Читать книгу Lodowata pustka - Brian Freeman - Страница 7

PROLOG

Оглавление

Pomimo krwawych smug na twarzy, wyglądających równie groźnie jak indiańskie barwy wojenne, mężczyzna na łóżku wciąż oddychał. Nie zabiła go.

Leżał na wznak w skotłowanej pościeli. Rozpięta koszula odsłaniała płaską klatkę piersiową, szarosiną i bezwłosą. Spodnie miał zsunięte do kostek. Czuć było od niego dym z cygar i wodę kolońską. Na podłodze starej kabiny, w kałuży whisky Lagavulin, leżała przewrócona otwarta butelka. W lewej ręce mężczyzna wciąż trzymał kryształową szklankę. Cios spadł na niego z zaskoczenia, zwalając go z nóg.

Cat wciągnęła na gołe ciało kwiecistą wieczorową sukienkę. Chciała stąd zniknąć, zanim on się ocknie. Podniosła z podłogi jeden ze swoich kowbojskich butów. Jego obcas lepił się od krwi po tym, jak grzmotnęła nim mężczyznę w czoło. Wsunęła stopę do środka i naciągnęła miękką skórę cholewki na łydkę. Nogi miała gładkie i sprężyste, jak nogi każdej młodej dziewczyny. Sięgnęła w głąb drugiego buta, wyciągnęła opaskę ojca i włożyła ją na głowę, zbierając razem przetłuszczone brązowe włosy. Sięgnęła do niego po raz drugi i zacisnęła palce na onyksowej rękojeści noża.

Dokądkolwiek się udawała i cokolwiek planowała, zawsze miała przy sobie ten nóż.

Nagle ogarnęła ją dzika żądza – tak przemożna i potężna jak tsunami – żeby wyciągnąć nóż z pochwy i wbić ostrze w pierś mężczyzny na łóżku, pociąć mu skórę, tkanki, narządy wewnętrzne i kości. Od góry do dołu i z powrotem. Raz za razem. Trzydzieści cięć. Czterdzieści. Nie mogła się opanować. Dobrze wiedziała, jak by wyglądał, gdyby to zrobiła: martwy i porżnięty jak zaszlachtowana świnia. Oczyma wyobraźni widziała nawet krwawe plamy na swoim ciele, podobne do graffiti.

Widywała już takie plamy. Wiedziała, czego może dokonać nóż.

Schowała go z powrotem w bucie i odwróciła się od nieprzytomnego mężczyzny. Nie był wart tego, by go zabijać. Od urywkowych obrazów wypływających z jej pamięci niczym migotliwe neony zrobiło jej się niedobrze. Poszła do łazienki, uklękła na zimnej terakocie i zwymiotowała do toalety. Spuściła wodę. Kiedy poczuła, że znów stoi pewnie na nogach, zbiegła po wyłożonych chodnikiem schodach i wypadła na zewnątrz, gdzie natychmiast stanęła twarzą w twarz z realiami.

Była na pokładzie olbrzymiego rudowęglowca, noszącego nazwę „Charles Frederick”, ale nie znajdowali się na morzu. Statek już nigdy miał nie odbić od brzegu. Został przekształcony w jednostkę muzealną i ściągnięty z otwartych wód Jeziora Górnego do wąskiego kanału przecinającego sam środek dzielnicy turystycznej Duluth. Długi i płaski pokład z zardzewiałych stalowych płyt, mający rozmiary dwóch boisk piłkarskich, lekko kołysał się pod jej stopami. Odgłosy wydawane przez statek upodobniały go do żywego stworzenia. Wiatr od jeziora w jednej chwili zmierzwił jej włosy i wśliznął się zimnymi paluchami pod sukienkę. Był już początek kwietnia, ale w Duluth oznaczało to nawroty zimowej aury po zachodzie słońca.

Kłęby mgły wędrującej w nocnym powietrzu szybko pokryły jej skórę kroplami lodowatej wilgoci. Rozdygotana, otuliła się mocno ramionami, żałując, że nie ma płaszcza. Obcasy jej butów głośno zastukały o pokład. Czując się osamotniona i zagubiona, ruszyła wzdłuż prowizorycznego linowego relingu ciągnącego się dwadzieścia metrów nad powierzchnią wody. Gdy spojrzała w dół, poczuła zawrót głowy. Rozglądała się dokoła, wypatrując jakichś mrocznych zakamarków nadających się na kryjówkę. Nigdy nie czuła się całkiem bezpieczna.

Namierzyła właz, pod którym strome, pokryte wilgocią schody prowadziły do przypominającego celę pomieszczenia o ścianach z pomalowanych na szaro żelaznych płyt, nabijanych wielkimi nitami. W pustym wnętrzu panowała ciemność. Głośno odetchnęła z ulgą. W przeciwległej ścianie znajdowały się otwarte drzwi prowadzące do przejścia, w których zbierał się śnieg nawiewany z zewnątrz. Wystarczyło tylko pobiec tam, żeby dostać się po trapie na nabrzeże i uciekać stąd jak najdalej. Zbiegła na dół, ale u wejścia na trap zatrzymała się gwałtownie i zaczęła obserwować ulicę biegnącą wzdłuż nabrzeża. Stała w kałuży wypełniającej wklęsły w tym miejscu pokład. Otarła twarz z mokrego śniegu i zmrużyła oczy, żeby lepiej widzieć.

Nagle serce podeszło jej do gardła. Mimo zimna poczuła, jak kropelki potu występują jej na karku niczym żywy dowód przerażenia. Pospiesznie cofnęła się do ciemnego korytarza, chcąc zniknąć w jego mroku, ale było za późno.

Zobaczył ją.

Znowu ją odnalazł.

Przez wiele dni, jak w grze w klasy, utrzymywała się o krok przed nim. Aż do teraz. Bo oto pojawił się znowu, a ona znalazła się w pułapce. Wytężyła słuch. Przez odgłosy nawałnicy doleciało ją stłumione trzaśnięcie zamykanych drzwi samochodu, potem chrzęst ciężkich kroków na pokrytym oblodzonym żwirem nabrzeżu. Pobiegła do włazu prowadzącego do gigantycznych ładowni w trzewiach statku. Przez chwilę mocowała się z nim, bo był ciężki, wreszcie prześliznęła się przez szparę i zamknęła właz za sobą. Spojrzała w dół, ale tam zalegała nieprzenikniona ciemność, nie było nawet widać końca schodów. Lodowate, gigantyczne wnętrze statku nasunęło jej myśl, że została połknięta przez wieloryba. Zaczęła schodzić na oślep. Miała wrażenie, że jej wilgotną skórę omywa coraz zimniejsze powietrze, a porywy wiatru za burtą przypominały jej stłumione histeryczne krzyki.

Kiedy wreszcie znalazła się na dnie ładowni, z wyciągniętymi rękami ruszyła przed siebie przez pozornie rozległą przestrzeń. Szybko jednak natknęła się na jakąś gródź, potem wpadła twarzą w drucianą siatkę. Poczuła pod palcami powierzchnię tłustą od smarów w miejscach, gdzie oblazła farba. Z braku punktów odniesienia szybko zgubiła kierunek. Przed oczyma pojawiały jej się przedmioty, których wcale tam nie było, miraże w ciemnościach. Inne rzeczy zdawały się poruszać, w powietrzu przesuwały się różnobarwne pasma. Od tego wszystkiego kręciło jej się w głowie, jakby stąpała po wąskiej równoważni, a nie po solidnym podłożu.

Coś żywego musnęło jej stopę – szczur. Cat odskoczyła do tyłu i nie zdołała stłumić okrzyku grozy. Uderzyła plecami o stertę puszek z farbą, które rozsypały się na podłodze i potoczyły na boki z głośnym brzękiem. Te odgłosy odbiły się od burt zwielokrotnionym echem, dotarły do pokładu w górze i wróciły jeszcze wzmocnione. Opadła na kolana, chowając głowę w ramionach, po czym wyciągnęła nóż z buta i wysunęła przed siebie.

Otworzył się luk na szczycie schodni. On trafił tu za nią. Snop światła z mocnej latarki zaczął się przesuwać po pokładzie kręgiem denerwującego białego oka. Ale jednocześnie pozwolił jej się zorientować, gdzie jest. Ukrywała się za żółtym wózkiem widłowym oraz istnym labiryntem prowizorycznych grodzi z dykty. Dziesięć metrów dalej w ścianie ładowni znajdował się otwarty luk prowadzący gdzieś w głąb statku. Tylko tamtędy mogła się stąd wydostać.

Czekała w ukryciu. Doleciał ją odgłos kroków na schodni. Po chwili był już na dole. Światło latarki zdawało się penetrować każdy zakamarek ładowni, eliminując kolejne kryjówki. Wsłuchiwała się w odgłos jego kroków, w szmer jego oddechu. Przystanął po drugiej stronie wózka widłowego, nie dalej niż dwa metry od niej, jakby szósty zmysł mu podpowiedział, że ona jest gdzieś blisko. Zacisnęła mocniej palce na śliskiej od potu rękojeści noża. Wymierzyła czubkiem w to miejsce, gdzie powinno znajdować się jego gardło. Snop światła latarki przesunął się po brudnej podłodze przed nią. Mężczyzna zbliżył się o krok, aż jego ciemna sylwetka wyłoniła się zza kół pojazdu.

Odblask światła padł na jego drugą rękę i spostrzegła, że trzyma w niej pistolet. Serce zamarło jej w piersi, odmierzywszy kilka głośniejszych uderzeń. Cat skoczyła na nogi, wysuwając przed siebie nóż, ale zawadziła dłonią o ramę wózka i nóż z brzękiem wylądował na podłodze. Mimo to rzuciła się na oślep i powaliła mężczyznę na ziemię, aż śmieci rozprysnęły się na boki. Pistolet także wysunął się z jego ręki. Cat rozcapierzyła palce i wymierzyła cios w jego oczy. Uderzyła mocno, a kiedy wrzasnął z bólu, odskoczyła w bok, złapała jego latarkę i pobiegła.

Zagłębiła się w wąski korytarz, oświetlając sobie drogę podskakującą plamą światła. Próbował się poderwać i rzucić za nią, ale usłyszała, że stracił równowagę i zwalił się z nóg. Szybko powiększała dystans. Korytarz doprowadził ją do drugiej olbrzymiej ładowni, gdzie również znajdowała się schodnia, którą pomknęła na górę, przeskakując po dwa stopnie naraz. Usta miała szeroko otwarte i wielkimi haustami łapała powietrze. Wreszcie dotarła na szczyt schodów i wyskoczyła na pokład statku.

Nie miała czasu do stracenia. Pobiegła w tym kierunku, z którego przyszła, wzdłuż linowego relingu oddzielającego ją od znajdującej się w dole powierzchni wody. Ślizgała się na mokrym pokładzie i musiała uważać, żeby nie stracić równowagi. On znowu się zbliżał, słyszała za sobą jego szybkie kroki, ale nie miała odwagi się obejrzeć. Mknęła przed siebie niczym początkująca tancerka, aż dotarła na rufę statku, nie mając gdzie dalej uciekać. Zatrzymała się przy relingu obok masywnego łańcucha kotwicznego spadającego za pokład, uderzył ją w twarz zimny porywisty wiatr od strony bezgwiezdnego nocnego nieba. Poczuła, jak pokład drży pod ciężkimi krokami ścigającego ją mężczyzny. Był tuż za nią. Już prawie ją miał.

Cat uniosła do ust zaciśnięte kurczowo pięści i w desperacji popatrzyła na leżący w dole port. Po czym, nie mając innego wyjścia, wybrała szaleńczy krok.

Skoczyła ze statku między kry pływające po lodowatej wodzie.

Lodowata pustka

Подняться наверх