Читать книгу Poza Cieniem - Brent Weeks - Страница 7
2
ОглавлениеWartownik był zaprawionym w bojach sa’ceurai – „panem miecza” – który zabił szesnastu mężczyzn i wplótł pasma ich włosów we własną ogniście rudą czuprynę. Nerwowo przyglądał się cieniom w miejscu, gdzie las przechodził w dębowy zagajnik, a kiedy się odwracał, osłaniał oczy przed malutkimi ogniskami kamratów, żeby nie osłabiły jego widzenia w ciemnościach. Mimo zimnego wiatru, który omiatał obozowisko i sprawiał, że wielkie dęby jęczały i trzeszczały, nie włożył hełmu, chcąc dobrze słyszeć. A jednak nie miał szans zatrzymać siepacza.
Byłego siepacza, poprawił się w myślach Kylar, balansując jedną ręką na szerokim dębowym konarze. Gdyby nadal był płatnym zabójcą, zamordowałby wartownika i miał kłopot z głowy. Teraz jednak był czymś innym, Aniołem Nocy – nieśmiertelnym, niewidzialnym i niemalże niezwyciężonym – i skazywał na śmierć tylko tych, którzy na to zasłużyli.
Mistrzowie miecza pochodzący z krainy, której sama nazwa oznaczała „miecz”, byli najlepszymi żołnierzami, jakich Kylar widział w swoim życiu. Rozbili obóz ze sprawnością, która zdradzała lata spędzone na wyprawach wojennych. Wycięli zarośla, które mogłyby zasłonić zbliżających się wrogów, okopali malutkie ogniska, żeby były jak najmniej widoczne, i ustawili namioty tak, aby chronić konie i dowódców. Przy każdym ognisku grzało się po dziesięciu mężczyzn. Każdy dobrze znał swoje obowiązki. Żołnierze poruszali się jak mrówki w lesie; po wypełnieniu zadań żaden nie oddalił się bardziej niż do sąsiedniego ogniska. Grali, ale nie pili i nie rozmawiali głośno. Jedyną słabością Ceuran – mimo ich ogromnej sprawności w działaniu – były ich zbroje. W pancerz z laki i bambusa można ubrać się samemu, ale do przywdziania khalidorskich zbroi, jakie ukradli tydzień temu z okolic Gaju Pavvila, potrzebna była pomoc. Obok zbroi łuskowych trafiały się kolczugi, a nawet zbroje płytowe, i Ceuranie nie potrafili się zdecydować, czy powinni spać w zbrojach, czy też każdemu wyznaczyć giermka.
Kiedy pozwolono poszczególnym oddziałom zdecydować samodzielnie, żeby żołnierze nie tracili czasu i nie pytali przedstawicieli kolejnych szczebli hierarchii wojskowej, Kylar wiedział, że jego przyjaciel Logan Gyre jest skazany na klęskę. Wielki Dowódca Lantano Garuwashi połączył w swoim wojsku ceurańskie zamiłowanie do porządku z osobistą odpowiedzialnością. To tłumaczyło, dlaczego Garuwashi nie przegrał ani jednej bitwy. I dlatego musiał umrzeć.
Kylar przemykał się więc wśród drzew jak oddech mściwego boga i wydawało się, że liście szeleszczą tylko z powodu nocnego wiatru. Dęby rosły w dużych odstępach, w prostych szeregach, łamanych czasem przez młodsze drzewa, które wcisnęły się między ramiona starszych i same się zestarzały. Kylar przesunął się na konarze najdalej jak zdołał i obserwował Lantano Garuwashiego między kołyszącymi się gałęziami w słabym świetle ogniska. Lantano dotykał leżącego na kolanach miecza z zachwytem, jaki wywołuje nowy nabytek. Gdyby Kylar dostał się na sąsiedni dąb, po zejściu z drzewa znajdowałby się raptem kilka kroków od truposza.
Czy nadal mogę nazywać cel „truposzem”, jeśli już nie jestem siepaczem?
Nie sposób było myśleć o Garuwashim jak o „celu”. Kylar nadal słyszał głos mistrza, Durzo Blinta, który szydził: „Zabójcy mają cele, bo zabójcy czasem chybiają”.
Kylar ocenił odległość do następnego konaru, który utrzyma jego ciężar. Osiem kroków. Żaden wielki skok. Kłopot tylko w tym, jak wylądować na drzewie i bezszelestnie wyhamować, mając jedną rękę. Jeśli nie skoczy, będzie musiał przekraść się obok dwóch ognisk, między którymi ludzie nadal się kręcili, a ziemia była usiana suchymi liśćmi. Zdecydował, że skoczy przy następnym odpowiednim podmuchu wiatru.
– W twoich oczach płonie dziwne światło – powiedział Lantano Garuwashi.
Był potężnie zbudowany jak na Ceuranina – wysoki i szczupły, ale umięśniony jak tygrys. Pasma jego włosów – takiej samej barwy jak migoczące płomienie ogniska – przebłyskiwały między sześćdziesięcioma lokami we wszelkich kolorach, odciętymi zabitym przeciwnikom.
– Zawsze lubiłem ogień. Chcę go pamiętać, kiedy będę umierał.
Kylar przesunął się, żeby zerknąć na mówiącego. To był Feir Cousat, jasnowłosy olbrzym, równie szeroki w barach jak wysoki. Kylar spotkał go raz. Feir był nie tylko wspaniałym wojownikiem, ale też magiem. Kylar miał szczęście, że mężczyzna siedział zwrócony do niego plecami.
Tydzień temu, po tym jak zabił go khalidorski Król-Bóg, Garoth Ursuul, Kylar zawarł umowę z żółtooką istotą zwaną Wilkiem. W swoim dziwnym legowisku w krainie między życiem i śmiercią Wilk obiecał, że zwróci Kylarowi prawą rękę i szybko przywróci go do życia, jeśli Kylar ukradnie miecz Lantano Garuwashiego. To, co wydawało się całkiem proste – cóż może powstrzymać niewidzialnego człowieka przed kradzieżą? – z każdą sekundą stawało się coraz bardziej skomplikowane. Kto może powstrzymać niewidzialnego człowieka? Mag, który widzi niewidzialnych.
– Zatem naprawdę wierzysz, że Mroczny Łowca żyje w tym lesie? – zapytał Garuwashi.
– Wysuń odrobinę ostrze z pochwy, Wielki Dowódco – odpowiedział Feir.
Garuwashi wysunął miecz na szerokość dłoni. Ostrze, które wyglądało jak kryształ wypełniony ogniem, rozbłysło światłem.
– Ostrze płonie, ostrzegając przed niebezpieczeństwem lub magią. Mroczny Łowca to jedno i drugie.
Tak samo jak ja, pomyślał Kylar.
– Jest blisko? – spytał Garuwashi.
Uniósł się, przysiadając, jak tygrys gotowy do skoku.
– Uprzedzałem, że wciąganie cenaryjskiego wojska w pułapkę tutaj może zakończyć się naszą śmiercią, nie ich – odparł Feir.
Znowu spojrzał w ogień.
Przez ostatni tydzień od czasu bitwy pod Gajem Pavvila Garuwashi odciągał Logana i jego ludzi na wschód. Ponieważ Ceuranie przebrali się w zbroje martwych Khalidorczyków, Logan myślał, że ściąga niedobitki pokonanej khalidorskiej armii. Kylar nadal nie miał pojęcia, dlaczego Lantano Garuwashi ściągnął tutaj Logana.
Z drugiej strony nie miał też pojęcia, dlaczego czarna, metaliczna kula zwana ka’kari wybrała sobie jego i jemu służyła – ani dlaczego przywracała go do życia, ani dlaczego widział skazę na duszach ludzi, którzy zasługiwali na śmierć ani, skoro już o tym mowa, dlaczego słońce wschodzi i jak to się dzieje, że wisi na niebie i nie spada.
– Mówiłeś, że nic nam nie grozi, dopóki nie wejdziemy do lasu Łowcy.
– Powiedziałem, że prawdopodobnie nic nam nie grozi – poprawił go Feir. – Łowca wyczuwa magię i nienawidzi jej. Ten miecz jak najbardziej podpada pod magię.
Garuwashi zbył groźbę machnięciem ręki.
– Nie weszliśmy do lasu Łowcy, a jeśli Cenaryjczycy chcą z nami walczyć, będą musieli tam wejść – odpowiedział.
Kiedy Kylar zrozumiał w końcu plan, zaparło mu dech. Lasy ciągnące się na północ, na południe i na zachód miały gęste poszycie. Logan mógł wykorzystać swoją przewagę liczebną tylko nadchodząc od wschodu, gdzie ogromne sekwoje Lasu Mrocznego Łowcy zostawiały wojsku mnóstwo miejsca do manewrów. Mówiło się jednak, że ta istota z dawnych wieków zabijała każdego, kto wszedł do lasu. Uczeni zbywali to jako przesąd, ale Kylar rozmawiał z wieśniakami z Zakola Torras. Jeśli w ogóle byli przesądni, to panował wśród nich tylko jeden przesąd. Logan wejdzie prosto w pułapkę.
Znowu powiało i konary dębów jęknęły. Kylar warknął cicho i skoczył. Dzięki Talentowi z łatwością pokonał dystans. Skoczył jednak za daleko, z za dużym rozmachem i prawie ześlizgnął się z konaru. Małe, czarne szpony rozerwały jego ubranie z boku kolan, wzdłuż lewego przedramienia, a nawet wzdłuż żeber. Przez chwilę szpony były z płynnego metalu i nie tyle rozdarły materiał, ile przesączyły się przez niego, ale zaraz stwardniały i gwałtownie powstrzymały upadek Kylara.
Kiedy wciągnął się z powrotem na konar, pazury znowu wtopiły się w skórę. Kylar dygotał, ale nie dlatego, że o mały włos by spadł. Czym się staję? Z każdą zadaną śmiercią i z każdą, której sam doświadczył, stawał się coraz mocniejszy. To go przerażało do szpiku kości. Jaka jest tego cena? Musi być jakaś cena.
Zgrzytając zębami, Kylar zszedł z drzewa głową na dół, pozwalając, żeby pazury wysuwały się z jego ciała i znikały z powrotem, zostawiając niewielkie dziury w ubraniu i korze. Kiedy doszedł do ziemi, czarne ka’kari wylało się każdym porem skóry, pokrywając ją dokładnie. Ukryło jego twarz i ciało, ubranie i miecz, i zaczęło pożerać światło. Będąc niewidzialnym, Kylar ruszył przed siebie.
– Marzyłem o tym, żeby zamieszkać w takim miasteczku jak Zakole Torras – powiedział Feir, nadal zwrócony potężnymi plecami do Kylara. – Zbudowałbym małą kuźnię nad rzeką, zaprojektowałbym koło wodne, żeby napędzało miechy, dopóki synowie nie podrośliby na tyle, żeby mi pomóc. Pewien prorok powiedział mi, że to może się wydarzyć.
– Dość tych marzeń – przerwał mu Garuwashi, zbierając się do wstania. – Trzon mojej armii już prawie przeszedł przez góry. Ty i ja ruszamy.
Trzon armii? Ostatni fragment układanki wpadł na swoje miejsce. To dlatego sa’ceurai przebrali się za Khalidorczyków. Garuwashi odciągał najlepszych cenaryjskich żołnierzy daleko na wschód, podczas gdy jego wojska gromadziły się na zachodzie. Ponieważ Khalidorczyków pokonano pod Gajem Pavvila, cenaryjscy chłopi – żołnierze z poboru – już pewnie wracali w pośpiechu na swoje farmy. Za kilka dni kilkuset gwardzistów zamkowych w Cenarii będzie musiało stawić czoło całej ceurańskiej armii.
– Ruszamy? Dziś w nocy? – zdziwił się Feir.
– Teraz. – Garuwashi uśmiechnął się znacząco, patrząc prosto na Kylara.
Kylar zamarł, ale Ceuranin go nie widział. Za to Kylar dostrzegł coś w zielonych oczach Garuwashiego – coś strasznego.
Ujrzał w nich osiemdziesiąt dwa zabójstwa. Osiemdziesiąt dwa! Żadne z nich nie było morderstwem. Zabicie Lantano Garuwashiego nie byłoby sprawiedliwe; to byłoby morderstwo. Kylar głośno zaklął.
Lantano Garuwashi zerwał się na równe nogi, wyciągając błyskawicznie miecz, który wyglądał jak żywy płomień. Od razu stanął w gotowości do walki. Potężny jak góra Feir był ledwie odrobinę wolniejszy. Już stał z obnażonym ostrzem – zerwał się z taką szybkością, jakiej Kylar nigdy nie spodziewałby się po tak potężnie zbudowanym człowieku. Wytrzeszczył oczy na widok Kylara.
Kylar krzyknął sfrustrowany i pozwolił, żeby błękitny płomień oblał pokrytą ka’kari skórę i złowieszczą maskę na twarzy. Usłyszał kroki, kiedy jeden z przybocznych Garuwashiego zaszedł go od tyłu. Talent wezbrał i Kylar zrobił salto do tyłu, lądując na ramionach mężczyzny i odbijając się od nich. Sa’ceurai padł na ziemię, a Kylar wyskoczył w powietrze; błękitne płomienie strzelały i trzaskały na jego ciele.
Zanim chwycił się gałęzi, zgasił błękitny ogień i stał się niewidzialny. Skakał z gałęzi na gałąź nie próbując już się skradać. Jeśli czegoś nie zrobi – i to dzisiejszego wieczoru – Logan i jego ludzie zginą.
* * *
– To był Łowca? – zapytał Garuwashi.
– Gorzej – odpowiedział Feir, blednąc. – To był Anioł Nocy, zapewne jedyny człowiek na świecie, którego powinieneś się bać.
Oczy Lantano Garuwashiego zabłysły ogniem, który powiedział Feirowi, że słowa „człowiek, którego powinieneś się bać” odebrał jako „godny przeciwnik”.
– Którędy uciekł? – spytał Garuwashi.