Читать книгу The Kissing Booth - Beth Reekles - Страница 6
Rozdział 1
Оглавление– Chcesz coś do picia?! – zawołał Lee z kuchni, kiedy zamknęłam za sobą drzwi wejściowe.
– Nie, dzięki! – odkrzyknęłam. – Idę do twojego pokoju.
– Spoko.
Nadal nie przestawało mnie dziwić, jak ogromny był dom Lee Flynna – mieszkał praktycznie w pałacu. Na parterze znajdował się wielki salon z pięćdziesięciocalowym telewizorem i kinem domowym, nie wspominając już o stole bilardowym i (podgrzewanym) basenie na zewnątrz.
Chociaż traktowałam to miejsce jak mój drugi dom, tak naprawdę czułam się swobodnie tylko w sypialni Lee.
Zatrzymałam się w progu. Pokój zalany był słońcem, wpadającym do pokoju przez otwarte drzwi na niewielki balkon. Na ścianach wisiały plakaty różnych zespołów, w rogu obok gitary stała perkusja, a na eleganckim mahoniowym biurku, pasującym do reszty mebli, prężył się dumnie MacBook.
Ale – jak to w pokoju szesnastoletniego chłopaka – podłoga zarzucona była T-shirtami, bokserkami i śmierdzącymi skarpetkami, obok komputera rozkładała się niedojedzona kanapka, a niemal każdy skrawek wolnej przestrzeni pokrywały puste puszki.
Rzuciłam się na łóżko Lee, rozkoszując się sprężystym materacem.
Od urodzenia byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Nasze mamy znały się ze studiów, a teraz mieszkałam dziesięć minut na piechotę od niego.
Wychowaliśmy się razem. Równie dobrze moglibyśmy być bliźniętami: to megadziwne, ale urodziliśmy się tego samego dnia.
Był moim najlepszym przyjacielem – od zawsze i na zawsze. Chociaż czasami potwornie mnie irytował.
Pojawił się właśnie w pokoju z dwiema otwartymi oranżadami, bo wiedział, że w którymś momencie i tak sięgnęłabym po jego butelkę.
– Musimy zdecydować, co organizujemy na festyn – powiedziałam.
– Wiem – westchnął, targając swoje kasztanowe włosy i marszcząc piegowatą twarz. – A nie możemy po prostu ustawić kilku kokosów? No wiesz, żeby ludzie próbowali wcelować w nie piłką i zrzucić je na ziemię?
Pokręciłam głową z niedowierzaniem.
– Właśnie o tym myślałam…
– Proste.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
– Niestety, kokosy odpadają. Ktoś inny je wybrał.
– Czemu w ogóle musimy mieć jakieś stoisko? Nie wystarczy, że będziemy ogarniać całą imprezę? Niech inni wymyślają rozrywki.
– Słuchaj, to ty mówiłeś, że członkostwo w radzie szkoły będzie dobrze wyglądać w podaniu na studia.
– A ty się na to zgodziłaś.
– Bo chciałam organizować bal szkolny – podkreśliłam. – Nie miałam pojęcia, że musimy pomagać przy festynie.
– Masakra.
– No. O, słuchaj, a może wynajmiemy to coś, yy, no wiesz… – zamachnęłam się w powietrzu – takie z młotem.
– Maszynę do mierzenia siły?
– Właśnie.
– Nie, szkoła już ją zamówiła.
– To nie wiem – westchnęłam. – Prawie nic nie zostało, wszystko jest już zajęte.
Popatrzyliśmy na siebie i powiedzieliśmy równocześnie:
– Trzeba było zabrać się za to wcześniej.
Parsknęliśmy śmiechem, a Lee usiadł przy komputerze i zaczął się kręcić wolno na fotelu.
– Nawiedzony dom?
Posłałam mu ponure spojrzenie – a przynajmniej próbowałam to zrobić. Niełatwo było złapać jego wzrok, kiedy wirował wokół własnej osi.
– Lee, jest wiosna, a nie Halloween.
– To co?
– Nie. Nawiedzony dom odpada.
– W porządku – burknął. – W takim razie co proponujesz?
Wzruszyłam ramionami. Szczerze mówiąc, nic nie przychodziło mi do głowy. W zasadzie mieliśmy przerąbane. Musieliśmy na coś wpaść, inaczej wyrzuciliby nas z rady szkoły i za rok nie moglibyśmy wpisać członkostwa w niej do papierów na studia.
– Nie wiem. Nie umiem myśleć, kiedy jest tak gorąco.
– Zdejmij sweter, może łatwiej ci pójdzie.
Przewróciłam oczami, a Lee zaczął szukać w Google’u pomysłów na stoisko na wiosenny festyn szkolny. Zaczęłam ściągać sweter przez głowę. Poczułam słońce na gołym brzuchu, więc spróbowałam wyszarpnąć ręce z rękawów, żeby obciągnąć koszulkę, którą miałam pod spodem.
– Lee – rzuciłam głosem stłumionym przez materiał. – Pomocy!
Spoza swetra dobiegł mnie jego chichot, ale usłyszałam, jak wstaje. W tym momencie drzwi pokoju otworzyły się i przez chwilę myślałam, że Lee zostawił mnie w tej pułapce, ale sekundę później rozległ się inny głos.
– Dżizas, jeśli chcecie się tak zabawiać, to przynajmniej zamknijcie drzwi na klucz.
Zamarłam w bezruchu i poczułam, że się rumienię. Lee poprawił mi podkoszulkę i ściągnął sweter z głowy. Moje naelektryzowane włosy sterczały we wszystkie strony.
Podniosłam wzrok. Jego starszy brat opierał się o framugę ze złośliwym uśmieszkiem.
– Cześć, Shelly – przywitał się ze mną. Wiedział, że nienawidzę, kiedy ktoś tak do mnie mówi. Pozwalałam na to Lee, ale Noah to była zupełnie inna sprawa. Robił to tylko w jednym celu: żeby mnie wkurzyć. Nikt inny nie śmiał tak do mnie mówić, odkąd w czwartej klasie zrobiłam z tego powodu awanturę Cam. Teraz wszyscy nazywali mnie Elle, jako zdrobnienie od Rochelle. Ale nikt inny nie śmiał też mówić do niego „Noah” oprócz Lee i ich rodziców. Cała reszta używała jego nazwiska – Flynn.
– Cześć, Noah – odparowałam z uroczym uśmiechem.
Zacisnął szczękę, a jego ciemne brwi uniosły się lekko, jakby rzucał mi wyzwanie, czy odważę się znów go tak nazwać. Spojrzałam na niego z niewinną minką, a na jego twarz wrócił seksowny uśmieszek.
Noah był chyba największym ciachem w historii ludzkości. Poważnie, nie przesadzam. Ciemne włosy wpadały mu w intensywnie błękitne oczy. Był wysoki i barczysty. Nos miał lekko skrzywiony, bo nie zrósł mu się dobrze po tym, jak złamał go w bójce. Noah często się bił, ale nigdy nie został zawieszony w prawach ucznia. Od czasu do czasu urządzał sobie z kimś nawalankę, jak zaczęliśmy to określać z Lee, ale poza tym szkoła nie mogła mu nic zarzucić: zgarniał świetne oceny i był gwiazdą drużyny futbolu amerykańskiego.
Bujałam się w nim, kiedy miałam jakieś dwanaście, trzynaście lat, ale szybko mi przeszło, bo uświadomiłam sobie, że jest i na zawsze pozostanie poza moim zasięgiem. A chociaż był nieprawdopodobnie przystojny, zachowywałam się przy nim naturalnie, bo wiedziałam, że nie ma najmniejszych szans, żeby kiedykolwiek zobaczył we mnie kogoś innego niż najlepszą przyjaciółkę swojego młodszego brata.
– Wiem, jak działam na kobiety, ale postaraj się nie rozbierać na mój widok, okej?
Parsknęłam sarkastycznym śmiechem.
– Chyba coś ci się przyśniło.
– Tak w ogóle to co robicie?
Przez chwilę zastanawiałam się, dlaczego się tym interesuje, ale postanowiłam to zignorować.
– Musimy wymyślić jakieś durne stoisko na festyn – wyjaśnił Lee.
– Brzmi… beznadziejnie.
– No raczej – rzuciłam, przewracając oczami. – Wszystkie fajne pomysły są już zajęte. Skończymy z czymś w stylu… w stylu… w stylu łowienia gumowych kaczuszek.
Obaj spojrzeli na mnie tak, jakbym nie mogła wymyślić nic gorszego, a ja wzruszyłam ramionami.
– Okej, nieważne. W każdym razie, Lee, rodzice wychodzą wieczorem, więc o ósmej jest impreza.
– Spoko.
– Aha, Elle, spróbuj nie zrobić dla mnie striptizu przed wszystkimi.
– Przecież wiesz, że nie widzę świata poza Lee – odpowiedziałam słodkim głosikiem.
Noah zaśmiał się cicho. Już stukał w ekran komórki – pewnie wysyłał znajomym wiadomość o imprezie, tak samo jak Lee. Wyszedł z pokoju sprężystym, kocim krokiem. Nie mogłam oderwać wzroku od jego zgrabnego tyłka…
– Może przestaniesz na dwie sekundy wgapiać się w mojego brata, co? – wyśmiał mnie Lee.
Zarumieniłam się i odepchnęłam go.
– Zamknij się.
– Myślałem, że już się z niego wyleczyłaś.
– Wyleczyłam. Ale i tak jest megaciachem.
– Daj spokój. Czasem jesteś obrzydliwa, wiesz?
Usiadłam przy komputerze, a Lee stanął za mną i oparł brodę na czubku mojej głowy. Kliknęłam następną stronę w wynikach wyszukiwania i przewijałam linki, wbijając zamglone spojrzenie w ekran.
Nagle coś przyciągnęło mój wzrok. Zatrzymałam kursor w tym samym momencie, gdy Lee zaczął mówić:
– Zaczekaj…
Oboje przez kilka sekund wpatrywaliśmy się w komputer. Okręciłam się na krześle, żeby być przodem do Lee. Nasze twarze rozciągnęły się w identycznych uśmiechach.
– Budka z całusami! – zawołaliśmy równocześnie, szczerząc się do siebie jak wariaci.
Lee uniósł dłoń, a ja przybiłam mu piątkę.
Zapowiadała się świetna zabawa.