Читать книгу Matki Wielkich Polaków - Barbara Wachowicz - Страница 11
Оглавление„Urodził mi się syn Jan, roku 1629 dnia 17 sierpnia, między godziną czternastą a piętnastą w piątek, ostatniego dnia miesiąca, a nazajutrz nów nastał, w Olesku”.
„Urodziłem się w Olesku, Zamku na wysokiej górze. (…) Podczas mego urodzenia pioruny biły bardzo (…). Tatarowie też podpadli w tenże właśnie czas pod Zamek”…
Oto dwa zapisy. Pierwszy – ręką matczyną w dokumencie „Pamięć iakom szła zamąż y iako się moie dzieci rodzili”, podpisany przez Teofilę z Daniłłowiczów Sobieską. Drugi – jej syna Jana, w życiorysie spisanym już wówczas, gdy wchodził do historii Rzeczypospolitej jako król Jan III.
W tejże autobiografii powiada z dumą zwycięzca spod Wiednia, iż „ex linea materna (z linii matczynej) pradziad móy, Stanisław Żółkiewski (…) monarchią moskiewską całą (…) królowi Zygmuntowi podbił, Stolicę ze wszystkiemi skarbami odebrał, a Cara samego z bratem iego na Seymie w Warszawie pod nogi królowi rzucał…”.
O Reginie z Herburtów Żółkiewskiej, prababce swej, powie król: „godna naprawdę tego tytułu, że kiedyś była żoną hetmańską…”.
Blask chwały wielkiego hetmana padł na młodziutkie lata hetmańskiej wnuki –Teofili Daniłłowiczówny. Najlepszym obrazem, na którym widnieje macierz przyszłego króla, sportretowana z wyobraźni, jest szkic Eljasza-Radzikowskiego. Oto młoda kobieta ogarnia dłońmi dwóch chłopaczków, odzianych w kontusze, z odkrytymi głowami i z przypasanymi szabelkami. Stoją przed potężnym sarkofagiem w Żółkwi, kryjącym prochy Stanisława Żółkiewskiego. Teofila z Daniłłowiczów Sobieska i jej dwaj synowie – najstarszy, pierworodny Marek, i młodszy Jan. Inspiracją tego wizerunku był niewątpliwie zapis samego króla: Rodzice „wprawowali nas za młodu abyśmy nie byli degeneres (odrodnymi) od przodków swych, wystawując nam na oczy, ieszcze w dziecinnym będącym wieku, wielką sławę ich, ochotę y odwagi (…). Kazawszy nas zaraz z obiecadłem (abecadłem) tego wiersza uczyć z nagrobku pradziada naszego: «O quam dulce et decorum pro patria mori!…» (O jak słodko i chwalebnie jest umrzeć za ojczyznę!)”. Ale na owym pomniku z czerwonego marmuru w sławnej farze Żółkiewskiej, zbudowanej przez hetmana, gdzie spocząć miał zamordowany przez Turków wraz ze swym synem, zmarłym z ran po cecorskiej bitwie, był jeszcze jeden napis. Proroczy: „Niech mściciel z kości naszych powstanie!”.
Służba Rzeczypospolitej
Matka króla Jana III opowiadała dzieciom legendy z żywota swego wielkiego dziada… Gdy Staś Żółkiewski „był jeszcze dzieciną u piersi swej mamki”, zostawiła ona chłopaczka „na trawie w srogim upale słonecznym”, a gdy przerażona matka przybiegła – ujrzała potężnego ptaka, który – rozpiąwszy skrzydła – osłaniał dziecko od żaru…
Opowiadała o wspaniałym ślubie protektora młodego Stanisława – Jana Zamoyskiego, hetmana i kanclerza, który żenił się na Wawelu z bratanicą króla Stefana Batorego. 12 czerwca 1583 roku ulicami Krakowa wił się czarodziejski korowód rycerzy i antycznych bóstw… Śliczną Dianą, boginią łowów, otoczoną nimfami, chartami, jeleniami – był… Stanisław Żółkiewski.
Drobny, szczupły, nader urodziwy…
W roku 1589 liczący sobie latek 42 Stanisław Żółkiewski poślubia młodszą o dziewiętnaście lat 23-letnią pannę Reginę Herburtównę. Pan młody od roku dzierży buławę hetmana polnego (którego dziś nazwalibyśmy wiceministrem obrony narodowej) odpowiedzialnego za bezpieczeństwo kresów.
W „Obrazkach z życia znakomitych Polaków i Polek XVII wieku” – czytamy romantyczną opowieść o zaślubinach państwa Żółkiewskich. Panna młoda w bieli i błękicie, z wieńcem lilii na rozpuszczonych włosach, przełamuje się chlebem z najstarszym kmieciem i wysłuchuje życzeń od niewiast: – Bądź pracowitą jak pszczoła! Niech Bóg nie skąpi ci szczęścia! Niech kwiatami ściele drogę twego życia…
I gościńcem usłanym płatkami róż państwo młodzi jadą ku domostwu swemu…
Takie to fantazyje wypisywano, niestety, żaden dokument relacjonujący śluby bohaterek tego rozdziału nie przetrwał.
Małżeństwo Reginy i Stanisława Żółkiewskich było szczęśliwe i pobłogosławione dziatwą udaną, choć mieli dzieci zaledwie troje – na owe czasy to bardzo niewiele. Córkę najstarszą – Zofię (która zasłynie niezwykłą urodą, zostanie żoną wojewody ruskiego Jana Daniłłowicza i babką króla Jana III Sobieskiego), syna Jana (o którym ojciec hetman napisze, iż chciałby w nim widzieć człowieka „cnotliwego, bogobojnego, dobrego rozsądku, a do tego życzyłbym sobie, żeby był rycerski człowiek”) i córkę Katarzynę (żonę podkomendnego hetmana Stanisława Koniecpolskiego, która umrze przy porodzie, mając niespełna lat 20; co było niestety nader częstym losem kobiet tamtych czasów).
Jan Żółkiewski – imiennik wielkiego hetmana Zamoyskiego – był uczniem sławnej Akademii Zamoyskiej. Ojciec – samouk, który znał wspaniale literaturę polską, czytał dzieła Horacego, Cycerona, Wergiliusza, studiował pamiętniki Juliusza Cezara, woził na bitewne pola dzieła Tacyta i jego słowa zwykł cytować towarzyszom broni: „Nadzieja w męstwie, ratunek w zwycięstwie” – wysyłając jedynaka do Akademii Zamoyskiej, przykazywał: „Młodsze swe lata naukami poleruj, nie daj się nikomu w młodości twojej od tego odwodzić. Mnie wierz – z nauki wielka podpora i wielki ratunek do godności, do służby Rzeczypospolitej, do wszelkiego uczciwego życia mieć będziesz. Nie mów, jak wielu z nich: nie mam chęci do nauki. W twojej mocy ta chęć. Każdy, kto chce, może ją mieć”. Uczył syna miłości ojczyzny: „Królowi polskiemu, panu swemu wiernie służ i Rzeczypospolitej, ojczyźnie twej, dla dostojeństwa, dla sławy króla, pana swego. Dla dobra Rzeczypospolitej krwi i zdrowia nie żałuj!”. Wpajał mu też pobożność: „Wiarę świętą chrześcijańską, powszechną, mocno i statecznie trzymaj. Dla niej krwi rozlać i żywota położyć nie żałuj! Odpłata u P. Boga za to, kto dobrą chęcią, dobrym sercem służy Rzplitej! (…) nuż jeszcze dla wiary świętej trafi się okazja położyć żywot, i u ludzi sławno, i u Boga odpłatno!”. Nie przewidział hetman, jak boleśnie się te słowa sprawdzą…
Nad kształtowaniem jedynaka czuwała też matka – Regina. Gdy po ukończeniu Akademii Jan Żółkiewski został w 1609 roku wysłany do obozu polskiego pod Smoleńsk, by zdobyć wiedzę żołnierską, i napisał do matki, że chciałby jednak dalej się kształcić, pani Regina tak skomentowała tę prośbę: „A to pisze syn, żebym Jegomości (czyli ojca hetmana) prosiła, żeby się mógł na nauki wrócić, widzę, że mu się już wojna uprzykrzyła, nie ganię mu tego przeto, ale nie wadzi się mu jeszcze pocierpieć nędzę, a potym umiał swego szanować, jeśli będzie miał co kiedy”. Wreszcie uznała, że należy zezwolić na powrót syna: „Nauka jest bardzo potrzebna i widząc, jakie wojska i dzieła rycerskie, może się czego nauczyć, i samam do tego skłonna, żeby się już zaś wrócił po jakim czasie do nauki”.
Badacze naszej historii, oszczędni w pochwałach, o Reginie Żółkiewskiej piszą: „była kobietą dobrą, szlachetną i uczynną, gotową do wszelkich poświęceń dla rodziny, bardzo obowiązkową. Kochała męża, starała się, wedle jej słów w liście do krewniaka Tomasza Zamoyskiego, syna hetmana Jana, „żeby panu małżonkowi swemu usłużyła jako najpilniej tak w duchowych posługach, gdyż siła ma świadków w kościele bożym, kapłanów i ubogich, którzy mi pomagali zań Pana Boga prosić, także i w domowych posługach, abym go żałowała i w gospodarstwie (zastępowała), jednak nie z uciskiem poddanych”. Żona wielkiego hetmana „łączyła siłę woli męskiej z rozumem prawdziwej matrony polskiej”. Ofiarowując potężne kwoty na kolegiatę w Żółkwi, zalecała dobór godnej młodzieży na przyszłych kapłanów, sama rozpatrywała wyroki sądowe, wyrzucała z miasta tych, którzy dopuszczali się czynów niemoralnych…
Pisał do żony hetman: „Domowe rzeczy o sprzętach, o dochodach tobie lepiej niźli mnie są wiadome, bom swe myśli w sprawach Rzeczypospolitej utopił, swoich zaniedbawszy”.
W testamencie Reginy czytamy westchnienie: „Nie małych frasunków użyłam w niebytności jego, kiedy na miejsca wojenne i niebezpieczne częstokroć odjeżdżał i po dwie lecie bez małego czasu go nie widziała”. Udręczona ciągłą nieobecnością męża, wzdycha: „Bardziej bym życzyła, aby Jegomości bardziej uprzykrzyła ta wojna, żeby jej już zaniechał”. Ale Stanisław Żółkiewski od roku 1569 dowodzi całym wojskiem koronnym. 8 października 1610 roku stanął na Kremlu, a w rok potem – 29 października 1611 – wiódł do niewoli ulicami Warszawy cara Wasyla Szujskiego i jego braci, ustrojonych w złociste szaty i srebrne lisy…
Na Zamku Królewskim car rosyjski, dotykając ręką posadzki i czołem bijąc, składał hołd królowi polskiemu… O tej chwili z dumą będzie pisał prawnuk hetmana – król Jan III Sobieski.
Wybitny historyk z XIX stulecia – Tadeusz Korzon – autor dzieła „Dole i niedole Jana III Sobieskiego” – powiada, iż: „W linii macierzystej rodowód opierał się o Żółkiewskiego, najszlachetniejszego i najmędrszego z Polaków, jacy żyli w ciągu dwóch z górą stuleci, od czasów Zygmunta Augusta aż do Kościuszki”.
Ostry i kąśliwy w sądach Boy-Żeleński nazywa hetmana „jedną z najwspanialszych postaci naszych dziejów”.
Wielki prawnuk wylicza z dumą zwycięskie bitwy wielkiego pradziada – ze Szwedami, Kozakami, Tatarami, Moskalami… Także ze zbuntowanymi przeciw królowi Zygmuntowi III magnatami, kiedy miał odwagę powiedzieć monarsze: – Oszczędzaj krew obywateli! – I czynił wszystko, by doprowadzić do zgody.
Czterokrotnie był marszałkiem sejmu, gdzie – jak to u nas – (wedle relacji współczesnych) „gdy usiłował godzić zwaśnionych, każde umiarkowańsze zdanie przyjmowane było wrzaskiem”.
Powiedział (wiosną 1607): „W tem zamieszaniu Rzeczypospolitej, nie widzę innego sposobu uspokojenia i pogodzenia – jeno sejm, którego powaga u przodków była w wielkim poważaniu i wszystkie prawa i wolności na nim sobie stanowili.
Tymże sejmem co złego jest w ojczyźnie, co z prawa i porządku domowego upadło – należy naprawić. Począć od tego, co jest nagłe, co dolega ojczyźnie i uraża animusze braci – a już droga jest utorowana…”.
Cechowały hetmana – obok niezwykłej odwagi – prawdomówność, tolerancja, cierpliwość. Nazwano go miłośnikiem wolności, nieprzyjacielem samowoli… Pisał w testamencie z 1614 r.: „Cokolwiek mam, wszystko na służbę JKM i Rzplitej obracam, wszystkie oszczędności, majątek nabyty przez przodków nie szczędzę na ratunek ojczyzny i częstokroć ją wspomagam”. Zwracając się do syna, stwierdził: „Nie zostawiam ci włości i majętności wielkich, wszystkom obracał na służbę Rzeczypospolitej”.
Od 1618 ma godność hetmana wielkiego koronnego, jest pierwszym po królu. Budzi to zawiść, niechęć…
Wyruszając na nową wojenną wyprawę przeciw Turkom i Tatarom, pisze 26 sierpnia 1620 gorzki list do króla Zygmunta III: „Przedsięwziąłem (wyprawę) w tej Rzeczypospolitej zrzędnej, krnąbrnej (…). Toć i prywata męczyła się obmowami, obniżaniem zasługi, przy sposobności i mnie niewinnie urągano. (…) nieszczęścia Rzeczypospolitej nie chcę przeżyć. (…) rad żywota położę dla wiary świętej, dla służby WKM, dla Rzeczypospolitej (…), choć tu od niej za wiele prac, za trudy i odwagi zamiast wdzięczności wielkiem ponosił obelgi”.
Z Żółkwi pisała 5 lipca roku 1620 Regina Żółkiewska do Tomasza Zamoyskiego, krewniaka i przyjaciela, syna Jana, jeszcze żartobliwie przestrzegając, iż „ze szklenicami a białymi głowami trzeba pomału jeździć i szanować dla spólnych pociech i błogosławieństwa bożego…”, ale anonsując, iż „Jegomość” (czyli sam hetman) „daje znać Mci o niebezpieczeństwach, które zachodzą Kościół Boży i Ojczyznę. (…) My Pana Boga prosić będziemy, aby raczył pofortunić”… Nie pofortunił.
„Bóg czuwać będzie nad nami”
Wśród największych skarbów rodzinnych przechowywano ów przesławny i jakże piękny list hetmana do żony Reginy, pisany 6 października 1620 roku, w wigilię śmierci, w obozie pod Cecorą, a podpisany: „do zgonu kochający małżonek i ojciec Stanisław Żółkiewski, hetman wielki koronny”. „Miłościwa jejmość pani, a małżonko ma sercem ukochana i wieczyście miła! (…) odebrałem pisanie waszej miłości mojej sercem ukochanej i wieczyście miłej małżonki, toż pociechę słówek kilku, a kto wie, może być że i ostatnie pożegnanie.
Jam pewien, że wasza miłość ukochana i miła małżonka czytając to moje pisanie, nie będzie żalić starca i sił mych, a chociażby i życia dla obrony Rzeczypospolitej i chrześcijan.
Toż to pociecha sercu memu (…). Przetoż nie turbuj się najukochańsza małżonko, Bóg czuwać będzie nad nami, a chociażbym i poległ, toż ja stary i na usługi Rzeczypospolitej już nie zdatny, a pan Bóg wszechmocny da, że i syn nasz, miecz po ojcu wziąwszy, na karkach pohan zaprawi i pomści się krwie ojca swego.
Na wypadek zalecam waszej miłości najukochańszej małżonce miłość dla dziatek, pamięć na me zwłoki, bo je styrałem ku usłudze Rzeczypospolitej (…).
(…) co pan Bóg chce z swej łaski dać, niech się stanie, a wola jego święta będzie nam miłościwa do ostatka życia naszego”.
W testamencie pisał: „Życzę pewnie sobie śmierci tak słodkiej dla wiary świętej, dla ojczyzny, ale nie wiem, jeślim tej łaski od P. Boga godzien…”.
Okazał się godzien. Zginął pod Cecorą, odrzucając szansę ratunku, mówiąc: „Gdzie owce giną, tam powinien i pasterz…”.
Jego ciało z odciętą prawicą udało się wysłannikom żony przewieźć do Żółkwi. Głowę hetmana z głęboką raną skroni dowódca oddziałów tureckich ofiarował sułtanowi…
Syn hetmana – Jan Żółkiewski – ciężko ranny dostał się do niewoli.
Za bajońską sumę Regina z Herburtów Żółkiewska wykupiła głowę męża i odzyskała syna.
Nie zdołał pomścić krwi ojca. Zmarł z ran w 1623 roku. Miał lat 32.
Postać Żółkiewskiego uczcił Stefan Żeromski niezwykłym rapsodem „Duma o hetmanie”.
Jest tam scena, gdy syn Jan przedziera się ku namiotowi ojca.
„Zdyszani, strudzeni, ramiony się na moment objęli. Głowami do się przypadli.
Strzały kończyste tatarskie wielekroć przebodły ciało synowskie w tej bitwie. (…) Powiódł hetman drżącymi palcami po twarzy młodej. W ciemności przebadał dłońmi grube guzy i rany rozdarte, jeszcze krew mokrą sączące (…).
Prosili go towarzysze, żeby na koń siadł i uchodził. Konia syn mu przywiódł. W milczeniu odtrącił strzemię – przydając, że miło mu będzie razem z takimi umierać. (…)
(…) runęła wielka wojsk fala. Zawyją w szaleństwie radości Tatarzy. Ujrzy hetman w łykach syna jedynego, jak go na uździenicy konie wleką po ziemi. (…)
Ciosy w boju padają (…). Padło walczące ramię, co sławy polskiej nie puściło z dłoni…”.
Wzruszająco położył Żeromski dedykację na „Dumie” – „Synowi swemu Adamowi”. Złotemu skautowi, któremu marzyła się polska sława…
W komnacie hetmana – jeszcze sto lat po jego śmierci można było widzieć wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej, pod którym płonęła wieczna lampka, płaszcz hetmański – porąbany i skrwawiony, miecz z rękojeścią klejnotami zdobiony i hetmańską buławę… W farze zbudowanej przez hetmana Żółkiewskiego w 1604 roku w Żółkwi – gzymsy zdobione były orłami polskimi. W każdy piątek odprawiała się uroczysta msza z fundacji hetmanowej. Stał katafalk okryty białym giezłem i suknem czerwonym. Płonęły białe i czerwone świece.
W testamencie hetman pisał: „Niech będę pochowany w grobie ojcowskim, a bez pompy, bez onych koni, kirysów. Jednak jeślibym w potrzebie umarł, zamiast aksamitu czarnego, który znaczy żałobę, niech trumna przykryta będzie szkarłatem na znak wylania krwi dla Rzeczypospolitej, a to nie dla chluby żadnej lecz dla pamiątki i pobudki drugich do cnoty i nieszanowania się dla ojczyzny. A jeżeli gdzie w Wołoszech albo gdzie za granicą śmierć P. Bóg przysłał, tamże pogrześć grzeszne ciało moje, a na tym miejscu mogiłę wysoką wznieść. Nie dla ambicji jakiej tak mieć chcę, ale żeby grób mój był kopcem Rzeczypospolitej granic”.
Napisał o swym wielkim pradziadzie wielki król – Jan III Sobieski: „Umarł tedy na placu honoru, jako imperatorowi należy. Skropił krwią swoją pola wołoskie, czego dotąd trwa pamięć na słupie marmurowym, który i po dziś dzień łzami tameczne chrześciańskie skrapiają narody”.
„Kołacz mężatkom”
Zofia z Żółkiewskich – najstarsza córka hetmana – poślubiła w 1605 roku, licząc lat 15, sławnego zagończyka strażującego na szlakach Podola, wsławionego w walkach z Tatarami i Kozakami, podkomendnego ojca, podczaszego koronnego, potem kasztelana lwowskiego i wojewodę ruskiego – Jana Daniłłowicza. (Przy okazji wspomnę, że nazwisko to występuje różnie i to w opracowaniach naukowych. „Polski Słownik Biograficzny” – jedno „ł”; referaty i rozprawy – dwa „ł”; i tę drugą wersję przyjmuję, żałując niezmiennie, żem nie studiowała historii, co palec losu wskazywał, dwakroć odrzuciwszy mnie ze studiów dziennikarskich, jakże nędznych!).
Panna Zofia Żółkiewska – po śmierci jedynego brata Jana – stała się posiadaczką olbrzymiej fortuny. Będąc panią na Olesku i Żółkwi rządziła miastami i 50 wsiami żelazną, nie „mdłej białogłowy” ręką, tak jak jej matka, Regina, „broniła ukrzywdzonych i każdemu sprawiedliwość wymierzać nakazywała”. W jej to zamczysku na szczycie samotnej góry, w owej typowej strażnicy Rusi Czerwonej, urodził się przy błyskawicach i piorunach Jan Sobieski. Wymierzała kary za przestępstwa – pomysłowo – pokutą publiczną. Zabójca musiał iść za trumną ofiary, wołając: „Zabiłem niewinnego człowieka, bliźniego mego”. Kto „szpetnie wymyślał” – pod ławą odszczekiwał w łańcuchu na szyi. Szewcowi oskarżonemu za bluźnierstwo Zofia darowała życie, ale musiał tydzień w kajdanach z Tatarami siedzieć…
Urodziła czworo dzieci. Utraciła w dziecięctwie syna, ochrzczonego imieniem ojca i zmarłego z ran wuja – Jan. Pozostałe latorośle hodowały się dobrze i zapowiadały pociechę.
A więc – syn, który otrzymał hetmańskie imię dziada, Stanisław, pilny student zagranicznych uniwersytetów, w ojczyźnie dzielny żołnierz.
A więc – córka Dorota, zakonnica klasztoru benedyktynek we Lwowie, ciesząca się opinią świątobliwej, statecznej, mądrej. Została ksienią, sprawowała tę funkcję prawie pół wieku, godnie i energicznie pomnażając dobra klasztorne, jak przystało na wnuczkę Reginy i córkę Zofii.
A więc – Zofia Teofila, zwana tylko drugim imieniem – przyszła macierz królewska. Wzrastała w atmosferze typowej dla wielkich rodów kresowych: walki, śmierci, wiecznej nieobecności mężczyzn w domu, odpowiedzialności kobiet za losy fortuny, poddanych, dzieci.
W epoce młodości i dorastania Teofili średnio wiodło się pannom, całkowicie uzależnionym od woli rodziców, znacznie lepiej mężatkom, wyśmienicie – wdowom, a fatalnie kobietom u schyłku ich dni, czyli „babom”. Mówi o tym znamienny wierszyk z tamtego XVII wieku:
Pannom chleb, kołacz mężatkom, marcypan wdowom, a gryzówki babom,
Pannom syr, mleko mężatkom, śmietana wdowom, a serwatka babom,
Pannom jabłka, gruszki mężatkom, pomarańcze wdowom, leśne jabłka babom,
Pannom miód, wino mężatkom, małmazyja wdowom, a pomyje babom,
Pannom wóz, rydwan mężatkom, karoca wdowom, a taki babom,
Pannom świat, a Raj mężatkom, Niebiosa wdowom, a piekło babom.
Czekała niecierpliwie na te mężatkowskie kołacze…
Nazywano ją w panieńskich latach Tosią. Swego przyszłego męża ujrzała i usłyszała być może Teofila Daniłłowiczówna po raz pierwszy w scenerii niezwykłej.
Jakub Sobieski, przyjaciel jej brata, rodem ze Złoczowa – ledwo jeden dzień jazdy od Żółkwi położonego – przybył, by wygłosić wspaniałą mowę na pogrzebie jej dziada – hetmana Żółkiewskiego. Panna Tosia była wówczas ładniutkim podlotkiem, a on?
Peregrynacja po Europie z błękitną pończoszką królewny
Autor „Herbów rycerstwa polskiego” – Bartosz Paprocki – o protoplastach rodu Sobieskich powiada tylko: „dom w lubelskim województwie starodawny”. Herbu Janina z tarczą w polu czerwonym.
Król Jan III Sobieski w swej autobiografii spisywanej na prośbę nuncjusza papieskiego, a szczęśliwie opublikowanej w bezcennej pracy Franciszka Kluczyckiego „Pisma do wieku i spraw Jana Sobieskiego” napomyka, co prawda, o praźródłach rodu sięgających XIII wieku, ale zdając sobie sprawę z ich nikłej wartości historycznej, zapewnia: „chcę tylko wspomnieć tych, co ziemie pogańskie skropili krwią swoją” – a wśród nich – „jednego tylko wspomnę dziada mego Marka Sobieskiego…”.
W rozprawie „Tradycje wojskowe rodu Sobieskich” Jan Wimmer tak pisze o dziadzie króla: „Marek Sobieski, urodzony ok. 1549/50 r., był dworzaninem Stefana Batorego i wystawiwszy poczet husarski, na jego czele brał udział we wszystkich kampaniach batoriańskich, walcząc w szeregach chorągwi nadwornej… Niepospolitej siły i odwagi…”. Ranny, w zbroi i z bronią, przepłynął Wisłę pod Tczewem. Jego sławę ugruntowały bitwy Batorego z Moskwą – pod Pskowem i Wielkimi Łukami – a król mawiał o tym świetnym szermierzu, że „gdyby całego królestwa fortuna od jednego pojedynku zawisła – powierzyłby jej los Markowi Sobieskiemu”… To on położył podwaliny pod fortunę rodu.
Na jego cześć otrzyma imię pierworodny syn Teofili i Jakuba Sobieskich.
Pan Jakub – jedynak Marka Sobieskiego, urodzony w roku 1590 – był studentem dwóch akademii: Krakowskiej i Zamoyskiej – znamienitej uczelni stworzonej przez kanclerza i hetmana wielkiego koronnego, Jana Zamoyskiego, uznanej za jedną z najświetniejszych szkół w Europie. W Zamościu Jakub posiadł wiedzę z retoryki, studiując dzieła Arystotelesa, Platona, Cycerona… Tam zaprzyjaźnił się z synem jedynakiem Zamoyskiego – Tomaszem.
Mentorem obu – jak przedtem Jana Żółkiewskiego – był autor poetyckich sielanek Szymon Szymonowic, którego sławę porównywano z glorią Kochanowskiego. Młódź powtarzała jego strofy:
Ojczyzno moja! Całość i twoje swobody
Głodne serc jednostajnych, godne spólnej zgody,
Cny Polaku! Szczycisz się wielkimi przodkami,
To twoja własna sława między narodami!
Naród nasz będzie, jako był – niezwyciężony!
Dziewczęta (a więc i panna Tosia) z lubością śpiewały radosne Szymonowicowe strofy:
Sroczka krzekce na płocie: będą goście nowi,
Sroczka krzekce na płocie, pannie się raduje
Serduszko, bo miłego przyjaciela czuje…
Na razie wszakże „przyjaciel” jest jeszcze daleko.
Wiosną roku 1607 Jakub Sobieski wyrusza w swą wielką podróż po Europie, która będzie trwała lat sześć!
Studiuje w Paryżu na uczelni noszącej godne miano Collège Royal – Kolegium Królewskiego. Słucha wykładów wybitnych mówców, poetów, historyków. Uczy się języków – francuskiego, włoskiego, hiszpańskiego, doskonali łacinę i grekę, czyta dzieła z zakresu historii, geografii, prawa, matematyki. Bierze też lekcje tańca, muzyki, fechtunku…
Prowadzi pilnie notatki, które posłużą mu w przyszłości do napisania dziełka wznowionego za naszych czasów pod tytułem „Peregrynacja po Europie 1607–1613”.
„Zastałem we Francji głęboki pokój i natenczas króla Henryka IV panującego – pisze – wielce pana wojennego, i przyrodzonym rozumem i rozsądkiem wysoce od Pana Boga obdarzonego…”. Ten monarcha darzy młodego Polaka „wielką łaską”, toteż Jakub przeżywa głęboko, gdy 14 maja 1610 roku król ginie, zabity przez zamachowca. Młody Sobieski dzieli rozpacz tłumu, gdy „krzycząc, płacząc”, białogłowy „biegną ulicami Paryża”, a „Francuzowie” towarzyszą im „z dobytymi szpadami, grożąc, łając, przeklinając”… Przeżywa Jakub pogrzeb króla… I koronację nowego – dziewięcioletniego Ludwika XIII… I cieszy go, że „lud w Paryżu srodze nabożny i w wierze katolickiej żarliwy”.
Zwiedza Anglię, ale to „naród pyszny i obłudny”… W Londynie młodzi Polacy zostali przyjęci przez królewnę Elżbietę – typowaną na żonę polskiego królewicza Władysława… Na razie audiencja jest uroczysta, ale „przyszło i do żartów. Ochmistrzyni, nie młoda jakaś białogłowa, przy królewnie samej pytać nas poczęła: «Wielki królewicz jmć wasz polski? widzicie waszmość, jaka królewna nasza jejmość pięknego wzrostu, a pewnie niezmyślonego», i podniosła szaty królewnej aż do pół kolana, ukazując, że nie ma wysokich trzewików; widzieliśmy jej pończoszkę błękitną, złotem tkaną; podwiązki błękitne, złotem tkane; trzewiczek biały niziusieńki. Potem, gdyśmy wszystkie one damy, które były, witali po angielsku, to jest pocałowaniem, prosił nas ochmistrz na kolacyą do inszej izby, gdzie nas znowu dosyć inszych arcypięknych białychgłów czekało” – i pyszne trunki…
Najpiękniejsze niewiasty są jednak we Francji. Kiedy Jakub zwiedza Prowansję, jest pełen zachwytu, bo w Prowansji „lud – a mianowicie płci białogłowskiej nadzwyczajnie nadobny, że i wieśniaczki delikatnością i gładkością równe są nie wiedzieć jakim szlachciankom. Nawet baby, choć stare, nie są tam tak szpetne jak gdzie indziej!”.
Podróżuje przez Niderlandy „piękne, bogate, potężne”, zwiedza Holandię „ludną”, Amsterdam – „port bardzo sławny”, w Belgii Brukselę – „pełną pałaców”. Rozczarowuje go „Królestwo Hiszpańskie” – „góry, skały, pustynie”, do Sewilli jechał „krajem bardzo plugawym, tęskliwym i piaszczystym”, w Madrycie patrzył niechętnie, jak torreadorzy „byki biją oszczepami na koniach”. Podoba mu się „królestwo portugalskie” – „wesołe i urodzajne”, ale zachwycą go dopiero Włochy. „Około Florencji pałace, wsie, miasteczka, kościoły świecą jako gwiazdy”. Florencja „śliczna położeniem – dla ulic szerokich, dla pałaców przepysznych…”.
W Reggio – zobaczył w katedrze obraz namalowany na polecenie byłego nuncjusza papieskiego w Polsce, który zachował sympatię do naszego kraju. Było tam niebo, piekło, czyściec i dusze różnych narodów tamże wędrujące. Pierwszy do niebios wchodził… – Polak z podgoloną czupryną… „Roześmiać się musiałem”.
Zwiedza Neapol, gdzie „cuda natury”, Padwę, słynącą z akademii, która „kwitnie w medycynie”, Wenecję – „cud na morzu”, wreszcie – Rzym – „najprzedniejsze i najzacniejsze na świecie miasto”. Papież Paweł V „spokojny i łagodny pan”. Ucałował nogi Ojca Świętego, a on „mile się o króla jmci, o królowę jejmość i o potomstwo pytał”. Opisuje zabytki, „począwszy od kościoła św. Piotra, nad który nie masz wspanialszego na świecie”. Przeżywa rzymską Wielkanoc 1612, ogląda relikwie – „twarz Zbawiciela naszego na chuście Weroniki wyrażoną”, „gwóźdź, którym był przybity Zbawiciel”, „i włócznię, którą przebito bok Zbawiciela”… Z opisów mszy, zwiedzania kościołów, wzruszeń cudownymi obrazami i relikwiami – bije niezłomna siła wiary katolickiej. Czasem wzruszająco naiwnej, jak na przykład opowieść o miasteczku włoskim Loret (czyli Loretto), gdzie „jest w pośrodku katedralnego kościoła przeniesiony cudownie od aniołów z Nazaretu, (…) domek Najświętszej Panny Bogarodzicy, w którym ona mieszkała, w którym jej anioł zwiastował, w którym i poczęła Zbawiciela naszego, w którym chował się w dzieciństwie Zbawiciel nasz; (…) kiedy człowiek tam wnijdzie, przyjdzie do serca zaraz jakieś «uszanowanie» (…); niezwykli więc tam ludzie chodzić, aż wyspowiadawszy się wprzód, i bronię odjąwszy. Tłumy prawie różnych narodów katolickich upadają tam na kolana swe, jedni łzami polewają, a drudzy pocałowaniem czczą «podłogę» tamtę świętą, po której deptały nogi Zbawiciela naszego; wszyscy z westchnieniem nabożnem uczciwość oddają ścianom tym, w których przy Zbawicielu przemieszkiwała Panna i Matka jego…”.
(Jak się okazuje ta piękna legenda ma uzasadnienie w dokumentach odnalezionych w Archiwach Watykanu! Budynek z Nazaretu przewiozła rodzina włoska o nazwisku Angelli, co znaczy – aniołowie. Badania archeologiczne potwierdziły, że pozostały budulec posiada cechy właściwe kamieniom z Nazaretu. Kamienie te zostały wmurowane w Święty Domek – Santa Casa w bazylice loretańskiej).
Ta wielka europejska podróż ukazuje nam rangę młodego wojewodzica polskiego. Świadczy o niej fakt, iż był przyjmowany na dworach – króla Francji Henryka IV, króla Anglii Jakuba I Stuarta, namiestnika Niderlandów księcia Orańskiego, króla Hiszpanii Filipa III…
Do swych peregrynacji europejskich powrócił Jakub Sobieski w lat 29 po wędrówkach, których opis zakończył informacją: „Zasiadłem tu, w Żółkwi, w roku 1642 i porachowawszy się z pamięcią”, odtworzył po polsku notatki pisane często po francusku i hiszpańsku…
Współcześni nam historycy i badacze literatury oceniają wysoko twórczość Jakuba Sobieskiego, przyznając mu talent, znajomość realiów i dużą wartość historyczną.
Do dzieł wybitnych zaliczają „Pamiętnik wojny chocimskiej” z 1621 roku.
„Diamentami mógłby pisać”
„Zawitał dzień pamiętny Polakom na całą potomność, kiedy to do ich krain weszła z tylu królestw i ludów zebrana, przeważna potęga tureckiego Osmana i tatarskiego Dźiambergereja, kiedy to zwycięskie znamiona ottomańskiego państwa, władającego trzema częściami świata, ukazały się na naszej ziemi – pisze pan Jakub. – Znad Eufratu, znad Nilu, znad sąsiedniego Dunaju nowi goście na skinienie potężnego władcy nad Dniestr zawitali; Azja i Afryka, jakby z posad swoich wzruszone, gotowały się runąć na Podole. Bezmierne i różnoplemienne wojska szły na granice sarmackie, gdzie inne niebo, inny skład powietrza, inna postać okolic, gdzie wszystko zdumiewało oczy przybylców. Rozliczne zwierzęta z dalekiej i pozbawionej deszczów krainy, jako to bawoły, wielbłądy i muły szły wzbudzając gęstą jak chmura kurzawę. Tyran, wrzący krwią i młodocianym wiekiem, sprowadził cztery słonie, aby okazać swą potęgę i afrykańskimi potworami polskie wojsko przestraszać. Jest czemu dziwić się w potomne wieki, jak bystro i nagle nieprzyjaciel swój obóz rozwinął. Z niepodobnym do wiary pośpiechem rozbito cudne pięknością i bogactwem namioty. Trzy najznakomitsze góry zabielały od nich jakby od śniegu, co spadł gwałtownie…”.
28 września 1621 roku toczy się straszliwa bitwa… Tak przywołuje ten krwawy dzień Jakub Sobieski: „Od godziny ósmej na półzegarzu aż do samego zmierzchu trwał bój zacięty. Więcej niż sześćdziesiąt armat grzmiało bez przerwy. Niebo się zarumieniło, powietrze zaćmiło, ziemia zadrżała, lasy jękły, opoki się rozpadły”… Ale to właśnie on okazał się mistrzem w grze dyplomatycznej, która doprowadziła do rozejmu, i pan Jakub mógł zanotować w swym „Pamiętniku wojny chocimskiej” – „pakta tureckie” zaczynające się słowy: „Sułtan Osman przez wezyra wielkiego zawiera z królem Imcią pokój wieczny…”.
Swój diariusz chocimski zakończył piękną modlitwą – nekrologiem poległych: „Byłeś kiedyś nazwany Panie nasz! Bogiem Izraela; my cię uniżonym pokłonem nazywamy Bogiem polskim i ojczyzny naszej (…).
Wy zaś Bogu poświęcone cnego rycerstwa dusze! wy bracia nasi! któryście albo od rąk pogańskich na tym placu (…) polegli, albo ciężkiemi z głodu, z pracy i niewczasów chorobami zniszczeni, z ojczyznąście się swoją na tej ekspedycyi pożegnali: odpoczywajcie w (…) chwale wiecznej. Wasze imiona staną się ozdobą tej Korony pamiętne, wasze mogiły będą wyniosłemi trofeami nieśmiertelnej sławy i ołtarzami krwawej za ojczyznę ofiary”.
Bitwę pod Chocimiem określił Jakub Sobieski jako „pół-zwycięstwo” – oto armia turecka została zatrzymana u granic Rzeczypospolitej…
Prawdziwe zwycięstwo pod Chocimiem odniesie dopiero 11 listopada roku 1673 syn Jakuba – hetman wielki koronny Jan Sobieski, zadając Turkom miażdżącą klęskę. On też – już jako król Jan III – napisze: „Ociec móy, w świeżey zostaie pamięci. Ten począwszy od expeditiey Moskiewskiey, y od szturmu pod Stolicą, gdzie postrzał znaczny otrzymał w ramię, żadney nie omieszkiwał okaziey, stawiając zawsze Roty Usarskie swym kosztem, które złotemi zwać zwykli byli od munderunku bogatego y porządku osobliwego”.
Jakub Sobieski walczył nieomal we wszystkich wojnach Rzeczypospolitej, brał udział w bitwach z Rosjanami i Turkami, ze Szwedami, Tatarami i Kozakami, a równocześnie robił oszałamiającą karierę jako orator niezrównany, wielekroć wybierany na posła, czterykroć na marszałka sejmu. Uważano go za największego mówcę czasów. O jego wystąpieniach w sejmie pisano: „Jego Mość Pan marszałek koła rycerskiego uczynił po łacinie oracyją, że nie złotem, ale i diamentami mógłby ją pisać”.
Panna Tosia Daniłłowiczówna musiała patrzeć w przystojnego młodzieńca niby w tęczę, słuchając jego przejmująco pięknej oracji, krystaliczną polszczyzną wygłoszonej na pożegnanie hetmana Żółkiewskiego. 16 lutego 1621 roku: „Gdyby to podobna Rzeczpospolitą, Ojczyznę naszę miłą ze wszytkich szerokich ich granic zgromadziwszy, na dzisiejszy żałosny akt zaprosić, ona by żałosnej ceremoniej pierwszą i ostatnią pompą, a dzielnego hetmana swego murami samemi słusznie być miała, aby zbroczone krwią kości jego na ramiona swe wziąwszy, wszytkiemu światu jako slawy, cnoty i męstwa widok wystawiwszy, nie prochem je przykryła, ale owszem, w sercach i umysłach nas wszytkich wspaniały im grób zbudowawszy, miasto ziemie w wiecznej potomnych czasów pamięci tak zacny klejnot pochowała”. Tacy jak on – „Za jedyną radość uważali pracę, trud, niebezpieczeństwa, ofiary i bezsenne noce dla Ojczyzny; rany przyjmowali jak cenną pamiątkę swego bohaterstwa. O niczym innym nie mówili i niczego bardziej nie pragnęli, jak śmierci pełnej chwały, i taką też śmiercią pomarli”.
Gdy 6 listopada roku 1624 odeszła z tego świata żona hetmana – Regina Żółkiewska (ledwo rok przeżywszy swego wykupionego z niewoli syna Jana) i ją miał żegnać Jakub Sobieski: „Ocierają się łzy, że nie w tym niskim grobie wysokich cnót tej Matrony pamięć zamyka się.
Tylko rozum i wspaniałe serce zdobić ją po śmierci w wszystkich muszą. (…) Nieustraszone, a nie tylko Białogłowskie, ale i Męskie, rzekę więcej, Bohatyrskie serce prawie ukazywała (…). Męża swego koroną bywszy, napatrzywszy się triumfów jego, w pomyślnym szczęściu długo kwitnąwszy, dni swych świątobliwie dokonała…”.
Biografowie króla Jana III, rysując sylwetkę jego ojca, wyliczają znamienne cechy charakteru Jakuba Sobieskiego: polityk, wódz, mówca wrażliwy, elokwentny, odważny, uczciwy, inteligentny, ojciec rodziny troskliwy i oddany dzieciom i małżonce – określanej mianem „doskonała”…
„Pana małżonka swego czcij!”
„Roku 1627 dnia 16 maja jam szła za mąż” – zanotowała Teofila z Daniłłowiczów Sobieska w raptularzu, który się szczęśliwie zachował w zbiorach Biblioteki Zamoyskich w Kórniku. (Raptularz – od łacińskiego „raptus” – szybki).
Ślub ze starostą krasnostawskim – Jakubem Sobieskim – odbył się we Lwowie. Był maj i wszystko kwitło… Pan Jakub dedykował ukochanej strawestowany madrygał pióra swego mentora Szymona Szymonowica:
Fijołeczek na wiosnę, a gwoździk w jesieni,
Róża w lecie, ruta i zimie zieleni,
A kiedy się zapalą jagody u Tosi
I różę i gwoździki kwiatem swym zagasi…
W Bibliotece Jagiellońskiej znajduje się list Zofii Daniłłowiczowej do córki Teofili pisany prawdopodobnie w roku zaślubin, u progu nowego życia. Posłuchajmy słów matczynej rady i troski:
„Moja namilsza Tosieńku
Życzęć, aby ci Pan Bóg błogosławił po społu z Imć Panem małżonkiem twoim tak na dobrym zdrowiu, jako i na wszystkich pociechach na wiele lat fortunnych, o co Jego Ś. miłości proszę. (…) Pewnam tego, że się tak na tych nowosiedlinach sprawować będziesz, aby nie rzeczono, żeś dlatego była dobra, żeś się mnie bała; teraz trzeba pokazać, że to masz z wrodzonej cnoty swej, aby był naprzód Pan Bóg pochwalon, o co napilniej proszę, aby nie omieszkiwać chwały Jego każdego dnia; (…) mszy wysłuchawszy, a wielce Pan Bóg szczęści i wszystkiego złego broni, kto mu się przez takie nabożeństwo oddaje; wiem, żeć nie będzie tego bronił Jegomość i sam dopomoże, jako wielce się Pana Boga bojący. A Jegomość pana małżonka swego czcij, jako nabarziej szanuj, służ, słuchaj więcej jeszcze niż mnie, bo się ja dosyć kontentuję powolnością twoją, żebym i ja sromoty i tej nagany nie odniosła; choćby się też zdało co niepodobnego, nie trzeba się niczym przeciwić, jeno wolą nie swoją, ale starszych czynić, bo dobremu nie masz nigdzie źle. (…) ty jeszcze nie możesz tak wiele rozumieć i koło rządu domostwa swego, aby było między białą czeladką jako nauczciwej i naskromniej, naciszej, czegoś się u mnie napatrzyła, że się to podoba ludziom statecznym, nie wątpię, że Panu Bogu; więc koło rzeczech twych, żeby rząd był, panowanie, nie spuszczać się tak dalece na sługi i dozirać samej z tego, nie lenić się: (…) O łaskę i miłość ludzką się staraj, uniżoność nikogo nie zawadzi, choćbyś i wiedziała o nieprzyjacielu, dobrym oddawaj, zwyciężysz. Owo według woli bożej żyjąc łaską bożą sobie zjednasz i odpłatę. W czym cię niech Pan Bóg błogosławi, Jego świętej miłości cię oddawam (…). Na końcu – ukłon dla zięcia: „Jegomości p. małżonka swego ode mnie obłap, mego miłościwego pana i syna, a podziękuj za wszelaką dobrą wolę i wymów, żem nie żegnała; wolę, da Pan Bóg, witać, bo się jegomość obiecał prędko do nas z łaski swej.
Twoja matka życzliwa”.
List cytują badacze w wersji zmodernizowanej, a jak wyglądała ortografia oryginału, świadczy adres: „Moiei namilsei corce Imć Panij Tefilli Sobieski starościney krasnostafski należy”. (Od razu się usprawiedliwiam – część dokumentów cytuję w wersji uwspółcześnionej, w niektórych zachowuję kształt oryginału – na przykład: „y” zamiast „i”, żeby ukazać spatynowaną staropolszczyznę. Ufam, że wybaczonem mi to będzie).
Pan Jakub Sobieski miał już za sobą nieszczęśliwe małżeństwo z chorowitą i melancholijną księżniczką Marianną Wiśniowiecką, którą poślubił w 1620 roku, utracił w 1624 z dwoma narodzonymi martwo córeczkami.
Panna Tosia, licząca lat 20 (urodziła się w 1607) – wedle sugestii znawców biografii rodu – pełna temperamentu i wdzięku, oczarowała imć starostę krasnostawskiego tak dalece, że z wielką niechęcią wyruszył na obrady sejmu wkrótce po ślubie i po raz pierwszy w życiu spóźnił się o całe dwa tygodnie! Co nie przeszkodziło panu Jakubowi w objęciu przywództwa izby poselskiej i wyznaczenia go do grona komisarzy, którzy mieli pertraktować ze Szwedami, zagrażającymi Rzeczypospolitej. Jechał na te rokowania o przedwiośniu 1628 także z niechęcią, bo pani Teofila spodziewała się pierwszego dziecka… Ponure doświadczenia pierwszego mariażu i wspomnienie córeczek, które narodziły się martwe – przejmowały grozą.
„Purpurowe rozsypane kwiaty”
Oto pani Teofila pisze radośnie: „Urodził mi się Syn Marek, roku 1628 dnia 24 maia, o godzinie 22, we środę, w siedem dni po pełni, we Złoczowie”.
Pierworodny – ochrzczony na cześć dziada po mieczu, Marka Sobieskiego, rycerza Batorego, wojewody lubelskiego, ojca Jakuba – urodził się zdrów i krzepki.
W rok po nim, czyli zgodnie z niezbyt ortograficznym zapisem macierzy, „dnia 17 sirpnia”, „w piotek”, „a nazajutrz nów nastał”, roku 1629 przyszedł na świat Jan, nazwany na cześć dziada po kądzieli – Jana Daniłłowicza i brata babki Zofii, bohatera spod Cecory – Jana Żółkiewskiego.
W Podhorcach – jeszcze jednej magnackiej siedzibie należącej do Sobieskich – znajdował się pęknięty stół z czarnego marmuru, na którym podobno chrzczono Jana Sobieskiego. W klasztorze Ojców Bazylianów przechowywano mszał z wpisem: „Jan III, król Polski, Europy słońce, Xiężyca Ottomańskiego zaćmienie, piorun wschodnich kraiów, odebrał swój początek od Jaśnie Wielmożney i starożytney familii Żółkiewskich, wnuki kanclerza koronnego a potem Hetmana Wielkiego. (…) W czasie iego przyiścia na świat dziwna zrządzenia niepojętey w swych cudach Opatrzności przygoda się zdarzyła. Skoro bowiem odebrano niemowlę, po obmyciu go, położono go na stole marmurowym, który w tey chwili iak gdyby zrysowany piorunem, na dwoie przepękł się”. Obecny przy tym wydarzeniu kapłan miał orzec, iż „niemowlę to z poręki Wszechmocności chwałę odebrało, która w całem Chrześcijaństwie walor mieć będzie, świetna ta iednak chwała, w czasie dalszym przepęknie się”.
Potem były córki – trzy. Tak oto zapisuje pani Teofila: „Urodziła mi się Córka Zofia, roku 1630, dnia 19 marca, we środę, o godzinie szesnastey, we Złoczowie, po nowiu siódmego dnia, a przed pierwszą kwadrą na trzy dni.
Urodziła mi się Córka Katarzyna, roku 1634, dnia 7 stycznia, nazaiutrz po Trzech Królach, w sobotę, między godziną iedenastą a dwanastą, we Złoczowie, nazaiutrz po pierwszej kwadrze miesiąca.
Urodziła mi się Córka Anna, roku 1636, dnia 5 sierpnia, we wtorek, między godziną wtórą a trzecią w noc, w Pomorzanach, przed pierwszą kwadrą miesiąca na trzy dni, po nowiu szóstego dnia”.
Imienniczka babki Zofii z Żółkiewskich Daniłłowiczowej, pierworodna córeczka, umarła w niemowlęctwie. To pierwsza śmierć dziecka, jaką przeżyła 23-letnia młoda matka, która – jak widzimy z dat – zachodziła w ciążę niemal co roku.
Było jeszcze dwóch synków, którzy otrzymali imię wielkiego hetmana, a także brata matki, lecz żaden z nich nie dożył nawet pacholęctwa.
„Staś się urodził roku 1638, dnia 29 marca, w niedzielę kwietną, na zegarze na pół do dziewietnastey, przed pełnią miesiąca kwietnia na trzy dni, we wtorek pełnia była, w Żółkwi.
Staś wtóry, moy ostatni, urodził się w roku 1641, w Żółkwi, dnia 16 września, 4 dnia przed pełnią”.
W Żółkwi czytać można było wzruszające epitafium małego Stanisława Sobieskiego, jakie poświęciło mu rodzeństwo: „oddanego ziemi, wieku życia trzy lat mającego, po chrzcie Chrześcijanina z niewinności anioła, niebem obdarzonego. Purpurowe rozsypane kwiaty, lilie rękami dane pełnemi – przez pozostałych Marka i Jana Sobieskich braci, Katarzynę i Annę siostry, Roku Pańskiego 1638, lipca 2”.
Anna dożyła lat ledwo dziewiętnastu. Była zakonnicą w klasztorze benedyktynek swej ciotki Doroty we Lwowie. Tam zgasła.
Pani Teofila przeżyła śmierć czworga swych dzieci. I straszliwe dni lęku, gdy siedmioletni umiłowany Marek, „Marasiem” zwany, ciężko zachorował. W Archiwum Głównym Akt Dawnych znajdują się listy Jakuba Sobieskiego do przyjaciela – Tomasza Zamoyskiego z błaganiem, by przysłał co rychlej „doktora Duńczyka”, za co „i ja i matka utrapiona nieboga odsłużymy dożywotnio”. Duńczyk pomógł, chłopiec wyzdrowiał, ale w dwa lata potem dramat się powtarza. Chłopiec umierał. Matka zrozpaczona „przytulała dziecko sądząc, że nie żyje”. Potem – w szoku – wybiegła z domu… Pisze Jakub: „Ale moja żona ledwo nie umarła, we trzech godzin trzydzieści razy omdlała, że tam nie znać czyli człowiek czyli chusta i pojechała w świat ku Lublinowi, aż ją pogonił mój wyrostek z ową nowiną” – że Marek oprzytomniał. Ojciec za cud uznał, gdy go „Pan Bóg od progu samej śmierci do żywota przywrócił”.
XIX-wieczni biografowie króla sugerują, że matka zawsze faworyzowała starszego syna: „łzawe matki oko spoczywało często nie na Janie, ale na Marku, w nim skupiając wszystkie marzenia i nadzieje, najczulszą go otaczała miłością i troskliwością”.
Faktem jest, iż Jan lata dzieciństwa spędził nie z matką, a u babki Zofii w Olesku. Największą przyjaźnią chłopca był wuj – Stanisław Daniłłowicz, który okazywał siostrzeńcowi wiele serca, poświęcał malcowi czas, opowiadał swe przygody wojenne… Jan III Sobieski, wspominając wuja Stanisława, pisze: „Jam się urodził w domu Jego a babki mojej, w której-em się i chował aż do śmierci Jej…”.
Przeżył tedy w Olesku ważne lata dzieciństwa do 1634 roku, czyli miał lat pięć, gdy je żegnał – i do końca życia zachował do tego miejsca sentyment, co dobrze świadczy o atmosferze domu Zofii z Żółkiewskich Daniłłowiczowej.
„W oleskim zamku”
Wiosną 1682 roku król Jan III Sobieski objeżdżał swe włości – i list do swej „Jedynej duszy i serca pociechy – najśliczniejszej, najwdzięczniejszej i najukochańszej Marysieńki” datował: „w oleskim zamku – z tego miejsca i pokoju, gdziem się urodził, bo umyślniem tu dziś zjechał (…), aby się temu przypatrzeć miejscu, którego ledwiem co pamiętał. Zastaliśmy zamek i miasto bardzo spustoszone”. Odkupiwszy zamek swego dzieciństwa od owoczesnych właścicieli Koniecpolskich, król powierzył przywrócenie budowli do dawnej świetności królowej Marysieńce, a ona wywiązała się z tego zadania olśniewająco. Dzieje odrodzenia zamku opowiada drobiazgowo w rozprawie „Jan III i zamek w Olesku” historyk Aleksander Czołowski. Na podstawie zachowanych opisów i inwentarzy odrestaurowano zamek – a czuwać miał nad rekonstrukcją „inżynier królewski”, twórca Wilanowa, Augustyn Locci. W komnatach pojawiły się mozaiki, stropy zwieńczyły mitologiczne obrazy w ramach pozłocistych, pokoje otrzymały zgodne z wystrojem nazwy – „Europejski”, „Marsowy”, „Bachusowy”, „Zwierciadłowy”… Wiodły do nich oddrzwia zdobne ornamentami z liści, kwiatów, owoców… „Na życzenie królowej, z szczególniejszym pietyzmem, została odnowiona i przyozdobiona komnata (…), w której król ujrzał światło dzienne i gdzie stała jego kolebka. (…) Strop alkowy ozdobiły bogate sztukaterje, uwieńczone tarczą herbową króla”. U podnóża zamku zachwaszczone pola zamieniły się we wspaniały ogród pełen rzadkich krzewów, kwiatów, drzew…
W roku 1687 królestwo przybyli do Oleska i zamek zawrzał życiem, muzyką, gwarem.
Sobieskim towarzyszył Francuz – Paulin Dalerac – który w swych pamiętnikach zostawił opis Oleska – „zdumiewa widok wyniosłego wzgórza… Na jego szczycie zbudowany został zamek… Wszyscy mniemają, że wzgórze jest jednym ze starożytnych grobowców wojennych, które armie rzymskie wznosiły…”.
Swą rozprawę pisaną w 250. rocznicę zwycięstwa pod Wiedniem Czołowski zaczyna apelem: „Mury tego zamku, jak orle gniazdo (…) głosem wielkim wzywają o opiekę nad zaniedbaniem i ruiną…”.
Wielekroć jeszcze zamek narodzin naszego ostatniego wielkiego króla popadać miał w ruinę… Odrestaurowany przez władze ukraińskie w latach 1961–1975 – dziś należy do Lwowskiej Galerii Sztuki – ma starannie wyposażone w antyki wnętrza i pełni też funkcję magazynów, gdzie zgromadzono kilkanaście tysięcy cennych obiektów, ocalonych ze zniszczonych kresowych świątyń i pałaców.
W salach ekspozycyjnych królują portrety Bohdana Chmielnickiego, ale jest także wizerunek króla, który w Olesku przyszedł na świat…
„Ziemska do nieba gwiazda”
Osierociała pani Teofila. Jan Daniłłowicz – ojciec – zmarł w roku 1628. Litościwa śmierć zabrała matkę Zofię ze świata 20 sierpnia roku 1634. Nie dożyła śmierci swego jedynaka – Stanisława.
Żegnał ją zięć, głosząc: „Dziękowanie na pogrzebie Jejmości Paniey Woiewodziny Ruskiey tu w Żółkwi 27 Novembris Anno 1634 przez Jego Mości Pana Jakuba Sobieskiego, Krajczego Koronnego”.
„Zgasła ona pochodnia, która przed wszystkiemi tej ojczyzny stanami zawsze świeciła pobożnością, roztropnością życia… Prawdziwa «Mulier fortis»!
Bez pochlebstwa, a podobno z zawstydzeniem płci męskiej – wielkie z siebie wysokich cnót przykłady do naśladowania podawała. Zniknęła z oczu naszych… Wierna postaci, obyczajów, i przymiotów Ojca swego a nieśmiertelnej sławy Kanclerza i Hetmana naszego pokwapiła się ziemska do nieba gwiazda, pobożnie umarła, bo świątobliwie żyła… Pozostałe Potomstwo i Dom swój godnością napełniła”.
Dzieci położyły jej epitafium: „Pobożnością, skromnością, stałą i niezmienną roztropnością obdarzona, niewieściej wstydliwości i cnoty wzór, biednych sierot dobra matka i opiekunka”. Ułożył te słowa syn – Stanisław Daniłłowicz. Ukochany brat pani Teofili Sobieskiej i przyjaciel dzieciństwa jej syna Jana.
Na czele chorągwi husarskiej, którą wystawił własnym sumptem, walczył z Turkami, Szwedami, Tatarami… Pokonany w 1636 roku na Dzikich Polach, wzięty do niewoli, został ścięty bez litości na rozkaz tatarskiego dowódcy Kantymira, który – wedle relacji samego Jana Sobieskiego – synowi swemu „ciąć kazał”, a gdy ten się wzbraniał, „ojciec pogroził, że za krew swoją mrzeć nie będzie (…), gdy wypuści takiego węża na głowy całego narodu ich”. Wówczas syn „trwożliwą ręką ciął w szyję”, a „męczącego się koniuszy jego sztychem przebił”.
Zmasakrowane ciało brata odesłał Kantymir siostrze – Teofili z Daniłłowiczów Sobieskiej.
W opowiadaniu Karola Szajnochy „Mściciel” – jednym z nielicznych literackich konterfektów matki Jana Sobieskiego – widzimy Teofilę, jak „wiodła za ręce swoich małych dwóch synów i w goryczy żalu modliła się owemi słowami, które wzywały zemsty Bożej na pogan…”. W żałobnej mowie żegnającej jedynego brata żony Jakub Sobieski powiedział, iż „do usług Oyczyzny żadnej nie opuścił okazji”, a siostra „jego dni skrócone gorzko opłakiwa”.
Teofila położyła bratu epitafium – „krwi dziada mścicielem i dzieł przez niego dokonanych stawszy się naśladowcą i losów jego stał się współtowarzyszem dzielnie walcząc z Tatarami”.
Mali synowie podziwiać mogli pomnik z czerwonego marmuru – hetmana w rycerskiej zbroi i jego syna Jana („wielkiego rodzica do wielkich rzeczy syn jedyny (…) wieku swego kwiat na tę, która nigdy nie więdnieje chwałę niebieską zamienił”). Hetmanowi Stanisławowi Żółkiewskiemu przypisano słowa: „Zwycięzca i tryumfator na cały świat zajaśniał, aby i w niebie nie zbywało mu na świetnym tryumfie i wieńcu chwały zwycięskiej”. I owo motto z „Eneidy” Wergiliusza: Exoriare aliquis nostris ex ossibus ultor (Niech z kości naszych powstanie mściciel). I dwuwiersz z pism hetmana: Tibi hostis ad terrorem, Tibi hospes ad exemplum (Tobie wrogu na postrach, Tobie przechodniu na wzór). I jeszcze napis: „Których śmierć rozdzieliła ojca i syna teraz ten sam kryje kamień”. Zofia z Żółkiewskich Daniłłowiczowa „oblana łzami na znak nigdy nie wygasłej dla ojca wdzięczności, a dla brata miłości pomnik ten w smutku postawiła”.
Wykute w marmurze stanęły obok siebie – Regina z Herburtów Żółkiewska i córka jej Zofia, w fałdzistych, niby habitowych szatach, jakie nosiły podczas wypraw wojennych mężów, i w których zostały pochowane. Dzieci położyły na pomniku cytat ze Starego Testamentu – „Biada narodowi co powstaje na naród mój. Bóg będzie się mścił na nim”.
Warto przywołać opinię niezwykłego biografa Jana III – profesora Uniwersytetu Wiedeńskiego, kierującego katedrą historii i literatury polskiej. Otto Forst de Bataglia pisze o rycerskiej rodzinie Żółkiewskich-Daniłłowiczów-Sobieskich: „Mężczyźni i kobiety wzrastali tam w warunkach ciągłej wojny podjazdowej, od małego patrzyli śmierci w oczy, swój kraj i gród swoich przodków uczyli się kochać z ową żarliwą namiętnością, której najwyższą stawką jest życie i która raczej każe umrzeć niż ustąpić”.
Procreati fortes ex fortibus – „Silni i zrodzeni przez silnych” – takie miano mógł z dumą przypisać swym antenatom Jan III Sobieski.
„Moja jedyna Tosieńku!”
Po śmierci brata Teofila otrzymała w spadku wszystkie dobra rodu Żółkiewskich i część Daniłłowiczowskich. Należały do niej Żółkiew – prawdziwa perła wśród miast na Ukrainie, dziesiątki wsi i miasteczek, dwory w Warszawie i Lwowie, a także kolekcja bezcennych klejnotów z rodzinnego skarbca… Jak babka i matka „dozirała” wszystkiego, rządząc mądrze i sprawiedliwą, ale twardą ręką…
O swej matce – z rodu twardych, surowych białogłów idącej – Jan III powie: „matka nasza nie białogłowskiego, ale męskiego była serca, naywiększe za nic sobie maiąc niebezpieczeństwa”. Miała 17 lat, gdy z matką i babką stanęła na czele służby zamkowej, odpierając atak Tatarów…
Takim jak Regina – Zofia – Teofila przypisał swe strofy „Mulier Fortis” (tytuł wspomniany przez Jakuba Sobieskiego w pożegnaniu Zofii), czyli „Stateczna niewiasta”, Szymon Szymonowic:
Komu kiedy Bóg raczył dać cnotliwą żonę,
Wszystkie skarby jej ceną nie są odważone:
Serce mężowe na jej ręku się gruntuje…
Ona też, póki jeno żywota jej staje,
Nigdy złem, zawsze dobrem dobroć mu oddaje…
Wstała z świtem i w gmachach porządek sprawiła
Czeladź i służebnice strawą opatrzyła.
Skupiła żyzne włości, poszczepiła sady
Swą ręką…
Słowa jej pełne wdzięku i pięknej rozprawy…
Wstały cnotliwe dzieci i cześć jej czyniły
Powinną i mężowe usta ją wielbiły…
Wyruszając na bitewne pole w roku 1634, Jakub Sobieski zostawia list-testament do żony, który tytułuje z miłością:
„Moja jedyna Tosieńku!
Idąc na tę wojnę turecką, na której jeśliby mi Pan Bóg za imię swoję i za ojczyznę moję przejrzał poledz (…) krótko wolą moję ostatnią wypisuję…”. Żonę wyznacza „za opiekunkę pierwszą i przedniejszą dzieci moich, których matką będąc, a panią we wszystkiem dożywotnią, w ręku waszych zostaje i dzieci i majętności szafunek”.
Pokornie apeluje: „Proszę was przez miłość małżeńską, abyście grzesznej duszy mojej przed Panem Bogiem nie przepominali i ją ratować mszami świętemi, jałmużnami, modlitwami, nie przestawali…”.
Wyliczywszy rozliczne legaty dla kościołów, zakonów i szpitali, kończy prośbą, „by ciało moje grzeszne (…) bez wszystkich pomp było pochowane.
Temu tedy wszystkiemu com napisał aby się dość we wszystkiem działo, proszę cię moja żono najmilsza, a proszę przez pięć ran Zbawiciela naszego i przez siedm boleści Najświętszej Panny, którejś ty zawsze rada służyła, moja Tosiu jedyna.
Dan w Krasnymstawie 26. Lipca 1634.
Twój z serca miłujący małżonek
JAKÓB SOBIESKI,
krajczy koronny, starosta krasnostawski”
W 1638 roku 16 sierpnia wyruszył pan Jakub ze świtą króla Władysława IV i Austriaczki – królowej Cecylii Renaty – do Austrii, jej ojczyzny. I z tej podróży pozostawił barwny zapis. Na dworze austriackim cesarzowa, kiedy się jej Polacy kłaniali, „ani się ruszyła”, a król Władysław IV „zawsze przed nami czapkę zdejmował i przed paniami naszemi”. Ochmistrzyni cesarzowej, gdy jej przyszło ustąpić miejsca polskiej wojewodzinie – „tak się baba rozgniewała, że się ledwo nie rozpukła”. Strzelali daniele, łowili karpie, gościł ich poseł wenecki „taki gaduła, że mu służyła nasza stara przypowieść polska – «rada gęba kiedy pan śpi»”. Widział oczy królowej pełne łez, gdy przyszło jej żegnać Austrię – bo „przecie słodkie jest miejsce ojczyste”.
„Żeby się za młodu miłowali”
Na początku roku 1640 (dokładna data nieznana) państwo Sobiescy wyekspediowali swych synów do Krakowa, by rozpoczęli rzetelną edukację…
„Maraś” liczył lat 11 i miesięcy dziewięć, Jan lat 10 i miesięcy 7.
Towarzyszyła im cała świta, starannie dobrana przez rodzicieli. Z dokładnie ustalonymi obowiązkami. Kto ma dbać o odrabianie lekcji, kto robić zakupy, kto dbać o szaty, kto gotować, kto zmywać, kto do stołu podawać, kto gości podejmować. Nad liczną czeredą dwór małych Sobieskich tworzącą czuwał pan Orchowski, występujący w opracowaniach raz jako Sebastian, raz Paweł – a w każdym razie noszący nazwisko opiekuna Jakuba Sobieskiego podczas jego europejskich peregrynacji… Minęło od tamtych dni lat 27, pan Jakub został czterykroć marszałkiem sejmu, senatorem i wojewodą… Orchowskie zawiłości rozszyfrowała niezawodna pani Michalina Byra z Biblioteki Narodowej. Otóż towarzyszem wędrówek ich ojca był Sebastian, „dyrektorem” małych Sobieskich jego syn – Paweł. Pan Orchowski musiał być człekiem wyjątkowo godnym zaufania, skoro państwo Sobiescy powierzyli mu swe skarby i dokument oceniony przez współczesnych nam historyków jako „jeden z najpiękniejszych pomników staropolskiej myśli pedagogicznej”.
Jest to opracowana przez oboje rodziców (ale sygnowana oczywiście tylko przez ojca) – „Instrukcya przez punkta pisana”, czyli precyzyjne wytyczne, do których mają się stosować obydwaj synowie wojewodzice.
Punkt 1 – „Nabożeństwo” – „życzę Synom moim, aby nie tylko teraz w Krakowie, ale przez wszystek czas życia swego, żadnego dnia bez słuchania mszy świętey nie opuścili”, siedem pacierzy odprawiali. „Maraś zaś pomniąc na tak cudowną łaskę Boską, którą Pan Bóg z nim pokazał, że go od progu samey śmierci do żywota przez Nayświętszy Sakrament cudownie przywrócił” niech odmawia zawsze modlitwę do Najświętszego Sakramentu. Mają chłopcy także rozdawać jałmużnę wdowom, sierotom, zakonnikom…
Punkt 2 – „Zdrowie” – „nie chciałbym, aby się papinkowato y pieszczenie chowali, y owszem życzę, aby zawczasu żołądek ich przywykał grubszym potrawom, których się im da Bóg na wojnach zażywać przyda; y mnie to samemu zepsowało żołądek, że mnie z młodu nazbyt, iako to jedynaka (…) pieszczenie zawsze chowali”. Sporty uprawiać mają – „bieganiem, z łuków strzelaniem”, w piłkę graniem.
Punkt 3 – „Obyczaie” – „słusznie w naszey Polszcze śmieią się z takiego, co po Łacinie mądry, a po Polsku błazen”, więc „trzeba przestrzegać żeby się pięknie kłaniali, u stołu nie zamyślali (…). Nie chcę żeby po Łacinie tylko byli mądrymi, ale żeby i po Polsku też byli grzecznemi”. A jak pan Orchowski zauważy coś nieobyczajnego, daje znać zaraz i tata przypomni, że jest „pręt od tego”.
Punkt 4 – „Ochędostwo” – „Przestrzegać tego, aby pościałka biała bywała, y pięknie usłana; (…) Dozierać tego, aby in publicum wychodzili dobrze sami wyczesani, umyci (…). Wannę im kupić, żeby przynaymniey dwa razy na miesiąc w wannie się myli”. Boże Broń, żeby w „sukienkach łatanych, butach pobrukanych” chodzili.
Punkt 6 – „Konwersacya” – Należy przestrzegać, „aby z leda-kim nie konwersowali, bo naylepsza owieczka wnet od parszywey owcy się zarazi”, „w żadne plotki niech się nie wdawaią”, „wszelakimi sposobami od pychy też odwodzić trzeba”.
Mają odwiedzać dostojnych przyjaciół ojca – „niech się uczą szanować starszych”.
Punkt 7 – „Nauka” – „po to iadą, aby się uczyli; a głupiemi Szlachcie starożytney, (…) szpetnie zgoła być. Nauka wszędzie człowieka zdobi y na woynie y u Dworu, y doma y w Rzeczpospolitej, widzimy to, że ludzie więcey sobie ważą chudego Pachołka uczonego, a niżeli Pana wielkiego a błazna, co go sobie palcem ukazuią”.
Punkt 8 – „Języki” – „O co Synów moich oycowsko proszę y napominam; wszak z łaski Bożey pamięci maią dobre, y chęć do tego, a niech też to odemnie wiedzą, że zacnych Kawalerów tych wieków nic bardziey nie zdobi, iako umieiętność różnych ięzyków”. Ojciec zaleca, „żeby się pilnie po niemiecku uczyli”, „smak brali do Francuskiego, Włoskiego” i „Turecki nam potrzebny”. I mają konwersować, „bo milczeniem żaden się żadnego języka nie nauczy”.
Punkt 9 – „Listy do domu” – Raz w miesiącu obowiązkowo pisać mają – do ojca po łacinie, „a do Matki po polsku”. I bez żadnych korekt korepetytora, „bo by rzecz była nieodżałowana, kiedy-by mieli swoim piórkiem, a cudzą fantazją pisać”.
Pan Orchowski ma stale informować o zdrowiu, a w razie „strzeż Boże” choroby najlepszych doktorów wzywać.
Punkt 10 – „Powinności tych, co przy nich będą” – „Pan Orchowski, ten wszytko Starszeństwo y władzę Oycowską moią, którey mu powierzam, będzie miał nad Synami moiemi. Starszeństwo także nad temi wszytkiemi, co z niemi iadą. Synów zaś moich Oycowskim rozkazaniem y błogosławieństwem obowiązuię, aby mu na mieyscu moim posłuszni byli we wszytkim, boć ia nie za morzem od nich będę, da Bóg będę wiedział o wszytkim” – czy się który nie „połotrował”.
Punkt 11 – „Stół” – „u mnie w domu ieść się chwała Bogu po ludzku nauczyli. O nowalią, o zwierzynki, tam nietrudno, iako to o rozmaite ptaszki; niech to zdrowi iedzą (…). Bankietnikami też ich mieć nie chcę, bo tam do szkoły, do nauk iadą; nie chcę iednak, żeby iako pustelnicy bez ludzi żyli y iadali”. Jeszcze wojewoda zaznacza, żeby „balwierz nie wydziwiał z czuprynami”, a krawiec „niech nie wymyśla żadnych Perskich, Czerkieskich nad Szlachtą Polską strojów”. Kończy konkluzją, powierzając „powodzenie Synów, zdrowie ich, w naukach ćwiczenie” woli Bożej i Najświętszej Pannie, Patronce i Dobrodziejce „Domostwa mego wszytkiego”.
Rozpoczęli tedy mali Sobiescy nauki – najpierw w kolegium ufundowanym przez przyjaciela i towarzysza broni ojca – Bartłomieja Nowodworskiego, z którym Jakub Sobieski atakował w 1618 roku bramy Moskwy! Po ukończeniu kolegium zaczęli studia w Akademii Krakowskiej, której uczniem był ongi ich ojciec…
Zachowały się, cudem uniknąwszy zagłady wojennej, wypracowania i mowy braci Sobieskich. Niektóre wydrukował autor dwóch świetnych prac poświęconych ich edukacji – Henryk Barycz.
Bezcenne rękopisy znajdują się obecnie w Bibliotece Narodowej w Warszawie, a pani kustosz Michalinie Byrze zawdzięczam szansę uzyskania wielu cennych dokumentów.
Oto Marek Sobieski wygłasza mowę w ramach oratorskich ćwiczeń: „Niechaj pamięta każdy z was – woła żarliwie do kolegów – że nie urodziliśmy się dla nas samych, jeno dla ojczyzny. Jeśli więc za nią przesławną jest rzeczą zginąć, nie wahajmy się dla niej ponieść śmierć lub narazić się na prześladowanie barbarzyńskich wrogów, którzy ponad miarę rozzuchwaleni swym zwycięstwem, dumni i hardzi po bezbrzeżnym spustoszeniu tylu prowincyj, po wzięciu obfitej zdobyczy, po złupieniu tylu miast i zniszczeniu murów obronnych zagrażają naszym świątyniom, miejscom świętym, religii, wolności, prawom, i co tylko jest dla nas drogie.
Niczego innego więcej nie można zalecić człowiekowi jak obronę ojczyzny. Za nią i tysiąc razy, jeśliby to było możliwe, należy śmierć ponieść”. Znając jego los – czytamy te słowa ze ściśniętym sercem…
Przez pięć i pół roku młodzi Sobiescy studiowali w Krakowie, ukończywszy po Kolegium Nowodworskim Wydział Filozoficzny Akademii Krakowskiej. Opanowali perfekt łacinę, mówili – wedle zaleceń ojca – po niemiecku, posiadali wiedzę historyczną i arkana retoryki na najwyższym poziomie, poznali głębiej kult wodza żołnierza, w którego orbicie wzrastali od dzieciństwa.
Nadszedł czas na studia za granicą. W lutym 1646 roku wyruszają do Paryża tropem peregrynacji ojca, opatrzeni kolejną jego instrukcją, zaczynającą się serdecznie – „Synowie moi mili…”. Dostają księgę, w której mają – tak jak on – notować dokładnie swe wrażenia, czego niestety nie uczynią, a diariusz ich podróży, spisywany przez opiekuna młodzieńców, będzie tylko monotonnie wyliczał etapy ich wędrówek, bez żadnych refleksji osobistych. Ojciec zaleca, by „przyjechawszy da Bóg szczęśliwie do Paryża” – zatrzymali się w gospodzie na uboczu i nie zadawali się z Francuzami, „boć to naród letki, niestateczny, gadatliwy”, skłonny do zwad i pojedynków, i żadnemu Francuzowi wierzyć nie należy, „choć się będzie najbardziej łasić”.
A jeśli chodzi o kontakty „z naszymi Polakami, tu iuż miłością moią Oycowską proszę Was dla Pana Boga, który stworzył Niebo y Ziemię, rozkazuię i zaklinam Was pod moim Oycowskim Błogosławieństwem, abyście sobie iako nayostrożniey postępowali, y Pana Boga o to proszę y prosić będę, aby iak namniey Polaków było, gdzie wy będziecie stać, bo poprostu nasi radzi się z sobą wadzą, (…) nowinki sieią jeden o drugim, ieden drugiemu leda czego zajrzy, ieden drugiego psuie złym przykładem, złymi obyczayami, na złe rzeczy namawiaią (…). Rzadki z nich czym się tam dobrym bawi. Widzimy też, że sroga ich rzecz, co Cielętami przyieżdżaią do Cudzey ziemie, powracaią Wołami do Oyczyzny”.
Przestrzega, „że Polacy nasi będą się urażać, kiedy z nimi nie będziecie conversować; będą przed drugimi Polakami śmiać się z Was, nazywać Was pysznymi, skąpymi, Jezuitami, Żakami; nic na to nie trzeba dbać, Figę na to ukazać. Takem ja czynił, ci Błaznami teraz w Polszcze, co tak mówili, a ja chwała Bogu Człowiek”. Oczywiście – zaleca ojciec uczenia się języków z francuskim na czele, bo „we wszystkich wojskach cudzoziemskich i obozach pełno tego Języka”.
A ponieważ król Władysław IV po zgonie poprzedniej małżonki pojął księżniczkę Ludwikę Marię z Francji (pan Jakub witał ją w marcu 1645 w imieniu króla i brał udział w weselu) – „Dwór Polski będzie wpół Francuski”. Chłopcy mają znaleźć sobie „Mistrza do Języka Francuskiego” – „bardzo pięknego”, ale „lada fraszek i błazeństw nie dajcie sobie czytać”…
Sporządza pan Jakub synom zarys studiów. „Błogosławiony ten i w starości co się z młodu uczył” – powiada celnie i przykazuje, by „zaraz przyjechawszy do Paryża” – „starali się o Professora co najprzedniejszego, co by był wielki Polityk i wielki Orator”.
Zaleca lekturę świetnych historyków rzymskich z Tytusem i Liwiuszem na czele. Mają czytać wiele – „Wspomnicie żem Wam jako Ociec miłujący, po Ojcowsku radził (…) i ja tego nie żałuję, że i teraz jako jeno mam czas wolny, księgi z ręki nie wypuszczę”.
Jeśli chodzi o rozrywki i pląsy – „ponieważ Królowa Francuska u nas będzie, życzę żebyście się tam nauczyli Galardy Francuskiej”, ale powróciwszy do kraju, „bodajeście na koniach da Bóg tańcowali, bijąc się z Turki, z Tatary, tego Wam życzę”.
Żegnając synów, poleca: „Bierzcie sobie za Patronkę Najświętszą Bogarodzicę Pannę Marię, której oddałem Was z dzieciństwa Waszego (…), pomnijcie żebyście się tak sprawowali jako przystoi takiemu urodzeniu Waszemu, jakie Wam Pan Bóg dał z obojga Rodziców”.
Podpisano „Ociec Was miłujący”.
Już ich ujrzeć nie miał. Podobno wstrząśnięty dramatyczną rozmową z królem Władysławem IV, którego błagał, by nie wszczynał nowej wojny z Moskwą, ofuknięty przez monarchę – przypłacił to atakiem serca. Umarł w Żółkwi 13 czerwca roku 1646. Jego nagrobek ozdobiły posągi Odwagi i Prawdy. Synowie odprawili mszę żałobną w Paryżu. Do Polski powrócili we wrześniu 1648 roku, gdy Rzeczypospolita gorzała w ogniach wojny z Kozakami.
„Abyś o mnie pomnić chciała”
Do synów pisze matka z kraju:
Hej! syny moje skarby moje,
Francuzkie rzucać wam pokoje,
Do swego ciągnąć czas Dunaju.
Owom od czerni w oblężeniu,
Tatarstwo spasa kłos na niwie,
I tak we wielkiej trwodze żywię,
I ani wiem gdzie podziać głowę…
Tak Teofil Lenartowicz w cyklu „Ze starych zbroic” mówi w imieniu Teofili z Daniłłowiczów Sobieskiej.
Więc Jan i Marek wnet co żwawiej
Do długiej drogi się przyprawi.
I końca listu nie doczyta,
Tak go za serce żałość chwyta
I spieszą wraz by orląt dwoje…
Docierają do Ojczyzny w chwili, gdy Bohdan Chmielnicki i Tatarzy pod wodzą Tuhaj-beja miażdżą armię koronną polską w bitwach pod Korsuniem, Żółtymi Wodami, Piławcami…
Ta klęska z września 1648, „plugawiecką” zwana, gdzie – jak pisze Sienkiewicz w „Ogniem i mieczem” – „wszystko wojsko w dzikim popłochu wypada z obozu, rozprasza się, ginie, ucieka… Nie masz już wojsk, nie masz wodzów, nie masz Rzeczypospolitej…”.
Teofila Sobieska woła w wierszu Lenartowicza:
A szlachta, wstyd ach czoło krasi,
Jak wróble płoche pomkli nasi,
Plac zostawiwszy z każdej strony,
I całą Polskę bez obrony…
Synowie odnajdują matkę w Zamościu, gdzie się schroniła po ucieczce z Żółkwi:
Więc kiedy matka ich ujrzała,
Ledwie bez mała nieomdlała,
Łzy jej się darły, serce rwało,
Dobre to serce że dotrwało.
Ach dziatki moje, jakimż cudem
Sami wy przeszli między ludem,
Między tą zgrają pogan srogą,
I tak wy przeszli wolną nogą.
I szybko wzrokiem więc przeleci
Po zbrojach swoich miłych dzieci
I ujrzy, że są zdrowi, cali,
I szczęsnem sercem Boga chwali;
Bo choć do życia jej ostatka
Ojczyzny miłość w sercu wzrasta,
Jestci matrona lecz i matka…
W rzeczywistości – Teofila Sobieska, wedle zapisu króla Jana, powiedziała, że „gdyby który z synów moich miał uiść z potrzeby, nigdy bym go nie miała za syna, y pokazuiąc nam nieraz na herb nasz, przypominała ową spartańską niewiastę, która wyprawuiąc synów swoich na podobne expeditie, ukazała im na ich tarcze mówiąc: vel cum hoc, vel super hoc (z tarczą lub na tarczy)”.
I obydwaj Sobiescy – na czele ufundowanych przez siebie chorągwi – wyruszają w bój.
Dwudziestoletni Jan jest u boku króla Jana Kazimierza, nowego monarchy, wybranego po śmierci Władysława IV, i walczy w bitwie pod Zborowem 15 sierpnia 1649 roku, idąc na odsiecz oblężonego Zbaraża, w którym jest jego o rok starszy brat.
I tu – otwieramy tom „Ogniem i mieczem”, by spotkać starostę krasnostawskiego (tytuł odziedziczony po ojcu) – Marka Sobieskiego – u boku księcia Jaremy Wiśniowieckiego, a także – pana Zagłoby, Skrzetuskiego, Podbipięty, Wołodyjowskiego…
Oto scena, gdy Marek mówi im: „Daj Boże, żeby się na kamieniu rodzili podobni żołnierze, jak waszmościowie we czterech jesteście.
To rzekłszy, począł ściskać ręce pana Longina, Skrzetuskiego, Zagłoby i małego rycerza, a oni uradowali się w sercach, że z takich ust pochwałę słyszą, bo pan starosta krasnostawski był zwierciadłem męstwa, honoru i wszystkich cnót rycerskich. Był to wcielony Mars; zlały się na niego wszystkie dary boże w obfitości, gdyż nadzwyczajną pięknością nawet młodszego brata Jana, późniejszego króla, przewyższał; fortuną i mieniem najpierwszym wyrównywał, a jego zdolności wojenne sam wielki Jeremi pod niebiosa wynosił. Nadzwyczajna też byłaby to gwiazda na niebie Rzeczypospolitej, lecz ze zrządzenia bożego blask jej wziął w siebie młodszy Jan, a ona zgasła przedwcześnie w dniu klęski”.
Zanim zgasła gwiazda najstarszego i ukochanego syna pani Teofili, jeszcze bracia Sobiescy walczyli obok siebie w zwycięskiej bitwie pod Beresteczkiem w czerwcu 1651, przeżywając pogrom Chmielnickiego i Tatarów… Za wyjątkowe bohaterstwo w boju Marek Sobieski otrzymuje w drodze od króla, szablę Tuhaj-beja.
Zachowały się dwa listy Marka do macierzy. Pierwszy – pisany po Beresteczku w 1651 roku, w którym syn donosi, iż „w niesłychaną pogodę i złą drogę” wyruszył ku matce: „Ja mam dobrę nadzieję pokłonić się Jejmość Paniej o poniedziałku, jako da Pan Bóg, gdyż żadnej teraz potrzeby w wojsku nie miałem, które barzo powoli idzie i będzie odpoczywało dla samej barzo słabej piechoty, a ja jeszcze wcześnie pod Konstantynowem przejadę. O wszystkim, czego listowi powierzyć nie mogę, będziesz W. MPani miała ustną relacyję ode mnie…”. Optymistycznie relacjonuje: „Co strony Kozaków, nic nie słychać, bo się to dziś po świecie rozlazło, biją po wszystkich gościńcach, po lasach, po przeprawach srogą rzecz tego, wszystkie gościńce, przeprawy namniejsze pełne trupmi. (…) już sam P. Buk (tym razem ortografia fatalnie zawiodła!) karę swą i pomstę na nich puścił. O Chmielnickim jest wiadomość, że go Han z onego kochania już kazał okować. W dalszych nowinach będziesz W. MPani ode mnie miała wiadomości o cudownych rzeczach…”.
Nie dowiemy się już nigdy, o jakich to cudownościach chciał Marek matce opowiedzieć. Jego ostatni list datowany jest na 30 maja roku 1652 ma post scriptum: „Obóz stoi nad Batohem, pod Czetwertynówką, ale się rusza na inne miejsce”.
Ale nie zdążył wyruszyć…
„Jaśnie Wielmożna mnie wielce Miłościwa Matko a Dobrodziko moja” – zaczyna swe ostatnie przesłanie Marek, pisząc „przy tak nagłym niebezpieczeństwie i następującym nieprzyjacielu”. Właśnie miał wiadomość, by co prędzej do obozu pod Batohem pospieszał, „gdzie się ordy co godzina spodziewają”. I ostatnie zdania: „Uniżenie proszę Mości Dobrodziki mojej abyś o mnie pomnić chciała. Ja ile będę mieć czas i okazyją, będę dawał o sobie znać. (…) A na ten czas oddaję uniżenie usługi moje w łaskę Mości Dobrodziki mojej – powolny syn i uniżony sługa M. Sobieski”.
1 i 2 czerwca 1652 roku nad rzeką Boh toczyła się bitwa chorągwi polskich pod nieudolnym dowództwem hetmana polnego Marcina Kalinowskiego z przeważającymi dwakroć siłami tatarsko-kozackimi. Gdy w pewnym momencie rannego hetmana zastąpił Marek Sobieski – nie miał już żadnych szans, by uniknąć klęski. W obozie płonął pożar. Oddziały polskie atakowali od czoła Tatarzy, od tyłu – Kozacy. Historycy, analizujący precyzyjnie przebieg bitwy, stwierdzają: „Batoh był bez wątpienia największą klęską siedemnastowiecznej Rzeczypospolitej”.
Chmielnicki wykupił od Tatarów jeńców, którzy mieli szanse ocalenia, składając okup – i kazał wszystkich ściąć. Był w ich gronie Marek Sobieski. Miał lat 24.
Jego brat, już królem będąc, napisał z rozpaczą: „Krwią swą Marek, starosta krasnostawski, starszy brat mój, skropił pola ukraińskie nieszczęsne (…), ścięty nie rozgrzany w bitwie, ale nazajutrz, w zimnej krwi, przykładem okrucieństwa nigdy niesłychanym”.
Gdzie był Jan Sobieski, gdy jego brat ginął pod Batohem? Leżał – jak wyznaje – obłożnie chory… W biografiach króla uporczywie pojawia się sugestia, że był ranny w pojedynku, który stoczył z rywalem o względy pięknej panny Orchowskiej – córki imć ochmistrza czuwającego ongi nad braćmi Sobieskimi. Podobno kategoryczny sprzeciw matki uniemożliwił ten mezalians, pannę wydano co rychlej za jakiegoś pomniejszego szlachcica, ale jak stwierdza Otto Forst de Battaglia: „Matka nie przebaczyła nigdy młodszemu synowi, że wskutek jakiegoś tam romansu, który uważała za niegodny, zajął miejsce bardziej kochanego Marka…”. Sam król, wspominając śmierć brata, pisze – „co zaś nie było bez wielkiego żalu macierzyńskiego, bo to był najukochańszy z dzieci”. Nie tak dawno, bo w roku 1649 cedowała na Marka – „syna swego rosnącego w sławie z wielką nadzieją Rzeczpospolitej” – potężne dobra.
Wykupiła ciało syna, jak przedtem babka Regina i matka Zofia ciała męża, syna, brata, i pochowała „najukochańszego” tymczasowo w żółkiewskiej kolegiacie. Ufundowała w Żółkwi wspaniały klasztor i kościół dominikanów „na ratunek duszy” umiłowanego syna, który tam spoczął w szklanej trumnie.
Ostał się jej przejmujący tren w akcie fundacji: „Ja, Teofila z Żurowa na Żółkwi Sobieska, kasztelanka krakowska, lubo codzienne łzy smętną twarz moją oblewają, a to dla zejścia z tego świata miłego pierworodnego syna mego Marka Sobieskiego, starosty krasnostawskiego, pułkownika i rotmistrza Jego Królewskiej Mości, który za Chwałę Bożą, Kościoły Jego święte, Ojczyznę miłą, Rzeczypospolitej całość, nie lękając się ord pogańskich tatarskich (…) ze zdradliwymi złączonych Kozakami, przykładem przodków swoich odważnie wojując, mnie Rodzicielce utrapionej do dalszej pociechy sobie i miłej Ojczyźnie większej ozdoby, pomocy i sławy, nieustraszoną śmiercią na placu marsowym zagrodził drogę”.
Funduje macierz kościół, „chcąc ostatni akt macierzyński kochanemu prawdziwie synowi skutecznie wyrazić…”. Zachowało się pokwitowanie pani Teofili, odbierającej depozyt od ojców dominikanów („w złocie, w srebrze, klejnotach, perłach, szatach”), który zostawiła, wyjeżdżając za granicę. Dzięki temu dokumentowi wiemy, iż opuściła Polskę 20 marca 1653 roku, a jej powrót „szczęśliwy do Ojczyzny” z wojaży „po cudzych krajach” miał miejsce 28 września roku 1658.
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji