Читать книгу Wielki renesans. Chińska transformacja i jej konsekwencje - Bogdan Góralczyk - Страница 7
1 Źródła modernizacji i reform
ОглавлениеSPUŚCIZNA EPOKI MAO
Najlepsza pogoda w Pekinie, „północnej stolicy”, przypada na wrzesień i październik. Jest słonecznie, ciepło, przyjemnie. Nie inaczej było 1 października 1949 roku, gdy o godzinie 15 z tarasu na bramie Tiananmen, u wejścia do Zimowego Pałacu cesarskiego Gugong – Zakazanego Miasta, przywódca Komunistycznej Partii Chin (KPCh; później, wymiennie, w całej pracy zwanej też Partią, bo chodzi o faktycznego zbiorowego władcę) Mao Zedong proklamował utworzenie nowego państwa – Chińskiej Republiki Ludowej (ChRL). W dobrze skrojonym mundurku, zwanym „maoistowskim”, chociaż jego krój w rzeczywistości pochodził od stroju „ojca Chin republikańskich” Sun Zhongshana, u nas i w świecie zachodnim bardziej znanego jako Sun Yat-sen (1866–1925), w otoczeniu najwyższych oficjeli nowego reżimu i kilku przedstawicieli „sił patriotycznych”, Mao zakrzyknął swym trudno rozpoznawalnym dla mieszkańca stolicy hunańskim akcentem do kilku ustawionych przed nim mikrofonów i do ponad 300 tysięcy osób zgromadzonych pod bramą na placu o tej samej nazwie: „Chiny wstały z kolan” – Zhongguo zhanqilai le1.
Oznaczało to nic innego, jak ogłoszenie urbi et orbi, iż długoletnia wojna domowa z Partią Narodową, Guomindangiem (GMD), zakończyła się, a zarazem skończył się zły czas dla Chin – czas obcej interwencji i konfliktów domowych, od „wojen opiumowych” (1839–1860), przez powstania tajpingów (1850–1864) i bokserów (1899–1900), aż po braterskie walki między sobą prywatnych armii po upadku Cesarstwa (1912) i wreszcie interwencję (1931) oraz agresję (1937) japońską na całe Chiny2. A wszystko to zakończone zostało, nie mniej krwawą niż poprzednie, wojną domową między KPCh a GMD w latach 1945–1949 o dominację nad całym państwem i jego wielowiekową spuścizną3. Ten ostatni, brutalny epizod, nie zakończył się – jak wiadomo – pełnym happy endem. Poprzedni reżim z jego przywódcą Czang Kaj-szekiem (Jiang Jieshi) skrył się na Tajwanie i tam przynajmniej formalnie kontynuował rządy i ustrój Republiki Chińskiej z lat 1912–1949, podczas gdy komuniści spod znaku KPCh zajęli Chiny kontynentalne – i tak jest do dziś, co mandarynom w Pekinie w żadnej mierze się nie podoba i nie może podobać, albowiem kraj został podzielony. Ten stan wewnętrznego podziału trwa mimo zakończenia już dawno w świecie porządku zimnowojennego (jeśli nie liczyć Półwyspu Koreańskiego), co przywódcom ChRL tym bardziej nie w smak. Nikt w Pekinie z podziałem kraju nie chciał i nie chce się pogodzić.
Z czasem cały ten burzliwy, krwawy i jednoznacznie źle wspominany okres zyskał miano „stu lat narodowego poniżenia” (bainian guochi). Dziś jest on używany jako jeden z kluczowych terminów w chińskim słowniku politycznym, bowiem pozwala stawiać wyraźną cezurę: to Mao Zedong skończył z wojnami i chaosem, to Mao przyniósł Chinom jedność (z małymi wyjątkami obszarów, które pozostały poza formalną jurysdykcją Pekinu, jak Tajwan, Hongkong czy Makau/Aomen), a tym samym przywrócił im godność i znaczenie. Trudno o lepsze przesłanie z punktu widzenia interesów KPCh, czyli, używając chińskich konotacji kulturowych, a nie międzynarodowego języka politologii, Partii władzy, a nawet nowej dynastii, czy „zbiorowego Cesarza”, rządzącego Imperium.
Uroczystość 1 października zwieńczyło 28 salw armatnich, czyli dokładnie tyle, ile lat liczyła – utworzona formalnie 1 lipca 1921 roku w Szanghaju – KPCh. Blok państw komunistycznych wzbogacił się o jednego, ogromnego partnera, będącego najludniejszym państwem na globie, który dawał wówczas Ziemi niemal jedną czwartą ogółu mieszkańców (ludność ChRL liczyła wówczas około 550 mln)4. Kraj ten, nie bez pewnych wahań, ale w istocie nie mając wyboru, dość szybko zdecydował się na „przechył w jedną stronę” (yi bian dao), czyli sojusz z ZSRR, przypieczętowany po wybuchu wojny koreańskiej (czerwiec 1950–lipiec 1953), w ramach której tzw. ochotnicy chińscy (w rzeczywistości chodziło o regularną armię i kontyngent najpierw 200 tysięcy żołnierzy, których liczba ostatecznie wzrosła do około 1,5 miliona) starli się w boju z wojskami amerykańskimi. Sojusz ten został już wcześniej sformalizowany podczas pierwszej zagranicznej wizyty w życiu Mao, czyli pobytu w Moskwie od 16 grudnia 1949 roku, zwieńczonej dwustronnym układem z ZSRR o przyjaźni, sojuszu i wzajemnej pomocy z 14 lutego 1950 roku5.
Kraj o nowym ustroju i władzach był straszliwie wyniszczony długoletnimi wojnami i potwornie biedny. Fakty mówią same za siebie: przeciętna długość życia mężczyzny przekraczała ledwie 35 lat (oczywiście, poprzednie wojny też się do tego mocno przyczyniły, pod koniec lat 50. było to już 55 lat); na wsi mieszkało aż 91 proc. ludności; jeden lekarz przypadał na 1492 obywateli, a nauczycieli wszelkich szczebli szkół było zaledwie 0,17 proc. populacji; 80 proc. ludności to byli analfabeci; dochody na mieszkańca w skali roku wyniosły zaledwie 27 dolarów (dla porównania wówczas w Indiach – 57, w Japonii – 100, a Wielkiej Brytanii 773 i USA 1453)6.
Mao Zedong dochodził do władzy w kraju z nazwy i jego woli komunistycznym, ale z natury feudalnym, agrarnym, zacofanym i biednym, chociaż oczywiście zarazem legitymującym się bezprecedensową kulturą i cywilizacją, jedną z najstarszych i najbogatszych na globie. Ten styk wielkiej przeszłości i ponurej teraźniejszości nie dawał spokoju chińskim władcom współczesności: twórca Chin republikańskich, Sun Yat-sen, marzył o wielkich projektach, zaporach, portach, kolejach, ale rządził zbyt krótko, by odcisnąć swe piętno na rzeczywistości w kraju7; dyktatorski w zapędach z natury Czang Kaj-szek musiał walczyć z wrogami wewnętrznymi i zewnętrznymi, na modernizację niewiele sił mu pozostało8. Mao przyszedł z wizją Chin ponownie silnych, ale chciał swe cele realizować inaczej – za pomocą rewolucji i siły woli jednostki, politycznego woluntaryzmu, dlatego bezkompromisowo zwalczał wszelkich przeciwników i odstępców od dyktowanej przez niego politycznej linii. Podstawowe wartości w jego koncepcjach to bunt, walka klas, nieprzerwana rewolucja, piętnowanie odstępców (od narzucanej przez KPCh i jego samego ideologii, a raczej nowej wiary). Polityka, bój, zwalczanie politycznych i ideologicznych przeciwników, tępienie kapitalistów i kułaków oraz rewolucyjne idee były jego żywiołem, a nie gospodarka czy produkcja. Na ekonomii się nie znał, a gdy raz, podczas dziś słusznie uznanego za niesławny „wielkiego skoku”, bardziej się nią zainteresował, wywołał katastrofę. Dopiero Deng Xiaoping po dojściu do niepodzielnej władzy zaczął realizować dawne sny i marzenia Sun Yat-sena: o Chinach wielkich, nowoczesnych, wpływowych, znów emanujących na świat swoim gospodarczym blaskiem, splendorem i przykładem.
Oczywiście, Mao Zedong po dojściu do władzy w państwie (w Partii przejął ją podczas głośnej narady w Zunyi podczas nie mniej głośnego „długiego marszu” w początkach 1935 roku), bez zwłoki zaczął je przekształcać na własną modłę, początkowo posługując się modelem stalinowskim, ale dość szybko od niego odchodząc. Natychmiast dała o sobie znać chińska specyfika, a Mao przede wszystkim był Chińczykiem, a dopiero później marksistą czy stalinistą. Jak wykazał wnikliwy badacz jego ideologii i myśli Stuart R. Schram, Mao, który nie znał żadnego języka obcego, znakomicie poruszał się po chińskich dziełach klasycznych, a dzieła marksistów znał pobieżnie, zresztą najwięcej w swych licznych pismach cytował Stalina, a nie Marksa czy Lenina9. Jak wyliczył jeden z badaczy: w Dziełach zebranych Mao tylko 4 proc. cytatów pochodziło od Marksa i Engelsa, 10 proc. od Lenina, 24 proc. ze Stalina, a potem: 22 proc. od konfucjanistów, 12 proc. od taoistów i innych starożytnych filozofów chińskich oraz 13 proc. odniesień do klasycznej literatury chińskiej (nie sumuje się do stu procent, bo trafiały się mu też inne odniesienia)10.
W ten sposób marksizm został schińszczony, zasklepiając się z czasem w formułę stosowaną powszechnie w ChRL do dziś. Tam nazywa się ją „myślami Mao Zedonga” (Mao Zedong sixiang), a na zewnątrz powszechnie pojmuje jako „maoizm”, czyli chiński derywat marksizmu-leninizmu. „Reformę myśli” i „tępienie błędnego stylu myślenia burżuazji i drobnomieszczaństwa” zaproponował Mao już w październiku 1951 roku11. To był dyktat dla wszystkich mieszkańców ChRL, a przede wszystkim intelektualistów, bo w szeregach Partii dokonał takiej czystki jeszcze w latach 40., w jaskiniach Yan’an, w czasach opozycji i wojny domowej12. A potem był w swych przekonaniach konsekwentny aż do śmierci: kto nie myślał tak jak on, był zwalczany i tępiony, a gdy trzeba – likwidowany.
Jednakże bynajmniej nie tylko o idee, koncepty i pomysły chodziło, także, a może nawet przede wszystkim, o polityczną praktykę. A ta też pod rządami Mao i KPCh niemal bezzwłocznie nabrała cech charakterystycznych dla chińskiej cywilizacji: odgórnego sterowania i zarządzania, centralizacji i kultu jednostki. Już w drugiej połowie lat 50. było jasne, że rządzi Chinami nowy cesarz – tym razem z komunistycznego nadania. Jak tego dowodzi w swych pamiętnikach nieżyjący już dysydent Fang Lizhi, Mao „był cesarzem w formie i treści”, choć formalnie ani nie nazwał, ani nie założył nowej dynastii13. Na chińskim firmamencie pojawiło się „czerwone słoneczko”, jak to ujmowała popularna ikonografia i ludowa twórczość. Kolejny władca, już nie Cesarz, za to zwany teraz Wielkim Wodzem (weida de lingxiu), Wielkim Sternikiem czy Wielkim Przywódcą, a potocznie Przewodniczącym Mao (Mao Zhuxi), który to termin małe dzieci w rodzinie zaczęły wypowiadać równie szybko, jak tata i mama. Mao stał się częścią codziennego życia obywateli ChRL, bohaterem folkloru, ale przede wszystkim świadomie kreowanej deifikacji w reżimie z litery i ducha agnostycznym.
Podstawowy problem polegał na tym, że praktyka spod znaku kultu jednostki nie ograniczyła się bynajmniej tylko do ludowej muzyki, pieśni, przypowiastek czy legend, do twórczości literackiej i filmowej, lecz sięgnęła oczywiście samego sedna ustroju politycznego. Tymczasem w jego ramach po niespełna dekadzie bliskiej współpracy doszło do kłótni z Sowietami, a szczególnie z Nikitą Chruszczowem, którego Mao nie szanował i traktował z góry. Uznawał go za grubianina, plebejusza i prostaka, a zwłaszcza miał mu za złe „złe potraktowanie” Stalina (a tym samym i jego własnych praktyk).
Na to nałożyły się turbulencje w obozie socjalistycznym, głównie na Węgrzech i w Polsce jesienią 1956 roku. Chińczycy opowiedzieli się wtedy po stronie Polaków i Gomułki, ale już nie Węgrów i Imre Nagya, szczególnie gdy ten ostatni ogłosił neutralność państwa, co już – w oczach Mao – nie było niczym innym, jak „zdradą” komunistycznych ideałów14. Władysław Gomułka był przez ówczesne władze w Pekinie traktowany jak bohater, bo sprzeciwiał się Sowietom – i dlatego zdecydowanie go bronili, co Mao osobiście wygarnął zaproszonemu do swojej siedziby nad ranem (bo tak jak Stalin pracował po nocach) ambasadorowi Pawłowi Judinowi15. Natomiast Imre Nagy był w jego oczach zdrajcą i „kontrrewolucjonistą”,16 bo sprzeciwił się komunistycznym kanonom.
Potem, jak wiemy, Historia odwróciła wyroki: to Imre Nagy jest uznawany za męczeńskiego bohatera, a Władysław Gomułka przeszedł do annałów jedynie jako jeden z kolejnych komunistycznych kacyków, choć na początku swej władzy potencjał i poparcie miał ogromne. To jednak z punktu widzenia Pekinu (czytaj: Mao) się nie liczyło. Toteż gdy ten historyczny moment minął, między ChRL a ZSRR doszło do wielkiego rozłamu, a Gomułka stanął jednak po stronie bliższego mu (geograficznie i pod względem rachunku sił, a może i ideologicznie) Kremla, a nie odległego Zakazanego Miasta, Chińczycy od ulubionej dotychczas Polski szybko się odwrócili17.
Z naszego punktu widzenia interesujące jest tylko to, że Polska na chwilę zainteresowała Chińczyków, co było pierwszym takim przypadkiem w dziejach. Dodam, że ostatnio Chiny znowu się Polską zainteresowały, teraz już na dłużej i poważniej, wychodząc ze swych geostrategicznych kalkulacji, do czego dojdziemy. Jednakże po wydarzeniach burzliwej jesieni 1956 roku Mao Zedong już do końca życia Europę Środkową i Wschodnią ze swych kalkulacji wykluczył, zajął się czym innym.
W jego planach liczyło się wtedy, jak w całej jego długiej karierze, nie tyle bohaterstwo tego czy innego, krajowego czy obcego przywódcy, lecz, jak zawsze, własne interesy i przekonania. „Obiektywna prawda” dla niego nie istniała, a Historię (tę dużą literą) swego narodu chciał pisać sam, a nie z nadania czy nakazu innych (co w sporym stopniu mu się udało). Dlatego mniej ważne w jego ocenie było to, że Nagy okazał się być faktycznym bohaterem i zginął męczeńską śmiercią na szubienicy za wyznawane przekonania, natomiast Gomułka na zbyt wysokie oceny Historii nie zasłużył i źle zakończył polityczną karierę. Ważne było przede wszystkim to, że to Gomułka przeciwstawiał się wówczas Sowietom, a tego właśnie chciał Mao – i to mu się w polskim przywódcy najbardziej podobało18.
Jesienią 1956 roku chińska perspektywa była i pozostała odmienna: Węgry chciały opuścić komunistyczny blok i zostały za to surowo ukarane. Albowiem tym samym sprzeciwiały się też przyjętym ideałom w ramach „nowego ustroju”, jak go również i w Chinach nazywano. Co gorsza, sprzeciwiły się Centrali, co było sprzeczne z praktyką płynącą z ducha stalinizmu, ale jeszcze bardziej chińskiej tradycji. Przecież w przyjętym po 1949 roku w ChRL modelu nade wszystko liczyło się pełne podporządkowanie Partii i państwa woli jednostki, czyli Mao, a nie jakakolwiek samodzielność. To wszystko razem przyniosło ze sobą własny kurs polityczny Pekinu pod koniec lat 50., a ostatecznie rozłam z ZSRR w 1960 roku, gdy Moskwa odwołała z Chin swoich ekspertów i inżynierów.
W latach następnych dwa komunistyczne kolosy, do niedawna w sojuszu, otwarcie wzięły się za łby i zwalczały na wszelkie możliwe sposoby. Przy czym Pekin, tzn. Mao, uważał, że to on jest uosobieniem prawdziwej komunistycznej wiary, a ZSRR rewizjonistą i jej sprzedawczykiem (jak oni mogli w ten sposób potraktować Stalina, jego „nauczyciela”?!)19. Tak oto narodziła się w ramach reżimu, a w istocie całego bloku komunistycznego, istotna korekta, na świecie określana mianem nurtu maoistowskiego, a w samych Chinach nazywana od 1981 roku, gdy dokonano własnej oceny Mao i jego roli w historii – „lewackim odchyleniem”.
Przede wszystkim składają się nań trzy historyczne fenomeny, z których żaden do dziś w należyty sposób na terenie ChRL nie został rozliczony czy dobrze zbadany: kampania „stu kwiatów”, „wielki skok” oraz ”rewolucja kulturalna”. Pierwszy, najbardziej enigmatyczny, wywołał nie Mao, lecz zawsze mu bliski i mocno oddany premier Zhou Enlai. 14 stycznia 1956 roku niespodziewanie zaapelował on do intelektualistów o współpracę z KPCh, obiecywał im promocję i kariery20. Był to ruch zaskakujący w świetle wielu poprzednich akcji zwalczania niezależnych intelektualistów wewnątrz własnego, lewicowego obozu21. 2 maja 1956 roku ten nowy kurs zatwierdził sam Mao po raz pierwszy nawiązując wtedy do starożytnej tradycji zwalczania się pomiędzy sobą „stu szkół myślenia” (baihua qifang, baijia zhengming). Tak narodziła się kampania zwana w Chinach „podwójną setką” (shuangbai), a poza nimi znana jako „sto kwiatów”.
Intencje Mao do dziś pozostają niejasne. Niektórzy, jak biograf Mao, Australijczyk Ross Terrill twierdzą, że stały za tym motywy ekonomiczne. Inni, jak znany amerykański historyk i badacz Chin, John King Fairbank, uważają, iż Mao doszedł do wniosku, iż bez wsparcia inteligencji nie uda mu się sięgnąć po swe rewolucyjne cele. Cytowany już astrofizyk, a potem dysydent profesor Fang Lizhi, powołując się na poglądy swoich kolegów z ówczesnego Uniwersytetu Pekińskiego, nie pozostawia natomiast żadnych wątpliwości co do tego, że chodziło o „pułapkę” i „otwarty spisek” zawiązany po to, by wychwycić „niezależne głosy”, a potem je brutalnie wytępić22. Podobnie opinię, że chodziło o to, by „wywabić żmije z nor”, wyraża często przywołujący chińskie dokumenty i świadków, od lat zamieszkały w Hongkongu holenderski badacz Frank Dikötter23. Za chwilową odwilżą stała więc albo polityczna prowokacja, albo chytry zamysł i klasyczny fortel, ale skończyło się wszystko szybko i zgodnie z logiką systemu autorytarnego, a od tej chwili po prostu totalitarnego, czyli opartego na strachu, trwodze, okrutnej sile i tępieniu „innowierców”, kimkolwiek by oni w oczach władz (czytaj: Mao) nie byli.
Wiadomo, że kwestia niezależności myślenia i podejścia do intelektualistów nurtowała Mao długo, a jej wyrazem było jedno z ważniejszych jego wystąpień programowych O właściwym traktowaniu sprzeczności wśród ludu z 27 lutego 1957 roku24. Podzielił on wówczas te sprzeczności na „antagonistyczne”, z wrogami ustroju i „nieantagonistyczne”, w ramach których dostrzegał szanse na współpracę z inteligencją i twórcami. Autorzy chińscy, podlegający cenzurze, oczywiście uważają, że „Mao chciał dobrze”. Natomiast wśród niezależnych obserwatorów i badaczy zachodnich przeważa pogląd, iż chodziło mu wtedy o nic innego, jak wyeksponowanie „wrogów ludu”, co oczywiście utożsamiano z wrogami KPCh i jego samego.
Taką tezę postawił w Głównych nurtach marksizmu Leszek Kołakowski, który o Mao jako teoretyku miał wyjątkowo negatywną opinię, pisząc, iż „dokumenty ideologiczne maoizmu i w szczególności pisma teoretyczne Mao, jeśli oceniać je wedle europejskich standardów, muszą wydać się niezmiernie prymitywne i nieudolne, a często wręcz dziecinne; nawet Stalin wydaje się, w tym zestawieniu, tęgim teoretykiem”25. Chińczycy oczywiście nigdy tak nie uważali i nie uważają, konsekwentnie zaliczając Mao do grona jednego z większych myślicieli w całych chińskich dziejach. Można twierdzić, na granicy pewności, iż będzie tak aż do końca rządów „dynastii” spod znaku KPCh. Bo to Mao jest jej twórcą i założycielem. A przy okazji po raz pierwszy ujawnia nam się, potem po wielokroć i w różnych konfiguracjach występujący, zasadniczy rozdźwięk pomiędzy chińskimi i zachodnimi ocenami danego zjawiska, osoby czy procesu.
Po roku otwartych debat i prawdziwych sporów, w czerwcu 1957, znów z osobistego nakazu Mao, kampania „stu kwiatów”, w miarę rozwoju wypadków coraz bardziej krytyczna wobec rządów KPCh, zmieniła swą naturę i przeobraziła się w brutalne zwalczanie „prawicowców”, za co bezpośrednio odpowiadał sekretarz generalny Partii, Deng Xiaoping. To on wyrywał zatrute chwasty i zielsko oraz tępił „elementy antypartyjne”. Jak się szacuje, skazano wówczas i zesłano na wieś od 550 do 700 tysięcy intelektualistów i ludzi niepokornych, a jakieś 110 tysięcy spośród nich trafiło nawet do obozów pracy w ramach świeżo utworzonego systemu laogai, czyli „chińskiego Gułagu”26. Większość z nich rehabilitowano dopiero na fali odwilży pod koniec lat 70. ubiegłego wieku. W ten sposób ukrócono na terenie ChRL wszelkie przejawy niezależnego myślenia. Od tej pory przykład szedł tylko i wyłącznie z góry, należało go ślepo i wiernie naśladować.
Na kaganiec nałożony na umysły wiosną 1958 roku nałożono kolejny woluntarystyczny pomysł Wodza, formalnie zwany polityką „trzech czerwonych sztandarów” (san mian hongqi)27, czyli: „generalną linię” (zong luxian), a więc odgórne dyrektywy Partii i Mao, „komuny ludowe” (remin gongshe), czyli projekt szybkiego skoszarowania rolnictwa oraz „wielki skok” (da yuejin) zawierający pomysł, by szybko, w ciągu kilku czy kilkunastu lat, dogonić Wielką Brytanię, a potem nawet USA w produkcji stali.
Zgodnie z logiką systemu, wszystkie te koncepcje natychmiast zaczęto z wielką werwą wprowadzać w życie, a za politykę najważniejszą, czyli „wielki skok”, ponownie główną osobą odpowiedzialną stał się Deng Xiaoping, jak też szefowie resortów gospodarczych. W ten sposób wiosną 1958 roku całe Chiny zamieniono w wielkie „dymarki świętokrzyskie”, w ramach których wszyscy obywatele zbierali żelazny złom oraz wszelkie rekwirowane po domach przedmioty ze stali i przetapiali w polowych piecach, zwanych tugaolu, bez przestrzegania jakichkolwiek reguł i norm. Jakość tak zdobytej i wytopionej stali łatwo sobie można wyobrazić…
Ta „gorączka stalowa” konkretnie wyglądała tak: w 1957 roku produkcja stali w Chinach wynosiła 5,35 mln ton. W lutym 1958 wyznaczono na ten rok cel 6,2 mln, a już w maju zwiększono go w dokumentach rządowych do 8,5 mln ton. Tymczasem w czerwcu sam Mao podniósł tę liczbę jeszcze bardziej – do 10,7 mln ton, a we wrześniu skorygowano plan na 12 mln28. Tym samym w ciągu roku próbowano więcej niż podwoić produkcję, co byłoby absolutnym i niespotkanym rekordem świata.
Jednak to nie tyle wygórowane liczby czy jakość stali okazała się największym problemem. Chłopów, a oni ciągle stanowili w swej masie o wizerunku Chin, zagoniono do wytapiania stali lub budowy komun. Z tymi drugimi zaczęło się od tego, że gdy pierwszą z nich, w wiosce Qiliying w prowincji Henan, 6 sierpnia 1958 roku odwiedził Mao, odbywający podróż inspekcyjną po kraju, sama nazwa i idea tak mu się spodobały, że je pochwalił, mówiąc: „Komuna ludowa – to brzmi wspaniale”. Oczywiście, zgodnie z obowiązującą już wtedy logiką systemu, natychmiast jego słowa przekształcono w bezwzględną dyrektywę i zamieniono w czyn. Wkrótce rozpoczęto budowę komun ludowych w całym kraju. Dając chłopom „dziesięć gwarancji”, tzn. posiłki, odzież, mieszkanie, edukację, opiekę zdrowotną, pochówek, a nawet usługi fryzjerskie, przedstawienia teatralne, dodatek pieniężny na ogrzewanie oraz zasiłek na ślub,29 wieś nie tylko skomunizowano, ale wprost skoszarowano, zapędzając wszystkich do „jedzenia z jednego kotła” (chi daguo fan), jak też podzielono ją – też zgodnie z wojskową logiką – na komuny, brygady i zespoły produkcyjne. Tym samym chłopów, z ich mentalnością i przywiązaniem do ziemi i upraw, zamieniono w „żołnierzy rewolucji”, podporządkowanych politycznej woli Partii i drylowi spod totalitarnego walca, a nie naturalnym siłom przyrody. Co więcej, chłopów zmuszono wówczas także do zwalczania „czterech plag”, czyli obłąkańczego pomysłu tępienia wróbli, szczurów, much i komarów. Na uprawę roli nie starczyło im czasu, a kraj przecież nadal był potwornie biedny. A wróble poniewczasie trzeba było sprowadzać z ZSRR, bo okazały się dla natury niezbędne, gdyż wiele innych owadów i szkodników pojawiło się na polach.
Na skutki politycznego woluntaryzmu Mao, nieznającego się na gospodarce i jej prawach, nie trzeba było długo czekać. Już na przełomie 1958 i 1959 roku stało się jasne, że do wielu wsi zajrzała bieda, a są regiony, gdzie wkradł się głód. Gdy mimo upiększających raportów płynących do Centrali stało się oczywiste, że pojawił się poważny problem, w Partii narodził się ferment. Zbuntował się bohater wojny koreańskiej, podczas której prowadził do boju chińskich ochotników, marszałek Peng Dehuai (to on podpisywał ze strony chińskiej umowy rozejmowe w Panmundżom, kończące tę wojnę). Podczas plenum KC KPCh w Lushan w lecie 1959 roku osobiście zaatakował on Mao za „nieodpowiedzialność” i fakt ten jest należycie udokumentowany nawet w literaturze polskiej.
Doszło wtedy do brutalnego starcia. Peng przyznał: „w 1958 roku byłem, podobnie jak wielu towarzyszy, oczarowany osiągnięciami Wielkiego Skoku i pasją ruchu masowego”. Przejrzał jednak na oczy, wiele się dowiedział o stanie państwa i gospodarki, więc postawił kierownictwu (czytaj: Mao) szereg oskarżeń: że komuny ludowe „powstały trochę za wcześnie”; że „niektóre projekty inwestycyjne z roku 1958 były zbyt pochopne lub przesadne”; że „wybudowano pewną ilość małych, lokalnych pieców hutniczych, które były niepotrzebne, doprowadzając do zmarnowania części zasobów (materialnych i finansowych) i siły roboczej”. A nad tym wszystkim stał grzech główny, czyli „objęcie przywództwa przez politykę” (czytaj: prywatne zdanie inicjatora tych zmian). Mao, wytrawny gracz, natychmiast wyczuł zagrożenie. Toteż 23 lipca 1959 roku przeszedł do otwartego kontrataku. Zagroził, że gdyby tworzony wobec niego front miał szansę na wygraną, to – jak mówił – „poszedłbym na wieś, stanąłbym na czele chłopów, żeby obalić taki rząd”. Zdobył się więc nawet na groźby i jawny szantaż, byle tylko nie utracić posiadanej władzy i wpływów. A w ich obronie nie przebierał w środkach. Z jednej strony zachęcał, wręcz wulgarnie, do krytyk: „Towarzysze, trzeba przeanalizować swoją odpowiedzialność. Jeśli chcesz zrobić kupę, to trzeba się wypróżnić; jeśli są gazy, to trzeba je wypuścić, wtedy żołądkowi będzie lżej”. Z drugiej jednak jego główne przesłanie było jasne: „nie napastuję nigdy pierwszy, ale napastowany nie pozostaję dłużny”30.
W ten sposób wyrok na marszałka Peng Dehuaia został wydany. Niestety, Peng nie znalazł wielu zwolenników. Nie opowiedzieli się za nim ani premier Zhou Enlai, ani sekretarz generalny Deng Xiaoping, ani przewodniczący ChRL, tytularna głowa państwa Liu Shaoqi, chociaż wszyscy trzej doskonale już wiedzieli, że polityka „trzech czerwonych sztandarów” Mao, a szczególnie „wielki skok”, jest dewastująca i prowadzi do gospodarczej klęski, a przy tym katastrofy państwa i jego mieszkańców.
Najpierw katastrofa spotkała samego Peng Dehuaia, którego usunięto i już nigdy nie pozwolono mu powrócić do życia politycznego. Zmarł w niesławie i odosobnieniu, po ciężkiej chorobie i w szpitalnym łóżku w listopadzie 1974. Pośmiertnie rehabilitowano go w grudniu 1978 roku, już na mocy pierwszych decyzji Deng Xiaopinga o reformach. Dziś o marszałku uczy się dzieci w chińskich szkołach, ale bardziej o jego roli w wojnie koreańskiej i wczesnych latach ruchu komunistycznego, niż o buncie wobec Mao.
Niestety, tragedia jednostki, czyli odważnego marszałka Peng Dehuaia, nie była jedyna. Wręcz odwrotnie, tragedia dotknęła cały naród i weszła do historii powszechnej jako „wielki głód”, ale w podręcznikach chińskich nadal jest eufemistycznie określana jako „trzy lata narodowej tragedii”. Tylko dzięki zasługom odważnych jednostek, jak samodzielny badacz tego zagadnienia, motywowany śmiercią własnego ojca podczas tego głodu, Yang Jisheng, któremu udało się opublikować wyniki swych dociekań w Hongkongu, a potem na Zachodzie, jak też żmudnym studiom kilku badaczy, w tym przede wszystkim zamieszkałego od lat w Hongkongu Holendra, wspominanego już Franka Diköttera, który dotarł do wielu chińskich archiwów prowincjonalnych (w przeciwieństwie do centralnych nie do końca zamkniętych), dziś już wiemy, że doszło wówczas do narodowej tragedii i najpewniej największej klęski głodu w dziejach powszechnych. Ilość jego ofiar szacuje się od 36 mln (Yang Jisheng)31 do nawet 45 mln (Frank Dikötter)32. Niektórzy co odważniejsi chińscy autorzy, jak pochodzący z Kantonu Yuan Longping, zaczynają już napomykać, iż w istocie mieliśmy wówczas do czynienia z „chińskim holokaustem”33.
Znamy wiele relacji, jak to wówczas wyglądało. Znany pisarz Gu Hua w powieści Miasteczko Hibiskus widział to tak:
Nadszedł rok 1958 – rok „wielkiego skoku”. Wszyscy ludzie od świtu wytapiali żelazo i stal. Wystrzelony został propagandowy satelita w ramach „doganiania świata”. Władze okręgu i powiatu ograniczyły wielki handel, skrytykowały kapitalistyczne tendencje na wsi i w mieście. Targ w Hibiskusie odbywał się już nie co trzy dni, lecz tylko raz w tygodniu, potem raz na dziesięć dni, wreszcie dwa razy w miesiącu. W okresie stopniowego zmniejszania ilości targów, aż do całkowitego ich zaniku, głoszono, że zbudowano już socjalizm i wkracza się w raj komunizmu. Lecz mówiło się równocześnie, że stary Lao Wangye – Władca Niebios – spowodował nieurodzaj na polach, z czego skorzystali imperialiści, rewizjoniści i kontrrewolucjoniści. Progi komunizmu, który miał być rajem, okazały się zbyt wysokie. Skok nie był łatwy i szybko spowodował upadek. Do uprawy surowej, nie nazbyt urodzajnej ziemi doszły jeszcze gorzkie dni jedzenia z jednego wielkiego kotła jarzynowej zupy w kantynie komuny. A na targu były już tylko słodkie ciastka, plewy, pędy paproci, korzenie winorośli kudzu, kokosy ziemne – fuling, i nic więcej. Chude szkapy z długą sierścią, chudzi ludzie o ziemistej cerze. Cały kraj wraz z milionami prostych ludzi zapadł na ciężką chorobę34.
Z kolei Li Cunxin, „ostatni tancerz Mao”, wyrwany z biednej wioski do rewolucyjnego zespołu artystycznego bezpośrednio pod egidą pani Jiang Qing (wkrótce negatywnej bohaterki całych Chin), opisywał swoje wczesne dzieciństwo w zapyziałej wiosce tak: „jedzono wszystko, co się ruszało, a czasem nawet gorsze rzeczy. Nieraz brakowało nawet kory drzew do jedzenia”. Wiemy, że bywały nawet przypadki kanibalizmu, do czego świadectw dotarł Frank Dikötter, a bezpośrednio wspomina o tym jedna z rozmówczyń znanego i u nas pisarza, dysydenta i banity Liao Yiwu:
Wkrótce nic nie zostało do jedzenia. Musieliśmy szukać pożywienia w górach. Zbieraliśmy dzikie warzywa, korzonki, mchy, nawet korę drzew. Niektórzy wieśniacy wpadli w taką desperację, że wykopywali trupy i jedli ich mięso. Nawet buddyjscy mnisi polowali na szczury, żeby je zjeść. Wierzcie mi, panował powszechny chaos. Gdyby głód potrwał dłużej, jestem przekonana, że wieśniacy by nas zjedli. Dzięki Bogu przeżyliśmy35.
Podobnie widział to inny interlokutor Liao, który mówił:
To było w lecie 1959 roku, gdy panował powszechny głód. Zjedliśmy wszystko – korę z drzew, trawę i liście, takie rzeczy, których nawet zwierzęta nie chciały tknąć. Wiele osób zmarło na skutek zatrucia pokarmowego. Pewnego dnia trzy osoby z mojej grupy upadły martwe przy drodze. Przechodnie zdarli z nich ubrania. Martwi mieli odsłonięte zęby i wystawione języki, jakby wciąż byli głodni. Musieliśmy głęboko zakopać ich ciała, bo inaczej znów by ich wyciągnięto. Ludzie rzucali się na wszystko36.
Nic dziwnego, że Li Cunxin, któremu później udało się zrobić baletową karierę na Zachodzie, konkluduje:
Moja rodzina była bardzo biedna, ale w komunie trafiały się i biedniejsze. Kiedy przyszedłem na świat, wszędzie panowało ubóstwo, szerzyły się choroby. Trzy lata Wielkiego Skoku Mao i trzy lata niepogody zaowocowały jedną z największych klęsk głodu, jakie widział świat. Zmarło niemal trzydzieści milionów ludzi. A moi rodzice, jak wszyscy inni, rozpaczliwie walczyli o przetrwanie37.
Ofiar było dużo, miliony, a jednak nikt nie poniósł za „wielki skok” ani politycznej, ani prawnej odpowiedzialności. Owszem, polityk, który „skok” wywołał, czyli Mao, został nieco odsunięty na boczny tor, tracąc, na rzecz Liu Shaoqi, stanowisko głowy państwa i zachowując sobie tylko – bardziej honorowy niż faktyczny – tytuł Przewodniczącego KC KPCh. Oczywiście, jako osoba zakochana we władzy nigdy się z tym nie pogodził. Wracając do pełni politycznych wpływów, bo na scenie oczywiście nadal funkcjonował, rozpętał kolejny kataklizm o nazwie „wielka proletariacka rewolucja kulturalna” (wuchan jieji wenhua da geming). Starannie ją przygotował, wyczekał moment i dokonał politycznej zemsty oraz dintojry na przeciwnikach, poczynając od ludzi w kierowniczych gremiach i szeregach KPCh oraz na Liu Shaoqi, który śmiał zająć jego miejsce38. Mao uruchomił wtedy tkwiące w społeczeństwie rezerwy, spuścił ze smyczy młodzież, zapraszając ją do „deptania autorytetów”. Narodziła się Czerwona Gwardia, której chińskie pojęcie hong weibing, weszło do światowej literatury, a nawet języka polskiego jako „hunwejbin”, czyli młodociany, zapalczywy i niepohamowany lewak, gotowy rozdawać ciosy wszystkim wokół, poczynając od własnych rodziców i nauczycieli, gdyż myślą inaczej.
Mao rozprawił się też przy tej okazji z poprzednią polityką „porządkowania” (tiaozheng) po „wielkim skoku”, którą wzięło na siebie trio: Zhou Enlai, Deng Xiaoping i Liu Shaoqi. Ten ostatni przejął odpowiedzialność za Partię i państwo, podczas gdy Mao w tym czasie, jak na cesarza przystało, oddawał się ulubionym rozrywkom, czyli nocnym zabawom z paniami, najczęściej młodymi i nierzadko występującymi w grupie, co jest już dzisiaj faktem dobrze udokumentowanym (choć w samych Chinach skrzętnie ukrywanym), począwszy od ważnych wspomnień jego osobistego lekarza Li Zhisui. Mao pisał też wtedy, z rzadka, ulubione poezje, a najchętniej oddawał się innemu ulubionemu zajęciu – intrygowaniu. Cały czas zastanawiał się nad tym, jak usunąć politycznych rywali i triumfalnie wrócić na piedestał jako niekwestionowane „czerwone słoneczko”. Gdy trzeba – spiskował, cały czas knuł intrygi i zaczytywał się w klasycznej chińskiej literaturze, gdzie pomysłów na pozbywanie się – prawdziwych lub wyimaginowanych – przeciwników znajdował co niemiara.
Inni w tym czasie ciężko pracowali. Szczególnie faktycznie rządzący Chinami po „wielkim skoku” wspomniany triumwirat: Przewodniczący ChRL, czyli głowa państwa (czego Mao nie mógł ścierpieć) Liu Shaoqi, sekretarz generalny KC KPCh Deng Xiaoping oraz premier Zhou Enlai. O tych dwóch ostatnich już wtedy zaczęto przebąkiwać, iż stanowią „frakcję pragmatyczną” w chińskim kierownictwie, są gremium nie tyle ideologów, jak Mao czy nawet Liu, ile trzeźwych i praktycznych administratorów, jak to wielokrotnie w chińskich dziejach przy cesarzach bywało. To wówczas w 1962 roku Deng Xiaoping, korzystając z ludowej mądrości rodzinnej prowincji Sichuan (Syczuan), ukuł swe najbardziej głośne i nośne hasło, będące zarazem przesłaniem jego pragmatycznego podejścia do życia: „nieważne czy kot jest biały czy czarny, ważne, żeby łowił myszy”(w syczuańskim oryginale jeden z tych kotów był żółty). Natomiast premier Zhou Enlai w 1965 roku wyszedł z koncepcją „czterech modernizacji” (rolnictwa, przemysłu, obrony narodowej oraz nauki i oświaty) w państwie39, czego jednak nie zdołał przekuć w prawdziwy program polityczny. Powróci do niego, na krótko, Deng, gdy dojdzie do samodzielnej władzy.
Na przeszkodzie ambitnym celom gospodarczym i modernizacyjnym „pragmatyków” stanął Mao, który owszem, usunął się nieco w cień, ale zarazem nawet nie ukrywał, że ma zupełnie inne cele i wizje dotyczące aktualnych realiów, a tym bardziej przyszłości kraju. Przy pomocy następcy Peng Dehuaia na czele wojska, marszałka Lin Biao, budował jeszcze większy kult jednostki niż w okresie poprzednim, do czego wykorzystano, skompilowany pierwotnie przez Lina na potrzeby wojska, cytatnik z dzieł Mao, ogólnie znany pod nazwą „czerwonej książeczki” (xiao hong shu), która wkrótce została wydana we wszystkich możliwych językach, włącznie z polskim, i osiągnęła największy nakład na świecie obok Biblii. To wówczas dzieci w szkołach skandowały: „Mama jest droga, tata jest drogi, ale najdroższy ze wszystkich jest Przewodniczący Mao”. Albowiem ten ostatni termin – Mao Zhuxi – niedawne niemowlaki, jak wiemy, poznawały równie szybko, jak imiona rodziców.
Wszystko w ramach tej kampanii podporządkowano jednemu celowi: powrotowi Mao do władzy. Przy pomocy osób usłużnych, nie tylko Lin Biao, ale też swej małżonki, pani Jiang Qing, z którą już od dawna nie dzielił łoża, a jeszcze dawniej odsunął w cień, a teraz pozwolił jej, byłej aktorce, zagrać życiową rolę, Mao osiągnął swój cel. Wiosną i latem 1966 roku triumfalnie wrócił na sam środek politycznej sceny, wywołując kolejny wielki ferment w państwie, czyli wspomnianą – barwną, ale okrutną – „rewolucję kulturalną”. Chcąc pozbyć się elit, postawił na lud, a w szczególności na młodzież. Nie tylko wsparł Czerwoną Gwardię, ale sam ostentacyjnie włożył na ramię opaskę hunwejbina, a w okresie od 18 sierpnia do 26 listopada 1966 roku spotykał się na placu Tiananmen z młodzieżą aż osiem razy, w kilku przypadkach sprowadzając na plac do miliona ludzi i wzbudzając masowy ferment i histerię. Hunwejbini oraz ich młodsze wcielenie – caofanowie, czyli młodsi harcerze, tylko bardzo bojowi i „rewolucyjni”, siali odtąd niebywały zamęt na obszarze całego kraju. Strat losowych, ludzkich, materialnych przez nich wywołanych chyba już nikt nie policzy. Spustoszenie, materialne i duchowe, było powszechne.
Tym samym Mao zgotował narodowi chińskiemu kolejne nieszczęście, oczywiście i tym razem poczynając od nieszczęść jednostek. Nie jest bowiem żadnym zaskoczeniem i przypadkiem, że „pierwszą osobą w państwie, kroczącą kapitalistyczną drogą” został Liu Shaoqi, traktowany jako „jednostka antagonistyczna”, a drugą taką osobą Deng Xiaoping, jednak jemu, jako „osobie nieantagonistycznej” Mao chciał jedynie pokazać miejsce w szeregu. Tylko Zhou Enlai, który zgodnie ze swym zwyczajem umiejętnie lawirował, był względem dominującego Mao wręcz służalczy, ale płacił za to wysoką cenę polityczną oraz – jak się później okazało – własnego zdrowia40.
Liu Shaoqi skończył tragicznie, umierając po ciężkiej chorobie i w mękach w więzieniu w Kaifengu w listopadzie 1969 roku. Relacje, jakie na ten temat później do nas dotarły, są wstrząsające: miał ropiejące odleżyny, jego ciało z braku higieny zaczęło gnić, nie pozwalano mu zmieniać bielizny, obcinać włosów, golono pod przymusem, a na koniec – mimo wysokiej gorączki – zamknięto go w betonowym bunkrze, odcinając od wszelkiej opieki. W takich okolicznościach i takim stanie, po niewiarygodnych cierpieniach zmarł. Jego ciało skremowano, urnę z numerem 123 i fałszywym nazwiskiem odstawiono na bok, a w dokumencie zgonu napisano „bezrobotny”41. Jego popularna w okresie sprawowania władzy małżonka Wang Guangmei, a przez to osobisty wróg zaciekłej i zapiekłej Jiang Qing, najpierw była poddawana upokarzającym i brutalnym przesłuchaniom przez Czerwoną Gwardię, a potem spędziła 12 lat w spartańskich warunkach i maleńkiej jednoosobowej celi w pekińskim więzieniu Qincheng, znanym z surowego rygoru. Wyszła stamtąd w 1979 roku (zmarła w 2006).
Młodsze pokolenie Chińczyków tych szczegółów nie zna. Natomiast mnie zastanawia, jak się czują ci, raczej niezbyt liczni, którzy wiedzą, a jednak patrzą, oglądają i nie protestują, gdy w wielkich alejach handlowych, pekińskim Wangfujingu czy szanghajskiej ulicy Nankińskiej oglądają dziś zgodnie wiszące obok siebie portrety Mao, Zhou i właśnie Liu jako „założycieli KPCh”? Wynika stąd wniosek jeden, niepodważalny: prawda Partii stoi wyżej od prawdy obiektywnej. To przesłanie jest jasne – i tak właśnie je się w ChRL czyta. Nieważne ofiary, ważna jest linia Partii (to nic, że często się zmieniająca).
Nieco lepiej ułożyły się losy innej ofiary „rewolucji”, maleńkiego wzrostem (zaledwie 152 cm), ale wielkiego duchem Deng Xiaopinga, a to dlatego, że przeżył. Z opublikowanych w Chinach wspomnień jego córki, dwóch wybitnych jego biografii wydanych na Zachodzie, Ezry F. Vogela (ta, okrojona przede wszystkim o okres 1989 roku, ukazała się ostatnio także w ChRL) oraz Alexandra V. Pantsova i Stevena I. Levine’a, a także cennej pracy po rosyjsku Wiktora Usowa, doskonale wiemy, dlaczego przetrwał, najpierw w areszcie domowym na terenie Zhongnanhai, a potem na zesłaniu na głębokiej prowincji w prowincji Jiangxi. Po pierwsze, bo Mao tak chciał. Przewodniczący wielokrotnie dawał do zrozumienia, że przypadek Liu Shaoqi jest „beznadziejny”, natomiast Dengowi, dotychczas tylekroć wiernie wykonującemu jego polecenia, postanowił „dać nauczkę”. Ten natomiast, jakby czując swoją szansę, pisał do Mao i jemu najbliższych (choć nie do Jiang Qing), upokarzające samokrytyki, co Mao uwielbiał.
Wstrząsająca relacja córki Deng Rong (Deng Maomao), praktycznie jedynego możliwego świadka losów Deng Xiaopinga z tych lat wygnania, pokazuje człowieka całkowicie odizolowanego od świata, niekontaktującego się z nikim, pozbawionego wszelkich luksusów, biednego (gażę partyjną też mu w dużym stopniu odebrano) i żyjącego skromnie (także z uprawy własnego ogródka), ograniczonego do samotnego życia w domu z żoną (dzieci przybyły dopiero później i też nie na stałe), początkowo niemającego nawet radia i utrudniony dostęp do jedynej partyjnej gazety. Osamotniony Deng poprzestawał na pracy w nieodległym zakładzie, dokąd chodził pieszo i bawił się w montera i ślusarza (którym w młodości był). Jego aktywność w domu, oprócz ogródka, ograniczała się do palenia w piecu i palenia papierosów (też je reglamentował), jak też „chodził w kółko po domu robiąc szybkie kroki, cały zamyślony”42. To wówczas, jak wszystko na to wskazuje, dojrzał do decyzji, które przyszło mu wcielić w życie po latach. Zbuntował się przeciwko temu, że ChRL i jej mieszkańcy są tak potwornie biedni, a niedawno ginęli z głodu, podczas gdy Chińczycy poza granicami kraju – w Hongkongu, na Tajwanie, w Singapurze czy diasporze – są tak bogaci. Postanowił ten stan zmienić, a tym samym stał się rewizjonistą negującym idee oraz rewolucyjne pomysły Mao, zawarte w obowiązującym kanonie Mao Zedong sixiang.
Swoją polityczną szansę Deng Xiaoping zwietrzył dopiero po kilku latach odosobnienia i zesłania, a mianowicie wtedy, gdy Mao został zdradzony przez wykreowanego na „oficjalnego zastępcę i następcę” w 1969 roku marszałka Lin Biao. Po bardzo źle przygotowanym i nieudanym zamachu stanu, w do dziś nie w pełni wyjaśnionych okolicznościach, marszałek próbował uciec z żoną i synem pilotującym samolot do ZSRR i zginął w katastrofie lotniczej na terenie Mongolii, jak utrzymuje oficjalna chińska historiografia (chociaż są też spekulacje, iż wcześniej został rozstrzelany, a wypadek lotniczy sfingowano, co jednak wydaje się być scenariuszem mniej wiarygodnym). Wykorzystał ten moment prowadzący sprawy państwa zręczny administrator Zhou Enlai i wzmocnił swoją pozycję. A kiedy wkrótce okazało się, że on sam zachorował na raka, przekonał Mao, że Deng Xiaoping powinien wrócić do polityki i administrowania krajem. W ten sposób, po decyzji Mao przekazanej mu pod koniec stycznia i powrocie pociągiem z Jiangxi do Pekinu 22 lutego oraz wcześniejszych spotkaniach z Zhou Enalaiem 28 marca i samym Mao w dniu następnym43, niespodziewanie dla Chińczyków i świata zewnętrznego, 12 kwietnia 1973 roku na przyjęciu dyplomatycznym na rzecz przebywającego wówczas w Pekinie księcia, potem króla Kambodży, Norodoma Sihanouka, Deng pojawił się – tak jak gdyby nic się nie stało! – wśród zebranych gości, wywołując naturalną sensację. Z uśmiechem na twarzy, jak dowodzą zdjęcia z tego dyplomatycznego rautu, wrócił do życia publicznego i politycznego po prawie siedmiu latach osobistej gehenny.
W miarę postępów choroby Zhou, ale też Mao, któremu – jak jednoznacznie zaświadczają źródła – zdrada Lin Biao najwyraźniej ostatecznie podkopała zdrowie44, Deng ponownie wyrósł na pierwszą osobę zarządzającą w państwie. Pełne obowiązki przejął stopniowo w lutym i marcu 1975 roku. Jako nowy administrator szybko zaproponował szereg rozwiązań reformatorskich w rolnictwie, przemyśle (18 sierpnia przedłożył, głośne wtedy, 20 punktów, mówiących o konieczności wzrostu produkcji i uporządkowania sytuacji w tej dziedzinie), a nade wszystko oświacie i nauce, przywracając, w miarę ówczesnych możliwości, nieco pragmatyzmu i ponownie, jak po „wielkim skoku”, przystosowując Chiny do realiów. Problem polegał na tym, że żył jeszcze Mao, a pod jego kuratelą kwitła grupa przywódców wiernie kontynuująca lewacką linię „rewolucji kulturalnej”, która to grupa z czasem zyskała złośliwe miano „bandy czworga” (si ren bang), z Jiang Qing na czele. Co ciekawe, termin ten ukuł sam Mao, a nie ich przeciwnicy.
To ci przywódcy, pod przykrywką nowej kampanii, nazwanej „krytyką Lina i krytyką Konfucjusza” (pi Lin, pi Kong)45 w istocie uderzali w pragmatycznego i schorowanego Zhou Enlaia, a tym bardziej jego protegowanego, Denga. Zhou zdobył się jedynie na powtórzenie swojego programu sprzed „rewolucji”, czyli koncepcji „czterech modernizacji” (si ge xiandaihua), ogłoszonego w styczniu 1975 roku w dorocznym Raporcie o pracy rządu. Był to jego polityczny testament i ostatnie publiczne wystąpienie. W tym celu wstał ze szpitalnego łóżka, ale odczytał jedynie jedną kartkę, resztę przeczytali inni, bo on już nie miał sił. Potem wrócił do szpitala, gdzie po roku, 8 stycznia 1976, zmarł.
W tym czasie, czyli w 1975 roku, krajem faktycznie administrował Deng Xiaoping, stawiając sobie za cel realizację programu „czterech modernizacji”. Wobec otwartej obstrukcji ze strony lewaków, miał jednak tylko tyle sił, woli i zwolenników, że skoncentrował się wówczas na zaledwie jednej, czwartej modernizacji: nauce i oświacie. Przywracając do życia działalność Chińskiej Akademii Nauk, mówił we właściwy dla siebie, dosadny sposób: „Akademia Nauk jest akademią nauk, a nie akademią produkcji czy edukacji. To nie jest akademia uprawy kapusty, to nie jest akademia uprawy fasoli. To ma być akademia, która zajmuje się nauką, a w szczególności naukami ścisłymi”46.
Postawił na naukę, bo jako przekonany i trzeźwy pragmatyk musiał znać maksymę przypisywaną Konfucjuszowi: „Jeśli planujesz rok do przodu, siej ryż. Jeśli na dziesięć lat, sadź drzewo. Natomiast jeśli myślisz o stu latach i następnych pokoleniach, kształć dzieci”. Deng Konfucjusza i konfucjanizm niejednokroć zwalczał, ale w swoim długim życiu nie raz dał też dowody, że najważniejsze są dla niego realia i rozwój, a nie ideologie. A po długim zesłaniu na wieś miał jasność, że Chiny nie wyjdą z biedy, jeśli nie powrócą do kształcenia młodych i do wysokiej jakości tego kształcenia.
Zamiast więc wysyłać na wieś kolejnych „bosonogich lekarzy”, czyli przyuczonych na szybkich kursach co najwyżej asystentów medycznych, którym kazano pełnić role prawdziwych lekarzy, już wtedy, w 1975 roku Deng kazał wracać do egzaminów wstępnych do szkół i zaprzestać wiązania nauki z pracami w polu. Kiedy jednak w roku następnym znów popadł w niełaskę, efekt był taki, że wspierający go w tych działaniach ówczesny minister edukacji Zhou Rongxin musiał za to zapłacić najwyższą cenę – wiosną 1976 roku nie zdzierżył wymierzonych w niego ataków, podczas partyjnego przesłuchania zasłabł i w wieku 59 lat zmarł47. Albowiem w tym czasie Deng był już ponownie ostro atakowany.
Stało się tak dlatego, że Zhou Enlai, nieformalny, ale faktyczny przywódca „pragmatyków”, zmarł przed Mao, któremu, jak się okazało, pozostało jeszcze zaledwie osiem miesięcy życia. Deng stracił „parasol” i znowu wpadł w sidła lewaków spod znaku „bandy czworga”. Jego sytuacja, podobnie jak całego kraju, zmieniła się dopiero wtedy, gdy 9 września tego samego – burzliwego i newralgicznego 1976 roku – odszedł sam Mao.
Zostawił on za sobą przebogatą spuściznę i z nią, jak się okazuje, ani KPCh, ani ChRL nie potrafią sobie do końca poradzić do dziś. Chodzi przecież o twórcę „dynastii”, który – czego nie ukrywano – w końcówce życia popełnił niemałe błędy. Owszem, Partia, pod osobiste dyktando Deng Xiaopinga, 27 czerwca 1981 roku sformułowała, obowiązującą do dziś i uczoną w szkołach, wersję własnej historii. Podyktowała też własną opinię o Mao, zgodnie z którą: „towarzysz Mao Zedong, jak wiele innych znamienitych osobistości nadających bieg historii, miał niedociągnięcia i popełniał błędy. Szczególnie w ostatnich latach życia, gdy tak długo był podziwiany i kochany przez całą Partię i naród, nadmiernie uwierzył w siebie i coraz bardziej odrywał od rzeczywistości i mas, jak też, w szczególności, od kolektywnego kierownictwa Partii i często odrzucał, a nawet prześladował słuszne poglądy, które różniły się od wyznawanych przez niego”.
Natomiast za największy błąd jego życia uznano „rewolucję kulturalną”, o której napisano w tym – obowiązującym do dziś co do oficjalnych ocen – dokumencie tak:
Rzeczywistość dowiodła, że wielka „rewolucja kulturalna” nie była i nie mogła być w żadnym znaczeniu ani rewolucją, ani postępem społecznym. Nie doprowadziła wcale do chaosu u wrogów, a jedynie wprowadziła chaos we własnych szeregach, dlatego też nie była „wielkim zamętem w państwie”, który doprowadził do „rządów wielkiego ładu”[…] Dokonywanie w warunkach socjalizmu politycznej rewolucji zwanej „obaleniem jednej klasy społecznej przez inną” również nie znajduje ani ekonomicznego, ani politycznego uzasadnienia. Nie może ona wytyczyć żadnego konstruktywnego programu, może tylko spowodować poważny chaos, zniszczenia i regres. Historia już oceniła jasno: „rewolucja kulturalna” była zainicjowana przez błąd kierującego, wykorzystana przez kontrrewolucyjne kliki i przyniosła Partii, państwu i całemu ludowi wszystkich narodowości poważny, katastrofalny chaos48.
Jeszcze zwięźlej ujął kwestie roli Mao w historii i jego poważnych błędów w końcowych latach życia, zawsze dosadny Deng Xiaoping w głośnym wywiadzie udzielonym w sierpniu 1980 roku włoskiej dziennikarce Orianie Fallaci. Nawiązując do słów samego Mao i jego oceny historycznej roli Stalina, ocenił, że Mao „w 70 proc. miał rację, a w 30 proc. popełniał błędy”49. Są jednak przywódcy chińscy, nie mówiąc o tamtejszych ekspertach i analitykach, którzy cały okres od czasu „wielkiego skoku”, a więc ostatnie niemal 20 lat życia Mao uważają za „wielką katastrofę”. Twierdzą, jak na przykład raczej lewicujący wicepremier (w latach 1975–1978) Ji Dengkui, że „lepiej by było, gdyby Mao umarł w 1957, a nie w 1976 roku”50. Trudno tej ocenie odmówić racji.
Zanim jednak przejdziemy do dalszej narracji, spróbujmy sporządzić swego rodzaju inwentarz rządów Mao i jego znaczenia w dotychczasowej historii współczesnych Chin, bo to czynniki ciągle niezmiernie ważne jako punkty wyjścia i odniesienia dla całego procesu chińskich reform i transformacji, będących głównym przedmiotem zainteresowania tej książki. Albowiem czy się to komu podoba, czy nie, to bez uwzględnienia roli Mao i doświadczeń epoki jego rządów w partii (od 1935) i w państwie (1949–1976) niczego należycie także w dzisiejszych Chinach nie da się zrozumieć. Oczywiście, każdy wybór przy tak bogatej spuściźnie musi być skazany na subiektywizm, albowiem o prawdziwą bezstronność przy ocenie postaci tak niejednoznacznej i wielowymiarowej jest niezmiernie trudno.
Jego złożoną osobowość, a przede wszystkim wady kryjące się w skomplikowanej psychice, dobrze uchwycili dwaj jego polscy biografowie, Waldemar J. Dziak i Jerzy Bayer, pisząc, że Mao, szczególnie przy końcu życia, cechowały: „pycha, poleganie tylko na własnym doświadczeniu i intuicji, postępujące indywidualizm i arbitralność, naruszanie zasad kolektywnego kierownictwa, centralizacja władzy, podejmowanie decyzji bez pełnej konsultacji (z innymi członkami kierownictwa), a także tolerowanie i inspirowanie kultu własnej osoby, mylonego z autorytetem”51.
Natomiast w wymiarze historycznym czy dziejowym jest już więcej niż pewne, że Mao odcisnął swe piętno na praktycznie wszystkich dziedzinach chińskiego życia. W ramach krytycznego podsumowania jego dokonań przede wszystkim należy wskazać, jak się wydaje, na następujące kwestie:
Pozycja geostrategiczna Chin. Mao dał państwu poczucie wielkości i samodzielności po klęskach i turbulencjach poprzednich „stu lat narodowego poniżenia”. Sam nadzorował podporządkowanie i podbicie Tybetu, sam prowadził, gdy nadszedł odpowiedni czas, rozmowy z Amerykanami (Henry Kissinger, prezydenci Richard Nixon i Gerald Ford), na wspólnej płaszczyźnie wymierzonej przeciwko ZSRR w ramach „strategicznego trójkąta”, co podnosiło rangę tego ciągle jeszcze zacofanego państwa, a przy okazji pozwoliło wypchnąć Tajwan, czyli kontynuację rządów Republiki Chińskiej (1912–1949), po wojnie koreańskiej reprezentujący Chiny w ONZ i Radzie Bezpieczeństwa, na pozycje politycznego pariasa. Jego sformułowana późno, dopiero w 1974 roku, „teoria trzech światów” (san ge shijie de lilun)52 dowodziła, że Chiny pretendowały też do roli najważniejszego na świecie państwa rozwijającego się. Mao jako mąż stanu dał więc Chinom, poprzednio rozbitym i zdewastowanym, pogrążonym w konfliktach wewnętrznych i poddanym obcej presji, poczucie dumy i rangi – wielkiego państwa o nie mniejszych tradycjach, ambicjach i potencjale. Nic dziwnego, że pod rządami tej „dynastii” spod znaku KPCh jego portret wisi w bramie Tiananmen, u wejścia do Gu Gongu, dawnego Zakazanego Miasta, czyli pałacu cesarskiego, a jego podobizna znajduje się na najpopularniejszym, 100-juanowym banknocie. Pozycja Mao jako założyciela „nowych Chin”, wydaje się być niezagrożona – przynajmniej dopóty, dopóki rządzi KPCh. Jak to ujął jeden z doświadczonych partyjnych aparatczyków, a potem krytyków KPCh, Li Rui: „Dopóki istnieje Partia, będzie trwał wpływ Mao”53.
Ideologia KPCh i ChRL. Do dzisiaj jego koncepcje są nauczane i narzucane uczniom i studentom, z różną mocą w zależności od okresu, jako obowiązujący kanon „myśli Mao Zedonga”. Wszedł on nawet, jako obowiązujący, do chińskiej Konstytucji. Tyle tylko, że za życia Mao kanon ten rozumiano i interpretowano inaczej, niż robią to jego następcy. Dla samego Mao kluczowe były takie pojęcia, jak „nieprzerwana rewolucja” („rewolucja to nie proszony obiad”), walka klasowa jako węzłowe ogniwo, „linia mas” (bo „masy przyzwyczaiły się organizować na modłę wojskową, pracować jak aktywista i żyć kolektywnie”)54, a więc stale przez niego podkreślany ścisły związek z masami, a nie elitami, komunistyczny z ducha egalitaryzm (ale majątkowy, nie duchowy), koncepcja „trwałej wojny” z przeciwnikami wszelkiej maści (wewnątrz i na zewnątrz kraju). Jego następcy eksponują natomiast „chińskość” marksizmu w jego wydaniu, wielki „patriotyzm” zawarty w jego pracach, poświęcenie dla Ojczyzny i jedności państwa. Z kolei eksperci zagraniczni, chociaż podzieleni co do oceny jego roli i znaczenia, na ogół podkreślają, iż „myśli Mao” były z natury lewackie, populistyczne, dogmatyczne, a cała jego twórczość i działalność prowadziły do autokracji i „Orwellowskiej utopii”, chyba najlepiej opisanej przez niedawno zmarłego belgijsko-australijskiego sinologa Simona Leysa (Pierre’a Ryckmansa), który też wskazywał, nie będąc w tej ocenie odosobnionym, że głównym motorem wszelkich działań Mao była nigdy nienasycona żądza władzy55.
Polityka i ustrój państwa. Polityka i władza to były ulubione dziedziny i żywioł Wielkiego Sternika. Kochał (niepodzielną) władzę i nie oddał jej aż do śmierci. Chcąc po nią sięgnąć, nie wahał się przed niczym. Bezpardonowo niszczył politycznych przeciwników, z których dałoby się stworzyć cały legion. Ulubionym jego bohaterem, z czym się nie krył, a nawet tym chełpił, był Qin Shihuang, pierwszy cesarz, który zasłynął z okrucieństwa i spalenia konfucjańskich ksiąg56. Mao postępował podobnie, dlatego pierwszego cesarza jako tyrana niejednokrotnie chwalił, szczególnie w końcowych latach życia, w okresie „rewolucji” naśmiewał się wręcz, że Qin Shihuang spalił żywcem „tylko” 460 uczonych, podczas gdy on skazał na poniewierkę tysiące z nich57. Tym samym trafiał w samo sedno chińskiej cywilizacji politycznej, którą celnie ujął politolog i historyk Yan Jiaqi, po ważnej książce na temat „rewolucji kulturalnej”, napisanej z żoną, traktowany w ChRL jako podejrzany dysydent, choć niewięziony. Stwierdził on, mając na uwadze dzieje swego kraju i cywilizacji, że „w Chinach myśli tylko jeden człowiek”58, tzn. Cesarz lub Wielki Sternik. Ale on też podejmuje decyzje, a gdy trzeba, eliminuje inaczej myślących. Mao przez całą długą polityczną karierę niemiłosiernie tępił przeciwników i wrogów, był w każdym wymiarze woluntarystyczny i autokratyczny, nie znosił sprzeciwu i odmiennych opinii lub poglądów. Pod koniec życia w istocie wywołał anarchię i zdewastował chińską kulturę oraz życie intelektualne, doprowadzając do katastrofy w nauce i oświacie. Odizolował kraj, a na zewnątrz chciał eksportować rewolucję (w jednym przypadku, Kambodży Pol Pota, to się udało…). Model, jaki stworzył za życia, a szczególnie pod jego koniec, to był niebywały kult jednostki, posłuszeństwa i poddaństwa, hierarchii, autorytaryzmu i totalitaryzmu opartego na strachu i donosicielstwie. „Komunizm” to była tylko oficjalna otoczka, w istocie był to nadal klasyczny feudalizm i despotia, nieznosząca sprzeciwu i tępiąca każdą próbę oderwania się od obowiązującego kanonu. Jego biografowie, chińscy i zagraniczni, mocno dzielą się co do jego politycznej oceny. Dobrą dał wspominany Ross Terrill, opisując go tak: „Mao nie był ortodoksyjnym marksistą. Z czasem można było go postrzegać jako populistycznego dyktatora, którego myśli zawierały w sobie różne elementy anarchizmu, konfucjanizmu, marksizmu i faszyzmu”59. Ta myśl, mówiąca o synkretyzmie ideowym Mao, jest trafna. To była postać złożona, niejednoznaczna i na pewno nie jednowymiarowa, a więc nie „masowy morderca”, jakiego próbuje kreślić znana i u nas jego biografka, niestroniąca od emocji w sądach, Jung Chang60.
Gospodarka. Mao na gospodarce się nie znał, nie zajmowała go. Już wiemy, że gdy raz się do niej aktywnie włączył, powodując „wieki skok”, przyniósł katastrofę. A niemniejszą katastrofą, także gospodarczą, była „rewolucja kulturalna”. Owszem, jak świadczą dane, w „epoce Mao” doszło w Chinach do industrializacji, narodził się przemysł ciężki, chemiczny, stoczniowy czy energetyka, ale pogrążony w chaosie w okresie „lewackiego odchylenia” kraj nie dźwignął się produkcyjnie i cywilizacyjnie tak, jakby mógł. Gdy Mao dochodził do władzy, ChRL – według danych powszechnie uznawanych za wiarygodne, przedstawionych przez statystyka i ekonomistę OECD, dziś już nieżyjącego Angusa Maddisona – dawała niespełna 5 proc. światowego PKB (4,5 proc. według pierwszych własnych danych z 1952 roku). Był to dowód ogromnej ceny, jaką Chiny zapłaciły za „sto lat narodowego poniżenia”, bowiem według tych samych obliczeń, w 1820 roku, a więc przed wojnami opiumowymi, które zawieruchę i nieład w państwie zainicjowały, Chiny dawały światu aż 32,9 proc. a więc jedną trzecią globalnego PKB!
Tymczasem po rządach Mao nic się nie zmieniło i w 1978 roku, tuż przed reformami Denga, Chiny dawały 4,8/4,9 proc. światowego PKB61. W sensie statystycznym mieliśmy więc do czynienia ze stagnacją, chociaż w wymiarze praktycznym pewien postęp notowano, tyle tylko, że konsumował go wysoki przyrost naturalny, a na dodatek dużym obciążeniem dla budżetu stawał się fakt szybkiego wzrostu długości życia – z 34 lat jeszcze do połowy lat 50., do 64 lat w 1978 roku62. Albowiem w „epoce Mao”, gdy najważniejszy Wódz wysoki przyrost forsował, a sprzeciwiającego się mu pod tym względem demografa, rektora Uniwersytetu Pekińskiego profesora Ma Yinchu szybko usunął, ludność ChRL wzrosła z 598,574 mln osób w 1955 roku, gdy przeprowadzono pierwszy spis powszechny, do 977,837 mln w roku 1980, gdy przeprowadzono kolejny taki spis63. Tak więc po rewolucyjnej epoce Mao Chiny stały się jeszcze bardziej przeludnione, ale nie nowoczesne, a tym bardziej wydajne. Były też państwem zamkniętym, odizolowanym od świata i rynków, wręcz autarkicznym, czego dowodem fakt, że liczący blisko miliard mieszkańców kraj w 1978 roku, u progu reform, zamknął obroty handlowe z zagranicą sumą zaledwie 20,6 mld dolarów, co dawało wówczas 32. pozycję na świecie i udział w światowym handlu rzędu zaledwie jednego procenta64. Inny wyróżnik tamtej siermiężnej rzeczywistości, to powszechny system kartkowy, racjonowanie węgla, mydła, papierosów, zboża, mięsa, żywności (kartki rozdawano co miesiąc, m.in. na olej, tofu, jajka czy cukier), a nawet przydzielanych okresowo kuponów na odzież, bawełnę i inny sprzęt, które trzeba było zbierać i kolekcjonować, gdyż: 10 kuponów starczyło na maszynę do szycia, 7 na radio, 6 na zegarek, 5 na skórzane buty, a od siedmiu do dziesięciu na rower65, czyli podstawowy środek lokomocji. Sam ten system jeszcze pamiętam z czasów, gdy tam na przełomie lat 70. i 80. ubiegłego stulecia studiowałem, chociaż oczywiście jako obcokrajowiec bezpośrednio mu nie podlegałem, ale kartki w obrocie widziałem wielokrotnie. System ten został ostatecznie zlikwidowany dopiero w grudniu 1993 roku, po 38 latach funkcjonowania. Był on dowodem na to, iż Chiny cierpiały na klasyczną chorobę systemu komunistycznego, świetnie zdefiniowaną przez znanego węgierskiego ekonomistę Jánosa Kornaia pod nazwą „gospodarka niedoboru”.
Oczywiście, jako państwo ortodoksyjnie komunistyczne, a zarazem totalitarne, ChRL w epoce Mao jak najbardziej zabiła też rynek, uśmierciła prywatną gospodarkę i inicjatywę, znacjonalizowała i upaństwowiła dosłownie wszystko, a po 1958 roku skoszarowała i skomunizowała także rolnictwo, zamieniając chłopów w robotników rolnych i prawdziwe trybiki w państwowej machinie, reagujące na rozkazy z góry niczym zdyscyplinowana armia. Natomiast nad procesami produkcji czuwali, zdefiniowani i dobrze opisani przez Milovana Dżilasa, partyjni biurokraci spod znaku nowej, czerwonej kasty rządzącej. Poza objętym specjalną troską przemysłem kosmicznym i nuklearnym (wybuch pierwszej chińskiej bomby atomowej – 16 października 1964, wodorowej – 17 czerwca 1967)66, w żadnej innej dziedzinie nie było prawdziwych menedżerów czy fachowców. Używając popularnej wówczas terminologii, „czerwony” był ważniejszy od „eksperta”, bardziej liczyło się polityczne posłuszeństwo i ideologiczna ortodoksja, niż produkcja czy efektywność. Rządziła polityczna i ideologiczna utopia, a nie prawa rynku czy reguły ekonomiczne. Zamiast produkcją, zajmowano się propagandą, masowymi wiecami, sportem i powszechną gimnastyką, wkuwaniem na pamięć maksym i aforyzmów Mao, a nierzadko intrygami i donoszeniem na innych, czego władze na górze – zawsze z zaciekawieniem i wręcz niecierpliwością – oczekiwały.
Życie publiczne i społeczne, mentalność ludzi. Gospodarkę, poza przemysłem ciężkim i zbrojeniowym, w epoce Mao w dużej mierze albo zdewastowano, albo – jak rolnictwo – po prostu zamrożono i trzymano w niedorozwoju. Nadal było to społeczeństwo agrarne, bowiem na wsi zamieszkiwało pod koniec lat 70. około 83 proc. społeczeństwa. To tu najbardziej uwidoczniła się chroniczna choroba systemu: „bezwolne stojaki”, czyli nadmiar rąk do pracy. Można to obejrzeć w filmie dokumentalnym Chung Kuo – Chiny Michelangela Antonioniego z 1971 roku67. Włoski reżyser trafił do zupełnie zamkniętych Chin doby „rewolucji” na zaproszenie tamtejszych władz, pragnących „ocieplić” swój wizerunek w ramach forsowanej wówczas „dyplomacji pingpongowej”, przygotowując teren pod wizytę amerykańskiego prezydenta Richarda Nixona w ChRL (doszło do niej w lutym 1972). Nie przewidziały, że Włoch zachowa się niczym rasowy dokumentalista i powolnie prowadzoną kamerą pokaże tak dużo, w tym stojących z założonymi rękami wieśniaków, z rozdziawionymi ustami gapiących się w ujrzaną z całą pewnością po raz pierwszy w życiu kamerę. Gdzie nie obrócił się obiektyw, oni tam stali. Pracy najwyraźniej nie było, inicjatywy i szansy jej wykazania tym bardziej. Pozostało gapienie się, lub, co gorsza, wspomniane donoszenie na innych.
Jak na despotę przystało, Mao narzucał swą wolę i widzimisię w każdej możliwej dziedzinie: chciał Chin wielkich, zjednoczonych, mocarnych i nuklearnych, ale chciał też wielu dzieci w rodzinie i wielu kobiet (młodych) dla siebie. Cały kraj pogrążył w biedzie – świadomie. Zaszokował zebranych w Moskwie, gdzie udał się – po raz drugi i ostatni w życiu poza granice kraju – jesienią 1957 roku. Tam, nie bez pewnej racji z jego punktu widzenia, przekonywał zebranych, ku ich niebywałemu zdumieniu, iż „bieda w rzeczywistości jest dobra, albowiem im ludzie biedniejsi, tym bardziej rewolucyjni”. A w innym miejscu, w 1955 roku twierdził: „Biedni chłopi muszą pracować nad średniakami i pokonać ich, przez co rewolucja z dnia na dzień poszerzy się, umożliwiając ostateczne zwycięstwo”68. Uważał też, że nadmiar bogactwa to „okropność” (sam, choć miał praktycznie wszystko do swej dyspozycji, w wymiarze materialnym żył skromnie). Chciał więc zarazem Chin ubogich i zacofanych, bowiem tym samym łatwiejszych do politycznej manipulacji. A przykładów tej ostatniej było wiele. Od wprowadzonego w połowie lat 50. systemu hukou, czyli indywidualnej rejestracji każdego obywatela, w praktyce przesądzającej o przywiązaniu go do miejsca zamieszkania i zakazującej mobilności społeczeństwa, po wszechwładzę lokalnych komitetów partyjnych, zwanych danwei, które zbierały od podwładnych wszelkie możliwe dane i wiadomości, a gdy trzeba, nie wahały się nawet zastosować zasady zbiorowej odpowiedzialności.
Jak w każdym systemie totalitarnym, królował strach, terror i donos, czego przykładów nawet w literaturze chińskiej można znaleźć na pęczki. Kto wie, czy z punktu widzenia praktyki i mentalności społeczeństwa nie najgorsze było jednak zjawisko, które w pełni ujawniło się podczas „wielkiego skoku”, a mocno utrwaliło podczas „rewolucji kulturalnej”. Zwięźle można ująć je tak: oszukuj, jeśli chcesz przeżyć, donoś na innych, chcąc uratować siebie. Innymi słowy, narodziła się podwójna moralność: oficjalnego posłuszeństwa wobec dyrektyw płynących z góry oraz nieoficjalnego kantowania na wszelkie sposoby po to, by przetrwać, uchować się i jakoś sobie poradzić w niełatwym, za to zazwyczaj ubogim i skromnym, życiu.
Naturalnie, ocen „epoki Mao” takich jak powyżej próżno szukać w oficjalnych publikacjach chińskich czy tym bardziej w tamtejszych podręcznikach. Co się więc w nich eksponuje jako osiągnięcia Mao? Pewną próbkę, pióra trzech autorów z ChRL się wywodzących, można znaleźć w pracy przetłumaczonej na polski i udostępnionej przez Wydawnictwo Adam Marszałek w Toruniu, specjalizujące się w tego typu publikacjach. W ich ocenie, co jest zbieżne z tezami zawartymi w chińskich podręcznikach szkolnych, w epoce Mao podniósł się poziom życia ludności, a poziom konsumpcji na wsi wzrósł z 62 juanów w 1952 roku do 125 juanów w roku 1976. W tym samym okresie roczna konsumpcja żywności na głowę mieszkańca wzrosła z 209 kg do 307,5 kg, a średnia długość życia mieszkańców niemal się podwoiła, od 35 lat przed 1949 rokiem do 65 lat w połowie lat 70.69
Oczywiście, niemal nikt nie powołuje się w ChRL na ówczesne dane chociażby ONZ, z których wynikało, że przeciętne dochody mieszkańca kraju, rzędu 160–165 dolarów rocznie, tylko niewiele przekraczały poziom dochodów mieszkańców Bangladeszu (140 dolarów) i były porównywalne z Indiami. W oficjalnych chińskich publikacjach nie ma też ani słowa oceny polityki czy ideologii Mao, jako że formalnie do dziś obowiązują jak niepodważalny kanon, co najwyżej uzupełnione o późniejsze oceny Deng Xiaopinga. Portret Mao wisi na bramie Tiananmen – tej samej, z tarasu której proklamował powstanie ChRL – i to wyjaśnia wszystko. W patriarchalnej z ducha i hierarchicznej z litery konfucjańskiej filozofii, postaci i koncepcji Ojca Dynastii jak dotąd się nie podważa. Koniec, kropka.
INTERREGNUM HUA GUOFENGA
Gdy w styczniu 1976 roku zmarł szanowany w społeczeństwie premier Zhou Enlai, wszyscy obserwatorzy wewnątrz i na zewnątrz Chin spodziewali się, że jego stanowisko obejmie wreszcie oficjalnie osoba pełniąca dotychczas jego obowiązki, czyli Deng Xiaoping, tym bardziej, że to on właśnie wygłosił mowę pogrzebową na uroczystości żałobnej, na której Mao – mimo dziesiątków lat współpracy i wspólnej walki – nawet się nie pojawił. Poczytny amerykański tygodnik „Time” dał wtedy okładkę ze znamiennym napisem: „Sukcesor Zhou: Deng Xiaoping” (używano wtedy jeszcze innej transkrypcji niż oficjalny pinyin, którym i ja się w tej pracy posługuję).
Stało się jednak inaczej, a przy okazji wymownie: 7 lutego 1976 roku nowo przybyły ambasador Wenezueli miał się spotkać z „osobą pełniącą obowiązki premiera”, czyli Dengiem. Miast niego wyszedł ktoś mu zupełnie nieznany. Dopiero dzień później oficjalna agencja Xinhua (Nowe Chiny) ogłosiła decyzję Biura Politycznego KC KPCh (czytaj: Mao), że nowym premierem, urzędującym już od 26 stycznia, jest – wówczas 55-letni, więc młody jak na przywódcę – Hua Guofeng, osoba dotychczas poza Chinami praktycznie nieznana, a i w samych Chinach znana nie za bardzo. Okazało się, że jedyne referencje, jakie posiadał, to pochodzenie z tej samej prowincji co Mao, Hunanu, gdzie był lokalnym sekretarzem i zwrócił na siebie uwagę Wodza. Szybko przeszedł on do historii jako szef nowego ugrupowania, nazwanego fanshi pai, pochodzącej od ukutej przez niego, a symptomatycznej formuły: „cokolwiek powiedział Mao, jest słuszne”. Na piedestał trafił więc kolejny lewak, a pragmatycy otrzymali potężny cios, symbolizowany ponownym zepchnięciem w cień Deng Xiaopinga, wówczas już szanowanego w społeczeństwie nie mniej, niż Zhou Enlai, uwielbianego za godne postępowanie w nieludzkich czasach „rewolucji kulturalnej” (wierność i głębokie podporządkowanie Mao mu wybaczano, bo taka była logika systemu). O tym, że wieją złe dla pragmatyków wiatry, jednoznacznie świadczył artykuł wstępny centralnego dziennika „Renmin Ribao” z 18 lutego, gdzie nazwano Denga „niepoprawną osobą kroczącą stale kapitalistyczną drogą” i co gorsza „bezceremonialnie prowadzącą do rozłamów w Komitecie Centralnym”. Deng ponownie, jak za „rewolucji”, stał się kozłem ofiarnym i osobą ściganą.
Charakter ustroju, pewność siebie lewaków, korzystających z namaszczenia i poparcia Mao, powszechny strach i brak przejrzystości mechanizmów rządzących życiem politycznym i społecznym sprawiły, że władze w Pekinie, a przede wszystkim wiekowy i chory Przewodniczący Mao, dały dowód zupełnego oderwania się od mas, z którymi rzekomo – jak przekonywał kiedyś André Malraux – miał być „sam na sam”. W początkach kwietnia, gdy nadchodziło tradycyjne chińskie święto zmarłych, zwane Qingming, sygnały społecznego niezadowolenia, pojedynczo dochodzące już wcześniej, zamieniły się we wzburzoną falę i otwarty bunt, pierwszy tego typu w całych dziejach ChRL. Młodzież Pekinu, która masowo i z autentycznie wielkim entuzjazmem wiwatowała na cześć Mao w latach „rewolucji”, teraz otwarcie wystąpiła przeciwko niemu.
Czara goryczy najwyraźniej przelała się, gdy 25 marca jeden z najważniejszych dzienników w Szanghaju, „Wenhui Bao”, nazwał „osobą kroczącą kapitalistyczną drogą” Zhou Enlaia. Niemal natychmiast w tym mieście, jak też w pobliskim Nankinie („południowej stolicy”), doszło do studenckich rozruchów, które wkrótce, przy okazji Qingming, przeniosły się do Pekinu i na plac Tiananmen. Albowiem w samym jego środku stoi do dziś Pomnik Bohaterów Ludowych, czyli tych, którzy walczyli o władzę KPCh, a na nim wyryto inskrypcję ze słowami Zhou (obok słów Mao). Dlatego to właśnie tam postanowiono zanieść i umieścić żałobne wieńce z wyrazami szacunku dla niedawno zmarłego. Pierwsze z nich umieszczono już 30 marca. Drugiego kwietnia, gdy na placu były już dziesiątki tysięcy zebranych, a żałobne wieńce pokryły cały rozległy podest Pomnika, do akcji ruszyły stołeczne władze, wydając zakaz publicznych zgromadzeń oraz składnia wieńców, co argumentowano w oficjalnym komunikacie następująco: „Nie idźcie na plac Tiananmen składać wieńców… Qingming jest poświęcony duchom. Upamiętnianie zmarłych to przestarzały zwyczaj”70.
Apele nie na wiele się zdały. Na placu było coraz więcej ludzi, a łącznie – jak się szacuje – wzięło w demonstracjach udział ponad 200 tysięcy osób. Był to pierwszy tego typu antyustrojowy bunt w całej historii ChRL, bo wcześniej, w latach „rewolucji kulturalnej”, studenci licznie też tutaj demonstrowali, ale za Mao i z „czerwoną książeczką” w rękach. Natomiast wcześniej „prawicowcy” nigdy się na taką masową skalę nie zebrali.
Jak zwykle w Chinach, to powszechne wystąpienie było pełne symboli i jawnych lub ukrytych znaczeń lub podtekstów. Mimo ostrzeżeń ze strony władz miasta, w tym osobiście mera Wu De, powtarzanych przez megafony już od 2 kwietnia, by nie udawać się na plac Tiananmen i nie składać tam kwiatów i wieńców, bowiem „Qingming to nic innego jak służenie duchom”, ludzie szli na plac coraz tłumniej. Na przynoszonych specjalnie kartkach i szarfach umieszczonych na żałobnych wieńcach pojawiła się nawet spontaniczna twórczość poetycka. Było jej na tyle dużo, że później, gdy wyroki Niebios (czytaj: Partii) się zmieniły, wydano je w osobnej publikacji. Z każdą kolejną godziną demonstracje uderzały w coraz bardziej antypartyjne i antyustrojowe tony. Nadal jednak był to specyficzny protest – z pomocą kwiatów i poezji, a nie aktów przemocy czy nawet zbiorowo skandowanych sloganów. Gdy jednak na jednej z kartek pojawiło się przesłanie: „ten, który nie powinien odejść – umarł, a ten, który powinien odejść – żyje”, co było otwartą aluzją nawiązującą do Zhou Enlaia i Mao, władze miejskie pod wodzą – bojowo nastrojonego i gotowego użyć przemocy – burmistrza Wu De postanowiły zdecydowanie wkroczyć do akcji.
Do kulminacji uczestnictwa doszło w niedzielę 4 kwietnia, bo ludzie potraktowali wypad na plac jako weekendową wycieczkę. Pojawiły się nowe, dosadne szarfy z napisami, mającymi uczcić pamięć Zhou: „nie zostawił potomstwa, nie miał dzieci, nie ma grobu, nic po nim nie zostało”. Były premier grobu rzeczywiście nie miał, bo prosił, by prochy rozrzucić nad wodami chińskiego morza, co też uczyniono, a w sensie materialnym żył skromnie, o czym też powszechnie wiedziano. Jego długoletnia towarzyszka życia, pani Deng Yingchao, w wyniku powikłań okołoporodowych i poronienia nie mogła już mieć dzieci. Co więcej, pojawiło się na placu coraz więcej, mniej lub bardziej udanej, pisanej spontanicznie i natchnionej chwilą poezji. Wszystkie te utwory uderzały w jeden ton: szanować pamięć i czcić niedawno zmarłego premiera Zhou Enlaia.
Od dawna cieszył się on wielką społeczną sympatią, doceniano jego moderującą rolę w ekscesach „rewolucji kulturalnej”, jak też wzbudzała współczucie jego długotrwała choroba. Powstała wybuchowa mieszanka, która teraz znajdowała ujście w postaci łez lejących się wręcz potokami. Ludzie cierpieli, a zmarły premier Zhou wielokrotnie dowodził, że to cierpienie rozumiał, choć daleko nie zawsze mógł pomóc. Nastroje tłumu było jednoznaczne: ci, co są u władzy, nie mają ich zaufania. Zapachniało tradycją i odebraniem mandatu Niebios, jak to się w Chinach nazywa, co tym bardziej zaniepokoiło, a nawet rozsierdziło władze, podlegające lewackiej dominacji i silnym wpływom „bandy czworga”. Nic dziwnego, że już w poniedziałek 5 kwietnia o świcie na plac wjechało kilkaset ciężarówek należących do urzędu miasta, z których wyskoczyli, ubrani niczym robotnicy kanalizacyjni, osobnicy i zebrali wszystkie zgromadzone na placu wieńce i kwiaty. Do akcji włączyła się też milicja, która natychmiast aresztowała najmocniej się sprzeciwiających.
Te wydarzenia jeszcze bardziej wzburzyły ludność, która na wieść, co się dzieje, raz jeszcze tłumnie ruszyła na plac. Przepychanki, okrzyki, niepokoje trwały przez cały dzień. O godzinie 18.30 z rozmieszczonych wokół placu megafonów popłynął głos samego burmistrza Wu De, który otwarcie grożąc użyciem siły, wezwał zebranych do rozejścia się. Jednakże jakieś cztery tysiące osób, głównie młodych, pozostało na placu wokół Pomnika Bohaterów Ludowych, czyli w epicentrum tych wydarzeń. Co na to władze? O godzinie 21.35 wygasiły na placu wszystkie światła i reflektory, a następnie przystąpiły do pacyfikacji. Najpierw wygarnięto ludzi, a między pierwszą a drugą w nocy także przyniesione przez nich tam żałobne wieńce. Nad ranem akcją osobiście dowodził jeden z członków „bandy czworga”, Wang Hongwen. Oficjalne dane mówiły potem o 1662 osobach zatrzymanych lub aresztowanych. Nic nie mówiono o ofiarach, a te także były. Nawet wiceminister bezpieczeństwa publicznego, bezpośrednio biorący udział w akcji Yang Gui przyznał, że „było ponad sto ofiar śmiertelnych”. Natomiast podekscytowana wydarzeniami prasa w Hongkongu pisała nawet o 10 tysiącach ofiar – rannych i zabitych. Nigdy jednak, choć potem wyroki i oficjalną ocenę tych wydarzeń dokumentnie zmieniono, nie podano, ile naprawdę było ofiar. Pozostały tylko domysły i spekulacje.
Od początku było jasne, że stało się coś niebywałego. Ludność w totalitarnym państwie zbuntowała się przeciwko władzy. Czyli, używając chińskiej terminologii, odebrała jej mandat Niebios. Słuszne słowa napisał świadek tych wydarzeń i najlepszy ich dokumentalista, ówczesny pierwszy sekretarz ambasady brytyjskiej w Pekinie, Roger Garside: „Nigdy w historii tego stulecia Chiny nie widziały tylu robotników, wysokich rangą urzędników, intelektualistów, żołnierzy i chłopów połączonych ze sobą bez żadnego współudziału komórek partyjnych w akcie nieposłuszeństwa wobec najwyższego przywódcy. To był fatalny koniec politycznej kariery Mao”71.
Mao, już ciężko chory i dożywający swych dni (ostatniego gościa zagranicznego, prezydenta Pakistanu Zulfikara Ali Bhutto przyjął 27 maja; z tego spotkania pochodzi też jego ostatnie zdjęcie jako osoby żyjącej), podczas wydarzeń na placu nie odezwał się ani razu. Wiadomo jednak, że osobiście podjął decyzję o ponownym odsunięciu Deng Xiaopinga ze stanowisk, bo to właśnie tego polityka uznano za głównego „podżegacza”, mimo że ostrożny z natury i wielce doświadczony Deng kategorycznie zakazał członkom swej rodziny wszelkiego udziału w wydarzeniach i zamieszkach. Już w trakcie demonstracji ponownie trafił wraz z żoną do aresztu domowego, jak podczas „rewolucji”, początkowo nawet bez wiedzy najbliższych, gdzie się znajdują (wywieziono ich do dawnej rezydencji, w której przebywali jeszcze przed „rewolucją kulturalną”, przy ulicy Dongjiaomingxiang 17, a nie, jak głosiły ówczesne plotki, gdzieś na południe kraju)72. Wówczas też, pod koniec kwietnia, do chińskiej opinii publicznej przedostało się, głośne później, powiedzenie Mao: „Gdy ty jesteś u steru, jestem spokojny” (Ni banshi, wo fangxin)73, rzekomo wypowiedziane do Hua Guofenga, który potem szermował nim jako podstawą do legitymizacji swej kruchej, jak się okazało, władzy.
W przekonaniu Chińczyków mandat Niebios rzeczywiście chwiał się w posadach. Albowiem w końcu lipca w nieodległym od Pekinu, położonym niemal równie blisko stolicy jak i portowego Tianjinu (Tiencin), mieście Tangshan doszło do dewastującego trzęsienia ziemi. W powszechnym przekonaniu takie klęski żywiołowe niosły zapowiedź wielkich trzęsień politycznych. Miasto dosłownie zostało zmiecione z powierzchni ziemi. Przez ponad trzy lata nie było tam dostępu, wjazdu do tej strefy zakazano. Gdy po wielu staraniach i naleganiach trafiłem do niej pod koniec 1979 roku, jako bodaj pierwszy z obcokrajowców, zamiast miasta ujrzałem zaorane pole (późniejszego pomnika-mauzoleum ofiar jeszcze wtedy nie postawiono). Naoczna obserwacja potwierdzała tezę, że całe miasto zniknęło, a wraz z nim odeszło 242 tysiące ofiar śmiertelnych (było też ponad 160 tysięcy rannych). Później, po latach, plastycznie to pokazał całkiem udany, choć w końcówce mocno melodramatyczny film reżysera Feng Xiaoganga Wielkie trzęsienie ziemi (Da Dizhen).
Mao Zedong, który w maju i czerwcu 1976 roku przeszedł ataki serca, a od dawna cierpiał na chorobę Parkinsona (według jego osobistego lekarza, dr. Li Zhisui, na tzw. chorobę Lou Gehriga, prowadzącą do postępującego paraliżu i zaburzeń mowy), zmarł 9 września 1976 roku. W Chinach skończyła się epoka. Osadzony już wtedy na stanowiskach Hua Guofeng, pod nieobecność przebywającego po demonstracjach Qingming w areszcie domowym Deng Xiaopinga, chcąc podnieść swój prestiż i wpływy, nie bacząc na wolę zmarłego, podjął pierwszą decyzję: budowy Mauzoleum na placu Tiananmen, mimo przyjętego kolektywnie w połowie lat 50. postanowienia członków najwyższych władz, by ich ciała po śmierci kremować. Przez blisko rok plac Tianamen otoczony był wysokim, ponad trzymetrowym drewnianym płotem, na dodatek tak szczelnym, co miałem możliwość sam sprawdzić, że nie było między deskami żadnych szpar. Nikt nie wiedział, jak budowany na placu budynek ma wyglądać, bo żadnej makiety oczywiście publicznie nie pokazano.
Do budowy Mauzoleum Mao, dziś atrakcji turystycznej, przed którą stale stoją kolejki, doszła kolejna samodzielna decyzja Przewodniczącego Hua, jak go szybko zaczęto nazywać – o publikacji piątego tomu Dzieł wybranych Mao, tych pochodzących z okresu ChRL (wcześniej te jego utwory znano co najwyżej z ulotek i gazetek Czerwonej Gwardii okresu „rewolucji kulturalnej”). 18 września, z zachowaniem kilku minut ciszy, na placu Tiananmen odbyła się uroczystość pogrzebowa, prowadzona osobiście przez Hua Guofenga, a transmitowana na żywo przez państwowe radio i telewizję. Brali też w niej udział, pewniejsi swego po odsunięciu Denga, lewacy. Obok Jing Qing byli to partyjni ideolodzy Zhang Chunqiao i Yao Wenyuan oraz ulubieniec Jiang Qing, prosty robotnik Wang Hongwen, który dzięki forom pani Jiang Qing, jako przystojny mężczyzna, szybko katapultował się na najwyższe stanowiska w państwie, za co zyskał miano „helikoptera”. Liczyli, że po odejściu Mao teraz to oni przejmą całkowitą władzę. Stało się jednak inaczej.
Po trzech tygodniach już ich nie było, a zdjęcia z uroczystości pogrzebowych skrzętnie potem retuszowano, stawiając w ich miejsce jakieś krzaczki, mające udawać zebrany tłum. Z dobrze udokumentowanych relacji doskonale wiadomo, jak przebiegało aresztowanie „bandy czworga”, które natychmiast wzbudziło entuzjazm narodu. Hua Guofeng wahał się, czy do zamachu przystąpić, ale przekonał go do tego sędziwy marszałek Ye Jianying, wkrótce głowa państwa (do 1983 roku, zmarł w 1986), mówiąc do Hua: „Oni (czytaj: „banda czworga”) chcą przejąć władzę. Przewodniczącego już nie ma. Teraz to twoje zadanie, by ich się szybko pozbyć”74.
Ostatecznie akcję osobiście przeprowadził sędziwy marszałek i weteran Ye, wydając odpowiednie dyspozycje szefowi służb bezpieczeństwa Wang Dongxingowi. Obaj skrupulatnie wybrali 29 najbardziej zaufanych oficerów i żołnierzy jednostki gwardii przybocznej najwyższych władz, podzielonych na cztery grupy, z których każda miała aresztować poszczególnych członków lewackiego ugrupowania, wszystkich – jak się okazało – niezmiernie zaskoczonych tym, co się stało. Panią Jiang Qing aresztowała grupa pod wodzą generała Zhang Yaoci, która wcześniej – jako jedyna – zatrzymała też Mao Yuanxina, siostrzeńca Mao, ściśle współpracującego z Jiang Qing. Samą Jiang Qing przechwycono w prywatnej wilii na terenie zamkniętej dzielnicy rządowej Zhongnanhai, położonej bezpośrednio na zachód od Gugong. Gdy uzbrojeni żołnierze weszli do jej sypialni, czytała. Oświadczono jej, że jest „zatrzymana w celu przeprowadzenia specjalnych dochodzeń”. Oniemiała, powiedziała tylko: „To już, tak szybko?”, a potem poprosiła o udanie się do toalety, gdzie poszła w asyście kobiet ze starannie wyselekcjonowanego zespołu. Jedna z tych pań oficerów, które jej asystowały, nie wytrzymała i rzekła: „Ty śmierdząca suko! Masz to, na co zasłużyłaś”. Nienawiść wobec „bandy”, a szczególnie pani Jiang Qing, była powszechna.
Wszystko to działo się wieczorem 6 października 1976 roku, a więc niespełna miesiąc po śmierci Mao, a trwało zaledwie 35 minut i odbyło się bez wystrzału czy nawet aktów przemocy lub walki, jak informował potem marszałek Ye Jianying członków Biura Politycznego, jakie zwołano natychmiast po tych aresztowaniach na godzinę 22 tegoż 6 października. Gremium najwyższych władz obradowało do czwartej nad ranem następnego dnia. Było o czym mówić, bo Chiny rozpoczęły właśnie nowy etap w swoich dziejach: stopniowego żegnania i odchodzenia od „lewackiego odchylenia”, zapoczątkowanego – przypomnijmy – przez Mao od kampanii „tępienia prawicowców” w 1957 roku.
Poniekąd ostatnim akordem – i faktycznym pożegnaniem – frakcji lewicowej był głośny swego czasu, bo bezprecedensowy, proces „bandy czworga”, przeprowadzony w Pekinie na przełomie 1980 i 1981 roku, częściowo otwarty dla publiczności i również częściowo dostępny dla chińskich telewidzów. Mamy z niego szczegółowe relacje książkowe: naocznego świadka, ówczesnego korespondenta PAP w Pekinie Ludwika Mysaka75 oraz, po angielsku, znanego eksperta ds. chińskich Davida Bonavii76. Wiemy z nich, że było to – niezwykle ważne dla chińskiej publiczności – rozliczenie się z „lewackim odchyleniem” oraz głęboką traumą „rewolucji kulturalnej”. Robiono natomiast wszystko, by jak najmniej odpowiedzialności składać bezpośrednio na Mao, co nie do końca się udało, bowiem najbardziej oporna, a chwilami porywcza i nieprzebierająca w słowach pani Jiang Qing w pewnym momencie wybuchła na przesłuchaniach, twierdząc: „Byłam psem Przewodniczącego Mao, kogo kazał mi gryźć, tego gryzłam”77.
Proces potwierdził oczywistość. Kto rządził Chinami podczas „rewolucji”? Lewacy, tzn. specjalna Grupa ds. Rewolucji Kulturalnej, powołana przez Mao i kontrolowana przez niego, na czele której stała jego małżonka Jiang Qing. Dopiero gdy w kraju pojawiło się widmo anarchii, włączono do akcji wojsko, co wzmocniło marszałka Lin Biao, a gdy ten zniknął, lewacy znów rozkwitli w pełni. Chcąc niejako rozwodnić odpowiedzialność i zdjąć jej część z samego Mao, w ramach procesu sądzono też paru generałów rzekomo lub faktycznie powiązanych z marszałkiem Lin Biao i jego do dziś do końca niewyjaśnionym, nieudanym zamachem stanu. Proces zakończył się surowymi wyrokami dla wszystkich, a szczególnie „bandy czworga”: Yao Wenyuan, ideolog, którego tekst rozpoczął ideologicznie „rewolucję kulturalną”, otrzymał wyrok 20 lat więzienia; „helikopter”, ulubieniec pani Jiang Qing, Wang Hongwen – dożywocie; główny ideolog „rewolucji” (poza Mao) Zhang Chunqiao – wyrok śmierci, w dwa lata później zamieniony na dożywocie, który to zabieg powtórzono także wobec pani Jiang Qing: najpierw wyrok śmierci, zamieniony potem na dożywocie. Dzisiaj wszyscy z nich już nie żyją. Zhang zmarł na raka trzustki w 2004 roku. Podobna była przyczyna śmierci Wanga, który zmarł w sierpniu 1992 roku w wieku zaledwie 56 lat. Najpóźniej, w grudniu 2005 roku, odszedł – również schorowany – Yao Wenyuan. Natomiast Jiang Qing zakończyła żywot sama, samobójstwem w więzieniu 14 maja 1991 roku w wieku 77 lat. Ale nawet ten dramatyczny akt nie sprawił, by ktokolwiek po niej płakał. W sensie ideowym i programowym kurs lewacki wypalił się i zgasł, jednakże „idee Mao Zedonga” postanowiono zachować jako część spuścizny rządzącej Partii, co wymagało wielu zabiegów i łamańców, poniekąd stosowanych aż do dziś.
Odeszło „lewackie odchylenie”, ale maoizm, formalnie zwany „ideami Mao Zedonga” (Mao Zedong sixiang) pozostał. To wtedy, podczas tego procesu, podano wreszcie oficjalne dane dotyczące ofiar „rewolucji kulturalnej”, wskazując na 727 420 osób prześladowanych, a 34 274 ofiar śmiertelnych. Jednak jest pewne, że już na zawsze będziemy skazani pod tym względem na domniemania i szacunki. Przekonywał o tym sam Deng Xiaoping we wspomnianym już wyżej, a głośnym wywiadzie dla Oriany Fallaci, mówiąc: „nigdy się tego nie dowiemy”. Natomiast pierwszy szef Partii okresu reform, Hu Yaobang, w wywiadzie dla dziennikarzy jugosłowiańskich wiosną 1980 roku mówił nawet ogólnie o „stu milionach ofiar” (oczywiście, niekoniecznie śmiertelnych)78. Pożegnanie z maoizmem nie mogło być i nie było łatwe, bowiem przeniknął on dosłownie wszystkie dziedziny chińskiego życia. Niełatwo było wyzwolić się z wizerunku Mao jako półboga i „czerwonego słoneczka”, a tym bardziej od dogmatów (patrz: „spuścizna Mao”) siłą przez dziesięciolecia wpajanych całemu narodowi.
Okres 1976–1978 można uznać za swego rodzaju interregnum, czy też, z nieco słabszym uzasadnieniem, epokę władzy Hua Guofenga. „Ze słabszym uzasadnieniem”, bowiem trudno mówić o tym, by Hua, dla konsolidacji władzy którego Mao Zedong odszedł zbyt szybko, kiedykolwiek sprawował pełną kontrolę nad Partią i państwem. Raczej był to okres dwuwładzy, czy też zwalczania się dwóch koncepcji dalszego rozwoju Chin, a tym samym dwóch nurtów i ugrupowań w kierownictwie. Jedno już znamy. Nazywało się liangge fanshi pai i nakazywało bez wahania robić wszystko to, co mówił Mao. Innymi słowy, chciało kontynuacji maoizmu, nawet jeśli nieco zredefiniowanego czy zmodyfikowanego. Na jego czele stał Hua Guofeng, wspierany przez kilku ideologów i biurokratów do końca wiernych Mao i jego linii.
Natomiast niemal natychmiast po aresztowaniu „bandy czworga” uaktywniła się, a następnie błyskawicznie rosła w siłę frakcja pragmatyków pod nieformalnym przywództwem Deng Xiaopinga, z wieloma weteranami chińskiej komunistycznej rewolucji, a jednocześnie ofiarami „rewolucji kulturalnej”. Obok nich pojawili się jednak także nowi wybitni liderzy, jak chociażby mający wkrótce rządzić państwem tandem: premier Zhao Ziyang i sekretarz generalny Partii Hu Yaobang. Obaj byli osobiście desygnowani na najwyższe stanowiska przez Denga, obaj byli ofiarami „rewolucji”. Hu Yaobang, z długoletnim doświadczeniem w aparacie młodzieżówki KPCh, gdzie poznał Denga i związał się z nim, sam wspominał, że w trakcie rewolucji „spał z krowami”, bowiem na dwa lata został zesłany do tzw. szkoły 7 maja, czyli przymusowego obozu pracy, a kolejne pięć spędził w areszcie domowym. Wyciągnął go Deng po swym powrocie i w 1975 roku postawił na czele Chińskiej Akademii Nauk79 w czasie, gdy właśnie kompletnie zniszczona po 1966 roku nauka i oświata stały się oczkiem w głowie władz. Gdy Deng ponownie popadł w niełaskę, Hu oczywiście podzielił jego los, raz jeszcze trafiając do aresztu. Nic dziwnego, że po takich doświadczeniach stał się bodaj najbardziej liberalnym przedstawicielem najwyższego kierownictwa w latach 80.
Z kolei Zhao Ziyang nie był tak długo i blisko związany ani z Dengiem, ani centralnym aparatem. Karierę robił na prowincji, ponad 20 lat spędzając w południowej prowincji Guangdong, gdzie korzystał ze wsparcia silnego członka Politbiura, Tao Zhu. Kiedy ten jednak podzielił losy Liu Shaoqi, stając się kolejną głośną zaszczutą ofiarą, losy Zhao Ziyanga też zostały przesądzone. Po wielu „wiecach walki”, poniżeniach i samokrytykach, w początkach 1970 roku w końcu trafił do fabryki na prowincji, gdzie pracował jako zwykły robotnik. Niedługo jednak, bo już wkrótce, w maju 1971 roku, trafił do Mongolii Wewnętrznej dzięki osobistej interwencji premiera Zhou Enlaia, który już dobrze znał jego administracyjne umiejętności. Objął tam stanowisko lokalnego sekretarza Partii, sprawując je przez rok, po czym – znów w wyniku interwencji Zhou Enlaia – wrócił do Guangdongu, gdzie w kwietniu 1974 roku wybrano go szefem Partii w całej prowincji80. Jak widać, też był ofiarą „rewolucji”, ale traktowano go łagodniej. Dengowi i innym dał się poznać dopiero pod koniec lat 70., gdy ruszały reformy, a on okazał się znakomitym i zręcznym administratorem, najpierw w Guangdongu, a potem w Sichuanie.
Ważne jednak było to, że wszyscy oni razem nawiązywali do spuścizny premiera Zhou Enlaia i jego pragmatyzmu, a nie rewolucyjnych czy skrajnie lewackich idei Mao. Dlatego w języku potocznym dość szybko nazwano wyłaniającą się ekipę Denga „frakcją stabilności” (i gradualizmu) – wending pai. W przeciwieństwie do poprzedników i aktualnych przeciwników byli pragmatyczni, a nie rewolucyjni, praktyczni, a nie ideologiczni, ciężko doświadczeni i rozważni, a nie nawiedzeni i oszaleli. Nie teoretyzowali, zajęli się ciężką pracą, a przede wszystkim postanowili „odwrócić wyroki historii”. To w wyniku starań tej grupy, począwszy od przełomu lat 1978/79, kolejno rehabilitowano ofiary „lewackiego odchylenia”, począwszy od seniora odpowiedzialnego za chińską gospodarkę jeszcze w latach 50. – Chen Yuna, któremu w latach 80. przyszło odegrać jedną z kluczowych ról w polityce gospodarczej państwa. Wśród osób wtedy rehabilitowanych znaleźli się też Liu Shaoqi i Peng Dehuai, co było już jednoznacznym dowodem zmiany politycznego kursu.
Moment największego triumfu frakcji „cokolwiek” w wymiarze ideowym i medialnym przyszedł 7 lutego 1977 roku, gdy trzy najważniejsze wówczas organy prasowe w kraju: centralny dziennik partyjny „Renmin Ribao” (Dziennik Ludowy), główny dziennik armii „Jiefangjun Bao” (Dziennik Armii Ludowo-Wyzwoleńczej) oraz organ teoretyczny Partii „Hongqi” (Czerwony Sztandar), opublikowały jednobrzmiący a długi artykuł redakcyjny (co zawsze oznaczało wszczęcie nowej polityki), nawołujący do popierania idei Mao Zedonga bez względu na okoliczności. Formalnie użyto też pojęcia i formuły liangge fanshi pai, a więc tezy, iż „cokolwiek powiedział Mao, jest słuszne”. Hua Guofeng, którego portrety zawieszono wtedy we wszystkich urzędach i szkołach obok portretu Mao, zaczął wyraźnie wyrastać – ku niezadowoleniu i oporowi pragmatyków – na nowego Wielkiego Sternika, no i zaczął być powszechnie nazywany tak jak Mao – Przewodniczącym.
Szczytowy moment władzy i znaczenia fanshi pai i Hua Guofenga przyszedł rok później, w lutym 1978, podczas dorocznych obrad Ogólnochińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych (OZPL), czyli parlamentu. Hua ogłosił wówczas zarysy nowego planu dziesięcioletniego na okres 1975–1985 (to nic, że nieco wstecz…), w ramach którego zapowiadał m.in. przeznaczenie aż 40 proc. budżetu państwa na inwestycje, podniesienie o 85 proc. wydatków na mechanizację rolnictwa, a przede wszystkim nowe plany inwestycyjne, zawarte w aż 120 projektach o znaczeniu ogólnopaństwowym. Były wśród nich nowe stalownie, rafinerie naftowe, elektrownie, a także pięć nowych portów morskich81. Wszystko to miało odbywać się pod hasłami „więcej, lepiej szybciej i bardziej ekonomicznie”, co było niczym innym, jak bezpośrednim nawiązaniem do haseł Mao Zedonga („cokolwiek powiedział Mao…”) głoszonych w chwili, gdy nawoływał do „wielkiego skoku”. I tak też, jako „nowy wielki skok” ten zupełnie nierealny w ówczesnych, biednych Chinach plan został potem oceniony przez specjalistów.
Co gorsza, szybko okazało się, że polityka zaproponowana przez Hua jest nieskuteczna: na przełomie lat 1979/80 ChRL odnotowała największy deficyt handlowy w swych dziejach (czyli od 1949 roku) – 3,9 mld dolarów, co było wówczas sumą naprawdę wysoką, zważywszy na fakt, że na koniec 1978 roku autarkiczna, a legitymująca się niemal miliardem mieszkańców ChRL odnotowała wtedy obroty handlowe w wysokości zaledwie 20,6 mld dolarów (eksport – 9,7 mld, import – 10,9 mld, co liczącemu już niemal miliard mieszkańców państwu dawało zaledwie ułamek procenta udziału w światowym handlu)82, co powtarzam, bo warto zapamiętać te liczby, zważywszy na późniejsze losy kraju.
Ekonomiczny woluntaryzm, brak rozwagi oraz groźba poważnego kryzysu gospodarczego (w istocie był on wówczas permanentny) to w oczach pragmatycznych oponentów były niejako koronne dowody na to, do czego mogłyby prowadzić dalsze rządy Hua Guofenga i jego frakcji: nadal panowałaby nieodpowiedzialność gospodarcza i ideologiczny ferment, czego ciężko doświadczone społeczeństwo chińskie miało już serdecznie dość. Hua Guofeng źle odczytał ducha czasów, w których przyszło mu pełnić najwyższe funkcje w państwie, i nie pomogły mu ani częste cytaty z Mao, ani budowa Mauzoleum Mao (oddanego już w rok po jej rozpoczęciu – pod koniec 1977), ani własne portrety zawieszone w szkołach i urzędach całego kraju obok tych przedstawiających Mao – musiał odejść i też nikt za bardzo po nim nie płakał.
Kontynuacja woluntaryzmu gospodarczego okazała się kosztowna. Jak udowadniał jeden z najlepszych amerykańskich znawców chińskiej gospodarki, Barry Naughton, z którym miałem możność współpracować na Uniwersytecie Kalifornijskim w San Diego (on pozostaje tam do dziś), ChRL „ugięła się” pod ciężarem wygórowanych i nazbyt optymistycznych planów i założeń83. W efekcie, w 1979 roku deficyt budżetowy sięgnął 15,5 proc., a na podpisane w 1978 roku porozumienia o łącznej wartości 40 mld dolarów po prostu zabrakło środków. Albowiem całe rezerwy walutowe Chin wynosiły wówczas ledwie niespełna dwa miliardy dolarów84. Tym samym ekonomiczne plany Hua Guofenga tak się miały do realiów, jak równie woluntarystyczne plany gospodarcze Mao sprzed lat. Chcąc uniknąć katastrofy, trzeba było więcej pragmatyki i pragmatyków, którzy dobrze zrozumieli swą szansę – i przeszli do kontrofensywy.
W tym czasie, gdy Hua Guofeng kreślił swe śmiałe plany nowego skoku, pragmatycy powoli budowali swe wpływy, a przede wszystkim szykowali ponowny powrót do polityki Deng Xiaopinga. On zresztą z ukrycia i w odosobnieniu, pociągając umiejętnie za sznurki swych rozległych znajomości, wpływał na politykę państwa i swego ugrupowania, nawet formalnie nie będąc na ich czele. Faktycznie za jego polityczny powrót byli odpowiedzialni dwaj seniorzy: znany już nam marszałek Ye Jianying oraz działacz polityczny i gospodarczy Li Xiannian, z którym Deng w przeszłości wielokrotnie współpracował. Formalną decyzję o powrocie Denga do oficjalnego życia politycznego podjęło plenum Partii 17 lipca 1977 roku. Powrócił na wszystkie zajmowane wcześniej stanowiska, a więc przede wszystkim do Stałego Komitetu Biura Politycznego, czyli wkrótce najważniejszego gremium decyzyjnego w Partii i państwie, które – jak wspomniałem już na samym wstępie tego tomu – będę tu nazywał Zbiorowym Cesarzem, bo interesuje mnie stan faktyczny, a nie formalna czy nominalna nomenklatura lub frazeologia. Oprócz tego Deng powrócił jeszcze jako wicepremier, wiceprzewodniczący KPCh, a także szef sztabu Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej (ChALW), bo miał za sobą przecież równie bogatą karierę partyjną oraz wojskową. Z przyjętego dokumentu KC, czyli „Decyzji dotyczącej powrotu towarzysza Deng Xiaopinga do pracy”, jaki ujrzał światło dzienne dopiero po pewnym czasie, jasno wynikało jednak, że mimo zajęcia aż tylu stanowisk, w ściśle przestrzeganej i zawsze znaczącej hierarchii Deng zajął pozycję osoby dopiero numer 3, po Hua Guofengu i Ye Jianyingu, ale przed Li Xiannianem i Wang Dongxingiem. Publicznie Deng pojawił się, znów niespodziewanie, jak kiedyś na przyjęciu na rzecz Norodoma Sihanouka, 30 lipca 1977 roku na meczu piłkarskim reprezentacji Chin z Hongkongiem, wzbudzając wielki entuzjazm tłumów, co oznaczało, że ma mandat Niebios.
Szybko z niego zaczął korzystać, podobnie jak z niebywałej sieci własnych guanxi, czyli zawsze niezmiernie znaczących w chińskich realiach osobistych kontaktów i powiązań, o których mniej doświadczony Hua Guofeng mógł jedynie pomarzyć. Już na przełomie 1977 i 1978 roku stawało się jasne, że to Deng, a nie Hua, ma więcej do powiedzenia, mimo że formalnie – jak świadczyły obrady OZPL – nadal jeszcze to Hua był Sternikiem. Potem, po grudniu 1978 roku, gdy Deng Xiaoping doszedł do niepodzielnej władzy, Hua powoli, ale wyraźnie schodził ze sceny: we wrześniu 1980 roku na stanowisku premiera zmienił go Zhao Ziyang, a w czerwcu 1981 roku inny wybranek Denga, Hu Yaobang zastąpił go na funkcji sekretarza generalnego Partii. Hua jeszcze przez pewien czas zasiadał w gremiach kierowniczych, potem już tylko zasilał szeregi członków parlamentu i znikał ze sceny wraz ze zdejmowanymi z urzędów jego portretami. Zmarł, bez rozgłosu i medialnego nagłośnienia, 20 sierpnia 2007 roku w wieku 87 lat. Nikt po nim nie płakał, nikt go za bardzo nie wspominał i – poza historykami – nie wspomina do dziś.
Pierwszy, wielki i symboliczny strzał oddali pragmatycy w prasie, podobnie jak zrobiła to przed ponad rokiem frakcja „cokolwiek”. Tym razem wykorzystano organ kręgów twórczych, dziennik „Guangming Ribao”, w którym 11 maja 1978 roku ukazał się artykuł redakcyjny, zatytułowany Praktyka jest jedynym kryterium prawdy”85. Już wkrótce, wraz z mocno promowanym od tej pory sloganem „poszukiwać prawdy w faktach” (Shi shi qiu shi), stały się one terminami nie tylko powszechnie przyjętymi, ale też swoistymi politycznymi dyrektywami. Za pomocą takich formuł Deng, który osobiście inspirował i adjustował ten tekst, zaczął dyktować nowe realia w kraju: bez ideologii, z wielkim naciskiem na praktykę, pragmatyzm i trzeźwość w ocenie faktów i sytuacji. Deng zastosowane hasła sprytnie zaczerpnął co prawda z bogatej spuścizny twórczej Mao, ale zarazem nie pozostawiał wątpliwości, że to one właśnie miały być – i takimi się zresztą okazały – kolejnymi symbolami jego pragmatycznego podejścia do polityki i życia, obok słynnej już wtedy „doktryny dwóch kotów”, czyli maksymy „nieważne, czy kot jest biały czy czarny…”.
Od tej pory, czyli mniej więcej od połowy 1978 roku, Hua Guofeng i jego frakcja znaleźli się w wyraźnej defensywie, a ich pozycje jeszcze bardziej osłabiał fakt, iż plany gospodarcze okazały się nierealistyczne i zbyt ambitne. Dosłownie dla wszystkich stawało się jasne, że szala zdecydowanie przechyliła się na rzecz pragmatyków coraz silniej forsujących swe trzeźwe argumenty. Szło ku prawdziwym reformom, a nie tylko kosmetycznym zabiegom, proponowanym przez Hua i jego akolitów.
W tym czasie w społeczeństwie chińskim, powoli budzącym się z marazmu, gehenny i utopii „rewolucji kulturalnej”, zachodziły jednak procesy znacznie głębsze i bezprecedensowe w całej historii ChRL. Ataki na Partię i jej błędną politykę były jeszcze silniejsze niż w trakcie kampanii „stu kwiatów”, a w gruncie rzeczy rodziło się społeczeństwo obywatelskie i nawet ruch dysydencki, których synonimem jesienią 1978 roku stała się słynna „ściana demokracji”, czyli drewniany, a miejscami ceglany płot przy alei Xidan w Pekinie (dawno już nieistniejący, rozjechany przez buldożery szykujące teren pod nowe inwestycje; dzisiaj stoją na tym miejscu wielkie wieżowce i centra handlowe), gdyż na nim zamieszczano ręcznie pisane da zi bao, niezręcznie i niewłaściwie u nas tłumaczone na „gazetki wielkich hieroglifów”. Tymczasem nie o żadne egipskie hieroglify tam chodziło, tylko o znaki chińskiego pisma opartego na ideogramach, czyli znakach niosących w sobie odpowiednie treści, które fonetyczne można czytać na wiele sposobów (nawet po japońsku, koreańsku czy wietnamsku, jeśli ktoś chce). A wiedza w tych najczęściej odręcznie pisanych znakach miała coraz bardziej wywrotowy sens. Treści w nich zakodowane najczęściej płynęły bowiem z serca i własnych gorzkich doświadczeń z całego okresu „lewackiego odchylenia”, a nade wszystko tragedii „rewolucji kulturalnej”.
Początkowo, przyznajmy, zachęta do rozliczeń szła również od góry: aresztowanie „bandy czworga”, powrót Deng Xiaopinga, jakby nie było ofiary „rewolucji” – i to w podwójnym wymiarze, zarówno w latach samej „rewolucji”, jak i w efekcie demonstracji na Tiananmen w kwietniu 1976 roku – rehabilitacje bohaterów i męczenników, jak Liu Shaoqi i Peng Dehuai, były czynnikami zachęcającymi do otwierania ust i wprawiania w ruch pędzelków. Odgórne decyzje dotyczyły też, idących wtedy jedna pod drugiej, rehabilitacji wszystkich mniej lub bardziej znanych ofiar „rewolucji”, w tym tak cynicznie wykorzystanych do partyjnych celów członków Czerwonej Gwardii, hunwejbinów gotowych tępić politycznych wrogów, za co później zapłacili długoletnim zesłaniem na wieś. Wracali, zgorzkniali i w poczuciu wielkiej straty czasu (niekoniecznie winy), a cały proces zapoczątkowano późną jesienią 1978 roku. Dopiero wtedy też dano szansę powrotu do życia byłym „prawicowcom”, żyjącym z tym stygmatem od końca lat 50. (wraz z nimi powróciło do życia rozwiązane wtedy Ministerstwo Sprawiedliwości…) i wreszcie odwrócenia wyroku w sprawie wydarzeń na placu Tiananmen w trakcie święta Qingming w kwietniu 1976 roku. Pierwotnie, jak pamiętamy, nazwano je „kontrrewolucyjną rebelią”, natomiast w listopadzie 1978 roku przemianowano je na „ruch rewolucyjny” (geming xingdong). Po kolei, karta po karcie i punkt po punkcie, odsłaniano skalę represji i osobistych tragedii postaci znanych z firmamentu politycznego, jak tym bardziej naukowego czy intelektualnego.
Za datę symboliczną rozpoczęcia tego procesu uznaje się 15 listopada 1978 roku, kiedy to w obszernym artykule w znanym nam już organie życia intelektualnego w kraju, „Guangming Ribao”, ukazało się obwieszczenie o rehabilitacji ofiar kampanii wymierzonej przeciwko „prawicowcom” pod koniec lat 50. Wielu z nich, o ile przeżyło, dopiero teraz mogło wrócić do pracy i życia publicznego. Natomiast już wcześniej w „Renmin Ribao” pojawiły się apele, by rehabilitować Liu Shaoqi, a przy okazji potępić kult jednostki. Drukowano też ogłoszenia o tym, że wraca twórczość kulturalna, jak na przykład sztuki wybitnego pisarza Lao She, który na progu „rewolucji” popełnił samobójstwo, nie wytrzymując jej dramatycznej presji i psychicznego napięcia. Cały ten proces „odwracania wyroków” i politycznych rehabilitacji trwał do 1982 roku i objął – jak się szacuje w oficjalnych statystykach – ponad 3 miliony pokrzywdzonych, w tym aż 540 tysięcy osób już w 1957 roku niesłusznie oskarżonych o „prawicowe odchylenie”86, zmagających się z tym stygmatem aż do tej pory.
Po latach zastoju, izolacji, zasklepienia, ale też terroru i strachu, takie było społeczne oczekiwanie: więcej powietrza, oddechu, wolności. Znakomicie dokumentuje ten okres twórczość fotograficzna urodzonego w Hongkongu, a wykształconego w USA Liu Xianchena, którego czarno-białe zdjęcia trafiały wtedy na okładki największych amerykańskich magazynów, a potem zostały zebrane w specjalny album87. Pokazuje on, jak młode dziewczyny powoli wydobywały się z szaro-burych lub granatowych bawełnianych wojłoków, stopniowo odnajdując kolory, jak młodzieńcy paradowali w ciemnych okularach, sądząc, że tym samym upodobniają się do rówieśników z Zachodu, jak młodzież napierała na nowo otwierane herbaciarnie (na puby i kluby było jeszcze za wcześnie), a jeden z młodzieńców na deskorolce skacze pod postumentem… samego Mao. Tak jakby poprzednie Bóstwa zaczęły się chwiać. Sam wówczas, na przełomie 1979/80, w Pekinie przebywałem i studiowałem i z dnia na dzień zaskakiwały mnie nowe oddolne inicjatywy – a wraz z nimi przychodziło więcej kolorów, aktywności i różnorodności. Szybko na nowo otwierano świątynie i parki, poprzednio często pozamykane na cztery spusty, a przy tym spustoszone, a w specyficznych dla Pekinu hutongach (kwartałach tradycyjnych parterowych budynków), dziś już wyburzonych i ledwie zachowanych w niektórych częściach miasta, niespodziewanie na ich rogatkach zaczęły pojawiać się neony i światło, a wraz z nimi reklamy. Wracał rynek, wracał kolor, wracało światło, wracało życie, a przy tym – odnosiło się przekonanie – znikała sztampa, szarzyzna, ujednolicenie. Wydawało się, że wraz kartkami na żywność, a nawet bawełnę i ubranie, zniknie też odczuwalny terror i powszechny strach.
Płonne nadzieje, bowiem pojawiły się wówczas także przedsięwzięcia i ruchy poważniejsze, a z punktu widzenia władz – groźniejsze. Pierwszym odnotowanym przejawem obywatelskiego nieposłuszeństwa, a nawet politycznego dysydenctwa, były artykuły w formie da zi bao, które pojawiły się w Kantonie, na południu kraju, już na przełomie 1973 i 1974 roku, podpisane Li Yizhe. Później, po aresztowaniu, okazało się, że chodzi o trzech młodych autorów, byłych hunwejbinów, Li Zhengtiana, Chen Yiyanga oraz Huang Xizhe. W najdłuższym swoim elaboracie, liczącym ponad 20 tysięcy znaków, nie zaatakowali oni, co prawda, Mao bezpośrednio, na to było zdecydowanie za wcześnie, zdobyli się natomiast na niebywały akt cywilnej odwagi, nazywając „system Lin Biao” nie inaczej, jak „feudalno-faszystowską autokracją”. Gdy jesienią 1978 roku przyszła prawdziwa odwilż, w Kantonie, co nic dziwnego, szybko pojawiły się kolejne da zi bao, domagające się szybkiego uwolnienia Li Yizhe. Niestety, wydarzenia, o czym za chwilę, a przede wszystkim negatywna opinia i wola Deng Xiaopinga sprawiły, że już nigdy nie przyszło im odegrać kolejnej publicznej czy politycznej roli. KPCh na odwilż pozwoliła, ale na otwarty bunt nigdy nie chciała się zgodzić. Za to w publikacjach na Zachodzie, w tym przede wszystkim tych specjalizujących się w obronie praw człowieka, Li Yizhe są traktowani – jak najbardziej słusznie – jako pionierzy ruchu demokratycznego i dysydenckiego w ChRL88.
Wyraźnie odczuwalna polityczna odwilż, ciekawe idee oraz odwracające poprzednie decyzje polityczne wyroki publikowane w oficjalnych organach partyjnych, a także prawdziwy ferment w prasie (radio i telewizja, jeszcze w powijakach, odegrały tu pomniejszą rolę) sprawiły, że ludzie nabrali ochoty i odwagi – i masowo ruszyli pod „ścianę demokracji” przy alei Xidan (Xidan Minzhu Qiang). Z dnia na dzień, co dobrze udokumentował wierny ich czytelnik, wspomniany już Roger Garside, rosła liczba, ale też znaczenie zawieszanych na płocie da zi bao. Początkowo były to najczęściej, zazwyczaj bardzo osobiste, a przy tym tragiczne, relacje czy zeznania lub wprost spowiedzi dotyczące jednostkowych losów w trakcie „rewolucji”. Z czasem przyszły jednak również postulaty polityczne, w miarę rozwoju sytuacji coraz śmielsze i dojrzalsze.
To na tej fali odwilży i duchowego ożywienia oraz fermentu, 5 grudnia na ścianie Xidan pojawiła się da zi bao najgłośniejsza, będąca niejako synonimem całego ruchu przy „ścianie demokracji”. Niejaki Wei Jingsheng, wówczas 28-letni elektryk w pekińskim Zoo (nic dziwnego, że później Deng Xiaoping był wręcz uczulony na „elektryków”, w tym także na tego z Gdańska…) zawiesił własne postulaty, zatytułowane: „piąta modernizacja – demokratyzacja”89. Było to otwarte, a zarazem wywrotowe, nawiązanie do postulowanego już wtedy powrotu do dawnego programu „czterech modernizacji” Zhou Enlaia, które dochodzący właśnie do władzy pragmatycy Denga wywiesili jako podstawowy cel i program rządowy. To dało władzom, w tym osobiście Dengowi, wiele do myślenia. Oto pojawił się otwarty postulat zmiany nie tylko systemu gospodarczego, do czego już zmierzały władze, ale także liberalizacji i demokratyzacji systemu politycznego, co do których Deng miał – jak się wkrótce okaże – zupełnie odmienne zdanie.
Gdy Wei Jingsheng postulował demokratyzację, władze w Pekinie były zajęte czymś zupełnie innym. Pierwsze – a znamienne – zadanie, za jakie się wziął Deng Xiaoping po rehabilitacji i powrocie do władzy, nawiązywało bezpośrednio do tego, co robił jako p.o. premiera w roku 1975, czyli dotyczyło zdewastowanej przez „rewolucję” nauki i oświaty. Nowy, lecz w istocie niezmiernie doświadczony i kreatywny, wręcz wizjonerski przywódca, choć stary pod względem wiekowym (urodzony w 1904 roku) szybko powołał do życia odpowiednie wyspecjalizowane gremia, które sprawiły, że Biuro Polityczne KC KPCh już 5 października 1977 roku zaaprobowało program przywrócenia egzaminów wstępnych do szkół. W tydzień później został on przyjęty na posiedzeniu rządu, a 21 października podany do publicznej wiadomości. Na tej podstawie po kilkunastoletniej przerwie (od 1965 roku) najpierw zarejestrowało się 11,6 mln kandydatów, a ostatecznie w dniach 18–25 grudnia stanęło do egzaminów na studia – słynnych później, a dla wielu młodych ludzi stanowiących swego rodzaju inicjację gaokao – 5780 tys. kandydatów, zarówno nastolatków, jak i osób pod trzydziestkę, starających się o zaledwie 273 tysięcy miejsc na uczelniach. Początkowa liczba kandydatów na te miejsca układała się jak 29:1 (w roku 2007 było to już 2:1)90. Według wszelkich późniejszych relacji i ocen, liczyły się rzeczywiście wiedza i umiejętności, a nie znajomości, koneksje czy wierność Partii. To była pierwsza, poważna rewolucja, bardziej zresztą w duchu konfucjańskim – poszanowania wiedzy (po jej dewastacji), niż ściśle marksistowskim.
Gdy studenci w pocie czoła egzaminy zdawali, członkowie KC KPCh coraz częściej obradowali nad tym, jak ma wyglądać kraj i jakie reformy są mu potrzebne. Sam Deng Xiaoping, u progu dorosłego życia mający za sobą kilkuletni pobyt w Paryżu, a potem Moskwie, w drugiej połowie 1978 odbył ostatnie w swym życiu podróże zagraniczne. Był wtedy w Japonii, Tajlandii, Singapurze i Birmie, a na samym końcu, już w styczniu 1979 roku, w USA, co odbiło się wówczas głośnym echem – i to nie tylko dlatego, że był to pierwszy najwyższej rangi polityk chiński odwiedzający ten kraj (Deng był kiedyś, w 1974 roku, na sesji ONZ w Nowym Jorku, gdzie zresztą zaprezentował „teorię trzech światów” Mao, ale jednak to nie to samo, co oficjalna wizyta państwowa).
Chiński przywódca, tak dobrze znający z autopsji biedę prowincji i wsi własnego rozległego kraju, przeżył podczas tych podróży – mimo zaawansowanego wieku – kulturowy szok. Dobrze przecież pamiętał chińską wieś. Po pobycie w Tokio mówił: „Im więcej widzimy, tym bardziej zdajemy sobie sprawę, jak bardzo jesteśmy zacofani”. Drugiego grudnia podsumowywał ostatnie wizyty, jeszcze przed wyjazdem do USA: „Podstawowe znaczenie ma to, że musimy uznać, iż jesteśmy zacofani, a wiele rozwiązań, które stosujemy, jest nieodpowiednich, co musimy zmienić”91. W Singapurze, przecież chińskim z natury (niemal 80 proc. ludności to Chińczycy z krwi i pochodzenia), zakochał się tak bardzo, że natychmiast kazał tam wysyłać wysokich rangą przedstawicieli własnego kraju „po naukę”, a z ojcem-założycielem tego miasta-państwa, wykształconym w Wielkiej Brytanii prawnikiem Lee Kuan-yew, zresztą przekonanym antykomunistą, zawiązał długoletnią i dozgonną przyjaźń. Natomiast w zderzeniu z amerykańską nowoczesnością westchnął znacząco: „jeśli się nie rozwiniemy, zostaniemy starci z powierzchni Ziemi”.
Gdy Deng po raz ostatni wojażował po świecie, jego zwolennicy przez blisko dwa miesiące przygotowywali, jak się okazało, najważniejszy akt epoki pomaoistowskiej, czyli gwarantujący pełen powrót Deng Xiaopinga do władzy dokument, zatwierdzający jego wizję rozwoju kraju, reform i otwarcia na świat, a wszystko to w oparciu o pragmatyczny program reform gospodarczych. Natomiast całą tę Konferencję Roboczą, poprzedzającą plenum, wnikliwy Roger Garside całkiem słusznie określił mianem „największej koncentracji politycznej energii, jaką widziała Republika Ludowa”92.
Ostatecznie dokument ten ujrzał światło dzienne na zakończenie obrad trzeciego plenum KC KPCh, które obradowało 18–22 grudnia 1978 roku93. Postawiono w nim zbożny cel „budowy Chin jako nowoczesnego, silnego państwa socjalistycznego do końca stulecia”, a przede wszystkim wydano dyrektywę, by walka o wzrost i postęp gospodarczy zastąpiła dotychczasową, często brutalną i bezpardonową walkę klas. Tym samym walka o rynek, początkowo trudna ze względu na zakorzenione, a raczej siłą wbite do głów schematy, zastąpiła marksistowsko-leninowską, a jeszcze bardziej maoistowską, walkę klas. Tyle tylko, że tym samym dokonywano iście kopernikańskiego zwrotu, bowiem – zgodnie z wnikliwymi dociekaniami Andrzeja Walickiego – to właśnie rynek był dotychczas największym wrogiem dla chińskich władz, jako „całkowicie obcy twórcom marksizmu”94, a tym bardziej dyktatorskiemu i nierozumiejącemu praw ekonomii Mao.
Na trzecim plenum to gospodarka zyskała priorytet nad polityką, a dotychczas było odwrotnie. Skończono z walką klasową, teorią zwalczających się grup i mas, zainicjowano walkę o gospodarczy wzrost – i o rynek, poprzednio wyklęty – od razu jednak na swoistej, tak wyraźnej później zasadzie łączenia sił rynkowych z mocą i potęgą państwa, tym samym przecząc zachodnim teoriom, wykluczającym poszukiwania „trzeciej drogi” między kapitalizmem a socjalizmem. Jako cel doraźny przedstawiono znany już nam „program czterech modernizacji” Zhou Enlaia, w którego realizacji kluczową rolę miał raz jeszcze odgrywać pragmatyzm, praktyka, doświadczenie i wiedza, a nie ideologiczny zapał czy ferwor, czego dowodem było kilkakrotne nawiązanie do formuły „praktyka jedynym kryterium prawdy”. Synonimem dokonywanych zmian była wreszcie rehabilitacja wielu ofiar poprzednich czystek i politycznych wichur, począwszy od Peng Dehuaia.
WIZJONER DENG XIAOPING95
Trzecie plenum ostatecznie zatwierdziło plany i wizje Deng Xiaopinga. Na czym one polegały i skąd się wzięły? Łatwiej odpowiedzieć na drugie pytanie: z doświadczenia zesłania i pobytu na chińskiej wsi, z głębokiego przemyślenia chińskich realiów, także z porównania ich z – chińską z natury – rzeczywistością w Hongkongu czy Singapurze, a nade wszystko z wrodzonego chyba pragmatyzmu. Deng był doskonałym realizatorem (woli Partii lub osobiście Mao) i administratorem, trzeźwym realistą, a nie ideologiem i poetą jak Mao. Przez dziesięciolecia był wiernym żołnierzem i wykonawcą, najpierw w armii, potem w Partii, a te nauczyły go, jak twardo stąpać po ziemi. To stąd szybko przejął, podpowiedzianą mu w grudniu 1980 roku przez stratega gospodarczego Chen Yuna96, a potem mocno forsowaną przez Zhao Ziyanga, pierwszego premiera „epoki reform”, formułę „kroczyć przez rzekę, czując kamienie pod stopami” (mozhe shitou guo he), która u progu reform stała się wręcz lejtmotywem postępowania władz.
Logika stojąca za tą poręczną maksymą była mniej więcej taka: nie mamy doświadczenia, nikt przed nami przez tak burzliwy nurt i tak szeroką rzekę (reform) nie przechodził, natomiast wiemy, że musimy przejść na drugi brzeg, bo tylko tak postępując mamy szansę modernizacji i postępu. Co więc robimy? Wchodzimy do rzeki i badamy jej nurt lub ewentualne wiry. Jeśli są one zbyt wielkie i tracimy grunt pod nogami, cofamy się, przesuwamy o kilometr czy dwa w bok i próbujemy od nowa – aż do skutku. A równocześnie nie wkraczamy do tej rzeki pełną ławą, wszyscy razem, wpuszczamy tam tylko nielicznych, wybrańców, eksperymentujemy i badamy, co ich wyczyny przyniosą.
Tym samym w ślad za pragmatyzmem i wyciąganiem praktycznych wniosków, postawiono na ostrożność i gradualizm, wprowadzane stopniowo i ściśle kontrolowane czy wręcz reglamentowane eksperymenty i zmiany, które poszerzano i pogłębiano dopiero wtedy, gdy okazały się skuteczne lub wydajne. To właśnie zwykła praktyka, płynąca z doświadczenia i mądrości ludu, a nie żadne ideologie, doktryny czy wypracowane na uniwersyteckich katedrach (których wówczas nie było…) teorie stały się zaczynem i podłożem chińskiej transformacji i reform, które – jak się szybko okazało – miały przynieść wręcz rewolucyjne przemiany w życiu obywateli ChRL, jak też z czasem w zmieniającej się roli państwa na scenie międzynarodowej.
Na samym progu swych samodzielnych rządów, teraz już wreszcie nie pod dyktando Mao, jak robił w zasadzie przez całe poprzednie życie, Deng Xiaoping napotkał jednak na największe wyzwanie nie po stronie gospodarczej, a jak najbardziej politycznej, czy może ideologicznej, czyli w obszarach, od których wręcz instynktownie stronił. Wchodził do samodzielnego decydowania w wieku ponad 74 lat oraz na fali wielkiego społecznego entuzjazmu i zaufania: jako ofiara „rewolucji”, bliski współpracownik ukochanego premiera Zhou (czemu dano tak wyraźnie znak w kwietniu 1976 roku na placu Tiananmen), potem twardy przeciwnik „bandy czworga” i wreszcie jej ofiara. Był wielbiony, traktowany przez społeczeństwo po wielkiej traumie jak swój, bo dzielił tego społeczeństwa nieszczęsne losy.
A jednak gdy przyszła chwila prawdy, na szali ważonych racji opowiedział się za Partią i Systemem, a nie przeciwko nim. Najpierw, mocno zaniepokojony i obawiający się złowrogiego luan, a więc społecznej zawieruchy i zamieszania, czego wiele razy doznał w długim życiu, 29 marca 1979 roku, zatem na progu reform, kazał uwięzić Wei Jingshenga, poruszony jego przesłaniem szukania „piątej modernizacji – demokratyzacji”.
Wei Jingsheng dowodził bowiem w swoim najgłośniejszym da zi bao:
Chcąc osiągnąć modernizację, Chińczycy przede wszystkim muszą praktykować demokrację oraz unowocześniać chiński system społeczny […] Bez demokracji, społeczeństwo utknie w stagnacji, a wzrost gospodarczy napotka na przeszkody nie do pokonania […] Bez spełnienia tego kryterium [tzn. przyjęcia demokracji – dodam od siebie], nie tylko dalszy rozwój nie będzie możliwy, ale nawet utrzymanie już uzyskanego poziomu rozwoju będzie trudne. Doświadczenie naszego wielkiego narodu z ostatnich trzech dziesięcioleci jest najlepszym tego dowodem97.
Deng Xiaoping miał zupełnie inną wizję i koncepcję, a słowa Wei uznał za bezpośrednie wyzwanie dla Systemu, któremu on sam był wierny od początku swej kariery. Demokrację, jak wielokrotnie tego dowodził, uznawał za system nieodpowiadający chińskim realiom i tradycjom, a w poglądach Wei Jingshenga widział przede wszystkim zagrożenie dla KPCh i jej niepodzielnej władzy. To wówczas do opinii publicznej przebiło się jego słynne zdanie: „Jeśli otworzysz okno na więcej niż dziesięć godzin, to musisz spodziewać się, że wpadnie parę much”98. Zatem ta obawa przed niepożądanymi insektami (jakkolwiek byśmy je rozumieli), a przede wszystkim obawa przed luan sprawiły, że postanowił zdecydowanie wkroczyć do akcji i zdławić w zarodku ewentualny ruch dysydencki.
Wei Jinsheng czekał na swój proces aż do października tego samego 1979 roku. Został skazany za „zdradę Ojczyzny i dostarczanie obcokrajowcom materiałów dotyczących obronności państwa” na 15 lat więzienia. Mniejsza o zarzuty i ich treść, liczyło się przesłanie, a było ono oczywiste: krytyka „rewolucji” to jednak nie pełna liberalizacja, na żadne demokratyzacyjne eksperymenty i polityczne rozluźnienie ta władza nie pójdzie.
O tym, że dokładnie o to chodzi, pokazał sam Deng w jednym z najważniejszych swoich politycznych wystąpień w „epoce reform”, jak ją zaczęto nazywać, wygłoszonym 30 marca, a więc w dzień po aresztowaniu najgłośniejszego – i najniebezpieczniejszego z punktu widzenia władz – dysydenta, Wei Jingshenga. Nowy władca, choć bez faktycznych stanowisk (poza funkcją w armii, z innych po grudniu 1978 roku zrezygnował) i bez oznak kultu jednostki (nigdy za życia nie pozwolił na budowanie mu pomników i wieszanie jego portretów), ogłosił wtedy, że nie tylko członkowie KPCh, ale całe Chiny pod jego rządami mają przestrzegać „czterech podstawowych zasad”, czyli: trzymać się socjalistycznej drogi, przestrzegać dyktatury proletariatu oraz kierowniczej roli KPCh, zasad marksizmu-leninizmu i myśli Mao Zedonga99. Płynące z nich przesłanie było również więcej niż jasne: reformy prorynkowe i gospodarcze – tak, ale polityczne – nie. W sensie politycznym System został zamrożony jako dyktatura jednej partii i jednej ideologii, co prawda się zmieniającej, ale za to o tym samym wyróżniku – była ona nadal narzucana odgórnie. O randze i wadze zagadnienia niech świadczy fakt, że te „cztery podstawowe zasady” w 1999 roku wpisano do preambuły obowiązującej do dziś konstytucji, są więc wykładnią i polityczno-ideologicznym wymogiem, jeśli nie dogmatem, aż do dziś.
Tym samym Deng Xiaoping, wówczas szanowany i wielbiony – i to nie tylko w Chinach (dwukrotnie, w 1978 i 1985, został „człowiekiem roku” tygodnika „Time”), zdecydowanie pokazał, że po pierwsze, jest jednak nadal przekonanym wodzem Partii, a po drugie, że wbrew pozorom nie jest żadnym demokratą, lecz w wymiarze politycznym zwolennikiem twardej ręki, wręcz dyktatury i autokracji, choć w ich „oświeconej wersji”. Przy czym stawiał na moc rynku, co zdecydowanie wyróżniało go spośród innych liderów świata komunistycznego i kto wie – nie mamy jeszcze otwartych archiwów – w jakim stopniu przyczyniło się do pojawienia się w kilka lat później po zainicjowaniu chińskich reform niejakiego Michaiła Gorbaczowa jako genseka sowieckiej Partii (moim skromnym zdaniem, był to czynnik znaczący…).
Deng Xiaoping, prawdziwy architekt i wizjoner rozpoczętych w grudniu 1978 roku reform i zmian słynął z pragmatyzmu, trzeźwości, ale też dosadnego języka. Chłodny realista, doskonały organizator, zręczny administrator, za co cenił go Mao (może dlatego właśnie Deng przeżył?), był znany z tego, że nie cierpiał ideologów i biurokratycznej mowy. Do legendy przeszedł powiedzeniem o partyjnych ideologach: „Stoją nad latryną i nie mogą się wypróżnić”. Także w ocenie chińskich realiów potrafił być niezwykle cięty, czego dowodem ten oto fragment jego wypowiedzi na posiedzeniu Biura Politycznego KC KPCh w sierpniu 1980 roku:
Biurokracja jest wielkim i szeroko występującym problemem w życiu politycznym naszej partii i państwa. Główne jej szkodliwe przejawy to: stawianie własnej osoby wysoko ponad masami, nadużywanie władzy, odrywanie się od rzeczywistości, odrywanie się od mas, chełpienie się i skłonność do imponowania, wyżywanie się w pustosłowiu, skostnienie myślenia, uparte trzymanie się przestarzałych przepisów, rozpasanie administracji i przerosty zatrudnienia w jej organach, opóźnianie załatwiania spraw, brak efektywności, nieodpowiedzialność, niedotrzymywanie słowa, niemające końca krążenie dokumentów, spychanie odpowiedzialności na innych, przybieranie pozy mandaryna i pouczanie przy każdej okazji, atakowanie z zemsty, dławienie demokracji, oszukiwanie zwierzchników i ukrywanie istoty rzeczy przed podwładnymi, arbitralność i despotyzm, protekcja, łapownictwo, nadużycia, naruszanie prawa i inne100.
Niezła tyrada, jak na prawdziwego przywódcę państwa… Nie dajmy się jednak zwieść. Zarówno demokracja, jak państwo prawa, które w tym potoku słów Deng wymienił, były przez niego rozumiane inaczej, niż to jest powszechnie przyjęte na Zachodzie. Zresztą, o państwie prawa potem już raczej nie wspominał, dając jednoznacznie do zrozumienia, w duchu wyłożonych przez siebie „czterech podstawowych zasad”, że rozumie raczej to pojęcie jako podyktowane z góry prawo Partii101, a na temat demokracji wypowiadał się wielokrotnie i jasno: więcej otwartego myślenia, samodzielności, tolerancji, nawet „wyzwolenia umysłów”, do którego wzywał, jest wskazane, ale nie oznacza to wcale, że Chiny pod wodzą KPCh mają iść w ślady Zachodu.
Tak o tym mówił pod koniec grudnia 1986 roku, gdy po raz pierwszy kazał stłumić studenckie demonstracje, co w efekcie doprowadziło do dymisji ze stanowiska sekretarza generalnego KC KPCh Hu Yaobanga, wskazanego wcześniej osobiście przez Denga na to stanowisko:
Opowiadając się za demokracją, nie możemy korzystać z wzorów demokracji burżuazyjnej, nie możemy stosować formuły trójpodziału władzy [na wykonawczą, ustawodawcza i sądowniczą]. Często krytykuję kręgi rządzące Stanów Zjednoczonych za to, że głoszą, jakoby faktycznie istniały u nich trzy rządy. Oczywiście burżuazja amerykańska wykorzystuje to jako instrument propagandy wobec innych krajów, ale w samych USA stan ten doprowadza do starć i stwarza kłopoty. Nie możemy posługiwać się tą metodą102.
Deng wielokrotnie powtarzał, a dwukrotnie – na przełomie 1986/87 i wiosną 1989 roku – spektakularnie udowodnił, że kluczowym pojęciem w jego rozumieniu jest nie tyle demokracja, co społeczny spokój, stabilność i stabilizacja, równie ważne, jak modernizacja, reforma czy postęp. Ciężko doświadczony w życiu, mający za sobą traumy „długiego marszu” (chińskich komunistów w latach 30., pod naciskiem nękających ich wojsk Partii Narodowej, GMD), wojny domowej, agresji japońskiej, „wielkiego skoku”, „rewolucji kulturalnej”, panicznie wręcz obawiał się powtórki złowrogiego luan – społecznych niepokojów i politycznej zawieruchy. Nie chciał powrotu biedy, bo „bieda to nie socjalizm”, jak mówił, ale tym bardziej nie chciał demokracji, nie wierząc w jej zasady i obawiając się skutków mechanizmów w nią wkomponowanych, szczególnie w tak wielkim i złożonym organizmie jak Chiny. Natomiast potwierdzał tym samym ustalenia zachodniej literatury fachowej: miał osobowość autorytarną, dla której nadrzędne wartości to ład i porządek. Dlatego jak ognia bał się politycznego liberalizmu, związanego z takimi pojęciami, jak otwartość, wielokulturowość, różnorodność, wielobarwność.
Jednakże w podejściu do gospodarki w pełni odszedł od ortodoksyjnego komunizmu, którego przez większość życia był wielkim wyznawcą, a nawet karbowym, narzucającym tę wiarę siłą innym, jednakże w wymiarze politycznym (ideologia dla niego akurat nie miała zbyt wielkiego znaczenia), do końca. Do końca swych dni pozostał wiernym żołnierzem Partii i dyktowanej przez nią odgórnie woli. Wbrew pierwotnym (po 1978 roku) oczekiwaniom Zachodu pozostał autokratą, tyle że oświeconym – i otwartym na świat, co jednak, jak udowodnił, wcale nie oznaczało ślepego naśladownictwa ani Zachodu i ani nikogo innego, poza odniesieniami do chińskiej odrębnej cywilizacji i kultury.
Jaką więc Deng Xiaoping miał wizję, którą zaczął narzucać całym Chinom od końca lat 70. XX stulecia? Co do ogólnych założeń nie ma zaskoczeń: chciał dokładnie tego samego, co jego wielcy poprzednicy – Sun Yat-sen, Czang Kaj-szek (Jiang Jieshi), Mao Zedong: Chin wielkich, potężnych, wpływowych, z którymi inni muszą się liczyć103. Tyle tylko, że twórca Chin republikańskich, Sun Yat-sen, rządził zbyt krótko, by swoją wolę mógł narzucić wielkim Chinom i do końca życia pozostał politykiem niespełnionym, choć doczekał upragnionego upadku Cesarstwa104. Czang Kaj-szek z kolei musiał przez praktycznie całą swoją karierę (a na pewno do ucieczki na Tajwan w 1949 roku) zmagać się z przeciwnikami na scenie wewnętrznej i zewnętrznej, bezustannie tkwił w zwarciu i konflikcie, więcej uwagi musiał poświęcić zwalczaniu przeciwników niż modernizacji. Wreszcie Mao Zedong, jeszcze bardziej autorytarny niż Czang Kaj-szek105, despota, tyran, poeta i ideolog, miał wizję Chin rewolucyjnych, plebejskich i autarkicznych, a nie otwartych na świat, nowoczesnych i konkurencyjnych gospodarczo.
Przysłowiowy diabeł tkwił więc z jednej strony w strategii i wizji, a z drugiej w szczegółach. Spośród tych wyżej wymienionych wodzów i wizjonerów tylko ciężko doświadczony Deng rozumiał, iż sama wizja i strategia to za mało. Muszą one być wypełnione konkretną treścią, nie mogą być oderwane od realiów, muszą być oparte na chłodnej kalkulacji, a przy tym zagwarantowane przez sprawny mechanizm administracyjny w kraju i dobre sojusze na arenie międzynarodowej. Kot miał być skuteczny i łapać myszy wszędzie, gdzie tylko się da, co szybko zwróciło uwagę obserwatorów i możnych tego świata, gdy tylko Deng przejął stery nad Chinami. Tak o nim pisał w swoich wspomnieniach Zbigniew Brzeziński, który doprowadził z nim do normalizacji i nawiązania dwustronnych stosunków dyplomatycznych ChRL–USA, a potem jeszcze wielokrotnie się spotykał i nabrał do niego autentycznego szacunku:
Imponował szybkością myślenia, ostrym językiem, a przede wszystkim zimną, a nawet bezlitosną gotowością użycia siły […] Deng był człowiekiem twardym, a nawet brutalnym. Najważniejszą jego zaletą było jednak proste i klarowne poczucie strategicznego kierunku. Rozumiał, że tworzy się nowa światowa równowaga sił, że Chiny łączą ze Stanami Zjednoczonymi wspólne interesy geopolityczne i że z tej rzeczywistości należy wyciągnąć realne wnioski polityczne. Nie tracił czasu na sprawy drugorzędne, koncentrował się na głównym celu, i to podejście pociągało zarówno (prezydenta) Cartera jak i mnie, zarazem napełniając nas lękiem106.
Jak wynika z dotychczasowej narracji, Deng był autokratą, trzeźwym pragmatykiem, oceniającym rzeczywistość na podstawie ogromnego własnego doświadczenia, a nie teoretycznych formuł czy ideologicznych zaklęć. Był wizjonerem, ale jeszcze w większym stopniu dobrym gospodarzem, twardo stąpającym po ziemi, a nie bujającym w obłokach marzycielem czy teoretyzującym ideologiem. Nie czuł się cesarzem, tępił kult jednostki, także własny, nigdy nie pozwalając na zawieszanie własnych portretów i stawianie pomników. Gdy doszedł w tak późnym wieku do pełnej władzy, doskonale wiedział, że ma mało czasu, a ogrom prac przed sobą, bowiem lata zesłania na wsi i tamtejsze przemyślenia dały mu nie tylko lekcję życia, ale też świadomość zacofania Chin i bezlik zadań do wykonania. Dobrą ocenę jego rządów, porównując je z poprzednimi rządami Mao, dał Henry Kissinger w cennym tomie O Chinach:
Mao sprawował rządy jak tradycyjny cesarz, w pełni majestatu i uwielbienia. Uosabiał mit imperialnego władcy, będącego ogniwem między niebem a ziemią i bliższego temu, co boskie, niż temu, co ziemskie. Deng rządził w duchu innej chińskiej tradycji: zasadzając wszechwładzę na wszechobecności, ale także na niewidzialności władcy[…] nie sprawował żadnego wysokiego urzędu, nie przyjmował żadnych honorowych tytułów, prawie wcale nie występował w telewizji, a swoją politykę prowadził niemal wyłącznie zza kulis. Rządził nie jak cesarz, ale jak główny mandaryn.
Mao sprawował rządy licząc, że dzięki swojej wytrzymałości chiński naród zniesie cierpienie, na jakie narazi go narzucona mu wizja. Deng rządził, dając wolną rękę kreatywności narodu w realizowaniu jego własnej wizji przyszłości107.
Tak, wydaje się, że Kissinger trafił w sedno: fenomen Deng Xiaopinga i sukcesów płynących z jego reform, o jakich będzie tu jeszcze mowa, brał się stąd, że uruchomił tkwiący w chińskim DNA duch przedsiębiorczości (każdy, kto Chiny, a przynajmniej jakiekolwiek Chinatown nieźle zna, ten o tym wie), który Mao poprzednio ideologicznie tłumił i zwalczał. Ci chłopi, którzy stali z założonymi rękami na wspomnianym filmie dokumentalnym Antonioniego z początków lat 70., teraz zostali zagonieni do niewolniczej wręcz pracy, ale godzili się na to, bo – wreszcie – dostali taką szansę: wyjść z potwornej biedy.
Deng nakazał Chińczykom to, czego im wcale nie trzeba było nakazywać – by się bogacili, skierował ich na ścieżkę rozwoju i wzrostu, ostrzegając jedynie, a nawet, gdy trzeba, strzelając z ciężkich dział, by wolności gospodarczych i handlowych nie łączyli z politycznymi. Jego liberalizm gospodarczy, też zresztą względny, bo pozwalał, by bardziej ortodoksyjny pod tym względem Chen Yun łączył rynek z planem, całkowicie nie pokrywał się z liberalizmem politycznym, którego nie chciał i otwarcie go zwalczał. Powiedział to zresztą szczerze swemu synowi, Deng Zhifangowi, oceniając rolę Michaiła Gorbaczowa w historii. Uznał go z „idiotę”108, który pozwolił na liberalizację polityczną przed gospodarczą, podczas gdy on – jak wiadomo – postąpił dokładnie odwrotnie. Co ciekawe, spotkała go za to otwarta pochwała ze strony Lee Kuan-yewa, „ojca” cudu singapurskiego, z którym zresztą obaj się pod koniec życia Denga mocno zaprzyjaźnili, mimo formalnie dokładnie odwrotnych poglądów politycznych. Lee stawiał bowiem dokładnie taką samą diagnozę jak Deng, mówiąc o przyszłości reformującego się już Państwa Środka: „Nie. Chiny nie zamierzają stać się liberalną demokracją. Gdyby się nią stały, to upadną. Mam co do tego całkowitą pewność, a rozumie to również chińska inteligencja. Jeśli ktoś wierzy, że w Chinach może dojść do jakiejś rewolucji na rzecz demokracji, to jest w błędzie”109.
Warto dodać jeszcze jeden ważny element, zapewne brany pod uwagę w strategicznych kalkulacjach: wykształcony częściowo w Hongkongu, a częściowo na Hawajach Sun Yat-sen przyniósł Chinom ustrój republikański, którego potem wielkimi zwolennikami byli ważni chińscy intelektualiści, jak chociażby Hu Shih wykształcony i pracujący na amerykańskich uniwersytetach Cornell i Columbia, czy tak ważni politycy ekipy Czang Kaj-szeka, jak szef finansów T. V. Soong (po Harwardzie i Columbia) czy nawet jego małżonka, pani Soong May-ling (a siostra T.V. Soonga). Znali doskonale Zachód, proponowali zachodnie rozwiązania, a co w efekcie przynieśli? Rozprężenie, zamęt, wojny prywatnych armii warlordów (watażków), złowrogi luan, którego Deng doświadczył, jak Chiny w XX stulecia, w nadmiarze i bał się niczym diabeł świeconej wody aż do końca życia. Zachód, który przecież też nieco poznał, nie był więc dla niego żadnym rozwiązaniem ani modelem, który chciałby powielać. Wręcz przeciwnie, postanowił budować wyłącznie na własnych rozwiązaniach, a gdy już sięgnął po obce, to i tak były one chińskie z natury, bo wywodziły się czy to z Hongkongu, czy to z Tajwanu, czy też – w stopniu największym – z Singapuru (do czego będziemy tu jeszcze nie raz wracali). Zachód cenił, ale jego rozwiązań powielać nie chciał, być może obawiając się losu, który przypadł Sun Yat-senowi, który swój cel nadrzędny, obalenie Cesarstwa, osiągnął, ale przyszłość kraju w istocie przegrał. Deng natomiast chciał tę przyszłość wygrać.
Z blisko pięcioletniego pobytu we Francji w młodości, gdzie pracował jako zwykły robotnik, choć przy okazji sporo się uczył, a przez chwilę nawet studiował (a także związał się, przez Zhou Enlaia, z KPCh), pozostała mu jedynie… miłość do croissantów. Gdy po dziesięcioleciach, w latach 70. na chwilę tam ponownie trafił, ze skromnych diet kupił jedynie zabawki dla uwielbianych wnuków oraz kilka croissantów dla siebie. Resztę waluty zachował „na czarną godzinę”, bo kraj był biedny, a przyszłość niepewna – nawet jego, o czym miał się ponownie przekonać już wiosną 1976 roku.
Sumując: jedno jest więcej niż pewne – bez Deng Xiaopinga, o którym tu jeszcze wielokrotnie będę mówił, bez jego doświadczenia, przemyśleń i wizji, Chiny nie byłyby dzisiaj tu, gdzie są. Ta akurat konstatacja pozostaje poza wszelką dyskusją.
OD CZTERECH MODERNIZACJI DO GAIGE, KAIFANG110
W grudniu 1978 roku, po kluczowych obradach 3. plenum KC KPCh (11. kadencji) ChRL wkroczyła w fazę reform, początkowo nawiązując do strategii „czterech modernizacji” Zhou Enlaia. Jednakże dość szybko, już w połowie 1979 roku, program zmieniono, zastępując go – używanymi do dziś – dwoma pojęciami: gaige, czyli reforma (głównie gospodarcza) oraz kaifang (czyli otwarcie na świat, na handel i obce kapitały). Reforma miała ni mniej, ni więcej oznaczać wprowadzenie na powrót sił rynkowych do skostniałego mechanizmu ścisłego planowania, a otwarcie na świat spowodować zerwanie z dotychczasową autarkią i zamknięciem przed wymianą towarową i osobową z zewnętrznym światem.
Obalenie istniejących mentalnościowych murów i ideologicznych barier w obu przypadkach wymagało daleko idących zabiegów o charakterze politycznym, ideologicznym i programowym. W okresie „lewackiego odchylenia” (1957–1976, a nawet do 1978) członkom KPCh wbijano przecież do głów zupełnie odmienną mantrę. Rynek był wrogiem, prywatna własność tylko wspomnieniem – i to z tej obrzydłej epoki kapitalizmu czy „zwyrodniałych” rządów GMD, a wszyscy obcokrajowcy, poza nielicznymi rewolucjonistami, byli z góry podejrzani jako osoby Chinom niechętne. W ChRL epoki Mao miało być swojsko, a zarazem skromnie i po równo, oczywiście z wyjątkiem tych „równiejszych” na najwyższych salonach władzy. Okazało się jednak, że w praktyce System nie był za bardzo efektywny i skuteczny, a w sensie politycznym wręcz katastrofalny. Tym nie mniej uznano, że to w gospodarce, a nie polityce należało zmienić azymuty.
Obrady trzeciego plenum w grudniu 1978 roku powszechnie uważa się, w Chinach i poza nimi, za kamień milowy na drodze reform, za ich faktyczny początek. Dokonano rewolucyjnej zmiany za pomocą prostego, ale śmiałego zabiegu: przenosząc punkt ciężkości z dotychczasowej bezustannej walki politycznej na walkę o wzrost gospodarczy. Nawet obserwator, analityk i historyk Chin i chińskiego komunizmu tak krytyczny, jak Brytyjczyk Jonathan Fenby, docenia rangę tego wydarzenia i podkreśla wagę podjętych wówczas decyzji, które pozwoliły na decentralizację i racjonalizację gospodarowania oraz powiązanie efektów pracy z wynagrodzeniem, w tym ekonomiczną, a nie polityczną odpowiedzialność sektora zarządzającego – i wszystko to pod hasłem „socjalistycznej modernizacji”111. Chiny ruszyły ku reformom i zmianom, jednakże robiły to stopniowo, powolnie, ostrożnie, trzymając się znanej już nam formuły „kroczenia przez rzekę czując kamienie pod stopami”.
Przy czym ta ewolucja, a w gruncie rzeczy prawdziwa rewolucja („reformy to nowa rewolucja” – mawiał Deng Xiaoping) miała z założenia przebiegać w ramach dotychczasowego Systemu, a nie poza nim, co wymagało sporych ideologicznych łamańców. Nic dziwnego, że dopiero na XIII Zjeździe KPCh jesienią 1987 roku doszło do ostatecznego uzgodnienia sprzecznych stanowisk, co przyniosło rozwiązanie iście chińskie, a nigdy do końca niezrozumiane na Zachodzie, jakim jest – obowiązujący do dziś – ustrój państwa, nazwany „socjalizmem o chińskiej specyfice” (Zhongguo tese-de shehuizhuyi), będący niczym innym, jak połączeniem rynku z gospodarką planową i państwowym interwencjonizmem. A wszystko to pod czapką i egidą KPCh, posługującej się znanymi już nam „czterema podstawowymi zasadami” Deng Xiaopinga. Chciałoby się wyrazić to swojskim: „socjalizm tak, wypaczenia nie”, jednakże istota chińskich zmian w miarę upływu czasu szła daleko i głęboko.
Chcąc je zainicjować, a potem przeprowadzić, trzeba było dokonać zmian personalnych, a przy tym stale i sukcesywnie usuwać w cień poprzednie wpływy lewackie. Obie te tendencje dobrze odzwierciedlały losy Hua Guofenga, który, jak już pisałem, kolejno tracił kluczowe funkcje: premiera, sekretarza generalnego Partii, a w końcu także przewodniczącego Komisji Wojskowej przy KC KPCh, czyli w istocie głównodowodzącego armią. Jak wspominałem, Hua Guofeng jeszcze przez pewien czas zasiadł w szeregach członków najwyższych gremiów partyjnych, potem już tylko jako zwykły członek KC KPCh, ale coraz mniej było o nim słychać. Już pod koniec 1981 roku, przynajmniej w Pekinie i Szanghaju, więcej mówiono o – pierwszych tego typu – spektaklach muzyczno-laserowych w trakcie występów francuskiego kompozytora i wykonawcy muzyki elektronicznej Jean-Michela Jarre’a, aniżeli o losach niedawno, wydawałoby się, wszechmocnego szefa frakcji fanshi pai. Świat się zmieniał – i to szybko.
Władzę w kraju przejęło kierownictwo na Zachodzie popularnie zwane „pragmatykami”, natomiast w Chinach znane, choć nigdy tego terminu za bardzo tam nie eksponowano, jako wending pai, czyli „ugrupowanie stabilizujące”, normalizujące sytuację w kraju po poprzednich ekscesach „lewackiego odchylenia”. Od samego początku postępowało ono ostrożnie, na zasadzie wprowadzanych eksperymentalnie, stopniowo i na ograniczoną skalę reform, które poszerzano dopiero wtedy, gdy sprawdziły się na mniejszą skalę112. Program reform, o czym nie wolno zapominać i co warto tu powtórzyć, zainicjowano bowiem w kraju ortodoksyjnie marksistowsko-leninowskim i maoistowskim, gdzie pojęcia takie, jak własność, rynek, wymiana towarowa, usługi, cena, płaca czy kapitalizm były wyklęte, wykreślone ze słownika lub służące jedynie do etykietowania klasowych wrogów. Dlatego ruch w kierunku odwrotnym musiał być tym przysłowiowym „kroczeniem przez rzekę czując kamienie pod stopami”, bo – po pierwsze – kolejno obalano dotychczas obowiązujące kanony, a po drugie, gdyż innych pionierów na tej drodze nie było.
Dlatego postawiono na trzy nakładające się na siebie metody. W wymiarze praktycznym i w gospodarce postanowiono najpierw powrócić do poprzednich pragmatycznych eksperymentów „porządkowania” kraju po katastrofie „wielkiego skoku”, jak też – to podejście drugie – szukać tych przykładów eksperymentowania z rynkiem w gospodarce planowej, gdziekolwiek one były, zwracając tym samym uwagę na dokonania – tak, tak – polskich i węgierskich ekonomistów, poszukujących luk i okienek dla rynku w „realnym socjalizmie”. Ale nade wszystko szukano ideologicznych argumentów dla dokonujących się zmian, tak potrzebnych do uzasadnienia legitymacji Partii obalającej po kolei poprzednio obowiązujące dogmaty, doktryny i formuły, przynajmniej te w gospodarce.
Z tego ostatniego podejścia narodziła się dość szybko strategia gradualnych, stopniowych zmian dokonywanych w ramach Systemu, a nie poza nim. Pierwszą salwę, by tak to nazwać, oddało dwóch ekspertów, Su Shaozhi i Feng Lanrui, na łamach majowego numeru z 1979 roku szybko rosnącego na znaczeniu miesięcznika „Jingji Yanjiu” (Studia ekonomiczne). Zajęli się takimi pojęciami, jak „nierozwinięty socjalizm”, „niedojrzały socjalizm”, „niekompletny socjalizm” czy „pierwsza faza socjalizmu”113. Co zwracało szczególną uwagę, to to, że nie mówiono już w ogóle o komunizmie, lecz socjalizmie i w dodatku takim, który wymaga zmian, czy inaczej ujmując – jest na dorobku. Rozpoczęła się wielka debata ideologiczna, którą zwieńczono na XIII Zjeździe KPCh znaną już nam formułą „socjalizmu o chińskiej specyfice”.
Zaczęto tę formułę wypełniać treścią począwszy od kwietnia 1979 roku, kiedy to przyjęto tzw. dyrektywę czterech pojęć lub „dyrektywę ośmiu znaków”, w istocie niemal takich samych, jakie zaordynowano Chinom po „wielkim skoku”. W żadnej mierze nie mogło to dziwić, bowiem kontrolę nad gospodarką stopniowo przejmował tenże – chociaż rehabilitowany i przywrócony do życia politycznego dopiero jesienią poprzedniego roku – Chen Yun, który podobną rolę odgrywał już wtedy, w początkach lat 60114.
Te koncepcje Chen Yuna, mocno wspieranego przez innego wpływowego wówczas polityka Li Xianniana (w latach 1983–1988 Przewodniczącego ChRL, czyli pełniącego funkcję głowy państwa), zostały nazwane (i pod tą nazwą do dziś w Chinach w oficjalnej literaturze funkcjonują) jako polityka „dostosowania” (tiaozheng) poszczególnych gałęzi gospodarki do nowych wymogów. Do tego dodano w „dyrektywie ośmiu znaków” jeszcze trzy pojęcia: „reformę” (gaige) scentralizowanego dotychczas i nadmiernie zbiurokratyzowanego zarządzania gospodarką; „konsolidację” (shengdun) zarządzania przedsiębiorstwami (oczywiście państwowymi, bo innych wtedy nie było) poprzez wyłączanie ich z kampanii politycznych, poprzednio nagminnych, w zakładach pracy oraz „poprawę” (tigao) standardów produkcji, technologii i zarządzania115. Jak się szybko okazało, jedno z tych pojęć – gaige – już wkrótce, w lecie tego samego roku, wyeksponowano jako jeden z dwóch symboli nowej polityki państwa, obok kaifang, czyli otwarcia na świat. Z czasem, też stopniowo, oba te pojęcia – gaige i kaifang – powoli wyparły „cztery modernizacje”, pozostając w podstawowym słowniku do dziś.
Na podstawie takich dyrektyw, już w połowie 1979 roku wyłoniły się zarysy nowej polityki gospodarczej państwa, kładącej nacisk na indywidualną odpowiedzialność rolników za pracę i produkcję, na samorządność i podnoszenie poziomu zarządzania w państwowych przedsiębiorstwach116. Tę politykę, ze względu na koncepcję samorządności, ale też eksperymenty rynkowe, postanowiono prowadzić przy wykorzystaniu wszystkich dotychczasowych doświadczeń w ramach szeroko rozumianego obozu socjalistycznego, poza ZSRR, traktowanym wówczas w Pekinie jako „główna siła hegemonistyczna” (czy „rewizjonistyczna”) na globie. Zwrócono się zatem do specjalistów z Jugosławii, Węgier i Polski i już od końca lat 70. zaczęto ich zapraszać do Chin. Jak wykazał w niedawno opublikowanym specjalnym studium na ten temat młody amerykański ekspert i sinolog Julian Gewirtz, specjalnym zainteresowaniem strony chińskiej, a głównie odpowiedzialnego bezpośrednio za reformy gospodarcze premiera Zhao Ziyanga, cieszyły się koncepcje polskiego ekonomisty na wygnaniu w Londynie, Włodzimierza Brusa, czeskiego ekonomisty Oty Šika, byłego wicepremiera podczas Praskiej Wiosny 1968 roku, a potem też na wygnaniu (on z kolei wsławił się tomem Plan and Market under Socialism) oraz znanego ekonomisty węgierskiego, wówczas także profesora Uniwersytetu Harwardzkiego, Jánosa Kornaia.
Brus, autor cenionej książki From Marx to the Market (Od Marksa do rynku) i studiów poświęconych rynkowi w gospodarce socjalistycznej, szybko zwrócił uwagę najważniejszych ówczesnych chińskich ekonomistów, jak Xue Muqiao, Ma Hong, Du Runsheng, Yu Guangyuan czy Wu Jinglian. Pierwszy z nich, obok zasiadającego w najważniejszych gremiach partyjnych głównego eksperta gospodarczego w kierownictwie państwa, Chen Yuna, jako szef Instytutu Gospodarki we wszechmocnej wtedy Komisji Planowania, uchodził za głównego guru ekonomicznego w kraju w początkowej fazie reform. To wtedy wydał, szybko przetłumaczoną na język angielski i opublikowaną w ChRL, pracę China’s Socialist Economy (Chińska gospodarka socjalistyczna), otwarcie nawiązując do tez w ortodoksyjnym marksizmie czy maoizmie wręcz wyklętych, jak „gospodarka towarowa” (pojęcie „gospodarka rynkowa” nie wchodziło jeszcze wtedy w grę, jako zbyt wywrotowe, chociaż w gruncie rzeczy chodziło o to samo) czy „prawo wartości”, z którym krytycznie zmagał się kiedyś sam Karol Marks. Xue Muqiao nie tylko podważał podstawowe kanony komunistycznej ortodoksji, zgodnie z którą – jak to wyjątkowo plastycznie wykazywał Andrzej Walicki – pojęcia takie, jak rynek, handel, własność prywatna czy wymiana pieniężna były anatemą117. Xue nie tylko proponował ostrożny i wprowadzany krok po kroku powrót do przynajmniej niektórych z nich, ale już we wstępie do tej pracy zdobył się na tezę jeszcze śmielszą, pisząc: „Nigdy nie możemy traktować tego, co powiedzieli w swych pracach Marks, Engels czy Lenin za dogmat czy panaceum… Teoretyczne rozważania nad gospodarką socjalistyczną w Chinach muszą wychodzić z obecnej sytuacji w kraju”118.
Był to już klasyczny rewizjonizm – i nic dziwnego, że to właśnie Xue Muqiao zwrócił uwagę na prace Brusa i promowane przez niego tezy, by wprowadzać mechanizmy rynkowe do gospodarki planowej i był osobą bezpośrednio stojącą za zaproszeniem polskiego z pochodzenia ekonomisty do ChRL. Włodzimierz Brus po raz pierwszy trafił do Chin – na zaproszenie tamtejszych władz – już pod sam koniec 1979 roku, prosto z Oksfordu. Wyjaśniał gospodarzom przede wszystkim to, jak rozumie pojęcia „socjalizmu rynkowego” oraz „socjalistycznej gospodarki towarowej”, która potem – jak się okazało – weszła do oficjalnego języka chińskich reformatorów jako określenie dobrze odzwierciedlające istotę chińskiego ustroju gospodarczego. Brus przekonał też swoich słuchaczy, że scentralizowany i w pełni kontrolowany model gospodarki socjalistycznej, w najbardziej skrajnej formie znany jako „komunizm wojenny”, został już skompromitowany jako nieefektywny i niewydajny. W jego miejsce Brus proponował „trzecie rozwiązanie”, czyli połączenie planu z rynkiem, a przy tym daleko idącą decentralizację podejmowania decyzji i zarządzania119, co też – jak się okazało – po latach stopniowo wprowadzono w Chinach w życie.
Włodzimierz Brus przyjeżdżał jeszcze do Chin, ale wyraźne piętno pozostawił po sobie przede wszystkim po tej pierwszej wizycie, jak też, pierwszej tego typu, konferencji w lipcu 1982 roku w górskim resorcie Moganshan w prowincji Zhejiang. Zaproszono na nią ponownie Brusa oraz kilku ekonomistów i bankierów zachodnich, w tym z RFN i USA, oraz osoby związane z Bankiem Światowym. Urządzono wspólne debaty ze specjalistami chińskimi, zamienione w bezprecedensowe warsztaty o charakterze akademickim, poświęcone porównaniu modeli gospodarczych na świecie, zarówno na Zachodzie, jak na Wschodzie, a więc, ujmując inaczej, w socjalizmie i kapitalizmie. Co znamienne, zajęto się takimi kwestiami, jak płace, ceny, ale nade wszystko relacjami między planem i rynkiem, a także – co już było herezją z punktu widzenia ortodoksyjnego marksizmu i maoizmu – prawem własności. Uznano, że małe i średnie przedsiębiorstwa, jak wówczas na Węgrzech, mogą bez przeszkód funkcjonować w gospodarce zdominowanej przez sektor państwowy, a Włodzimierz Brus raz jeszcze przekonywał – skutecznie, jak się okazało – chińskich ekspertów, że plan i rynek są ze sobą do pogodzenia120.
Ota Šik przybył do Pekinu 19 marca 1981 roku i przebywał w Państwie Środka miesiąc, a niemal stale towarzyszył mu wybijający się ekonomista Wu Jinglian. Ze sporządzonego przez tego ostatniego na koniec pobytu sprawozdania, adresowanego do prezesa Chińskiej Akademii Nauk Społecznych, też znanego i wpływowego ekonomisty Ma Honga, wynika, że głównym przedmiotem zainteresowania, rozmów i wykładów były takie kwestie, jak reforma cen, ceny i płace oraz zarządzanie gospodarką i rynkiem, którymi to zagadnieniami władze chińskie mocno się interesowały, co wkrótce przyniosło zmiany: w 1982 roku pozwolono na zwolnienie czy też urynkowienie cen pierwszych stu kategorii towarowych, a w 1983 roku było już ich 350. Ma rację Julian Gewirtz, gdy pisze: „Chodziło nie tylko o ceny. Biorąc pod uwagę wysiłki i dokonania, wykłady Brusa i Šika fundamentalnie zmieniły podejście Chińczyków do reform… Portret Mao nadal wisiał w bramie Tiananmen, ale jego wizja przyszłości Chin (już wtedy) została pogrzebana”121.
Jednakże, jak wynika jednoznacznie z lektury pracy Gewirtza oraz innych źródeł, osobą, która miała naprawdę odcisnąć piętno się na chińskich realiach okazał się János Kornai, fetowany niczym gwiazda. Przyjął go sam premier Zhao Ziyang, a najbliżej związał się z nim – i tak jest do dziś – tenże Wu Jinglian. Z jego relacji, zawartej w innej kluczowej dla prób zrozumienia tamtych czasów pracy, jaką jest tom rozmów z dziennikarzem ekonomicznym Ma Guochuanem, wynika, że węgiersko-amerykański ekonomista był szczególnie ceniony za swoją koncepcję socjalizmu jako „gospodarki niedoboru”, o czym pracę wydano po chińsku w rok po tym pobycie122, a potem opublikowano jeszcze siedem innych jego książek. Tę pierwszą sprzedano w nakładzie ponad 100 tysięcy egzemplarzy, a wśród chińskich ekonomistów zapanowała wręcz Ke’ernai re – „gorączka na Kornaia”, tak podobały się jego koncepcje dotyczące gospodarki socjalistycznej i rynku w niej, przyczyn niedoborów towarowych, krytyki biurokratycznego zarządzania, a nade wszystko idea „miękkiego oddziaływania na budżet” (soft budget constraint), czyli chronicznej nieodpowiedzialności za planowanie i efekty pracy w socjalizmie, gdzie własność pozostała w rękach państwa123.
„Gorączka na Kornaia” wzrosła szczególnie po tygodniowej wycieczce po rzece Jangcy (Changjiang) na specjalnie wynajętym statku SS Bashan we wrześniu 1985 roku, gdzie Xue Muqiao, Wu Jinglian i grono innych największych wówczas chińskich ekonomistów, ale nie tych związanych z frakcją konserwatywną, skupioną wokół sędziwego Chen Yuna, wspólnie debatowało na pokładzie z zaproszonymi gośćmi z zagranicy na ponownie zamkniętym dla prasy i mediów „międzynarodowym seminarium na temat zarządzania makroekonomicznego”. Wśród zaproszonych od początku największą estymą cieszyli się János Kornai oraz noblista w dziedzinie ekonomii, James Tobin. Ten drugi szczególnie trafił do umysłów zebranych tam chińskich specjalistów ideą „przegrzania” gospodarki, przeinwestowania i oderwania zarządzania od własności. Innymi słowy, dość szybko w ramach tych poszukiwań nowego modelu ekonomiści, jak też politycy w Chinach dotarli do kwestii kluczowej – własności, o czym mówiono już na zamkniętej konferencji w lipcu 1982 roku. Będzie się ona od tej pory odzywała co chwila – i pozostaje na agendzie do dziś.
Ten pięciodniowy rejs statkiem po rzece Jangcy przeszedł do historii. Chińscy autorzy piszą: „Konferencja na statku wycieczkowym Bashan na zawsze zapisała się w historii restrukturyzacji gospodarki Chin nie tylko ze względu na jej wyjątkową oprawę, ale także z powodu jej doniosłych rezultatów”124. Zagraniczni eksperci ocenili bowiem – i to jednogłośnie – iż ówczesna gospodarka chińska wykazywała objawy nadmiernego popytu, przegrzania, przeinwestowania oraz rosnącego nacisku inflacyjnego, nakręcanego przez wysoki popyt oraz szybko rosnące płace. Szczególnie mocno zwracał na to uwagę János Kornai, który już wcześniej zdobył sobie międzynarodowe uznanie koncepcją „miękkiego ograniczania budżetowego”, charakterystycznego dla gospodarki socjalistycznej, gdzie planowanie i inwestowanie było oderwane od własności (i pieniądza).
Chwilami nie było łatwo, mimo wzajemnej życzliwości. W pewnej chwili tłumacz zalał się łzami, bo… nie było odpowiednich terminów po chińsku, by przełożyć fachowe pojęcia stosowane przez gości z zagranicy. Nic dziwnego, że kiedy po latach jeden z głównych animatorów tej debaty i jeden z najważniejszych ekonomistów chińskich o liberalnym nastawieniu Wu Jinglian pisał własną historię chińskich reform (gospodarczych), to jego tłumacz na angielski uznał za wskazane podkreślić, iż wprowadzono w tomie jakieś trzy tysiące nowych pojęć i terminów125, dodając przy tym ich obszerny glosariusz. Uczono się więc dosłownie wszystkiego, jednakże wartość merytoryczna debaty na pokładzie statku Bashan najwyraźniej przerosła oczekiwania organizatorów, a zarazem precyzyjnie trafiała w najważniejsze wyzwania, przed jakimi stanęły ówczesne chińskie władze. Dlatego, jak napisał Wu Jinglian w specjalnym sprawozdaniu z tej konferencji dla prasy, oczywiście za zgodą najwyższych władz (osobiście Zhao Ziyanga), postanowiono za radą zagranicznych ekspertów – po raz pierwszy mając do czynienia z takimi zjawiskami, jak przegrzanie, przeinwestowanie czy wysoka inflacja – zacieśnić politykę fiskalną, ograniczyć kredytowanie, także w obcych walutach, oraz wzmóc kontrolę cen i płac.
Przy czym sam János Kornai w swojej autobiografii dodał jeszcze jeden jakże istotny element, który połączył go wówczas z Chińczykami. Pisze: „Podczas pierwszej konferencji w Pekinie i później w rozmowach z chińskimi ekonomistami i biznesmenami czułem, że w pewnym sensie byłem w Chinach u siebie w domu, niezależnie od historycznych i kulturowych różnic. Wszystkie zjawiska, które się ujawniły, troski i niedostatki były mi znane. Trudności, z którymi się zmagali, były takie same jak te, które zajmowały nas na Węgrzech”.
Innymi słowy, połączył ich realny socjalizm, jego dylematy i wyzwania. Jednakże Kornai na zakończenie pobytu (później były jeszcze inne) dał Chińczykom ważną przestrogę, z której – jak się wydaje – nie do końca skorzystali: „Przypomniałem kolegom, jak ważna jest harmonia w chińskim myśleniu i kulturze. Doradzałem harmonijny rozwój zamiast przyspieszonego i wymuszonego”126. Będziemy się na tych łamach dalej przyglądali, jak to w rzeczywistości wyglądało.