Читать книгу Filiżanka czarnej kawy - Barbara Gordon - Страница 6

ROZDZIAŁ 2

Оглавление

Ratunek nie nadchodził.

Sędzia Edward Murach bardziej to czuł, niż uświadamiał sobie. Stan, w którym znajdował się, przypominał zachowanie się człowieka błąkającego się w całkowitym mroku wśród znajomych ścian i sprzętów. W ciemności, spowodowanej obojętne czym — brakiem światła czy ślepotą, dłonie odnajdywały po omacku to blat biurka, to poręcz fotela, to długopis, to znów śliską okrągłość szklanki z resztką herbaty na dnie. W ciemności, która od czasu do czasu rzedła jak niebo przed świtem, a czasami rozjaśniała się nagle na moment, jak gdyby ktoś uchylał drzwi do sąsiedniego oświetlonego pokoju, przemykały się i zbliżały jakieś ludzkie, postacie, myśl natykała się na sprawy bądź to obojętne, bądź też naglące, najpilniejsze.

Osoby były różne. Kiedy indziej zdziwiłby się, że tak jednocześnie krążą wokół niego, bo należały do zupełnie odmiennych światów i czasów — teraz jednak przyjmował ten fakt jako całkowicie naturalny. A więc była przede wszystkim Magdalena. Magdalena z dziećmi: Anią i Bogdanem.

— Przecież was nie ma — mówi sędzia i czuje, jak zalewa go łagodny smutek, który kiedyś był piekącym, ostrym bólem — przecież zginęliście dwadzieścia cztery lata temu.

Dziwi się, że Ania wciąż taka mała. Wcale nie urosła. Powinna mieć teraz tyle lat, ile miała jej matka w dniu, kiedy rodzinę Murachów rozdzielono siłą na ulicy płonącej Warszawy.

— Jak to, nie ma nas? — Magdalena, nie ta z płomieni, ale ta z ciemności dziwi się i perswazja jej jest tak sugestywna, że sędzia ma ochotę drwić z własnej głupoty. — Przecież jesteśmy przy tobie cały czas. Zawsze od tamtego dnia. Nie tylko na fotografii w szufladzie biurka. Po prostu nie przestajesz o nas myśleć.

Filiżanka czarnej kawy

Подняться наверх