Читать книгу Urocza dla Ciebie - Becky Wade - Страница 6

Rozdział drugi

Оглавление

Następnego dnia do komisariatu policji, gdzie czekali Zander i Carolyn, wszedł wysoki, barczysty mężczyzna.

– Dzień dobry. Jestem detektyw Kurt Shaw.

Zander i jego ciotka wstali, by powitać oficera uściskami dłoni.

– Carolyn Pierce.

– Dziękuję, że przyszła pani na komisariat.

– Nie ma za co. Chciałabym przedstawić panu mojego siostrzeńca, Zandera Forda.

– Myślę, że chodziliśmy do tego samego liceum – powiedział detektyw do Zandera. – Zdawałem maturę z twoim bratem.

Zander wrócił pamięcią do czasów szkoły. Kurt i Daniel nie byli bliskimi przyjaciółmi, ale dobrze się ze sobą dogadywali, zresztą, o ile dobrze pamiętał, Kurt miał ze wszystkimi dobre relacje. Był szkolnym sportowcem, który wydawał się dojrzalszy niż jego rówieśnicy – był od nich bardziej zrównoważony i bardziej odpowiedzialny.

– Pamiętam – przyznał Zander. – Obaj z Danielem graliście w baseball.

– To prawda. Miło cię znowu widzieć.

– Wzajemnie.

Kurt musiał zacząć tracić włosy już w młodym wieku, ponieważ choć miał zaledwie trzydzieści lat, był łysy. Wyróżniały go szczere i łagodne rysy twarzy oraz głęboko osadzone oczy. Tego dnia włożył granatowe spodnie i bordowo-niebieską koszulę w kratę. Cały jego strój wyglądał, jakby został świeżo odebrany z pralni.

Kiedy wszyscy zajęli miejsca, Kurt położył na stole teczkę, którą przyniósł ze sobą. W pomieszczeniu, gdzie się znajdowali, było tylko jedno, prostokątne okno, a na ścianach z białej cegły, poza zdjęciem oprawionym w ramkę przedstawiającym amerykańską flagę i tablicą ogłoszeń, w którą wetknięto okrągłe odznaki policji z Merryweather, nic więcej nie było.

– Zander, czy wiesz, co się stało z twoim wujkiem? – zapytał Kurt.

– Carolyn mi powiedziała, ale chciałbym usłyszeć coś od ciebie, jeśli oczywiście nie masz nic przeciwko.

– Absolutnie nie. – Kurt spojrzał na swój nadgarstek i poprawił na nim duży sportowy zegarek. – W zeszły sobotni poranek około dziewiątej dostaliśmy zgłoszenie, że przy Shadow Mountain Road, w miejscu niedozwolonym, stoi ciężarówka twojego wuja. W tamtej okolicy był akurat jeden z naszych oficerów, więc zgłosił, że się tym zajmie. Dotarł do ciężarówki o dziewiątej dziesięć i zauważył, że twój wujek osunął się na siedzeniu. Zbadał jego puls, a kiedy nie wyczuł żadnych funkcji życiowych, zadzwonił do komisarza, który skontaktował się ze mną. Wkrótce przybyliśmy na miejsce, aby przejąć dochodzenie. Za jakiś czas ciało Franka zostało wydane lekarzowi sądowemu, który przekazał mi swoje wstępne ustalenia. – Kurt otworzył leżącą na stole teczkę. – Tak jak wiecie, formalny raport z autopsji będzie dostępny nie wcześniej niż za sześć tygodni.

– Na obecnym etapie – zaczęła Carolyn – moja rodzina i ja będziemy wdzięczni za wszelkie informacje. My po prostu... nie możemy uwierzyć w to, co się stało.

– Rozumiem. – Kurt spojrzał na Carolyn ze współczuciem, a potem zerknął ponownie na raport. – Lekarz sądowy ustalił, że przyczyną śmierci Franka był rozległy zawał mięśnia sercowego. Zablokowanie przepływu krwi do serca.

„To nie może być prawda. Frank nie mógł umrzeć”. Zander nie potrafił pogodzić się z tak nagłą śmiercią wujka.

– Atak serca – powtórzył.

– Tak. – Kurt przeniósł wzrok na Carolyn. – Czy mąż miał problemy z sercem, pani Pierce?

– Tak, miał. W przeszłości miewał zatory, które leczyli stentami. Lekarze przepisywali mu lekarstwa i zachęcali go do zdrowego odżywiania się i ćwiczeń oraz unikania stresu. Myślałam, że mamy to pod kontrolą – dokończyła cicho.

– Czy regularnie brał leki?

– Tak.

Carolyn siedziała ze skrzyżowanymi nogami i z rękami na kolanach, nienaturalnie nieruchoma. Jej twarz była trochę zbyt owalna, a nos za długi, by uznać ją za piękną w tradycyjnym znaczeniu tego słowa. Jednak w wieku sześćdziesięciu lat rysy twarzy kobiety wciąż ukazywały pewną unikatową atrakcyjność. Miała długie, falowane włosy w odcieniu popielatego blondu z przedziałkiem na środku. Na strój jak zwykle składały się luźny top, spódnica z paskiem i sandały. Nawet jej kunsztowne turkusowe kolczyki były dobrze znane Zanderowi. Jednak nie była dzisiaj sobą.

Ciotka pracowała w sklepie z pamiątkami przy głównej ulicy Merryweather, a klienci uwielbiali ją za niezwykle spokojne, przyjazne i optymistyczne usposobienie. Szok spowodowany śmiercią męża pozbawił ją tych przymiotów. Zander widział i wyczuwał jej napięcie. Przypominała gumę rozciągniętą do granic możliwości.

W przeciwieństwie do chwiejnej relacji rodziców Zandera związek Carolyn z Frankiem był stabilny. Frank chwalił się każdemu, że miał ogromne szczęście poślubić Carolyn, i nie wahał się opowiadać, jak bardzo ją kochał i cenił.

Codziennie rano Frank robił jej herbatę, a każdego wieczoru, kiedy wracał do domu z pracy, przytulał. Żartował z jej zamiłowania do kadzidełek, dopóki jej tym nie rozbawił.

– Co to za zapach? – zapytał.

– Ylang-ylang – odpowiedziała Carolyn.

– Próbuję oglądać koszykówkę. Ylang-ylang i koszykówka do siebie nie pasują.

– W tym domu pasują, Franku Pierce.

Zander mógł sobie tylko wyobrażać, jak druzgocące musiało być dla ciotki siedzenie tutaj i słuchanie detektywa, który mówił, że jej mąż zmarł na atak serca. Śmierć Franka była dla niej ciosem nie do zniesienia.

– Czy w raporcie jest informacja, o której umarł? – zapytała Carolyn.

– Lekarz sądowy oszacował czas zgonu na około piątą rano.

– Zaraz. – Rysy twarzy Carolyn się wyostrzyły. – Piąta rano? A nie po południu?

– Piąta rano, w sobotę – odparł Kurt.

– Zatem... gdzie on był? – spytała. – Od czasu, gdy wyszedł z pracy w piątek po południu, aż do śmierci?

Zander poczuł ścisk w żołądku.

– Chciałem panią zapytać o to samo – powiedział Kurt. – Czy wie pani, gdzie Frank mógł pojechać?

W oczach Carolyn pojawiły się ból i zmieszanie.

– Nie, nie mam bladego pojęcia. Przepraszam, ale jestem zaskoczona. Frank i ja... – Jej głos się załamał. – W piątek rozmawialiśmy o tym, że wieczorem na kolację zjemy krewetki i sałatkę. Spodziewałam się go w domu o zwykłej porze. Kiedy nie wrócił, zaczęłam dzwonić do niego na komórkę.

– O której godzinie wykonała pani pierwszy telefon? – zapytał Kurt.

– Około osiemnastej czterdzieści pięć, a o północy zadzwoniłam pod numer alarmowy.

– Czy Frank miał w zwyczaju wracać późno do domu?

– Nie.

– Czy kiedykolwiek był poza domem całą noc?

– Nigdy.

– Czy zwykle odbierał od pani telefon, gdy był poza domem?

– Oczywiście, że tak.

– Jak z pewnością pani wie, Shadow Mountain Road łączy Merryweather z Shore Pine – rzekł Kurt. – Kiedy go znaleźliśmy, jego ciężarówka zwrócona była w kierunku Shore Pine. Czy wie pani może, dlaczego miałby jechać w tamtą stronę?

Carolyn w zamyśle zmarszczyła czoło.

– Jest tam sklep z artykułami wodno-kanalizacyjnymi, który lubi Frank. Zander, może ty masz jakiś pomysł?

– W Shore Pine mieszka Jim, jego współpracownik i przyjaciel.

– Tak, nasz kościół też się tam znajduje. – Carolyn wzruszyła ramionami. – Naprawdę nie wiem. Nie mogę pojąć, dlaczego jechałby tam tak wcześnie rano.

Kurt odchylił się na krześle.

– Dzwonił do mnie Jim Davis. Czy to mężczyzna, o którym wspomniałeś?

Zander i Carolyn skinęli głowami. Wujek Frank pracował w Chapman and Associates, odkąd trzydzieści trzy lata temu przeniósł się ze swoją świeżo poślubioną żoną do tej części Waszyngtonu. Jim zatrudnił się w firmie niedługo po Franku i mężczyźni się zaprzyjaźnili.

– Jim powiedział, że w piątek około szesnastej trzydzieści do Franka zadzwonił telefon. Obaj byli jeszcze w pracy. Jim nie słyszał rozmowy, bo Frank oddalił się zaraz po odebraniu, ale widział, że Frank był zdenerwowany. Wkrótce potem wyjechał. Czy wiecie może, kto mógł do niego zadzwonić?

– Nie – odparła Carolyn.

– Czy Frank był z kimkolwiek skłócony? Lub miał kłopoty finansowe?

– Nie. Czy... – Carolyn wzięła nerwowy wdech. – Czy myśli pan, że ktoś... mógł przyczynić się do jego śmierci?

– Nie. Zgon Franka spowodował atak serca. Po prostu staram się dojść, dlaczego tam się znalazł i co się działo przed jego śmiercią.

– Sprawdziłeś telefon? – zapytał Zander. – Żeby zobaczyć, kto zadzwonił do niego w pracy? – Ciotka powiedziała mu, że policja zabrała komórkę Franka i kilka innych przedmiotów jako dowody w sprawie.

– Tak, ale trafiłem w ślepy zaułek. Połączenie wykonano z telefonu na kartę.

Carolyn wyglądała na zaskoczoną.

– Telefon na kartę nie posiada abonamentu, to jednorazówka – wyjaśnił Zander.

– Co oznacza, że nie mamy żadnych informacji o danych właściciela. – Kurt pochylił się do przodu i jeszcze raz spojrzał na raport. – Lekarz sądowy zauważył, że Frank miał ranę po postrzale w lewym zewnętrznym udzie. Czy wiadomo, kiedy i jak doznał takiego urazu?

Carolyn spoglądała na Kurta, jakby zadał swoje pytanie w obcym języku.

– Blizna na nodze Franka nie pochodzi z rany postrzałowej. To rana po gwoździu, który wbił mu się w nogę, gdy pracował na budowie w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym piątym roku. Pamiętam, ponieważ wkrótce po tym go poznałam, kiedy oboje mieszkaliśmy w Seattle.

Zapadła długa cisza. Kurt napotkał wzrok Zandera, po czym ponownie zwrócił się do Carolyn:

– Proszę pani, lekarz sądowy jest pewien, że uraz został spowodowany postrzałem.

Zander się skrzywił. Frank opowiadał mu historię o gwoździu, ilekroć stara kontuzja dawała o sobie znać.

– Jak lekarz sądowy może być pewien? – zapytała kobieta.

– Ponieważ wyciągnął z rany nabój, pani Pierce.

Zapadła pełna napięcia cisza.

Frank okłamał zarówno Carolyn, jak i Zandera. Wymyślił historię o kontuzji.

Rozległo się pukanie i po chwili w drzwiach pojawiła się głowa innego funkcjonariusza.

– Przepraszam, że przeszkadzam. Telefon do ciebie, Kurt.

Policjant przeprosił i wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Carolyn zbladła, a dwie łukowate zmarszczki wgniotły jeszcze mocniej skórę wokół jej warg. Wyciągnęła do Zandera drżącą dłoń, a on natychmiast mocno ją przytrzymał. Przyciągnął do nich teczkę.

– Chciałabyś sama przejrzeć raport?

– Nie, dziękuję. Nie mogę na to patrzeć.

Mężczyzna otworzył teczkę i z uwagą przeczytał zapiski na kartkach, wykorzystując swoją fotograficzną pamięć do zrobienia ich mentalnych zdjęć.

– Zander – odezwała się po chwili cichym głosem ciotka.

Odłożył teczkę i uważnie spojrzał na nią. Patrzyła przez okno nieobecnym wzrokiem.

– Muszę się dowiedzieć, co się stało z Frankiem. Koniecznie... Muszę się tego dowiedzieć. Dla siebie. Dla Courtney i Sarah.

Córki Franka i Carolyn były po trzydziestce, obie miały mężów, a Courtney była w piątym miesiącu ciąży z pierwszym dzieckiem.

– Tylko obawiam się, że nie udźwignę więcej... niespodzianek dotyczących Franka – kontynuowała. – To wszystko... to naprawdę wszystko, co mogę zrobić, aby w ogóle jakoś funkcjonować.

– Jeśli chcesz, dowiem się, co się stało z Frankiem.

Znużoną twarz Carolyn rozjaśniła nadzieja.

– Zrobiłbyś to?

– Oczywiście.

Kiedyś był przekonany, że nie potrzebuje żadnej pomocy ani ratunku, ale gdy Carolyn i Frank stworzyli mu prawdziwy dom, udowodnili mu, że się mylił. Jeżeli mógł teraz się odwdzięczyć i pomóc ciotce – nawet cierpiąc wskutek pytań o szczegóły śmierci Franka – zrobi to.

– Nie wiem, czy to w porządku prosić cię o to – powiedziała. – Prawdopodobnie nie. Obarczam cię zbyt dużą odpowiedzialnością, prawda?

– Nie. – Do końca lata miał oddać rękopis swojemu wydawcy. Kiedy był za granicą, systematycznie nad nim pracował, więc zdoła teraz kontynuować pisanie i poświęcić resztę czasu na to, czego potrzebowała Carolyn. – To będzie ulga zrobić coś, co przyniesie odpowiedź na tak wiele pytań.

Łzy napłynęły jej do oczu.

– Dziękuję. – Próbowała się uśmiechnąć. – Kocham cię.

– Też cię kocham, ciociu Carolyn.


Britt nauczyła Zandera gotować i szczerze mówiąc, był to wspaniały pomysł. Randkowanie z mężczyznami było zabawne. Taniec z nimi – miły. Całowanie ich – przyjemne. Rywalizacja z mężczyznami – ekscytująca. Ale gotowanie z Zanderem było jak marzenie.

Stał obok niej w kuchni, przyprawiając tacę broccolini, podczas gdy ona kroiła szalotkę do cytrusowego winegretu, który zamierzała dodać do sałatki z rukoli i gruszki.

Zander nie był teraz gdzieś daleko w świecie, w Norwegii, Hiszpanii czy Singapurze. Stał tuż obok niej i gotowali razem w doskonałej harmonii.

Wsunął broccolini do piekarnika.

– Na jaki czas nastawić? Około czternastu minut? – zapytał.

– Trzynaście – droczyła się, wiedząc, że fizycznie nie będzie w stanie ustawić alarmu na nieparzystą liczbę minut.

Zamrugał zakłopotany.

– Można tylko na czternaście.

Po wyregulowaniu minutnika ustawił w pobliżu deski do krojenia składniki potrzebne na winegret. Ocet balsamiczny, oliwę z oliwek, pomarańczę, cytrynę, pieprz i sól. Filety z łososia, które Britt kupiła wcześniej, czekały gotowe do przyrządzenia. Planowała podsmażyć je tuż przed kolacją, na którą zaprosiła Zandera i swoje siostry.

Gdy Willow i Nora dowiedziały się o powrocie mężczyzny, skontaktowały się z Britt, domagając się informacji, kiedy mogą go zobaczyć. Dzisiejsza kolacja była odpowiedzią Britt i jak dotąd jej siostry dobrze pożytkowały swój czas. Nakrywały do stołu i zasypywały Zandera pytaniami o jego wyprawę. Britt przysłuchiwała się ich rozmowie, wlewając do miski złoty strumień oliwy z oliwek. W głośnikach rozbrzmiewał chropowaty głos Phillipa Phillipsa. Białe zasłony ozdabiające okna w jadalni poruszały się zwiewnie muskane delikatnym podmuchem wiatru. Nawet wtedy, kiedy temperatura na dworze nie była wysoka, Britt zostawiała kilka okien lekko uchylonych. Pragnęła świeżego powietrza i jak najwięcej światła dziennego podczas wiosennych i letnich miesięcy.

Tego wieczoru zmierzch nastał wyjątkowo późno, jakby się wahał, czy w ogóle nadejść. Brzoskwiniowy róż nieba komponował się z radością, którą Britt odczuwała w głębi serca.

Dawniej wspólne spotkania z Zanderem i jej siostrami były codziennością, ale z czasem stawały się coraz rzadsze. Głównie z powodu długiej nieobecności Zandera, jednak również dlatego, że rodzina Bradfordów zmieniała się i powiększała. Zeszłego lata najstarsza siostra Britt, Willow, wyszła za mąż za Corbina Stewarta. Za półtora miesiąca Nora poślubi Johna Lawsona. Britt zyskiwała szwagrów szybciej niż przesyłki ziaren kakaowca, a harmonogramy jej sióstr były bardziej napięte niż kiedykolwiek, ale absolutnie nie miała dziewczynom tego za złe. Jej szwagrowie byli wspaniałymi, przystojnymi i spełnionymi mężczyznami. Dopóki siostry nie zdecydowały się na zamążpójście, zawsze myślała, że sama nigdy się na to nie zdecyduje. Wszystko się zmieniało i szło w dobrym kierunku. Mimo to czasami szczerze tęskniła za dawnym życiem, kiedy spędzała mnóstwo czasu tylko z siostrami i Zanderem.

Przekręciła mocno żarno młynka z solą i obserwowała, jak kryształki soli wnikają w winegret.

– Stół jest już przygotowany – powiedziała Willow.

– Może pomożemy ci w kuchni? – zapytała Nora.

– Dzięki, ale mam wszystko pod kontrolą. – Jej siostry miały dobre intencje, lecz Britt nie potrzebowała pomocy amatorów przy tworzeniu kolacji. Dzielenie się obowiązkami kulinarnymi było, jej zdaniem, podobne do dzielenia się dziełem sztuki. Lepiej zostawić to w rękach ludzi, którzy posiadają odpowiednią wiedzę. – Waszym głównym zadaniem na dziś jest połechtać ego Zandera, dając mu mnóstwo niezasłużonej...

– Zasłużonej – poprawił.

– ...uwagi – dokończyła Britt.

Zander posłał jej delikatny uśmiech, który natychmiast odwzajemniła, po czym odwróciła wzrok, skupiając się na swojej pracy. Po chwili ponownie spojrzała na niego i dostrzegła, że nadal ją obserwuje.

– Co myślisz o Nowej Zelandii, Zander? – zapytała Nora. – Odkąd dowiedziałam się, że kręcili tam Władcę Pierścieni, oddałabym wszystko, żeby tam pojechać.

Z powrotem został wciągnięty w krzyżowy ogień pytań Willow i Nory, podczas gdy płukał naczynia i przybory, których używała Britt.

Jedna ze ścian kuchni była zarazem tylną ścianą domu. Drugą stronę pomieszczenia zamykała półścianka z akacjowego drewna, ponad którą widać było salon. Na jej blacie stały przyprawione orzechy, winogrona, ser brie i krakersy.

Britt mieszkała w Hackberry Lane Cottages, jedynej dzielnicy małych domów w Merryweather. Posiadłości były zróżnicowane, ale żadna nie przewyższała rozmiarem jej domu, który liczył sto czterdzieści metrów kwadratowych. Każdy budynek w miniaturowej dzielnicy wyglądał podobnie: ciemnoszara elewacja z białym wykończeniem, obszerny, wysoki na dwa piętra ganek frontowy, lśniące okna oraz stromy dach. Domy zostały wzniesione w dwóch rzędach naprzeciwko siebie, a pomiędzy nimi znajdował się ogród z zygzakowatymi kamiennymi ścieżkami i mnóstwem wiosennych kwiatów. Otaczał go niewielki drewniany płotek, wokół którego rozciągał się chodnik. Rząd drzew przesłaniał swoimi rozłożystymi konarami widok na parking znajdujący się na jednym końcu kompleksu budynków. Drugi kraniec sięgał chronionego terenu leśnego. W tej samej chwili, gdy Britt dowiedziała się o rozbudowie Hackberry Lane, skontaktowała się z biurem sprzedaży. A w momencie, w którym pokazali jej plany, natychmiast wyłożyła pieniądze na kupno domu. Nie wszystkie spontaniczne decyzje, które podjęła w swoim życiu, okazały się równie trafne. Jeden z takich wyborów prawie kosztował ją życie. Ale na szczęście nigdy nie żałowała powziętej pod wpływem chwili decyzji o zakupie domu. Bez wahania zaakceptowała całą koncepcję – niewielka ingerencja w środowisko, zasada nienaruszania równowagi ekologicznej i sprzyjanie dobrym relacjom z sąsiadami. Większość mieszkańców urządziła swoje cztery kąty w stylu domków letniskowych, ale nie Britt. O ile teren na zewnątrz jej domu wzbudzał zauroczenie, o tyle wnętrze było stonowane i proste, aczkolwiek nowoczesne. Białe ściany. Eleganckie skórzane meble. Chodniczek w odcieniach niebieskiego i białego.

– ...detektyw powiedział nam, że Frank miał w nodze ranę po kuli – mówił Zander.

– Zaraz – wtrąciła się Britt. – Czekaj, czekaj, czekaj. Musiałam się wyłączyć. O czym ty mówisz?

– Mówiłem, że wczoraj Kurt Shaw, detektyw...

– Znam Kurta – odezwała się Nora.

– Ja również go znam – dorzuciła Willow. – Dorastał tutaj, w Merryweather.

– Jego mamą... – Nora zwróciła się do Willow. – ...jest Racquel Shaw...

– Ale co powiedział, kiedy spotkałeś się z nim na komisariacie? – zapytała Britt Zandera.

– Potwierdził nasze przypuszczenia, że Frank zmarł na atak serca. Oznajmił też, że obrażenie na jego nodze pochodzi od kuli. Co oznacza, że historia o bliźnie, którą opowiedział ciotce i wszystkim innym, była nieprawdziwa.

– Intrygujące – stwierdziła Nora.

– Dlaczego miałby kłamać? – spytała Britt.

– Być może się wstydził – zasugerowała Willow.

– Być może – zgodził się Zander. – Wydaje mi się jednak dziwne, że nie powiedział prawdy Carolyn. Dlaczego tego nie zrobił?

Siostry w odpowiedzi wzruszyły ramionami. Britt wrzuciła do ust czerwone winogrono i żuła w zamyśleniu. Oderwała od łodygi kolejny owoc, po czym rzuciła w stronę Zandera tak precyzyjnie, że ten chwycił je prosto do ust.

Dziś wieczorem miał na sobie jeansy i koszulkę w kolorze zgaszonego pomarańczu, który kontrastował z jego niezwykle błękitnymi oczami. Jego kruczoczarne włosy sterczały w swobodnym nieładzie, a policzki pokrywał mu parodniowy zarost.

– Chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej o starej kontuzji Franka – powiedział Zander. – Noro?

Kobieta natychmiast poderwała się z miejsca. Uwielbiała być pomocna.

– Jaki byłby najlepszy sposób na znalezienie informacji na ten temat?

– Czy znasz pełne dane Franka, imiona, nazwisko, datę i miejsce urodzenia?

– Tak.

– W takim razie polecam zacząć od wrzucenia personaliów do jednej z witryn genealogicznych i przejrzeć wyniki.

Britt pospieszyła w stronę schodów.

– Przyniosę mój komputer.

– Nie musimy tego robić teraz – powiedział rozbawiony Zander. – Nie zapomnij o broccolini.

– Nigdy nie zapominam o broccolini. – Britt wbiegła po schodach, pokonując po dwa stopnie naraz. – I bezwzględnie musimy to zrobić teraz, ponieważ moja ciekawość sięgnęła zenitu.

– Nie ma takiej siły, która powstrzymałaby ją, kiedy ciekawość weźmie nad nią górę – stwierdziła Willow.

– Niestety – odparł Zander. – Nie ma.

– Nigdy nie trać świętej ciekawości! – zawołała do nich z góry Britt. – To słowa Alberta Einsteina. – Chwyciła komputer, zeszła po schodach i podała go Norze, która postawiła go na blacie i uruchomiła.

Rudowłosa Nora była dziś ubrana w charakterystycznym dla siebie eleganckim stylu – włożyła koszulowy golf bez rękawów i turkusowe spodnie do połowy łydki. Jako genealog, która prowadziła bibliotekę przy Green Museum mieszczącą się w Osadzie Historycznej Merryweather, nigdy nie angażowała się w wyszukiwanie informacji historycznych, które nie byłyby dla niej ciekawe.

Obok Nory stała Willow. Ubrana w śliwkową sukienkę na ramiączkach, bezwiednie rozprostowywała kosmyk swoich blond włosów kciukiem i palcem wskazującym. Mimo że ponad rok temu zakończyła karierę modelki, nadal miała wspaniałą figurę i wyglądała niezwykle wytwornie. Od tamtego czasu prowadziła własny sklep odzieżowy i z artykułami gospodarstwa domowego w Shore Pine, który nosił nazwę Przystań.

Trzy siostry miały wspólnego ojca, ale różne matki. W rezultacie nie były do siebie aż tak podobne.

Pomieszczenie wypełnił dźwięk stukania w klawiaturę.

Zander spędził tyle czasu w Bradfordwood, domu rodzinnym sióstr, że stał się niemalże członkiem rodziny. Uczestniczył w niezliczonych imprezach rodzinnych i towarzyszył im podczas kilku podróży. Przez długi czas traktował Willow i Norę jak siostry... tyle że bez kłótni, rywalizacji i nieporozumień.

– Okej – rzekła Nora z rękami uniesionymi nad klawiaturą. – Jestem gotowa.

– Jego pełne nazwisko brzmiało Frank Joseph Pierce.

Wprowadziła informacje.

Britt wróciła do kuchni, aby sprawdzić zapiekane broccolini, które ładnie zbrązowiało, po czym ponownie zajęła miejsce obok przyjaciela.

– Urodził się drugiego lutego tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego piątego roku – dopowiedział Zander. – W Enumclaw w stanie Waszyngton.

Nora kliknęła enter.

– Udało się. – Wskazała głową wynik wyszukiwania. – Po prostu kliknę na jego imię, aby uzyskać dodatkowe informacje na jego temat. – Zapadła cisza. – Hmmm. – To westchnienie zabrzmiało poważnie.

– O co chodzi? – zapytał Zander.

– Cóż. – Nora zaprosiła go gestem bliżej ekranu. – Frank Joseph Pierce urodził się tego samego dnia i w tym mieście, które mi podałeś, ale spójrzcie na to. – Wskazała na jedną z podanych dat. – Zmarł w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym szóstym roku.

Britt wpatrywała się z zakłopotaniem w czarne cyfry.

Jej siostra kliknęła link, który zawierał akt zgonu, i przeczytała informację, że Frank utonął w sierpniu 1956 roku, kiedy miał zaledwie półtora roku.

– To musi być niewłaściwa osoba – skwitował Zander.

– To możliwe – przyznała spokojnie Nora. – Jednak narodziny więcej niż jednej osoby o takim samym imieniu i nazwisku, tego samego dnia i w tym samym małym miasteczku byłyby raczej niemożliwe.

Dzięki Zanderowi Britt dobrze poznała Franka, kiedy była jeszcze nastolatką. W ostatnich latach pracowała u jego boku podczas dorocznego bożonarodzeniowego koncertu świątecznego w Osadzie Historycznej Merryweather. Od czasu do czasu Frank i Carolyn zapraszali ją na kolację. Ona natomiast zaprosiła ich na degustację potraw szefa kuchni w wiosce. Widywała ich na weselach, chrzcinach oraz na imprezach charytatywnych. Co kilka tygodni wuj Zandera zatrzymywał się u niej w sklepie, żeby ją odwiedzić i napić się kawy.

Nora wybrała inny wynik wyszukiwania dla hasła „Frank Joseph Pierce”. Tym razem ekran wypełniły szczegóły, które były znane Britt. Akt ślubu Franka i wykaz lat, w których jego nazwisko pojawiało się w spisie ludności. Tego właśnie spodziewała się najmłodsza z sióstr, kiedy Nora przeprowadziła wstępne poszukiwania. Jednak wszystkie te dane w odniesieniu do aktu zgonu, który zobaczyli najpierw, wydawały się tak nieaktualne jak telefon z cyfrową tarczą.

Zerknęła na Willow, a ta spojrzała na nią. Przemknęła między nimi myśl: „Co, do cholery, się dzieje?”.

– To dokumentuje życie mojego wujka... – odezwał się Zander.

– Tak – odpowiedziała Nora.

– Ale jest też dokumentacja na temat życia kogoś o tym samym nazwisku, kto zmarł, gdy był małym dzieckiem.

– Tak.

Z kuchni dobiegł dźwięk minutnika, więc Zander pospieszył, żeby wyciągnąć z piekarnika zapiekane broccolini, po czym wrócił do salonu.

– Nawet jeśli to dziwne, to pozostaje faktem, że dwoje dzieci o tym samym imieniu urodziło się w tym samym miejscu, tego samego dnia.

– Do takiego wniosku doszłabym, gdybym mogła znaleźć dla każdego oddzielny akt urodzenia – przyznała Nora. – Ale nie mogę. – Kilkakrotnie przeszukiwała dane i za każdym razem otrzymywała tę samą odpowiedź. – Oto akt urodzenia należący do Franka, który utonął.

Powiększyła skan starego, prostego aktu urodzenia wydrukowanego na beżowym papierze. Podano w nim datę urodzenia, a następnie miejsce: „Enumclaw, hrabstwo King”. Nazwisko panieńskie matki brzmiało: „Gladys Mortensen”, natomiast nazwisko ojca: „William Pierce”.

– A tutaj – powiedziała Nora – jest akt urodzenia należący do twojego wuja.

Na ekranie pojawił się ten sam akt urodzenia na beżowym papierze. Miejsce urodzenia: „Enumclaw, hrabstwo King”. Nazwisko panieńskie matki: „Gladys Mortensen”. Nazwisko ojca: „William Pierce”.

W milczeniu, które nastąpiło później, myśli Britt zawirowały, aby w końcu zatrzymać się na bezsensownym wniosku, że jej wcześniejszy cel, jakim było przygotowanie łososia w tym samym czasie co broccolini, nie wypalił.

– Dwie osoby mają ten sam akt urodzenia – podsumowała Nora.

– Może akt urodzenia jest prawidłowy, a akt zgonu błędny – zasugerował Zander. – Czy nie mogło być tak, że akt zgonu chłopca został omyłkowo wydany Frankowi?

– Doskonałe pytanie. – Nora ponownie skupiła uwagę na dokumencie potwierdzającym zgon małego Franka Josepha Pierce’a. – Akt zgonu Franka zawiera informacje o jego urodzeniu. I spójrzcie, wymienione tu szczegóły zgadzają się z tym, co wiemy, że jest prawdą. Dzień narodzin. Miejsce. Imiona rodziców.

Gladys Mortensen i William Pierce.

– Informacje się pokrywają – powiedziała. – Myślę, że ten akt zgonu został wydany właściwej osobie.

– Jakie może być inne wytłumaczenie? – zapytał Zander.

Nora spojrzała na nich, opierając jedną rękę na blacie, i w zamyśleniu stuknęła paznokciem o metalową powierzchnię laptopa.

– Zanim komputery stały się tak powszechne jak obecnie, ludzie, którzy nosili się z zamiarem zmiany swojej tożsamości, wybierali się na cmentarz i przeszukiwali nagrobki. Znajdowali grób kogoś tej samej płci i mniej więcej w tym wieku co oni sami.

– I? – zapytała z zaciekawieniem w głosie Britt.

– Notowali pełne imię i nazwisko takiej osoby oraz datę urodzenia, a następnie dzwonili do lokalnego szpitala, podszywając się pod zmarłego, i prosili o przesłanie aktu urodzenia.

Willow zmarszczyła brwi.

– Ale jak?

– Dzień dobry, nazywam się Mary Smith – powiedziała Nora. – Urodziłam się w waszym szpitalu siedemnastego czerwca tysiąc dziewięćset czterdziestego drugiego roku. Bardzo przepraszam za kłopot, ale właśnie się przeprowadziłam i nie mogę odnaleźć nigdzie mojego aktu urodzenia. Czy jest jakiś sposób, abym ponownie go otrzymała? Jeśli tak, uratujecie państwo moje małżeństwo i będę dozgonnie wdzięczna. Naprawdę! Bardzo wdzięczna.

– Więc tak po prostu można stać się posiadaczem aktu urodzenia, który należał do innego człowieka? – spytała Willow.

– Dawniej zdarzało się, że odpowiedź była twierdząca – odparła Nora. – Kiedy taka osoba wchodziła w posiadanie czyjegoś aktu urodzenia, mogła udać się do urzędu komunikacji i ubiegać się o wydanie prawa jazdy, składając stosowny wniosek. W urzędzie robiono tej osobie zdjęcie i dołączano je do aktu urodzenia. Po uzyskaniu prawa jazdy świat dla człowieka stał otworem.

Zander podrapał się po karku.

– Myślisz, że Frank przywłaszczył sobie tożsamość martwego dziecka?

– Myślę, że to możliwe – westchnęła Nora. – Od lat badam genealogię i tylko jeden raz widziałam dowody potencjalnej kradzieży tożsamości. To rzadkość, ale się zdarza. – W oczach kolegi dostrzegła zaniepokojenie. – Przykro mi, Zander. Wiem, że nie to chciałeś znaleźć.


Po skończonej kolacji zjedli na deser lody waniliowe z kawałkami chrupiących batoników toffi. Kiedy zostali sami, Zander usiadł obok Britt na sofie w salonie.

Jego przyjaciółka potrafiła w wyjątkowy sposób zestawić ze sobą składniki i uzyskać wyborny smak przyrządzanych potraw, za czym Zander bardzo tęsknił. Po wielu miesiącach, które zdawały się dekadą, dziś wieczorem miał wreszcie okazję zjeść zrobiony przez nią, niezwykle smaczny posiłek. Niestety informacje, które Nora odkryła o Franku, zanim usiedli do kolacji, spowodowały, że jego umysł i ciało wypełniał niepokój. Żałował, że nie był w stanie delektować się smakami, których tak mu brakowało.

Britt objęła ramionami podkurczone pod klatkę piersiową kolana, przyciskając do sofy stopy w skarpetkach. Nigdy w domu nie nosiła butów ani kapci, tylko skarpetki. Zander starał się nie zauważać, jak zmysłowo wyglądają jej nogi w jeansach ani jak pięknie skóra jej szyi kontrastuje z fioletową koszulą. Luźno splotła brązowe włosy i przełożyła warkocz przez ramię.

Siedział z ręką za głową i nogami skrzyżowanymi na jednym z dwóch drewnianych pieńków, które spełniały funkcję stolików do kawy.

Jakieś zdumiewające napięcie między nimi powodowało, że cząsteczki powietrza wokół zdawały się wibrować. W każdym razie z jego perspektywy. Prawdopodobnie ona nie odczuwała tego samego – dla Britt powietrze między nimi było równie nieruchome jak powierzchnia jeziora podczas bezwietrznej pogody. W umyśle Zandera przewijały się wspomnienia wielu innych chwil, w których rozmawiali, śmiali się, dyskutowali o ważnych i mało istotnych decyzjach, pracowali nad jakimś niedorzecznym planem – zazwyczaj jej autorstwa – i oglądali filmy na tej samej kanapie. Jednak siedząc obok niej dziś wieczorem, czuł się inaczej. Powodem była długa rozłąka oraz jego wewnętrzna walka. Przyciągała go do niej miłość, a brak wzajemności odpychał. Zanim wyjechał za granicę, nauczył się trzymać na wodzy uczucia, które żywił do Britt. Nigdy nie było to łatwe, lecz z czasem stał się w tym naprawdę dobry. Kiedy przebywali razem, po mistrzowsku umiał panować nad swoimi emocjami, ukrywał je i nie dawał im wypłynąć na zewnątrz. Walka stała się znośna. Przynajmniej tak myślał aż do dnia, gdy Britt przygotowała uroczystą kolację w Bradfordwood, aby uczcić jego kontrakt na książkę. W tym czasie spotykała się z facetem o imieniu Tristan. Kiedy opowiadała o nim gościom, wypieki na jej policzkach zdradzały ogromne podekscytowanie, szczęście i zauroczenie i wtedy nagle zrozumiał, co powinien zrobić z pieniędzmi, które otrzymał za książkę.

Musiał wyjechać.

Wcześniej nie mógł sobie pozwolić na wyjazd, a tamtego wieczoru miał na to środki i wreszcie był w stanie pokonać swoje ograniczenia. Był przekonany, że dostał szansę, aby ruszyć naprzód. Musiał sam sobie udowodnić niezależność od Britt. Podczas tamtej kolacji jego wewnętrzne rozterki były nie do wytrzymania. Dziś miał tak samo. Albo odrzuci stare mechanizmy radzenia sobie z uczuciami, albo zaczną mu przynosić więcej strat niż korzyści. Na Boga, przecież on naprawdę potrzebował tych mechanizmów. Oceniała go bez krzty samoświadomości i aż obawiał się spojrzeć jej w oczy, domyślając się, co może zobaczyć.

Czuła się doskonale we własnej skórze, bardziej niż ktokolwiek, kogo znał. Z pewnością bardziej niż on. Niedawna podróż sprawiła, że się zmienił, rozwinął. Britt nie potrzebowała podróży, żeby to osiągnąć. Zawsze była sobą.

– Cały czas się zastanawiam, jak to możliwe, że dwie zupełnie inne osoby mają ten sam akt urodzenia – powiedziała.

– Ja też.

– Nic nie przychodzi mi do głowy, ale chciałabym się tego dowiedzieć.

– Ja też. Próbuję przetrawić fakt, że Frank mógł przyjąć tożsamość zmarłego dziecka... Że może nie był tym, za kogo się podawał.

– Był taki szczery. Wydawało się, że to otwarta książka. Trudno sobie wyobrazić, że zmienił tożsamość – nie mówiąc o tym, by to zrobił i potem trzymał w tajemnicy.

Zander westchnął i pochylił się do przodu, a jego stopy głucho uderzyły o podłogę. Przycisnął dłonie do czoła.

– Jak mam o tym poinformować Carolyn?

– Znajdziesz sposób.

– Powiedziała mi, że nie zniesie żadnych niespodzianek.

– Powiedziała ci również, że musi się dowiedzieć, co się stało z Frankiem, prawda?

– Prawda.

– Wygląda na to, że zmiana tożsamości może być z tym związana. Jeśli tak, prawda pozostaje prawdą. Ta niespodzianka nie jest twoją winą i nie możesz jej zmienić.

Znów ciężko westchnął.

– Obiecałem Carolyn, że zbadam dla niej tę sprawę. Miałem nadzieję, że odpowiedzi poprawią sytuację, ale co, jeśli wszystko pogorszą? Jeśli odkryję coś niepokojącego lub przygnębiającego?

– Będzie bolało, ale znowu: prawda pozostaje prawdą.

– A jeżeli odkryję coś niebezpiecznego?

– Wiedza to potęga. Gdyby Carolyn znalazła się w niebezpieczeństwie, lepiej byłoby ją o tym poinformować niż pozostawić w nieświadomości.

– Szczęśliwi, przestrzegający prawa ludzie nie zmieniają swojej tożsamości, czynią tak jedynie ci, którzy mają kłopoty lub chcą od czegoś uciec.

– Masz rację.

Zander nie przestawał analizować.

– Załóżmy, że Nora ma rację i mój wujek nie był prawdziwym Frankiem Pierce’em. Jeśli tak, to jak możemy się dowiedzieć, kim naprawdę był?

– Nie mam pojęcia.

Wyglądała olśniewająco i była chętna do pomocy. „Chcesz mi pomóc, Britt? Więc kochaj mnie. Kochaj mnie z wzajemnością”.

Zander doskonale wiedział, że jego kłopotliwe położenie to nie jej wina. Nie miałby na co narzekać, gdyby mógł dostosować swoje uczucia do poziomu tych, jakie ona żywiła do niego. Przez lata starał się, by zależało mu na niej w taki sam sposób, jak jej na nim. Chciał się zakochać, ożenić, mieć dzieci i być może pisać książki w gabinecie z widokiem na wodę. Jednak nie mógł tego mieć, dopóki nie znajdzie sposobu na odkochanie się w Britt. Dobrze o tym wiedział. Kiedy ostatni raz widział się ze swoim bratem, Daniel kazał mu obiecać, że zrobi wszystko, co w jego mocy, by o niej zapomnieć.

Zander obiecał.

A tymczasem, siedząc pół metra od niej, był bezsilny wobec pragnienia buzującego w jego żyłach. Gdyby ją pocałował, mógłby udowodnić swoją długoletnią teorię, że jej pocałunek smakuje jak czekolada.

– Zróbmy burzę mózgów – powiedziała. – Jak można potwierdzić tożsamość Franka?

– Może odciski palców? – zasugerował. – Myślisz, że lekarz sądowy pobrał odciski podczas sekcji zwłok?

Twarz Britt pojaśniała.

– Jeśli tak, możemy poprosić detektywa Shawa, aby sprawdził je w systemie.

– A tam może być informacja, czy Frank popełnił w młodości przestępstwo.

Przerzuciła koniec warkocza na plecy.

– A co z kulą usuniętą z jego nogi? Czy to mogłoby doprowadzić nas do jakichś wskazówek?

– Możliwe. – Zauważył, że użyła słowa „nas”. Założyła, że to było ich wspólne poszukiwanie, i właściwie nie bez powodu. W przeszłości rozwiązywali swoje problemy razem. – Zastanawiam się, czy miasto Enumclaw może być wskazówką.

– Słusznie. Bo dlaczego Frank szukałby nowej tożsamości akurat na tamtym cmentarzu, jeżeli nie miałby żadnego związku z miastem?

Pokiwał głową.

– Z drugiej strony może nie był powiązany z tym miastem. Może jechał przez Enumclaw, zauważył cmentarz i postanowił zatrzymać się, by przeszukać nagrobki.

Jej usta drgnęły.

– Czy napisałbyś coś przypadkowego w jednej ze swoich książek? – zapytała sceptycznie.

– Nie, ponieważ przypadek nie działa w fikcji. Ale w życiu ludzie przez cały czas robią rzeczy niewytłumaczalne.

Sięgnęła po miskę orzechów nerkowca w czekoladzie i podała mu ją.

– Nie, dziękuję.

Usiadła po turecku, a na jej twarzy pojawił się lekki grymas, jakby zmiana pozycji nóg sprawiła jej ból.

– Wszystko w porządku?

– Tak. – Postawiła sobie miskę przed kostkami i wsunęła do ust dwa orzechy. – Co jeśli rana po kuli jest związana z decyzją Franka o zmianie tożsamości?

– Prawdopodobnie nie zaszkodzi poszukać wiadomości o strzelaninach, które miały miejsce na obszarze Enumclaw na krótko przed tym, jak Carolyn poznała Franka.

– Ponieważ kiedy się spotkali, miał już ranę po postrzale i nową tożsamość.

– Dokładnie.

– Który to był rok? – zapytała.

– Tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty piąty.

– Gdybym miała obstawiać, a wiesz, że to lubię...

– Wiem.

– ...obstawiałabym, że nam się uda. Myślę, że pracując razem, mamy szansę rozwikłać tę zagadkę.

– Dziękuję, ale planuję rozwiązać ją sam. – Starał się, ale nie udało mu się zachować poważnego wyrazu twarzy.

Jej kasztanowe oczy zapłonęły.

– Chciałabym zobaczyć, jak próbujesz mnie powstrzymać od przyłączenia się do ciebie.

– Bałem się, że to powiesz. – To były słowa, które wypowiedział. Jednak jego najprawdziwsza, najbardziej spragniona i najbardziej samolubna część była bardzo zadowolona, że Britt zdecydowała się do niego dołączyć. Chciał mieć w niej sprzymierzeńca. Chciał ją mieć przy sobie.

Co było idiotyczne.

Nie miał pojęcia, jak zdoła jej się oprzeć, jeśli będą spędzać ze sobą tak wiele godzin, pracując razem. I jak uda mu się wrócić do Japonii, gdy nadejdzie czas, by dokończyć swoją podróż.

Kiedy tylko odkryje, co się stało z Frankiem, a Carolyn znów stanie na nogi, będzie musiał opuścić Waszyngton. Do ukończenia całej podróży pozostało mu jeszcze sześć miesięcy.

Mimo to.

Niezależnie od wszystkiego.

Chciał ją mieć przy sobie.


Rozmowa telefoniczna między Zanderem i detektywem Kurtem Shawem:

– Sprawdzałem wczoraj z przyjaciółmi witryny genealogiczne i natknęliśmy się na dwa wpisy dotyczące Franka Josepha Pierce’a. Jeden odnosił się do mojego wuja, natomiast drugi do dziecka, które zmarło w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym szóstym roku. Ale problem polega na tym, że obaj mają ten sam akt urodzenia.

– Co?

– Była ze mną Nora Bradford. Jest genealogiem i zasugerowała, że mój wujek mógł przejąć tożsamość zmarłego Franka Pierce’a. Czy podczas autopsji pobrano mu odciski palców?

– Tak, pobrano.

– Zastanawiam się, czy dzięki nim można ustalić jego tożsamość. Albo mojego wujka Franka Pierce’a, albo... kogoś innego.

– Sprawdzę, czy mamy w rejestrze te odciski, i oddzwonię.

Urocza dla Ciebie

Подняться наверх