Читать книгу Studnia Wstąpienia - Brandon Sanderson - Страница 23

11

Оглавление

Po raz kolejny w ciągu ostatnich dwóch dni Elend stał na murach Luthadel, obserwując armię, która chciała zdobyć jego królestwo. Zmrużył oczy, osłaniając je przed czerwonymi promieniami popołudniowego słońca, ale nie był Cynookim i nie widział żadnych szczegółów.

– Czy możliwe, żeby przybyli nam na pomoc? – spytał z nadzieją, spoglądając na stojącego obok Clubsa.

Ten tylko się skrzywił.

– Noszą sztandary Cetta. Pamiętasz go? To ten osobnik, który dwa dni temu nasłał na ciebie ośmiu Allomantów-skrytobójców.

Elend zadrżał w jesiennym chłodzie, znów spoglądając na drugą armię. Rozbijała obóz w sporej odległości od wojsk Straffa, w pobliżu Kanału Luth–Davn, biegnącego na zachód od rzeki Channerel. Vin stała u jego boku, lecz Ham zajmował się organizowaniem straży. OreSeur, w ciele psa, stał spokojnie na murze, obok niej.

– Jak mogliśmy ich nie zauważyć? – spytał Elend.

– Przez Straffa – odparł generał. – Ten Cett nadszedł z tej samej strony, a nasi zwiadowcy koncentrowali się na nim. Straff pewnie już od kilku dni wiedział o tej armii, lecz my nie mieliśmy szans jej zobaczyć.

Elend pokiwał głową.

– Straff ustawił warty i obserwuje wrogą armię – zauważyła Vin. – Nie sądzę, by byli przyjaciółmi.

Stała na szczycie krenelażu, niebezpiecznie blisko krawędzi muru.

– Może będą ze sobą walczyć? – powiedział z nadzieją Elend.

Clubs prychnął.

– Wątpię. Ich armie są podobnych rozmiarów, choć Straff może być nieco silniejszy. Wątpię, by Cett zaryzykował atakowanie go.

– To po co tu przybył? – spytał król.

Generał wzruszył ramionami.

– Może miał nadzieję, że przegoni Venture w drodze do Luthadel i jako pierwszy zdobędzie miasto.

Mówił o tym – o zdobyciu miasta – jakby to było oczywiste. Elend czuł ściskanie w żołądku, gdy opierał się o przedpiersie, wyglądając przez otwór strzelniczy. Vin i pozostali byli złodziejami i Allomantami skaa – wyrzutkami, którzy przez większość życia musieli uciekać. Dlatego może przyzwyczaili się do takiego napięcia i strachu, lecz on nie.

Jak mogli żyć z takim brakiem kontroli nad światem, z poczuciem nieuchronności zdarzeń? Elend czuł się bezsilny. Co mógł zrobić? Uciec i zostawić miasto, by samo sobie radziło? Oczywiście to nie było rozwiązanie. Mając jednak naprzeciwko siebie nie jedną, ale dwie armie gotowe zniszczyć jego miasto i odebrać mu tron, Elend z trudem powstrzymywał drżenie rąk zaciśniętych na kamieniu.

Kelsier znalazłby jakieś wyjście, pomyślał.

– Tam! – Głos Vin przerwał jego rozmyślania. – Co to?

Elend się odwrócił. Vin mrużyła oczy, spoglądając w stronę armii Cetta, wykorzystując cynę, by widzieć to, co dla jego zwyczajnych oczu było niewidzialne.

– Ktoś odłączył się od armii – powiedziała. – Jedzie konno.

– Posłaniec? – spytał Clubs.

– Być może – odpowiedziała. – Jedzie całkiem szybko... – Ruszyła biegiem od jednej blanki do drugiej, poruszając się wzdłuż muru. Kandra natychmiast podążył jej śladem.

Elend spojrzał na Clubsa, który wzruszył ramionami, i obaj ruszyli za nią. Dogonili Vin na murze w pobliżu jednej z baszt. Przyglądała się jeźdźcowi – a w każdym Elend razie zakładał, że to robiła. Wciąż nie widział tego, co ona.

Allomancja, pomyślał Elend, kręcąc głową. Dlaczego nie mógł dostać choć jednej mocy – nawet słabszej, jak żelazo czy miedź.

Vin zaklęła pod nosem i wyprostowała się.

– Elendzie, to Breeze!

– Co?! Jesteś pewna?

– Tak! Gonią go. Konni łucznicy.

Clubs gestem wezwał gońca.

– Wyślijcie jeźdźców! Odetnijcie pogoń!

Goniec odbiegł. Vin jednak potrząsnęła głową.

– Nie zdążą – powiedziała. – Łucznicy go dogonią albo zastrzelą. Nawet ja bym tam nie dotarła na czas, biegnąc. Ale może...

Elend zmarszczył czoło.

– Vin, to za daleko na skok, nawet dla ciebie.

Spojrzała na niego, uśmiechnęła się i zeskoczyła z muru.

***

Vin przygotowała czternasty metal, duraluminium. Miała rezerwę, lecz jej nie spaliła. Jeszcze nie. Mam nadzieję, że to zadziała, pomyślała, szukając odpowiedniej kotwicy. Na szczycie baszty znajdował się żelazny bastion – to powinno wystarczyć.

Przyciągnęła się do bastionu, wznosząc się na szczyt wieży. Natychmiast znów skoczyła i Odpychając się do góry i na zewnątrz, wzniosła się łukiem. Zgasiła wszystkie metale poza stalą i cyną z ołowiem.

I wtedy, wciąż Odpychając się od bastionu, spaliła duraluminium.

Uderzyła w nią nagła moc. Była tak potężna, że Vin czuła, że tylko równie wielka moc cyny z ołowiem utrzymała jej ciało w jednym kawałku. Gwałtownie odleciała od twierdzy, pędząc przez niebo niczym rzucona przez olbrzymiego, niewidzialnego boga. Powietrze pędziło tak szybko, że aż ryczało, a nagłe przyspieszenie utrudniało koncentrację.

Zachwiała się, próbując odzyskać kontrolę nad sobą. Na szczęście dobrze wybrała trajektorię – pędziła prosto w stronę Breeze’a i pogoni. Cokolwiek Breeze zrobił, bardzo to kogoś rozwścieczyło, goniły go bowiem dwa tuziny ludzi z łukami gotowymi do strzału.

Vin spadała, jej stal i cyna z ołowiem zostały całkowicie wypalone w rozbłysku duraluminium. Wyjęła zza pasa fiolkę i połknęła jej zawartość. Gdy odrzuciła szkło, poczuła nagłe zawroty głowy. Nie była przyzwyczajona do skakania w ciągu dnia. Dziwnie się czuła, widząc, jak ziemia pędzi w jej stronę, dziwnie się czuła bez mgielnego płaszcza i bez samej mgły...

Pierwszy łucznik z pogoni opuścił łuk, celując w Breeze’a. Nikt nie zauważył Vin, nurkującej niczym drapieżny ptak.

Cóż, może nie do końca nurkującej. Raczej spadającej.

Vin gwałtownie odzyskała poczucie rzeczywistości, spaliła cynę z ołowiem i rzuciła monetę na szybko zbliżającą się ziemię. Odepchnęła monetę, wykorzystując ją, by zwolnić i skierować się nieco w bok. Uderzyła z głośnym hukiem w ziemię między Breeze’em a łucznikami, wzbijając chmurę pyłu.

Łucznik wystrzelił.

Odbijając się od ziemi, Vin natychmiast Odepchnęła się w powietrze, prosto na nadlatującą strzałę. Wtedy ją Odepchnęła. Grot poleciał do tyłu, łamiąc przy okazji drzewce, i wbił się prosto w czoło łucznika.

Mężczyzna spadł z wierzchowca. Vin znów wylądowała na ziemi. Odepchnęła się od podków dwóch najbliższych koni, przez co zwierzęta zaczęły się potykać. Pchnięcie sprawiło, że Vin znów wzniosła się w powietrze, a rżenie mieszało się z odgłosem ciał uderzających o ziemię.

Vin nadal się Odpychała, lecąc kilka stóp nad ziemią, i wkrótce dogoniła Breeze’a. Korpulentny mężczyzna odwrócił się, wstrząśnięty, najwyraźniej oszołomiony widokiem Vin unoszącej się w powietrzu obok jego galopującego konia. Mrugnęła do niego, po czym sięgnęła i Przyciągnęła się do pancerza kolejnego jeźdźca.

Natychmiast szarpnęła się w powietrzu. Jej ciało zaprotestowało przeciwko tej nagłej zmianie kierunku ruchu, ale zignorowała ból. Mężczyzna, do którego się Przyciągała, utrzymał się w siodle – do chwili, gdy Vin wbiła się w niego stopami, spychając go do tyłu.

Wylądowała na czarnej ziemi, jeździec upadł obok. W pewnej odległości przed nią reszta pogoni w końcu ściągnęła wodze, zatrzymując się gwałtownie kilka stóp od niej.

Kelsier pewnie by zaatakował. Było ich dużo, to prawda, ale nosili pancerze, a ich konie zostały podkute. Vin nie była jednak Kelsierem. Powstrzymywała jeźdźców wystarczająco długo, by Breeze uciekł. To wystarczyło.

Vin Odepchnęła się od jednego z żołnierzy, rzucając się do tyłu i pozostawiając jeźdźców, by zebrali swoich rannych. Ci jednak natychmiast wyjęli strzały z kamiennymi grotami i naciągnęli łuki.

Syknęła z frustracji, gdy w nią wycelowali. Dobrze, przyjaciele, pomyślała. Radzę wam mocno się trzymać.

Lekko ich wszystkich Odepchnęła, po czym spaliła duraluminium. Nagłe uderzenie siły było spodziewane – szarpnięcie w piersi, potężny rozbłysk w żołądku, wyjący wicher. Nie przewidziała jednak jego wpływu na kotwice. Uderzenie mocy rozproszyło ludzi i konie, wyrzucając ich w powietrze niczym liście na wietrze.

Będę musiała ostrożnie się tym posługiwać, pomyślała Vin, zaciskając zęby i obracając się w powietrzu. Znów straciła stal i cynę z ołowiem, i musiała połknąć zawartość ostatniej fiolki. Powinna zacząć nosić ich więcej.

Dotknęła ziemi i natychmiast ruszyła biegiem, a cyna z ołowiem uchroniła ją przed potknięciem mimo ogromnej prędkości. Zwolniła nieco, pozwalając, by Breeze ją dogonił, a później przyspieszyła, by dotrzymać kroku jego wierzchowcowi. Biegła niczym zawodowiec, a cyna z ołowiem dodawała jej siły i równowagi, gdy pędziła obok coraz bardziej zmęczonego konia. Zwierzę spoglądało na nią i wydawało się nieco sfrustrowane, widząc człowieka, który potrafi mu dorównać.

Kilka chwil później dotarli do miasta. Breeze ściągnął wodze, czekając na otwarcie Bramy Żelaznej, lecz Vin nie chciała czekać. Rzuciła monetę i Odepchnęła się, pozwalając, by pęd przeniósł ją w stronę murów. Gdy wrota się otworzyły, Odepchnęła się od ich metalowych ćwieków, i to Pchnięcie ją uniosło. Przeskoczyła nad blankami – mijając dwóch zaskoczonych żołnierzy – i spadła na drugą stronę. Wylądowała na dziedzińcu, opierając się dłonią o chłodne kamienie, a w tym czasie Breeze przejechał przez bramę.

Vin wstała. Breeze otarł czoło chusteczką i powoli podjechał do niej. Zapuścił włosy od czasu, kiedy widziała go po raz ostatni, i teraz miał je zaczesane gładko do tyłu. Ich końce dotykały kołnierza. Jeszcze nie siwiały, choć był już po czterdziestce. Nie miał kapelusza – pewnie zgubił go podczas ucieczki – i był odziany w jeden ze swoich bogatych strojów z jedwabną kamizelką. Pokrywała go warstwa czarnego popiołu.

– Ach, Vin, moja droga – powiedział, dysząc niemal równie ciężko, jak jego wierzchowiec. – Muszę przyznać, że pojawiłaś się we właściwej chwili. I to jeszcze w tak ekstrawagancki sposób. Nie cierpię być ratowany, ale jeśli już jest to konieczne, to równie dobrze może wyglądać malowniczo.

Vin uśmiechała się, gdy zsiadał z konia – pokazując przy tym, że nie jest najzręczniejszym z obecnych na placu – a koniuszy przyszli odprowadzić zwierzę. Breeze znów otarł czoło, kiedy Elend, Clubs i OreSeur schodzili z muru na dziedziniec. Jeden z adiutantów musiał w końcu odnaleźć Hama, gdyż ten również zbliżał się pospiesznie.

– Breeze! – powiedział Elend, ściskając rękę niższego mężczyzny.

– Wasza Wysokość – odpowiedział Breeze. – Jak mniemam, pozostajesz w dobrym zdrowiu i nastroju.

– W zdrowiu jak najbardziej – odparł. – Co do nastroju... cóż, moje miasto otacza armia.

– A właściwie dwie – mruknął Clubs, kuśtykając bliżej.

Breeze złożył chusteczkę.

– A oto i drogi mistrz Cladent. Jak zawsze optymista.

Clubs prychnął. OreSeur podszedł do Vin i usiadł obok na tylnych łapach.

– I Hammond – dodał Breeze, spoglądając na Hama, który uśmiechał się szeroko. – Prawie udało mi się zapomnieć, że będziesz tu na mnie czekał.

– Przyznaj się – odparł Ham – cieszysz się, że mnie widzisz.

– Widzę, może i tak. Ale nie słyszę. Całkiem podobał mi się czas spędzony z dala od twojego ciągłego, pseudofilozoficznego bełkotu.

Ham tylko uśmiechnął się szerzej.

– Cieszę się, że cię widzę, Breeze – stwierdził Elend. – Ale mogłeś mieć nieco lepsze wyczucie czasu. Miałem nadzieję, że uda ci się jakoś powstrzymać te armie od marszu na nas.

– Powstrzymać je? – powtórzył Breeze. – A czemu miałbym to zrobić, mój drogi? W końcu właśnie spędziłem trzy miesiące, nakłaniając Cetta, by tu właśnie pomaszerował.

Elend się zawahał, a Vin zmarszczyła czoło, stojąc nieco na uboczu. Breeze wydawał się całkiem zadowolony z siebie – choć trzeba przyznać, że nie był to rzadki widok.

– Czyli... lord Cett jest po naszej stronie? – spytał z nadzieją Elend.

– Oczywiście, że nie – odparł Breeze. – Ma nadzieję splądrować miasto i ukraść nasz rzekomy zapas atium.

– Ty – odezwała się Vin. – To ty rozpuszczałeś plotki o składzie atium Ostatniego Imperatora, prawda?

– Oczywiście – odparł, spoglądając na Spooka, który w końcu dotarł na miejsce.

Elend zmarszczył czoło.

– Ale... po co?

– Wyjrzyj za mury, mój drogi – powiedział Breeze. – Wiedziałem, że twój ojciec w końcu pomaszeruje na Luthadel... nawet moje zdolności perswazji by go od tego nie odwiodły. Dlatego zacząłem rozpuszczać plotki w Zachodnim Dominium, a później zostałem jednym z doradców lorda Cetta.

Clubs chrząknął.

– Dobry plan. Szalony, ale dobry.

– Szalony? – powtórzył Breeze. – Stan mojego umysłu nie ma tu znaczenia, Clubs. Ruch nie był szalony, lecz błyskotliwy.

Elend wydawał się zdezorientowany.

– Nie ujmując niczego twojej błyskotliwości, Breeze, ale... jakim sposobem sprowadzenie wrogiej armii do naszego miasta jest dobrym pomysłem?

– To strategia negocjacyjna, mój drogi – wyjaśnił Breeze, gdy tragarz podał mu laskę pojedynkową, wyjętą z juków. Skorzystał z niej, by wskazać na zachód, w stronę armii Cetta. – Kiedy uczestników jest tylko dwóch, jeden jest zwykle o wiele silniejszy niż drugi. To sprawia, że słabsza strona ma spore problemy... a w tym momencie jesteśmy nią my.

– Owszem – zgodził się Elend – ale przy trzech armiach nadal jesteśmy najsłabsi.

– Ach – powiedział Breeze, unosząc laskę – ale dwie pozostałe strony mają względnie wyrównane siły. Straff jest pewnie silniejszy, lecz armia Cetta jest bardzo liczna. Jeśli jeden z nich zaryzykuje atak na Luthadel, jego armia odniesie spore straty... wystarczająco duże, by nie mógł się obronić przed trzecią armią. Atak odznacza odsłonięcie się.

– A to oznacza pat – stwierdził Clubs.

– Zgadza się – przytaknął Breeze. – Zaufaj mi, mój chłopcze. W tym wypadku dwie duże wrogie armie są o wiele lepsze niż jedna duża wroga armia. W negocjacjach trójstronnych najsłabsza strona ma największą władzę... gdyż to jej wsparcie dla jednej z dwóch pozostałych stron oznacza zwycięstwo.

Elend skrzywił się.

– Breeze, my nie chcemy wspierać żadnego z nich.

– Wiem to – odparł. – Ale nasi przeciwnicy nie. Przyprowadzając drugą armię, dałem nam czas do namysłu. Obaj władcy myśleli, że będą tu pierwsi. Teraz, kiedy przybyli w tym samym czasie, będą musieli się zastanowić. Sądzę, że skończy się na długim oblężeniu. Przynajmniej parę miesięcy.

– To nie daje odpowiedzi na pytanie, jak się ich pozbędziemy – zauważył Elend.

Breeze wzruszył ramionami.

– Ja ich tu ściągnąłem... ty decydujesz, co z nimi zrobić. I wierz mi, nie było łatwo ściągnąć tu Cetta na czas. Miał przybyć pełne pięć dni przed Straffem. Na szczęście, kilka dni temu żołnierzy zaczęła trapić pewna... przypadłość. Najwyraźniej ktoś zatruł główne źródło wody i cały obóz dostał biegunki.

Stojący za Clubsem Spook prychnął.

– Tak – stwierdził Breeze, spoglądając na chłopaka. – Spodziewałem się, że ci się to spodoba. Nadal jesteś niezrozumiałym utrapieniem, chłopcze?

– A no żech jezdem – odparł Spook z uśmiechem, powracając do ulicznego dialektu.

Breeze parsknął.

– I tak przez większość czasu jesteś bardziej zrozumiały niż Hammond – mruknął, odwracając się do Elenda. – To co, nikt nie pośle po powóz, żeby odwiózł mnie do pałacu? Uspokajałem was, niewdzięczników, przez ostatnie pięć minut... wyglądając przy tym na zmęczonego i pożałowania godnego... i nikt się nawet nie raczył nade mną zlitować!

– Musisz tracić wyczucie – powiedziała z uśmiechem Vin.

Breeze był Uspokajaczem – Allomantą, który spalał mosiądz, by łagodzić uczucia innych ludzi. Bardzo uzdolniony Uspokajacz – a Vin nie znała nikogo lepszego od niego – umiał nawet stłumić wszystkie uczucia poza jednym, przez co ludzie czuli się dokładnie tak, jak on chciał.

– Właściwie – stwierdził Elend, odwracając się w stronę muru – miałem nadzieję, że wrócimy na mur i jeszcze przyjrzymy się armiom. Jeśli spędziłeś trochę czasu z żołnierzami lorda Cetta, to pewnie będziesz mógł nam o nich sporo odpowiedzieć.

– Mogę i zrobię to, ale nie mam zamiaru wspinać się po tych schodach. Nie widzicie, jaki jestem zmęczony?

Ham prychnął i poklepał Breeze’a po ramieniu, wzbijając chmurę kurzu.

– Czemu miałbyś być zmęczony? To twój biedny koń biegł, nie ty.

– To było emocjonalnie wyczerpujące, Hammondzie – stwierdził Breeze, stukając swojego rozmówcę laską po głowie. – Mój odjazd okazał się nieco nieprzyjemny.

– A co się właściwie stało? – spytała Vin. – Cett dowiedział się, że jesteś szpiegiem?

Mężczyzna wydawał się zawstydzony.

– Powiedzmy, że się... pokłóciliśmy z lordem Cettem.

– Znalazł cię w łóżku ze swoją córką? – spytał Ham, wywołując śmiech wśród zebranych.

Breeze zdecydowanie nie był typem kobieciarza. Mimo że umiał grać na uczuciach, Vin nigdy nie widziała, by interesowały go romanse. Dockson zauważył kiedyś, ze Breeze jest zbyt skupiony na sobie, by zajmować się takimi rzeczami.

Uspokajacz tylko przewrócił oczami.

– Szczerze mówiąc, Hammondzie, mam wrażenie, że z upływem czasu twoje żarty są coraz gorsze. Może zbyt wiele razy dostałeś w głowę w czasie ćwiczeń?

Ham uśmiechnął się, a Elend posłał po kilka powozów. Gdy na nie czekali, Breeze zaczął opowiadać o swoich podróżach. Vin spojrzała na OreSeura. Nadal nie znalazła dobrej okazji, by powiedzieć reszcie ekipy o zmianie ciała. Może teraz, kiedy Breeze wrócił, Elend spotka się ze swoim wewnętrznym kręgiem. To będzie odpowiedni moment. Nie mogła zbyt wiele o tym mówić, chciała bowiem, by służba wierzyła, że odesłała OreSeura.

Breeze mówił dalej, a Vin spoglądała na niego z uśmiechem. Mężczyzna nie tylko był urodzonym mówcą, ale też miał doskonałe wyczucie Allomancji. Ledwie czuła jego dotyk na swoich emocjach. Kiedyś uważała to za obrzydliwe, ale zrozumiała, że dotykanie ludzkich uczuć było naturalne u Breeze’a. Tak jak piękna kobieta przyciąga uwagę twarzą i figurą, tak Breeze robił to, niemal nieświadomie wykorzystując swoje moce.

Oczywiście, to wcale nie znaczyło, że nie był draniem. Nakłanianie innych do robienia tego, czego sobie życzył, było jednym z jego głównych zajęć. Vin po prostu przestała mieć mu za złe, że wykorzystuje do tego Allomancję.

W końcu ujrzeli powóz i Breeze westchnął z ulgą. Gdy pojazd podjechał, mężczyzna spojrzał na Vin i skinął głową na OreSeura.

– Co to?

– Pies – odparła Vin.

– Jak zawsze bezpośrednia – stwierdził Breeze. – A dlaczego masz teraz psa?

– Dałem go jej – wtrącił Elend. – Chciała mieć psa, to go jej kupiłem.

– I wybrałeś wilczarza?! – spytał rozbawiony Ham.

– Walczyłeś z nią, Ham – zauważył Elend ze śmiechem. – Co byś jej dał? Pudelka?

Mężczyzna zachichotał.

– Nie, pewnie nie. Właściwie pasuje do niej.

– Choć jest prawie jej wzrostu – dodał Clubs, spoglądając na nią zmrużonymi oczami.

Vin oparła dłoń na łbie OreSeura. Clubs miał rację, wybrała dużego psa, nawet jak na wilczarza. W kłębie miał ponad trzy stopy – a z doświadczenia wiedziała, jaki jest ciężki.

– Wyjątkowo dobrze wychowany wilczarz – zauważył Ham, kiwając głową. – Dobry wybór, El.

– Tak czy inaczej – wtrącił Breeze – czy możemy wrócić do pałacu? Armie i wilczarze to ważna sprawa, ale wydaje mi się, że kolacja jest jeszcze ważniejsza.

***

– Dlaczego nie powiedziałaś im o OreSeurze? – spytał Elend, gdy powóz kołysał się w drodze do Twierdzy Venture. Ich trójka zajęła jeden powóz, pozostawiając reszcie drugi pojazd.

Vin wzruszyła ramionami. Kandra siedział naprzeciwko nich i uważnie przysłuchiwał się rozmowie.

– W końcu im powiem – stwierdziła. – Ruchliwy plac nie wydawał się dobrym miejscem na przekazywanie takiej informacji.

Elend się uśmiechnął.

– Zachowywanie tajemnic to przyzwyczajenie, którego trudno się pozbyć, co?

Zarumieniła się.

– Nie trzymam tego w tajemnicy, tylko... – przerwała, spuściła wzrok.

– Nie czuj się z tym źle, Vin – powiedział jej. – Długi czas żyłaś samotnie, nikomu nie mogłaś ufać. Nie oczekujemy, że zmienisz się w ciągu jednej nocy.

– To nie jedna noc, Elendzie – odparła – tylko dwa lata.

Położył dłoń na jej kolanie.

– Idzie ci coraz lepiej. Inni mówią, jak bardzo się zmieniłaś.

Pokiwała głową. Inny mężczyzna bałby się, że będę mieć tajemnice również przed nim. Elend próbuje sprawić, bym nie czuła się taka winna. Nie zasługiwała na tak dobrego mężczyznę.

– Kandro – odezwał się Elend – Vin mówi, że dotrzymujesz jej kroku.

– Tak, Wasza Wysokość – odparł OreSeur. – Te kości, choć obrzydliwe, doskonale radzą sobie z tropieniem i szybkim poruszaniem.

– A jeśli coś jej się stanie? – spytał król. – Udałoby ci się odciągnąć ją w bezpieczne miejsce?

– Niezbyt szybko, Wasza Wysokość. Mogę jednak ruszyć po pomoc. Te kości mają swoje ograniczenia, ale zrobię wszystko, żeby wypełnić Kontrakt.

Elend musiał zauważyć uniesioną brew Vin, gdyż roześmiał się.

– Zrobi to, co mówi, Vin.

– Kontrakt jest wszystkim, panienko – stwierdził OreSeur. – Nie dotyczy jedynie prostej służby. Wymaga gorliwości i oddania. Służąc mu, służymy naszemu ludowi.

Vin wzruszyła ramionami. Zapanowało milczenie. Elend wyjął książkę z kieszeni, Vin oparła się o niego. OreSeur położył się, zapełniając całe siedzenie naprzeciwko nich. W końcu powóz wtoczył się na dziedziniec Venture, a Vin stwierdziła, że nie może się doczekać gorącej kąpieli. Jednakże gdy wysiadali z powozu, do Elenda podbiegł strażnik. Cyna pozwoliła jej usłyszeć, co mówi, choć odezwał się, zanim się zbliżyła.

– Wasza Wysokość – wyszeptał strażnik – czy znalazł was nasz posłaniec?

– Nie – odparł Elend, pochmurniejąc, gdy podeszła do nich Vin.

Żołnierz spojrzał na nią z ukosa, lecz mówił dalej.

Wszyscy żołnierze wiedzieli, że Vin jest osobistą strażniczką Elenda i jego powierniczką. Mimo to mężczyzna wydawał się dziwnie zaniepokojony, kiedy ją zobaczył.

– My... nie chcielibyśmy się wtrącać – powiedział żołnierz. – Dlatego zachowaliśmy ciszę. Zastanawialiśmy się tylko, czy wszystko... jest w porządku. – Spojrzał na Vin.

– O co chodzi? – spytał Elend.

Strażnik odwrócił się do króla.

– W sypialni lady Vin jest trup.

***

„Trup” był, dokładnie rzecz biorąc, szkieletem. Całkowicie oczyszczonym z ciała, bez śladu krwi – czy nawet tkanek – na błyszczącej kości. Sporo ich było jednak połamanych.

– Przepraszam, panienko – odezwał się OreSeur, mówiąc tak cicho, że tylko ona mogła go usłyszeć. – Zakładałem, że się ich pozbędziesz.

Vin pokiwała głową. Szkielet był oczywiście tym, z którego korzystał OreSeur, zanim dała mu ciało zwierzęcia. Kiedy pokojowe zastały otwarte drzwi – co oznaczało, że Vin chce, by posprzątały jej komnaty – weszły do środka. Vin wcisnęła kości do koszyka, decydując, że zajmie się nimi później. Najwyraźniej pokojowe postanowiły sprawdzić, co w nim jest, i były nieco zaskoczone.

– To nic takiego, kapitanie Demoux – powiedział Elend do młodego strażnika.

Kapitan Demoux pełnił funkcję zastępcy dowódcy straży pałacowej. Mimo iż Ham nie lubił mundurów, ten mężczyzna wyraźnie czerpał dumę z idealnego stanu swojego munduru.

– Bardzo dobrze, że tego nie rozgłaszaliście – dodał Elend. – Wiemy o tych kościach. Nie są powodem do zmartwienia.

Demoux pokiwał głową.

– Sądziliśmy, że są tu nie bez powodu. – Mówiąc to, nie patrzył na Vin.

Nie bez powodu, pomyślała Vin. Cudownie. Ciekawe, co jego zdaniem z nimi robiła. Niewielu skaa wiedziało o istnieniu kandra i Demoux z pewnością nie miał pojęcia, co oznaczają takie pozostałości.

– Czy mógłbyś się ich po cichu pozbyć, kapitanie? – poprosił Elend, wskazując na kości.

– Oczywiście, Wasza Wysokość – odparł strażnik.

Pewnie zakłada, że kogoś zjadłam, pomyślała Vin z westchnieniem. Ogryzła jego ciało do kości.

Co wcale nie było tak dalekie od prawdy.

– Wasza Wysokość – odezwał się Demoux – czy mamy się też pozbyć drugiego trupa?

Vin zamarła.

– Drugiego? – spytał powoli Elend.

Strażnik kiwnął głową.

– Kiedy znaleźliśmy ten szkielet, sprowadziliśmy psy, żeby tu powęszyły. Nie znalazły zabójców, ale doprowadziły nas do innego trupa. Takiego jak to... kości, oczyszczone z ciała.

Vin i Elend popatrzyli po sobie.

– Pokaż nam – powiedział Elend.

Demoux pokiwał głową i wyprowadził ich z komnaty, wydając szeptem kilka rozkazów swoim ludziom. Ich czwórka – troje ludzi i kandra – przeszła krótki odcinek korytarzem, w stronę rzadko wykorzystywanych komnat gościnnych. Demoux odesłał żołnierza stojącego przed drzwiami jednej z nich i wprowadził ich do środka.

– Trup nie znajdował się w koszyku, Wasza Wysokość – stwierdził Demoux. – Został wciśnięty w jedną z szaf. Pewnie nigdy byśmy go nie odnaleźli bez psów... bez trudu wyłapały zapach, choć nie mam pojęcia jak. Na kościach nie pozostała ani odrobina mięsa.

I oto był. Kolejny szkielet, podobny do pierwszego, ułożony obok komody. Elend spojrzał na Vin i odwrócił się do Demoux.

– Proszę nam wybaczyć, kapitanie.

Młody strażnik pokiwał głową i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

– I co? – spytał Elend, zwracając się do OreSeura.

– Nie wiem, skąd się to wzięło – odparł kandra.

– Ale to kolejny trup zjedzony przez jednego z was – stwierdziła Vin.

– Bez wątpienia, panienko. Psy go znalazły ze względu na specyficzny zapach, jaki nasze soki trawienne zostawiają na świeżo wydalonych kościach.

Elend i Vin popatrzyli po sobie.

– Jednak – dodał OreSeur – to nie jest tak, jak myślicie. Ten człowiek został prawdopodobnie zabity daleko stąd.

– Co masz na myśli?

– To są porzucone kości, Wasza Wysokość – wyjaśnił OreSeur. – Kości, które kandra pozostawia...

– Po tym, jak znajdzie nowe ciało – dokończyła Vin.

– Tak, panienko.

Vin spojrzała na Elenda, który zmarszczył czoło.

– Jak dawno temu? – spytał. – Może te kości zostawił przed rokiem kandra mojego ojca?

– Może, Wasza Wysokość – odpowiedział z wyraźnym wahaniem OreSeur.

Podszedł bliżej i poniuchał kości. Vin sama podniosła jedną z nich do nosa. Z pomocą cyny bez trudu wyczuła ostrą woń przypominającą żółć.

– Jest bardzo mocny – stwierdziła, spoglądając na OreSeura.

Pokiwał głową.

– Te kości nie leżą tu od dawna, Wasza Wysokość. Najwyżej kilka godzin. Może nawet mniej.

– To oznacza, że gdzieś w pałacu mamy kolejnego kandrę – stwierdził Elend, z taką miną, jakby miał mdłości. – Jeden z moich ludzi został... zjedzony i zastąpiony.

– Tak, Wasza Wysokość – stwierdził OreSeur. – Te kości nie powiedzą nam, kto to mógł być, ponieważ zostały porzucone. Kandra wziął nowe kości, zjadł ciało i nosi ich ubranie.

Elend pokiwał głową. Napotkał spojrzenie Vin i wiedziała, że myśli o tym samym. Istniała możliwość, że zastąpiony został ktoś z zatrudnionych w pałacu, co oznaczało niewielkie naruszenie bezpieczeństwa. Jednakże druga możliwość oznaczała o wiele większe niebezpieczeństwo.

Kandra byli niezrównanymi aktorami – OreSeur udawał lorda Renoux tak doskonale, że nawet ludzie, którzy go znali, zostali oszukani. Taki talent mógł zostać wykorzystany do udawania pokojówki czy służącego. Jeśli jednak wróg chciał przemycić szpiega na zamknięte spotkania Elenda, musiał zastąpić kogoś o wiele ważniejszego.

To musiał być ktoś, kogo nie widzieliśmy przez ostatnie kilka godzin, pomyślała Vin, upuszczając kość. Ona, Elend i OreSeur większość popołudnia i wieczoru – od czasu zakończenia obrad Zgromadzenia – spędzili na murze, ale w mieście i pałacu panował chaos. Posłańcy mieli problemy ze znalezieniem Hama, nie była też pewna, gdzie się podziewał Dockson. Właściwie nie widziała też Clubsa do chwili, gdy dołączył do nich na murach. A Spook dotarł jako ostatni.

Vin spojrzała na stertę kości, czując przytłaczający niepokój. Istniało duże prawdopodobieństwo, że ktoś z ich wewnętrznego kręgu – członek ekipy Kelsiera – został zastąpiony.

Studnia Wstąpienia

Подняться наверх