Читать книгу Stan Lee. Człowiek-Marvel - Боб Батчелор - Страница 5
Prolog
Świt fantazji
Оглавление„Stan, musimy wypuścić paru bohaterów, bo wiesz, jest na to popyt” – wyszczekał do Stana Lee Martin Goodman, szef wydawnictwa Timely Comics. Gdy wyczuł jakiś raczkujący trend, nie krępował się pod niego podpiąć. Oczy płonęły mu wtedy na myśl o kasach fiskalnych w całym kraju podzwaniających od łykanych przezeń dziecięcych oszczędności, które ostatecznie miały trafić do jego kieszeni. Praktycznie słyszał, jak monety lądują na dnie kasety na pieniądze.
Instynkt Goodmana nie był bożym darem czy łutem szczęścia. Jako pragmatyczny przedsiębiorca nie mógł na nich polegać. Podobno podczas partyjki golfa z paroma innymi biznesmenami, którzy kierowali dystrybucją pozycji wydawanych przez jego głównego rywala, National Periodical Publications (z czasem firma znana będzie jako po prostu DC), gdzie swój dom znaleźli Superman, Batman i Wonder Woman, Goodman podsłuchał, jak tamci chwalą się nową, znakomicie się sprzedającą linią wydawniczą. Byli szczególnie dumni zwłaszcza ze świeżej drużyny superbohaterskiej, która jeszcze w owym roku miała otrzymać osobną publikację. Nigdy nie pozwalając umknąć szansie na nawiązanie zaciętej rywalizacji, Goodman zamierzał tę informację wykorzystać. Po powrocie do biura zaczął ujadać prosto do ucha Lee, aby ten stworzył własną ekipę superbohaterów, która mogłaby się mierzyć z tą od DC Comics… albo dwa razy lepszą.
Nie miał pojęcia, że jego starszy redaktor cierpiał na napady frustracji i rozpaczy. Lee nie potrafił ścierpieć perspektywy dalszej harówki przy komiksach. Rozważał zakończenie trwającej 20 lat kariery, mimo że praca u Goodmana zapewniła mu stałą wypłatę.
„Piszemy nonsensy… Straszliwe bzdury – powiedział swojej żonie Joan. – Chcę odejść. Po tych wszystkich latach stoję w miejscu. Dorosłemu człowiekowi ta durna branża nie przystoi”.
Lee spędził sporą część dorosłego życia, wypuszczając tytuły, których żaden dojrzały człowiek nie zaszczyciłby spojrzeniem, od głupiutkich opowiastek o zwierzakach do historyjek o wojnie czy miłości. Pracował z Joe Simonem i Jackiem Kirbym przy pierwszych komiksach o superbohaterach, ale ich popularność podupadła. W końcu nie mógł dłużej znieść ciągłej pracy pod presją czasu i nieustannego dostosowywania się do filozofii zarządzania Goodmana. Lee był gotowy robić coś innego – cokolwiek – byle tylko nie komiksy.
Pewnego razu ponury i wyczerpany Lee przyjechał do domu w Long Island po męczącym dniu w biurze na Madison Avenue. Zastanawiał się, jak ma pokierować swoją karierą, ale nie miał pojęcia, co tak naprawdę ma zrobić. A jeśli nie zdoła zarobić na utrzymanie rodziny? Co wtedy? Opowiedział Joan o nagłej dyrektywie Goodmana i poprosił ją o radę.
„Jeśli i tak zamierzasz zrezygnować, to zrób coś po swojemu – powiedziała. – Najwyżej cię wyrzuci, a skoro i tak chcesz odejść, to żadna strata”. Zawodowa przyszłość Lee zawisła na włosku, tak jak i cały jego dwudziestoletni dorobek. Dzięki komiksom mieli ładny dom w Long Island i nie brakowało im pieniędzy. Lee doskonale pamiętał czasy dzieciństwa, kiedy jego ojciec zmagał się z trudnościami chronicznego bezrobocia.
Strach i desperacja potrafią doskonale zmotywować. Lee posłuchał mądrej rady swojej żony. Joan zawsze była jego najlepszą przyjaciółką i najbliższą powierniczką. Gdy był na skraju załamania, gotowy się poddać, coś w nim pękło. Jeśli – ale tylko „jeśli” – wykorzystałby tę szansę, może coś by faktycznie się poprawiło i przełamałby zły urok monotonii. Lee uświadomił sobie, że tak naprawdę nie ma innego wyjścia. Lee, który obawiał się, co szykowała dla niego przyszłość – a szczególnie finansowego dołka – dzięki wsparciu Joan otrzymał zastrzyk pewności siebie, którego potrzebował, aby podjąć ten ostatni wysiłek, dać jeszcze jedną szansę karierze, którą rozpoczął jako młody absolwent szkoły średniej poszukujący źródła stałego zarobku.
Lee uznał, że wykona polecenie Goodmana. Do pewnego stopnia. Stworzy oryginalną drużynę superbohaterów, ale na własnych zasadach, nie według wskazówek szefa, zwykle kopiującego rozwiązania DC lub innych wydawnictw komiksowych. Goodman zasugerował mu nawet żenującą nazwę nowej drużyny: „Liga Prawych”. Lee uważał, że ten pomysł to kolejna marna kopia popularnych serii DC.
Zdecydował, że jego bohaterowie będą bardziej zakorzenieni w rzeczywistości.
„Stanąłem przed szansą napisania czegoś, co naprawdę będzie mnie cieszyć – powiedział – stworzenia postaci, które będą zachowywały się jak prawdziwi ludzie i osadzenia ich w naszym świecie. Mogłem wykazać się wyobraźnią i zakończyć niektóre opowieści happy endem, a inne wprost przeciwnie”.
Lee postanowił zaryzykować, nie bacząc na ewentualne konsekwencje. Cokolwiek by się nie wydarzyło, miał nadzieję stworzyć komiks, który sam chciałby przeczytać i który przywróciłby mu zawodową radość i trafił do czytelnika. Od razu zaczął szkicować nową drużynę.
„Zapomniałem o wydawcy, rozpędziłem się, zamierzałem się dobrze zabawić – opowiadał. – Nie miałem trudności z opanowaniem tej opowieści, bo wymyśliłem praktycznie wszystko od nowa… Mogłem utrzymać taki styl, jaki chciałem. Budowałem swoje uniwersum”.
Popuszczając całkowicie wodze fantazji, Lee postanowił stworzyć „drużynę, jakiej komiks jeszcze nie znał”. Zdał sobie sprawę, że to jego chwila prawdy. „Ten jeden jedyny raz – pomyślał – napiszę historię, jaką sam chciałbym przeczytać, gdybym był miłośnikiem komiksowych opowieści”. Nadal dzwoniły mu w uszach słowa Joanie: „Potrafisz wymyślać wciągające i ciekawe fabuły, tworzyć postacie o interesujących osobowościach, które mówią jak prawdziwi ludzie”. Dała mu zachętę, aby poszedł na całość. Po tych wszystkich latach wypluwania z siebie serii o potworach i pełnych napięcia opowieści science fiction Lee zabrał się do czegoś, co znał. Historia o nowej drużynie nie tylko miała czerpać z kultury popularnej, fantastyki naukowej i kina klasy B, ale również nawiązywałaby do zimnowojennych napięć i rywalizacji ze Związkiem Radzieckim w wyścigu zbrojeń nuklearnych i podróży kosmicznych.
Pierwszą rewolucją Lee było wprowadzenie zupełnie innego rodzaju lidera drużyny superbohaterów. Lee nie uczynił Reeda Richardsa muskularnym i diablo przystojnym astronautą, ale szczupłym, genialnym naukowcem, który lubił popisywać się swoją inteligencją. Następnie potrzebował głównej postaci kobiecej. Nie miała ona być typową bezbronną dziewczyną czekającą na swojego wybawcę zajętego akurat ratowaniem świata. Sue Storm była pełnoprawną członkinią drużyny, a nie doczepką do zamaskowanego herosa.
Lee był „zdeterminowany, aby napisać komiks o superbohaterach bez tajnych tożsamości”, bo doszedł do wniosku, że jakby sam był bohaterem, to chciałby, aby świat o tym wiedział. „Nigdy nie trzymałbym tego w sekrecie – tłumaczył – za bardzo lubię się popisywać”.
Gdy miał już dwóch głównych bohaterów, Lee postanowił raz jeszcze wywrócić zasady gatunku do góry nogami. Potrzebował jeszcze dwóch członków drużyny, aby wszyscy mogli się ze sobą droczyć. Jednym z nich został rozgorączkowany nastolatek. Tyle że zamiast uczynić go zwyczajowym pomocnikiem, co zawsze było żelaznym punktem tradycji komiksowej, Lee stworzył Johnny’ego Storma, młodszego brata Sue, istotnego członka drużyny, obdarzonego na tyle silnymi mocami, że spokojnie mógłby radzić sobie samodzielnie. Poza tym obecność rodzeństwa generowała napięcia innego rodzaju.
Ekipa potrzebowała jeszcze siłacza. Lee sprowadził na pokład nieokrzesanego mięśniaka z ludu imieniem Ben Grimm. Dzięki zestawieniu jego postaci z Richardsem, mózgowcem, czytelnicy byli świadkami nieustannej batalii między umysłem a mięśniami. Scenariusz często zderzał ich ze sobą, co pozwalało czytelnikom porównywać obie postawy, a nawet obligowało ich do opowiedzenia się po którejś ze stron.
Gryzmoląc lewą ręką notatki, Lee co i rusz wymyślał nowe rozwiązania fabularne i sylwetki kolejnych postaci, dochodząc do wniosku, że jego opowieści nie mogą być jak typowe komiksy dla dzieci i młodzieży, napędzane tylko i wyłącznie akcją. Dlatego skupił się na interakcjach pomiędzy członkami drużyny, próbując opisać je tak, jak wyglądają one w prawdziwych rodzinach. „Chciałem, żeby myślano o nich jak o rzeczywistych i żywych ludziach, których osobiste relacje wydadzą się czytelnikom, a także i mi, interesujące”. Lee celował także w nieco starszego odbiorcę, wierząc, że jeśli ludzie będą mogli odnaleźć w jego superbohaterach siebie, wtedy komiks spodoba im się tym bardziej. Telewizja i kino coraz śmielej przemawiały do nastoletniej i starszej publiczności, dlatego i on chciał podążyć za tym trendem.
Na koniec musiał jeszcze tylko wymyślić, w jaki sposób jego drużyna zdobędzie swoje nadludzkie moce. Raz jeszcze przyszły mu do głowy napięcia związane z Zimną Wojną i wyścigiem zbrojeń. Perspektywa nuklearnej zagłady przerażała cały świat, dlatego stała się główną osią fabuł literackich i filmowych. Drużyna Lee wybrała się w kosmos w eksperymentalnej rakiecie i w wyniku wypadku została poddana napromieniowaniu, które obdarowało ich niezwykłymi mocami, jednocześnie niemal skazując wszystkich na śmierć. Niemal natychmiast zdali sobie sprawę, że dla dobra ludzkości muszą połączyć siły.
Trzymając się kurczowo tak lubianej przez siebie aliteracji, Lee ochrzcił swoją bandę wyrzutków Fantastic Four, czyli Fantastyczną Czwórką. Krótko mówiąc, mieli oni uratować nie tylko Ziemię i Wszechświat, ale również karierę Lee, a także na zawsze odmienić amerykańską kulturę.