Читать книгу Drone Warrior - Brett Velicovich - Страница 9
Rozdział 1
Mamy go zabić?
ОглавлениеNafaszerowany energetykami – wypiłem kilka puszek Rip It – z łomoczącym sercem wpatrywałem się w jasne ekrany. Kamera od wielu kilometrów śledziła furgonetkę zmierzającą na południe, wzbijającą chmury pustynnego piasku od samej syryjskiej granicy.
– Zwiększyć pułap i przełączyć na czujniki termiczne – krzyknąłem do reszty zespołu. – Jeśli nas wypatrzy, to po nas.
Było południe, wrzesień 2009 roku, a ja siedziałem w Pudle – tajnym, pozbawionym okien bunkrze stojącym na skraju wojskowej bazy znajdującej się na południe od Mosulu, blisko granicy z Syrią – wbijając wzrok w osiem płaskich ekranów telewizyjnych zawieszonych na ścianie w dwóch rzędach po cztery. Najbardziej gówniany sprzęt, jaki miał w swojej ofercie Best Buy.
Część ekranów przekazywała na żywo informacje z kame-ry zamontowanej na Predatorze – aktualny pułap, prędkość rozwijaną przez drona, dane z laserowego systemu celowniczego, szczegółową mapę terenu. Na pozostałych migały obrazy naszych celów, ich rodzin, złożonych siatek terrorystycznych oplatających cały glob. Wiele informacji pochodziło od ekspertów z CIA, DIA (Agencji Wywiadowczej Departamentu Obrony), NSA (Agencji Bezpieczeństwa Krajowego) i FBI, z którymi blisko współpracowaliśmy.
Ja służyłem w Delta Force, siłach specjalnych, i specjalizowałem się w operacjach chwytania i likwidowania ważnych celów. Moją bronią były głównie drony Predator MQ-1 wyposażone w naprowadzane laserowo pociski rakietowe AGM-114P Hellfire. Do moich zadań należało polowanie na najbardziej niebezpiecznych terrorystów na świecie. Jeśli stawałeś się moim celem, nie miałeś o tym zielonego pojęcia.
Dowodzony przeze mnie zespół liczył sześć osób – pracowników wywiadu wojskowego o różnorodnej specjalizacji – a wzywano nas zawsze, gdy zachodziła potrzeba zlokalizowania groźnego terrorysty. Byliśmy w stanie znaleźć każdego, bez względu na to, gdzie i jak dobrze się ukrył. Śledziliśmy najgroźniejszych i najważniejszych, ludzi uznawanych za duchy, a to dawało mi powód do dumy.
Nasz aktualny cel nazywał się Abu Baszir. Szukaliśmy go bezowocnie od tygodni, dopóki nie dostaliśmy cynku, że zmierza właśnie w naszym kierunku, na południe od granicy syryjsko-irackiej. Baszir był specem od materiałów wybuchowych i członkiem Al-Kaidy w Iraku. Niezauważenie – w większości przypadków – zwoził do Iraku materiały i elementy potrzebne do budowy bomb, a przy okazji przemycał przez granicę zagranicznych bojowników i zamachowców samobójców, napuszczając ich później na amerykańskich żołnierzy. Jego podróż miała jeden cel – doprowadzić do kolejnego zamachu na niewinnych cywilów lub personel amerykańskiej bazy wojskowej.
Gdyby zaszła potrzeba szybkiego przechwycenia celu, w pogotowiu czekały helikoptery. Siedzieliśmy w zatłoczonym pomieszczeniu z betonową podłogą, przy zbitym własnoręcznie ze sklejki biurku. Sąsiednie krzesło zajmował Jake – kontroler taktyczny z Air Force i mój cień. Obaj wpatrywaliśmy się w ekrany laptopów, prowadząc rozmowę na zaszyfrowanym chacie, który umożliwiał jednoczesną komunikację z dwudziestoma osobami – w naszym wypadku z pracownikami agencji wywiadowczych, żołnierzami polowymi, rządowymi urzędnikami i technikami przebywającymi w Iraku i tymi rozsianymi po całym globie.
Gdy wykrzyczałem polecenia, podając współrzędne geograficzne, wysokość lotu, wielkość zbliżenia, kierunek, jakim dron podążać miał za furgonetką, Jake przekazał na chacie stosowne informacje operatorowi kamery i pilotowi maszyny. Obaj piloci Air Force siedzieli w przyczepie zaparkowanej gdzieś w stanie Nevada, gotowi wykonać każdy rozkaz, który im wydam.
Podobna do pick-upa, lecz szersza furgonetka zmierzała w kierunku południowo-wschodnim, oddalając się szybko od syryjskiej granicy. Musieli coś w niej przewozić. Wypatrzyliśmy ją przed godziną na pustynnym odludziu, posiłkując się analizą aktywności i ruchów Abu Baszira.
– Jake, dlaczego każdy terrorysta w Iraku jeździ białą furgonetką?
– Zakupy grupowe.
Widoczny na ekranach samochód wzbijał tumany kurzu i piasku – ślad po jego przejeździe był łatwy do wychwycenia nawet z dużej wysokości. Trzymaliśmy ptaka w bezpiecznej odległości dwóch mil morskich od furgonetki, na pułapie około 3600 metrów. Gdyby nasz cel usłyszał pracujący silnik drona albo zobaczył lecącą nad nim maszynę, przerwałby misję i ponownie zaszył się pod ziemią, pozbywając się komórek, kasując konta poczty elektronicznej, zacierając po sobie wszelkie ślady. Miesiące pracy wywiadowczej poszłyby wówczas na marne.
Droga nie zasługiwała nawet na takie miano – biała, zygzakująca co chwila furgonetka jechała wyżłobionymi w piasku koleinami, które ciągnęły się przez setki kilometrów. Ten skrawek ziemi nie należał właściwie do nikogo. W nielicznych w tej okolicy wioskach żyło co najwyżej po dwadzieścia osób.
Kierowcy przekraczający syryjską granicę trzymali się zazwyczaj określonej trasy, szmuglując materiały wybuchowe lub zamachowców samobójców, omijając wioski i zmierzając prosto do miejsca przeznaczenia.
Czasami przystanek wypadał w pierwszym większym mieście, a terroryści wykorzystywali furgonetkę do ataku na konwój amerykańskich samochodów.
Nie zmrużyłem oka od dwudziestu godzin i z trudem walczyłem ze zmęczeniem. Sterta pustych puszek po napoju Rip It zalegała przy moim łokciu.
Jaki ma plan? Dokąd zmierza?
Minęło kolejne dwadzieścia minut, nim furgonetka zatrzymała się na skraju mijanej wioski.
– Zbliżenie – powiedziałem. – Chcę zobaczyć, kto siedzi w środku.
Zabicie lub pojmanie celu należało zawsze do powierzanych nam zadań, ale przed wydaniem ostatecznego rozkazu musiałem upewnić się, że auto faktycznie prowadził Abu Baszir. Nierzadko tożsamość celu potwierdzaliśmy na minutę przed atakiem. Decydowanie o życiu i śmierci w mgnieniu oka odmieniało ludzkie losy, również moje.
Z furgonetki wyszły dwie postacie.
– Dwaj mężczyźni w wieku poborowym, ubrani w białe dżalabije – ocenił Jake.
– Potwierdź. Bez kobiet i dzieci? – zapytałem.
Jake pochylił się ponownie nad ekranem, obserwując obraz przekazywany z kamery drona – na nagranym wycinku widniała furgonetka uchwycona od strony kierowcy i pasażera – niczym kibic oglądający powtórkę decydującej akcji meczu.
– Potwierdzam.
– Dwukrotne zbliżenie. Na co czekają?
– Może chcą się pomodlić.
– Nie, dopiero za godzinę.
Niespodziewanie pasażer wykonał nagły zwrot i ruszył w kierunku otwartej pustyni, znikając z ekranu. W tym samym czasie kierowca obszedł furgonetkę i stanął za nią.
– Zostań przy kierowcy – nakazałem.
– Przyjąłem.
Kierowca wszedł na tył furgonetki – szukał czegoś pomiędzy beczkami, z których wystawały końcówki ogrodowych węży.
– Widziałeś gdzieś pasażera? – spytałem. – Oddal kamerę.
Kazałem przełączyć obraz z elektrooptycznego, ukazującego wszystko w szarych i brunatnych barwach, na podczerwień. Na ekranie pojawili się obaj mężczyźni. Ich ciemne ciała odcinały się wyraźnie od białego tła pustyni. Pasażer zapalił papierosa, a ekran roziskrzył się nagle, jakbyśmy spoglądali na palący się dom.
Dlaczego odszedł, żeby zapalić?
Po kilku minutach podjechała druga biała furgonetka, z której wysiadło trzech mężczyzn. Zwróciłem uwagę na sposób, w jaki się przywitali. Wszyscy ucałowali dłonie i uścisnęli kierowcę pierwszej furgonetki – Abu Baszira.
Trójka nowo przybyłych zabrała się do wyładunku grubych, wysokich na około metr beczek i ostrożnie przenosiła je na tył pierwszej furgonetki. Przeładowywane i już tkwiące na pace zbiorniki były do siebie bardzo podobne.
Zwykły analityk mógł zlekceważyć ów fakt, gdyż przekazywany z dużej wysokości obraz nie pozwalał na dokładną identyfikację beczek. Pierwsza furgonetka mogła równie dobrze przewozić zbiorniki z gazem albo pojemniki z pitną wodą dla mieszkańców jakiejś odległej wioski. Po latach spędzonych na polowaniu i obserwowaniu innych doszedłem do wniosku, że ludzie robią często śmieszne i osobliwe rzeczy. Piątka mężczyzn mogła być wieśniakami niemającymi absolutnie żadnych powiązań z siatką terrorystyczną Al-Kaidy.
Mój oddział brał pod uwagę najgorsze scenariusze – wiedzieliśmy, że w tym „biznesie” nic nie działo się przez przypadek. Na tyłach furgonetki spoczywały materiały wybuchowe, a znając Abu Baszira, mogliśmy założyć, że właśnie montował na białym aucie bombę.
*
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.