację – zgodził się lord Granville. – Jednak znając pańską zaradność w tego typu sprawach, z wielką niecierpliwością oczekuję pierwszego sprawozdania. – Po chwili dodał: – Proszę stosować zwykły szyfr i upewnić się, czy nie przechwycono żadnej depeszy.

– Będę stosował odpowiednie środki ostrożności – obiecał hrabia, po czym zapytał: – Co robi nasz ambasador?

– Lord Lyon nie jest tak komunikatywny, jak bym sobie tego życzył – odparł minister z uśmiechem.

– Więc postaram się nie rozczarować pana – roześmiał się hrabia.

Lady Irene była zdruzgotana.

– Thorntonie kochany, jak możesz mnie opuścić? I to akurat teraz, gdy jesteśmy tacy szczęśliwi, a przed nami wiele cudownych balów.

Hrabia nie cierpiał balów, ale zdołał odpowiedzieć dość szczerze:

– Chyba nie wyobrażasz sobie, że czynię to z ochotą. Istnieją powody, choć nie mogę ich wyjawić ze względu na dobro kraju, dla których muszę odwiedzić Paryż.

Lady Irene szeroko otwarła oczy ze zdumienia.

– Czy chcesz przez to powiedzieć, że jesteś tajnym agentem?

– Oczywiście, że nie! – odparł ostro, znając jej plotkarskie skłonności. – Tak się składa, że mam przyjaciół na stanowiskach ministerialnych we Francji, a tamtejsza sytuacja polityczna jest dość niejasna.

Cieszył się, że lady Irene nie ma o polityce najmniejszego pojęcia, a jeśli nawet słyszała coś na temat zamieszek we Francji, to zapewne nie przywiązywała do tego większej uwagi. Jego tłumaczenia wywarły pożądane wrażenie i kochanka nie lamentowała tak strasznie jak się obawiał.

– Wracaj prędko, najdroższy! – żegnała go. – Bez ciebie będę rozpaczliwie samotna.

Hrabia pomyślał cynicznie, że jej samotność jest Czymś nad wyraz nieprawdopodobnym. Zarazem wiedział, że jeśli ta kobieta ma serce, to jest gotowa oddać je w jego ręce. Dlatego postanowił szukać Schronienia we Francji na długo.

Paryż był wówczas najradośniejszym miejscem pod słońcem. Na hrabiego czekało tam mnóstwo piękności, które z ochotą w dzień i w nocy dołożą starań, aby nie trapiła go samotność.

Po przyjeździe udał się prosto do starego przyjaciela, markiza de Soissons, który zawsze chętnie go gościł i ratował przed straszliwie nudnym pobytem w ambasadzie brytyjskiej.

Starszy o parę lat markiz z iście francuską pomysłowością zdołał pozostawić swą czarującą żonę i dzieci na wsi. Sam zaś zamieszkał w Paryżu, gdzie pośród błyskotliwego, dowcipnego i szalenie ekstrawaganckiego towarzystwa, nadawał ton spotkaniom u księcia Napoleona.

Na przyjęciach tych hrabia spodziewał się spotkać najrozpustniejsze i najdroższe z oszałamia jących demi-mondaines, tak doświadczone w zabawianiu mężczyzn, że w ich towarzystwie niepodobna nudzić się ani chwili.

Na przykład wczorajsza kolacja była niewątpliwie rozkoszna, a że brało w niej udział paru dostojników z rządu, zdobył wiele informacji, którymi miał zamiar, dzięki tajemnemu szyfrowi, podzielić się z lordem Granville.

Ponadto zauroczyła go partnerka, z którą siedział przy stole. Jej ciemne, połyskujące oczy, kruczoczarne włosy i słowa, co rusz kryjące w sobie jakiś podtekst, w niczym nie przypominały lady Irene.

A jednak opuszczając jej dom w chwili, gdy słońce wyłaniało się znad dachów Paryża, mimo woli ziewał. Nie był zmęczony. Po prostu uznał, że noc upłynęła mu bez nowych wrażeń. Czuł się tak, jakby po raz kolejny przeczytał rozdział tej samej książki.

– Czego ja chcę? – zachodził w głowę. – Co się, u diabła, ze mną dzieje?

Odpowiedź nasunęła się natychmiast. Ponieważ życie nie wymagało od niego wysiłku, więc na co dzień używał jedynie drobnej cząstki swojej inteligencji.

Pewnego razu, dawno temu, pół żartem pół serio rozważał pozostanie w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, lecz perspektywa przykucia do biurka i obcowania z dziwakami z obcych krajów odstraszyły go.

Gdybym miał wziąć udział w wojnie – myślał – to pochłonięty kwestią przeżycia, nie miałbym czasu zastanawiać się, czy mnie to bawi albo interesuje. Trudno jednak powiedzieć, aby to było satysfakcjonujące rozwiązanie.

Dlatego teraz podniósł do ust kieliszek szampana ze smutną refleksją, że mężczyźni, którzy topią swe kłopoty w drinkach mają więcej rozsądku niż to się powszechnie uważa.

Może powinienem udać się na jakąś wyprawę badawczą – dociekał. – Niebezpieczeństwo i przygody są z pewnością lepsze niż wysłuchiwanie nudnych bzdur, którymi mnie dziś raczono podczas obiadu.

Pociągnął jeszcze jeden łyk szampana. Po chwili drzwi otworzyły się. Obejrzał się w nadziei, że wraca jego przyjaciel markiz, ale zamiast niego ujrzał lokaja, który oznajmnił:

– Przybyła pewna dama, monsieur, z pytaniem, czy może się z panem zobaczyć.

– Dama? – zapytał hrabia, zastanawiając się, czy to jego towarzyszka wieczoru chce kontynuować znajomość, czy też, co jeszcze mniej prawdopodobne, przyjechała z Anglii lady Irene.

– To młoda kobieta, monsieur – ciągnął dalej sługa. – Wygląda na zatroskaną.

Hrabia nie ukrywał zdumienia, ale ponieważ nie znajdował żadnej sensownej przyczyny, dla której miałby odmówić, powiedział:

– Wprowadź tę panią, ale daj wyraźnie do zrozumienia, że mogę jej poświęcić najwyżej pare minut.

Długoletni służący markiza zrozumiał jego intencję. Wyszedł z pokoju z miną człowieka wtajemniczonego.

Hrabia podniósł się, abyna tle kominka jego wysoka postać zyskała na autorytecie.

Gdy drzwi otworzyły się ponownie i stanęła w nich młoda kobieta, starczyło jedno spojrzenie, by zauważyć, że ma do czynienia z damą, co prawda wyjątkowo biedną.

Hrabia był bardzo spostrzegawczy, a do tego znakomicie znał się na ludziach i starał się wszystkich darzyć zrozumieniem. Z zamiłowaniem uczył się dostrzegać każde mrugnięcie powiek, grymas warg, czy nerwowy ruch zdradzający myśli i uczucia człowieka. Osiągnął taką wprawę, że, jak sądził, nie dałby się okłamać nawet najprzebieglejszemu łgarzowi.

Kobieta, która podeszła teraz do niego, była, jak zauważył, wyjątkowo piękna, lecz jej uroda miała w sobie coś niezwykłego. Nie potrafił tego wyjaśnić aż do chwili, gdy dziewczyna stanęła tuż przed nim i wtedy dostrzegł, że jest zbyt chuda, żeby to mogło być naturalne, zaś wystające kości nadgarstków świadczyły o niedożywieniu.

Odziana była schludnie i w dobrym guście, lecz jej sukienka wydawała się niemal wytarta, a żakiet wyblakły i wyświechtany. Miała jasne włosy i ogromne, szare oczy, w których czaił się strach.

Dygnęła przed nim leciutko, z podziwu godnym wdziękiem, po czym odezwała się miękkim, melodyjnym głosikiem:

– Jestem bardzo wdzięczna, że Wasza Lordowska Mość zgodził się mnie przyjąć.

– Jest pani Angielką! – zawołał hrabia.

– Mój ojciec był Anglikiem, dlatego też... do pana przybywam.

– Ponieważ pani wie, kim jestem, proszę się przedstawić.

– Nazywam się Miranda... Valmont.

Hrabiemu wydało się dziwne, że mimo angielskiego rodowodu dziewczyna nosi francuskie nazwisko. Ona zaś, jakby czytała w jego myślach, powiedziała:

– Mieszkam w Paryżu, więc używam nazwiska matki, która jest Francuzką.

– Proszę usiąść, panno Valmont – uśmiechnął się – i powiedzieć, co panią sprowadza.

Dziewczyna posłuchała go i usiadła, nerwowo splatając palce. Pomyślał, że to jego wysoka postać działa na nią onieśmielająco, dlatego zajął miejsce obok na krześle i odezwał się tonem, który zwykle oszałamiał kobiety:

– Proszę mi opowiedzieć, ca to za sprawa.

Odwróciła wzrok, a po chwili przemówiła cicho:

– To wydawało się proste… gdy zobaczyłam w gazetach wiadomość o pańskim przyjeździe do Paryża… ale teraz obawiam się... że nie zrozumie pan… dlaczego proszę o pomoc.

– Zapewniam że cokolwiek pani powie, spróbuję wykazać najwyższe zrozumienie i sympatię, na jakie mnie stać.

– To... bardzo miłe z pana strony.

Skwitował to uśmiechem.

– Skąd ta pewność, skoro jeszcze nie Usłyszałem, o co chodzi? A więc przebywa pani w Paryżu?

– Mieszkamy tu z matką od pięciu lat, odkąd... zmarł ojciec. – Mówiła prędko, jakby zależało jej na tym, aby zrozumiał wszystko. Potem wyznała: – Od roku moja matka bardzo ciężko choruje, a teraz lekarze twierdzą, że musi poddać się operacji. Inaczej umrze!

– Bardzo mi przykro – powiedział spokojnie hrabia. – Po chwili swym zwykłym cynicznym tonem ciągnął dalej: – Panno Valmont, podejrzewam, że prosi mnie pani o pieniądze, które mają uratować życie matce.

W duchu przyznawał, że spośród niezliczonych osób, które żebrały u niego w ten czy inny sposób przez ostatni rok, jest to przypadek ciekawy, a przynajmniej dziewczyna, czy też ktoś, kto za nią stoi, wymyślił dość oryginalny pretekst. Ale ku jego zdumieniu Miranda krzyknęła cicho i zaprzeczyła:

– Nie, oczywiście, że nie! Nawet nie przeszło mi przez myśl, by żebrać o pieniądze! Mam swoją godność!

Hrabia obrzucił spojrzeniem jej wychudłe nadgarstki i powiedział łagodnie:

– A jednak głodujecie!

– Skąd pan wie… jak pan zgadł? – zapytała w najwyższym zdumieniu.

– Może po prostu zauważyłem, że jest pani niedożywiona i o wiele za chuda jak na swój wiek.

Nastąpiło milczenie, a potem, niemal ze szlochem, dziewczyna przyznała:

– Pan... ma rację... mamie potrzeba mleka, jajek i drobiu, a na to nas nie stać. Musi nabrać sił przed operacją, bo sprawa jest bardzo poważna.

Zanim hrabia zdążył zareagować, dodała:

– Ale nie proszę o pieniądze... Prędzej umarłabym, tak jak mama!

Hrabia był zdumiony.

– Więc o co pani chodzi?

Jakież było jego zdziwienie, gdy Miranda oblała się rumieńcem, co sprawiło, że wyglądała nadspodziewanie ładnie.

Ponieważ hrabia czekał na odpowiedź, odezwała się z wahaniem:

– Mieszkam w Paryżu... więc zrozumie pan, że często widuję piękne kobiety, które Dumas określał mianem: demi-mondaines.

Hrabia uniósł brwi, lecz nie przerywał, a Miranda ciągnęła dalej:

– W gazetach pisze się o klejnotach, jakie otrzymują, o koniach, na jakich jeżdżą... skarbach, zdobiących ich domy, i wydawanych przez nie przyjęciach.

Mówiła miękkim, niepewnym; śpiewnym głosem, zadziwiając hrabiego nie tylko słowami, ale i sposobem mówienia. Spłoniła się jeszcze bardziej i, niezdolna podnieść wzrok, wyjaśniła:

– Proszę powiedzieć mi... jak zostać jedną z tych... kobiet i zarobić na... operację oraz żywność, która pomoże mamie wrócić do zdrowia.

Przez chwilę nie wierzył własnym uszom. Potem pomyślał, że to najdziwniejsza prośba, z jaką kiedykolwiek się do niego zwrócono.

Jednak postarał się zrozumieć jej tok myślenia: oczywiście dziewczyna sądziła, że to jedyny sposób, by zarobić pieniądze, co wydawało się łatwe w Paryżu, gdzie grandes horizontales, biegłe w sztukach kobiecych, były w centrum zainteresowania.

Ponieważ wciąż nie odzywał się, Miranda powiedziała prędko:

– Jest pan wstrząśnięty... nie powinnam... proponować czegoś... tak niegodziwego... ale wiele myślałam i wydaje mi się, że to jedyne, co mogę zrobić. – Obróciła się ku niemu błagając: – Jestem gotowa szorować podłogi, zrobię wszystko, żeby pomóc mamie, lecz nie mogę zostawić jej samej na długo... a muszę prędko znaleźć pieniądze na operację.

– Rozumiem – powiedział hrabia z powagą – ale ponieważ pani pomysł, panno Valmont, wydaje się niepraktyczny, pomyślę nad innym sposobem zdobycia żądanej sumy.

Miranda krzyknęła cichutko i zaprotestowała:

– Wiem, że nie pochwala pan tego, ale proszę... proszę nie obrażać mnie proponując pieniądze, chyba że mogę panu ofiarować coś w zamian.

Widać nie sądziła, by jej słowa wywarły jakiekolwiek wrażenie, gdyż mrugając oczami, jak to czynią osoby bardzo nieśmiałe, ciągnęła dalej:

– Powiedziano mi... o mężczyznach, którzy gustują w bardzo młodych kobietach... niewinnych i nietkniętych. Z pewnością zna pan kogoś takiego.

Hrabia rozumiał doskonale, a ponieważ uznał pomysł za wyjątkowy wstał, przeszedł się po pokoju i stanął przy oknie, spoglądając na niewielki ogródek przed domem. Przyszło mu do głowy, że jeszcze nikt nie przedstawił mu tak osobliwej propozycji, bo nawet dochodzenia, jakie prowadził dla lorda Granville nie wymagały tyle taktu i dyplomacji.

Przewidywał, co się stanie, jeśli będzie uparcie nalegał na zapłacenie za operację, na co miał szczerą ochotę. Wówczas, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, pełna godności Miranda natychmiast wyjdzie, a wtedy szukaj wiatru w polu, bo nie wiadomo, gdzie ona mieszka. Co prawda byłoby to najprostsze rozwiązanie problemu.

Widać dziewczyna darzyła go zaufaniem, jako swojego rodaka. Nie mógł zostawić tego dziecka samego, gdyż zapewne ugnie się pod brzemieniem trosk. Nie obracając się wiedział, że Miranda na niego patrzy, kurczowo zaciskając palce, być może w modlitwie. Wreszcie odwrócił się od okna i usiadł obok niej.

– Myślałem nad pani problemem, panno Valmont – powiedział. – Zakładam, że pani matka zasięgnęła porady lekarza.

– Tak. To młody lekarz, jeszcze nie zdobył dużego rozgłosu, ale jest wyjątkowo inteligentny i na pewno nie kłamie, że tylko natychmiastowa operacja może uratować mamę!

– A czy podjął się dokonać zabiegu? – zapytał hrabia, podejrzewając młodego lekarza o wykorzystywanie niewiedzy dziewczyny.

– Nie, oczywiście, że nie. Sprowadził chirurga, który ma przeprowadzić operację prywatnie. To bardzo doświadczony człowiek, udało mi się sprawdzić jego opinię. Okazało się, że operował już wielu znamienitych Francuzów i ich żony.

– Zachowała się pani bardzo rozsądnie – przyznał. – A ile żąda chirurg?

Miranda odetchnęła głęboko. Potem wymieniła sumę we frankach, która, jak naprędce przeliczył hrabia, nieco przewyższała sto funtów.

– To bardzo dużo, milordzie – powiedziała nerwowo – ale nie mogę oddać mamy do zwykłego szpitala, gdzie, jak mówią, kroją pacjentów jak w rzeźni, a w budynku panuje brud. Można nabawić się choroby poważniejszej niż ta, z którą się przyszło.

Hrabia wiedział o tym znakomicie, skinął więc tylko głową. Miranda zaś, widząc, że jej rozmówca zastanawia się, pochyliła się ku niemu złożywszy dłonie.

– Proszę... proszę mi pomóc – błagała. – Inaczej nie uda mi się uratować mamy, a ona już jest osłabiona z niedożywienia.

– Tak jak i pani – zauważył hrabia.

Dopiero teraz wpadł na pomysł, by poczęstować ją kanapkami z pasztetem, które zostawił służący. Wziął do ręki talerz i podsunął go Mirandzie mówiąc:

– Podczas gdy będziemy się zastanawiać, a przecież musimy rozważyć tę kwestię starannie, proponuję, aby skosztowała pani kanapek. Właśnie miałem coś przekąsić.

Lot miłości - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland

Подняться наверх